Grzesiek: 2014 - 10 w 47, HM w 1:50, M w 3:50 i TJ 12,75m

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 1 - jednostka treningowa nr 2

Założenie:
40' G 75-80%

Wykonanie
5' warm up + 40' 75-80% + 4' schłodzenie

Tempa odcinków:
5' rozgrzewki - 6:35 (na HRavg 129)
40' - 6:52 (HRmax/avg 171/159 <-dokładnie 80%HRmax)
4' schłodzenie - 6:50 (na HRavg 153)

poszczególne km (tempo / elevation):
6:47 -14
6:08 -11
6:35 -8
7:09 -1
7:01 17
7:02 14
7:17 16
6:04 -11

Śniegu wcale nie ubyło, mimo, że niby idzie odwilż. Tu przymroziło, tam nasypało, tu zrobiło się błoto. Biegłem mniej więcej podobną trasą co wczoraj, ale w drugą stronę, do tego postanowiłem zbadać nowe ścieżki. A raczej coś, co na mapie jak normalna ulica wyglądało. A okazało się takim czymś:
Obrazek
Obrazek

Plus krótki film:
YouTube

Podsumowanie po staremu:
Godzina: 7:00
Warunki: -2 stopnie jak wybiegłem, +1 jak wróciłem, wiatr, pokrywa śnieżna, lodowa i błotna
Dystans: 7,16km
Czas: 49:00
Śr. tempo: 6:50min/km
Elevation: 82m
Kalorie: 887kcal (wg pulsometru)
Kiprun
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 1 - jednostka treningowa nr 3

Założenie:
15' 75%
4 x 10' 85-90% / p. 5' trucht

Wykonanie
5' rozgrzewka pod pracą - musiałem zresetować komórkę, bo nie chciała łączyć się z siecią, a bez tego nie łapie satelitów :/ - więc sobie podskakiwałem, porobiłem skipy i przysiady :)
10' 75% (śr. tętno wynosiło 151, a więc prawidłowo)
4 x 10' 85-90% / p. 5' 75-80% (ostatni odcinek schłodzeniowy)

Jeśli chodzi o tętno, mój pulsometr nie ma aż takich możliwości, żeby dla każdego interwału łapać osobne dane, więc zerkałem od czasu do czasu na niego. Wydaje mi się, że zrealizowałem trening prawie idealnie - ustawiłem sobie strefę tętna 170-182 (a więc 85-91% w moim przypadku). Idealnie byłoby mieć 40 minut w tej strefie, a resztę czasu poniżej, wyszło natomiast tak:
>182bpm - 2'5"
170-182 bpm - 45'50"
<170 bpm - 22'15"

A poszczególne tempówki wyglądały tak - może bez rewelacji, ale teraz słucham mądrzejszych i na treningach mogę się ślamazarzyć, korona z głowy mi nie spadnie :D
5:26 - po Bulwarach, śnieg ładnie ubity, dobra przyczepność
6:04 - zamknięty Bulwar Rodła, musiałem dwa razy omijać jakieś szlabany, no i nawrotka była, trochę błota
5:38 - mniej więcej to samo, co odcinek 1, tylko w drodze powrotnej
5:51 - ostry podbieg pod Most Kotlarski, potem dużo pośniegowego błota na uliczkach (nomen omen) Zabłocia

A jak na tak wczesną porę, na bulwarach sporo biegaczy, do tego kolarze i jeden pan na nartach biegowych. Ja tam lubię sobie pozdrowić biegowych towarzyszy, a miło jest, jak - tak jak dziś - jest 100% odzewu :)

I last but not least - podsumowanie Grim Stajl:
Godzina: 6:50
Warunki: 0 stopni, silny wiatr, na Bulwarach generalnie dobra przyczepność i ubity śnieg, na chodnikach i mostach breja
Dystans: 11,65km
Czas: 1:10:00
Śr. tempo: 6:01min/km
Elevation: 12m
Kalorie: 1424kcal (wg pulsometru)
HRmax/avg: 186/169
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 1 - jednostka treningowa nr 4

Założenie:
40' 65-75% + spr

Wykonanie
Trening na siłowni, podzielony na 3 części:

a) rozgrzewkowa bieżnia - miało być równe 20 minut w tej części, ale że truchtałem spacerowo, trzymając niskie tętno (średnie 146bpm), to dociągnąłem do równych 3km w 21'12"

b) siłownia właściwa (20'):
- suwnica na nogi - 4 serie po 15 na średnim obciążeniu
- "wioślarz" - 3 serie po 10 na niewielkim obciążeniu
- biceps: 2x10 uchwytem normalnym, 1x10 młotkowym (po 10kg), 1x10 normalnym i 1x10 młotkowym (po 12kg), gryf łamany na modlitewniku - 2x10 po 25kg (więc żadne to ciężary)
- brzuszki w pionie wisząc (2x10 z uginaniem kolan do klatki, 1x10 z wyprostowanymi nogami do (prawie ;) ) poziomu

c) bieżnia na zakończenie - wyszło 3,2km w 20'30" na średnim tętnie 151

Na pulsometrze zakres 122-150 (taki mam jeden z domyślnych, a nie chciało mi się ustawić dokładniej ręcznie):
7' powyżej 150bpm (troszkę skakało w górę, tak do 155-158 na bieżni pod koniec)
42' w zakresie
13' poniżej 122bpm (to głównie siłownia)

