(Poniedziałek, 21 maja 2012)
Tydzień 6 :: Dzień 1 z 3 :: 28 minut - 7 x (2′ biegu / 2′ marszu) :: Dystans - 3,4 km
Uwaga! Uwaga!
Poszukiwany plan: "30 minut ciągłego biegu w 160 tygodni"! Widział ktoś? Obecny, 16-to tygodniowy targnął się wczoraj na moje życie.
Pierwsza dwuminutówka najbardziej dała mi po dupie. I nie jest to poetycka metafora. Po prostu: bolał mnie tyłek. Wyjścia widzę trzy:
a) wykorzystać poSIADany potencjał i zmienić aktywność z biegania na sambę
b) schudnąć (mission impossible)
c) zakupić coś a la shock absorber w wersji zabezpieczającej tyły
Możecie coś polecić? Getry, spodenki, bielizna biegowa - cokolwiek zanim zanim doprowadzę tyłek do stanu, w którym będzie mi się poniewierał w okolicach pięt ?
Jak skończyłam pierwsze 2 minuty to stało się już drugi raz coś, co mnie trochę niepokoi. Na maxa spuchły mi łydki. Myślałam, że mi skóra na nich pęknie. Nie chodzi o mięśnie, tylko o krążenie. Strasznie bolesne i nieprzyjemne uczucie. Spotkaliście się z czymś takim?
Pobiegłam dalej i odezwały się piszczele.
W trzecim interwale już na serio zaczęły boleć mnie całe nogi, ale tak jak tygryski lubią najbardziej - mięśniowo. Ucieszyłam się. Radość trwała 2 minuty marszu i skończyła się w czwartym interwale, gdy przestałam czuć nogi i zaczęłam się potykać. O chodnik. Na prostej drodze. Moja godność osobista wróciła chyłkiem do domu zostawiając mnie samą na trasie. W domu obejrzałam podeszwy butów i jedyne miejsce gdzie są wytarte to właśnie czubki. Dużo to mówi o mojej "technice" biegania.

W piątym interwale złapałam rytm i się biegło. Fajnie było.
Szósty i siódmy interwał nie czułam nic poza palącą purpurą twarzy, po której, mimo czapeczki, pot lał mi się strumieniami do oczu i skapywał z nosa. Kap, kap, kap.
28 minut, w tym 14 minut biegu a opis jak z Biegu Rzeźnika.
::
Światkiem masakry był Jay-Jay:
http://www.youtube.com/watch?v=yw1ex41QKOA
zawsze jakiś taki chudzieńki mi się wydawał, ale teraz - no w sam raz - też tak chcę.

A oddech łapałam z Nicolasem:
http://www.youtube.com/watch?v=zyyeLon6dGY
::
Wynalazłam patent na wypadające z uszu słuchawki. Mam takie kiepawe, od starego dyktafonu i ciągle mi któraś wypadała albo sprawiała takie wrażenie, co mnie wkurzało niemiłosiernie. Więc: kabelki przekładamy od tyłu szyi, następnie przed uszami przeciągając kabel od dołu ucha, potem za ucho, tak jakby je owijamy (te uszy znaczy się), a na koniec słuchawkę wkładamy do ucha od przodu. Trzyma się i nawet nie drgnie. Tiki tiki szczyt techniki dla ubogich. Polecam.
::
I znalazłam taki fajny kalkulator prędkości
::
Ćwiczeń nie zrobiłam, bo biegałam po północy i jak wróciłam to padłam, ale i tak jestem z siebie zadowolona jak prosię w deszcz. Kto mi zabroni.
