No i nadszedł ten dzień - 1go maja 2017. Pierwszy sprawdzian biegowej formy w tym roku na dystansie 10.5 km (atest 10 km)- Ćwierćmaraton Muzyczny w Pile.
Start było o godzinie 17, więc miałem cały dzień na stresowanie się i ładowanie adrenaliną. Samopoczucie całkiem ok - co prawda gardło mnie boli od 2 tygodni i katar przez ten czas nie odpuszczał, ale nie czułem jakiegokolwiek osłabienia z tego tytułu. Od kilku dni za to przyglądałem się prognozom pogody. 14 stopni i słońce. Wymarzona pogoda? Gdyby nie wiatr północno-wschodni 27 km/h (w porywach do 50 km/h), to by było całkiem nieźle.
mapka.jpg
Sama trasa to 10.5 km, ale patrząc na mapkę zaczynało się w punkcie startu honorowego, gdzie trzeba było przetruchtać 0.5 km z lokalnymi oficjelami do punktu startu ostrego, gdzie po chwili przerwy następował start. Trasa składała się z z 1 małej pętli - niecałe 2 km - i jednej dużej pętli (nieco ponad 4 km) przebieganej dwukrotnie. Nazwa Ćwierćmaraton Muzyczny, oprócz dystansu, odnosi się również do faktu, że na trasie przygrywają różne kapele. Szczerze mówiąc kojarzę może dwie pierwsze, bo później zmęczenie pozwala mi się skupić tylko na trasie biegu. Niemniej jednak jest to fajna inicjatywa
Plan był następujący - trzymać się tempa 4:30/km tak długo jak tylko możliwe. Plan max to złamanie 45 minut i to był mój główny plan. Zdawałem sobie sprawę ze szanse powodzenia były by spore przy idealnej pogodzie, lecz przy tym wietrze kiepsko to widziałem. Wóz albo przewóz. W najgorszym wypadku by się skończyło na 47 minutach. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
O 17 ruszyliśmy na trasę - pierwsze 500 metrów w tłoku - ulica niezbyt szeroka, a startowało ok 600 osób. W końcu dobiegliśmy do prawdziwego punktu startu, trochę się przesunąłem do przodu uważając aby nie być zaraz za osobami, które z przodu raczej są tylko po to aby blokować innych. Jeszcze chwila i poszły konie po betonie. Pierwsza krótka pętla była płaska, a wiatr albo lekko pomagał, albo nie przeszkadzał, bo tam gdzie miał przeszkadzać były zabudowania. Po pierwszym kilometrze zdecydowanie się przerzedziło i można było biec swoim tempem. Pierwszy kilometr zapikał mi w 4:30, ale włączyłem zegarek tuż przed startem. Było ok, tym bardziej że pierwszy kilometr był najłatwiejszy. Pierwszą pętlę ~2 km skończyłem w tempie 4:26 km z całkiem niezłym samopoczuciem. Za chwilę 2 łyki wody i reszta na głowę i zaczęła się większa pętla, gdzie kierunek biegu to północny-wschód, czyli praktycznie dokładnie pod ostry wiatr. Dodatkowo od McDonald'sa aż do końca prostej było czas lekko pod górkę - najgorsza kombinacja możliwych. Tutaj już poczułem znaczny wysiłek - utrzymałem tempo 4:31/km na kilometrach 3 i 4, ale było już ciężko. Na 5tym kilometrze był ostry zbieg (dodatkowo wiaterek w plecy), gdzie raczej starałem się oszczędzać energię i 6ty kilometr to już prosta startowa, gdzie przygotowywałem się mentalnie na starcie z podbiegiem i wiatrem na kilometrach 7-8.
Do szóstego kilometra utrzymywałem tempo 4:30/km, ale zmęczenie było już znaczne. Gdy tylko wybiegłem na ostatnią pętlę od razu dostałem wiatrem w twarz. Zaczęła się wspinaczka - średnie nachylenie terenu to może ze 2 stopnie, ale z silnym wiatrem tempo od razu spadło, tym bardziej że i sporo sił zostawiłem na poprzedniej pętli. Wydawało mi się że poruszam się żółwim tempem, ale zegarek pokazywał tempo w granicach 4:50. Zupełnie nie miałem sił żeby przyspieszyć. Dyszałem już dosyć mocno, a czas się dłużył. Uformowała się 3-osobowa grupka, ale nikt nie miał sił żeby przyspieszyć. Bardzo frustrujący odcinek. Ostatecznie kilometry 7 i 8 zaliczyłem w tempie 4:47 i było już jasne że z 45 minut nici. Walczyłem jednak do końca. Kilometr 9 ze zbiegiem zaliczyłem w 4:25. Została ostatnia prosta - ostatnie 10-ty kilometr, gdzie sapałem jak parowóz i biegłem na miękkich nogach - ostatecznie zegarek pokazał 4:24. jeszcze tylko odebranie medalu i butelki z wodą i był czas żeby dojść do siebie. Zimny wiatr bardzo szybko mnie docucił. Wieczorem dostałem oficjalne wyniki -
czas 45:24, 108 miejsce w open i 39 w M30. Nowa życiówka pobita o 3 minuty.
Pomimo kiepskiej pogody tego dna był to prawie max tego co mogłem uzyskać. Przy idealnej pogodzie i minimalnie lepszej strategii zapewne 45 min by pękło, ale trzeba było brać to co było dane, a resztę wyszarpać. Nosem kręcić nie będę. Dałem z siebie wszystko. 10 km przebiegłem na średnim tętnie 91% HR max, więc zdecydowanie nie obijałem się, a końcówka to już było istne szaleństwo. Rok do roku zaliczyłem znaczny progres (9 minut szybciej niż rok wcześniej na tej samej trasie) i to biegając jakiś śmieszny kilometraż.
Strat podczas biegu nie odnotowano - dzisiaj nogi lekkie, bez zakwasów. Plan na kolejne miesiące to przygotowanie do półmaratonu w Pile we wrześniu, więc muszę pozmieniać nieco w moim planie. Na pewno kilometraż wzrośnie, w końcu dodam podbiegi. W tzw. międzyczasie może trafi się jakiś start kontrolny na 5-10 km, ale tu już będzie bez specjalnego przygotowania.
Poniżej jeszcze zrzut z Runalyze - minimalnie różni się on od tego co widać na platformie TomTom Sports i co jest w moim opisie (Runalyze trochę inaczej zaokrągla czas kilometrów), ale z TT Sports nie da się zrobić zrzutu ekranu z 10 km po 1 km.
2017-05-01.jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.