II Bieg Górski Leszno-Grzybowo 25.02.2012 godz.11.00
Dla tych którzy nie za bardzo lubią czytać przydługich wywodów napiszę krótko, dobrze, że pobiegłem, wynik mnie satysfakcjonuje.
Dla bardziej zainteresowanych relacja poniżej
W nocy dużo padało, miałem poważne obawy o stan trasy. Niedziela przywitała nas jednak pięknym słoneczkiem i temperaturą 5st, więc pomyślałem czemu nie.
Dokładnie przeanalizowałem profil trasy i założyłem sobie konkretne tempa na poszczególne kilometry (zapisałem nawet na karteczce, którą schowałem do kieszeni). Założyłem, że na mecie średnio tempo wyniesie około 6'30km co da czas 1'05''00.
Z racji ukształtowania trasy pierwszą połówkę miałem pobiec szybciej, a w drugiej na podbiegach dać z siebie wszystko. Na starcie ponad 300 osób. Znając swoje miejsce w szeregu grzecznie ustawiłem się na samym końcu. Start miał być treningowy i taki był, nie walczyłem przecież o żadne miejsce.
Stawka ruszyła z kopyta i szybko okazało się, że chętnych do mojego wolnego tempa zbyt wielu nie ma. Nie przejmując się tym za bardzo konsekwentnie realizowałem plan zapisany wcześniej na karteczce. Po raz kolejny okazało się, że rano mam znacznie wyższe tętno niż w biegach wieczornych. Nauczony moim zeszłorocznym doświadczeniem tym razem bardziej pilnowałem wskazań Garmina. Szybko okazało się, że dłuższy bieg z tętnem powyżej 180bpm jest bardzo męczący dlatego starałem się go nie przekraczać, no chyba że na podbiegach.
Na 5,5km był punkt z wodą, z którego skwapliwie skorzystałem. W tym momencie zgodnie z planem miałem już wypracowaną nadwyżkę czasową (wydawało mi się, że wystarczającą), ale i najtrudniejszy odcinek trasy przed sobą. Do tego miejsca w zasadzie nikt mnie nie wyprzedził, a mi udało się dogonić kilka osób. Od 6km zaczynały się strome podbiegi, co przy dużym już zmęczeniu nie zwiastowały niczego dobrego. Już na połowie pierwszego z nich (były 3 naprawdę spore) stwierdziłem, że bieg nie ma sensu bo szybciej pod tę górę podejdę. Pomysł wydawał się być dobre, ale jakże trudno było się później zmusić do biegu (w sumie to bardziej truchtu). Nogi jak z ołowiu, kolka trzyma już z 10min i jeszcze 3,5km do mety. Skłamałbym gdybym powiedział, że nie myślałem o tym aby resztę trasy przemaszerować. Zacisnąłem jednak zęby i parłem do przodu. Na kolejnych stromych podejściach powielałem manewr z marszem. Pocieszające było to, że dość spora grupa ludzi także to robiła na tych najbardziej wymagających podbiegach. Tym sposobem jakoś udało mi się doczłapać do mety. Na ostatnich metrach odparłem jeszcze atak chłopaka, który chciał mnie wyprzedzić.
Na mecie czas wg Garmina 1'03''13. Dużo lepiej niż zakładałem, ale i sporo wolniej niż 1h o którą walczę. Średnie tempo 6'19/km, średnie tętno 178bpm 89%
Wnioski:
1. Nie wiem jak to się stało, ale od środy trasa biegu poprawiła się chyba o 200%. Nawet po przebiegnięciu około 300 osób (przecież ja zamykałem stawkę) wyglądała znośnie. Duże brawa dla organizatorów.
2. Udało mi się dość dobrze oszacować swoje możliwości i chyba nie przesadziłem w 1 części.
3. Trasa biegu pokonana zgodnie z założeniami, z racji profilu nie było szansy na dwie równe połówki. Żałuję, że musiałem miejscami maszerować pod górę. Tzn nie musiałem, ale wolałem oszczędzić siły bo wiele szybciej bym nie wbiegł, a tak miałem chociaż parę na zbiegu. Chyba jednak nie dałem z siebie prawdziwego Maxa, chociaż średnie tętno mówi co innego.
4. W moich przygotowaniach ewidentnie brakowało podbiegów (bieżnia się kłania) i regularności w ostatnich tygodniach. Na szczęście sezon narciarski za chwile się skończy i będzie więcej czasu. Na pewno weekendowe wybiegania będą w rejonie tej trasy.
5. Mimo trudnej trasy czas zbliżony do 1h, myślę że na ubitej ścieżce albo asfalcie bez takich stromych podbiegów miałbym szansę złamać godzinę.
6. Fajny bieg, ale takich cieniasów jak ja zbyt wielu nie było. Szkoda bo rywalizacja zawsze napędza. W zasadzie brak też kibiców, no ale o nich ciężko w takim miejscu i czasie.
7. Treningi w tym tygodniu nie były zaplanowany na dzisiejszy szczyt formy. Poniedziałek tempówka z życiówką na 5km, środa 10km po trasie dzisiejszego biegu, czwartek piłka z kolegami z pracy. To ostatnie mnie dobiło bo do dziś wszystko mnie boli
8. No i konkluzja. Na tą chwilę nie wyobrażam sobie siebie na maratonie w tym roku.
Uff, troszkę się rozpisałem. Słaby ze mnie bloger i nie wiem czy ktoś w ogóle da radę przeczytać to do końca
