SB 17.10.2020
III Bieg Ognia i Wody 10 km - Poznań
Tak sobie myślę, czytając inne blogi, jak Wy wszyscy tyle pamiętacie z tych biegów

Spróbuję coś jednak napisać o moich zmaganiach. Bieg startował w sobotę o 9.00. Noc przed biegiem jakoś kiepsko mi się spało, w końcu nie w swoim łóżku (odwiedziłem rodzinę w Gnieźnie). Rano jak zadzwonił budzik, myślałem że się rozpłaczę. No nic, jakoś się zwlokłem z wyra, wypiłem kawę, zjadłem jedną kanapkę i pojechałem do Poznania. Bieg odbywał się na torze samochodowym. Ze względu na ograniczenia covidowe, chwilę trzeba było postać po odbiór pakietu, ale i tak poszło dość sprawnie. Pogoda super na bieganie, nie odczuwałem póki co wiatru, temperatura około 6-7 stopni. Ubrałem krótkie spodenki, a góra na długo. To był dobry wybór. Trasa to 2,5 okrążenia toru, startowało się w połowie toru. Krótka rozgrzewka i ustawiamy się na starcie. W pierwszej fali ruszyły kobiety. Faceci jakieś 3 minuty po. Oczywiście wszyscy ruszają jak to na torze, z kopyta

Kiedy zegarek zaczyna pokazywać okolice 4:15 lekko koryguję i pierwszy kilometr zamyka w 4:21, tak bliżej biegu na piątkę bym powiedział. Gdzieś tak do 3 km biegnę w jakieś grupce, potem się to wszystko rozrywa i właściwe biegnę cały czas solo, czasem kogoś wyprzedzając, najczęściej kobiety z pierwszej fali. Idzie oczywiście coraz ciężej, ale cały czas średnie tempo na sub45. 2 km - 4:26, 3 km - 4:27, 4 -4:32 i 5 - 4:29. Na 5 km mam czas w granicach 22:20, ale czuję że robi się coraz ciężej. Momentami zaczyna wiać, szczególnie na prostej gdzie znajduje się meta, wypada tam 6 km, który poszedł po 4:32 i zaczyna się robić ciężko. Na domiar złego zaczynam mieć kolkę, nie jakąś mega, ale jednak utrudniającą. Wiatr dodaje swoje i zaczynam pękać. Widzę nawet tempo chwilowe pod 4:50 i zaczyna się kryzys i walka z sobą. W sumie nie wiem jak, ale jakoś przekonuję siebie, że utrzymywać maksymalną możliwą intensywność. Race Screen pokazuje prognozę w okolicach 45:25 więc ciągle biegnę na życiówkę. Ustawiłem dystans na 10,08 km, więc prognoza powinna być realna. Ostatecznie 7 km zamykam w 4:40. 8 i 9 nadal walka, ale już biegnę ciut szybciej (4:35 i 4:34), dochodzi do mnie, że ukończę walcząc i że mam szanse na życiówkę. Ostatni kilometr znowu wita podmuchem wiatru, na szczęście dochodzi mnie jeden zawodnik i wyprzedza, desperacko trzymam się za nim, cierpiąc już naprawdę mocno. Na szczęście w oddali widać metę. Tutaj już nie ma co analizować, myślę tylko kiedy rzucić wszystko co jeszcze mam. Decyduję się jakieś 250-300 metrów przed metą. Mijam mojego chwilowego współtowarzysza, zamykam oczy i lecę ile fabryka dała. 10 kmzamykam w 4:26 i dodatkowe 80 metrów w 16 sekund czyli jakieś 3:23. Na zegarze czas brutto ponad 48 minut, w tym momencie nie czaję jak to możliwe (start kobiet

), wpadam na metę, stopuję zegarek i muszę oprzeć się o płot. Po chwili sprawdzam czas 45:18, oficjalnie nawet
45:16 . Jest życiówka!
Analizując na spokojnie, to pewnie wolniejszy początek mógłby przynieś lepszy wynik, ale nie jestem tego w 100% pewien. Dałem z siebie blisko 100%. Szkoda, że nie biegłem dłużej w grupie, to na pewno ułatwia. Jestem mega zadowolony, że nie odpuściłem. Jednak częstsze starty wyrabiają odporność na ból. Zabrakło wisienki na torcie czyli wyniku sub45, ale udało się poprawić o 24 sekundy. W perspektywie jest jeszcze Nysa 11.11, chociaż patrząc co się dzieje, różnie może być. Wielkie ukłony dla organizatorów w Poznaniu, że bieg się odbył. Szczerze powiedziawszy przy 217 osobach, mających maseczki na starcie nie widzę jakoś specjalnie większego ryzyka niż podczas wizyty na poczcie czy w sklepie. Swoją drogą niezły był poziom tego biegu, bo z moim wynikiem byłem na 153 miejscu na 217 osób. W "normalnych" masowych biegach byłbym na pewno w pierwszej połówce. To oczywiście tylko ciekawostka, nie mająca wielkiego znaczenia.
ND 18.10.2020
BS 47'=7,5 km, 6:15, 131/140 (67%/71%)
Spokojne rozbieganie, w sumie jak na dzień po zawodach to zaskakująco przyjemnie, chyba się jednak obijałem
