Grand Prix Tychów w biegach długodystansowych - bieg nr 3
W nocy z piątku na sobotę obudziłem się z dreszczami. Było mi zimno. Brało mnie jakieś cholerstwo.
W sobotę, zżarłem pyralginy z nadzieją, że jakoś dojdę do siebie. Po popołudniowym spaniu było już lepiej. W niedzielę rano jeszcze czułem się jakoś nijak ale po porannej mocnej kawie było OK.
Na miejscu zameldowałem się o godzinie 9 czyli godzinę przed startem. Podczas odbioru numeru startego spotkałem znajomego, Damiana M50, który jest znany w Tyskim światku biegowym.
Chwilę pogadaliśmy o pierdołach. Jak dowiedział się, ze chcę biec na 38:30 powiedział, ze przed startem pokaże mi kilka osób które biegają na tym poziomie. Potem poszliśmy każdy osobno na rozgrzewkę. Na rozgrzewce potruchtałem po trasie wzdłuż jeziora. Fajnia pogoda, około 3C. Po około 500m truchtu, zawracam w stronę startu i jeb delikatny wiaterek prosto w twarz. No to wieje z najgorszego kierunku jaki mógł być. Będą ostatnie 3 km w ryj do tego 4 i 5 również.
Zdecydowałem się pobiec w długich spodniach, koszulce z długim i na to z krótkim rękawem. Cienkie rękawiczki i czapka. Zdecydowana większość zawodników była tak ubrana. Później okazało się że dla mnie było zbyt ciepło.
5 minut przed startem stoję i rozglądam się za Damianem żeby pokazał mi tych gości. Wiedziałbym kogo się trzymać ale niestety nie umiałem go namierzyć. Trudno, trzeba radzić sobie samemu.
Plan był prosty, czyli otwarcie w 4:00 a potem każdy kilometr w około 3:50.
Powtarzałem sobie: Siedlak pamiętaj 4:00 nie szybciej, 4;00 nie szybciej…
Stoję w 3 rzędzie, 3,2,1 poszli. Jakieś 70-80 metrów szerokiej wypuzlowanej drogi i zakręt 90% w lewo.
Biegnę maksymalnie wolno, patrzę na zegarek a tu @#$%^ jeb 3:15!! Zwalniam, chwilę biegnę jeb 3:30 @#$%^!!!!! Jeszcze trochę zwalniam. Wyprzedza mnie ze 20 osób. O co @#$%^ chodzi? Zegarek się zepsuł czy co? Taki zajebisty poziom? Jak sprawdzałem wyniki z poprzedniego biegu to czas w granicach 38:30 dawał 10 miejsce.
Nic biegnę, 3:40 ja pieprzę przecież zwolniłem, zwalnia, zwalniam wyprzedzają….
Potem jak sprawdziłem to dopiero po 500m zszedłem do 4:00. ZAJEBANA SPRAWA.
Mijam znacznik pierwszego kilometra a Garmin milczy, biegnę nic. Dopiero po około 20 metrach raport 3:58. Germin mocno przejechał, czyli tak naprawdę mocno przesoliłem.
Nic, staram się unormować tempo na 3:50 i tyle. Przede mną mnóstwo osób. Zastanawiam się czy ja taki słaby, czy oni przeginają. Drugi kilometr według garmina wchodzi w 3:51, super czuje się dobrze, oddech mocny ale jest pięknie. W połowie trzeciego kilometra nagle widzę, że wszyscy przede mną obiegając mały pachołek zawracają. 5km!!! Oni biegną na piatkę. Siedlak ty debilu!!!
I zostaję sam. Dobre 50m jak nie więcej przede mną zawodnik. Za mną raczej nikogo nie słyszę.
Staram się trzymać tempo ale na sam koniec 3 km jest „rozciągnięty” podbieg pod wał. Delikatnie odpuszczam, żeby się nie zatkać. 3km wchodzi w 3:55. Niby lekka strata ale wiem że jestem „na czasie” bo Garmin po przejechaniu pierwszego kilometra pika mi grubo za znacznikami.
Co jakiś czas zerkam na puls. Jest OK 160-163. Jakieś 300m po nierównym wale, zakręt w prawo i krótki zbieg z wału już po super równym chodniku. Wchodzę na obroty i od razu jeb, wiatr w ryj.
Rozpędzony przez całe jezioro, prosto w ryj a ja sam. Żeby było jasne, nie był to jakiś wicher urywający głowę. Taki normalny wiaterek ale swoje zabierający. Zrobiło się od razu ciężko. Długa prosta wzdłuż jeziora pod wiatr ale staram się trzymać. 4km wchodzi w 3:55. Na zegarku średnie tempo skacze pomiędzy 3:53 i 3:54. Jest dobrze ale idzie coraz ciężej. Ten cholerny wiaterek cały czas wyciąga mi siły. Za mną słyszę już że ktoś się zbliża. Piąty kilometr bardzo ciężki. Mgła się rozeszła i wyszło słońce. Zrobiło mi się gorąco. Ściągam przepoconą czapkę i rękawiczki. Rękawiczki do kieszeni, czapka w łapie. Z naprzeciwka, już po nawrotce pojawia się pierwszy zawodni, potem kolejni. Liczę zawodników i zbliżam się do końca 5km. Słyszę że już, ktoś biegnie zaraz za mną. Na nawrotce jestem na ósmej pozycji ale już bardzo zmęczony. 5km wchodzi w 4:04. Dupa blada. Zaraz po nawrotce mija mnie trzech gości.
Teraz z wiatrem. Mam nadzieję, że wiatr teraz odda. Postanawiam trzymać się ich pleców i trochę odpocząć. Wkurwiony jestem za ten 5km ale może to dobrze że na chama nie trzymałem tempa pod wiatr? Lecimy, dobrze teraz mi się biegnie. Wiatr pomaga, ja cisnę ostatni czyli czwarty.
Szósty kilometr wchodzi w 3:50 czyli tak jak to miało być. Zerkam na zegarek. Średnie tempo 3:54, idzie dobrze teraz tylko utrzymać ostatnie 4 km i będzie pięknie. Nagle chłopaki dociskają albo ja słabnę. Metr, dwa, trzy i puszczam. I to był moment w którym przegrałem ten bieg.
W tym momencie wyprzedza mnie jeszcze jeden gość i próbuje łapać się tamtych ale nie daje rady. Mimo to pomału mi odchodzi. Zaczynam wymiękać. Po około 500m mocny podbieg na wał i mnie łamie. @#$%^ miele tymi nogami miele i nic. 7km wchodzi w 4:07. Przejebałem bieg.
Skręt w lewo zbieg z wału, trochę się uspakajam i jeb znowu wiatr w ryj. Ciężko idzie oddech bardzo mocny ale jaki ma być na 10km? Nie umiem/nie chcę się wkręcić na maksymalne obroty. Puls w okolicach 160 czyli na HM ale no jakoś nie idzie. Brnę pod ten wiatr modląc się żeby to już był koniec.
Gościa przede mną też ścina bo już się nie oddala, odległość stała, jakieś 30m.
8km w 4:08 a 9km w 4:06. Jezu jak wolno!!! Nagle zaczynam łapać, że nawet sub 40 jest zagrożone. Na ostatnim kilometrze trochę dociskam. Przed samą metą wyprzedza mnie jeszcze jakiś zawodnik.
Stopuję zegarek, 3-3sekundy podpieram kolana i idę. Oddech i puls momentalnie spadają, nogi spoko. Nie umiem biegać 10km.
Wynik 39:33. Open 13miejsce, 3 w M40. Pośród Tyszan 5 miejsce.
Po chwili przybiega Damian. Powiedział mi że ci goście których miał mi pokazać to ci co mnie wyprzedzili po 5km. Stare lisy wiozły się na piątym kilometrze pod wiatr na moich plecach a potem zrobili co trzeba było zrobić.
Moje przemyślenia po pierwszych zawodach na 10km od trzech lat:
Wynik 38:30 na ten dzień był poza zasięgiem. Może na wrześniowej formie.
Do zrobienia było 39 minut ale z mocną głową. Trzeba było się trzymać do wyżygu tych gości.
Skończyli 38:50 – 38:10.
Początek zbyt mocno. Nie zrealizowałem planu. Szkoda, że Damian nie pokazał mi tych zawodników.
Zaczynając wolniej razem z nimi, może na drugiej części byłoby lepie. Może.
Mam potencjał żeby biegać to dużo szybciej ale musiałbym chyba poświęcić treningi pod maraton na rzecz 10km a tego nie chcę zrobić.
Wyszły 3 lata biegania pod maraton na „komfortowych” intensywnościach. Z drugiej strony wiem, że biegnąc od początku troszkę wolniej na minimalnie mniejszej intensywności to mógłbym to ciągnąć w „nieskończoność”.
Przyjmuję to jako dużą lekcję na przyszłość a wynik do mocnego poprawienia w przyszłym roku.
Poniżej na wykresie ładnie widać jak przepaliłem pierwsze pół kilometra. Puls równy jak stół
![smutek :smutek:](./images/smilies/icon_e_sad.gif)
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.