A zbierając w liczbach same bieganie, było tak:
Godzina: 6:35
Warunki: pod dachem
Dystans: 6,2km
Czas: 41:42
Śr. tempo: 6:43min/km
Kalorie: 790kcal (trening łącznie z siłownią, wg pulsometru)
HRmax/avg: 162/148(?)
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Wpis niebiegowy:

Obrazek

Pozytywne przyjęcie rymowanki o biegu WOŚP, tudzież nagrody, jakie za rymowanki na MP zgarnąłem podczas Biegu Sylwestrowego, no i przede wszystkim te entuzjastyczne reakcje Pań:
Dobajka pisze:A za rymy baaardzo dziękuję :uuusmiech: To lepsza nagroda niż miejsce na pudle :uuusmiech: :uuusmiech:
Dobajka pisze:Co tam pudło :uuusmiech: ale może wiersz dla potomnych by nie powstał...Nie zamieniłabym się :oczko:
Angua pisze:Grzesiek, człowiek wielu talentów :hej: To teraz musisz nam każdy bieg tak relacjonować, koniecznie!
kazały mi tu i ówdzie poszperać. Kiedyś nawet myślałem, żeby napisać powieść, ale leniwa ze mnie d*pa, więc skończyło się na jakichś tam wprawkach. A że wygrzebałem, a wstydliwy nie jestem, to wrzucę - zawsze to większy powód do dumy niż moje obecne tempówki, czy też zdjęcie z bebzonem a'la stupiętnastokilogramowy wieloryb na pomoście ;)
Góral siedział na ławeczce przed chałupą. Ulicę Ustup, oddaloną od gwarnego, hałaśliwego centrum Zakopanego spowijała rzadka, poranna mgła. Góral leniwie palił fajkę… nie śpieszył się… Owce już wydojone, mleko zlane do puciery razem z klogiem… Zresztą, jego syn powoli zaczyna się wszystkim zajmować, jest już coraz starszy, niedługo osiemnasty rok mu będzie… Najwyższa pora pogadać z nim jak chłop z chłopem, bo wąsy już ma, a o dziewuchach chyba jeszcze nie wie… A że co dzień wypasa sam owieczki na hali, to kto wie, jakie głupoty mu do łba przyjdą… A może… może Janicek już wie, co baba ma pod spódnicą? Przeca wczoraj od Malwiny dobrze po północy wracał, deski na przyzbie skrzypiały, oj, skrzypiały, jak zezuł kierpce i w skarpetach przemknąć się próbował… Góral uśmiechnął się pod wąsem… Ech, gdzie te czasy, jak sam przez okna do dziewuch z sąsiedztwa się przemykał… I od psa czasem się uciekało, co go krewki tatuś z łańcucha spuścił, i od chłopaków z drugiej wsi, którzy najpierw łapali sztachety i tłumaczyli, że ‘swojej nie damy’, a dopiero potem pytali, czy ‘swoja’ miała coś przeciwko… Eeeech… gdyby tak jeszcze raz mieć dwadzieścia lat…
Raptem rozmyślania gazdy przerwał miarowy stukot butów po chodniku… ‘Nie nasz’ – pomyślał turysta – ‘Kierpce jazgotu takiego nie robią… Musi jaki turysta, co to się naczyta, żeby po górach w walonkach grubych chodzić… katerpilarach czy tam inszych tymberlandach… a widział kto kiedy kozicę, żeby w walonkach między smrekami skakała? Widział kto? No nie widział, bo i jakim cudem… Ponbócek po to małe racice jej dał, żeby się lżej na turnie wspinać, jakby jej dał wielkie kopyta, to by ją koniem stworzył i po polu ino biegać kazał.
Stukot powoli się przybliżał… Góral wytężył wzrok i zobaczył wysokiego mężczyznę… Wbrew obawom gazdy, nieznajomy szedł w lekkim, sportowym obuwiu (‘musi Adidasy, ale cy ja tam wim… Janicek do tyk hamerykańskich kierpców bardziej skory, trza by go spytać, jak z wypasu wróci’), a źródłem hałasu była ciupaga, którą się podpierał… Nieznajomy zbliżył się do siedzącego górala i grzecznie zagadnął:
- Pochwalony
- Ano pochwalony, panocku… Z daleka to?
- Z daleka, z daleka… Macie, gazdo, ognia?
Nieznajomy wyjął z kieszeni paczkę Viceroy’ów, poczęstował górala, jednak ten, wskazując na fajkę, odmówił. Turysta wziął paczkę zapałek, zaciągnął się łapczywie, po czym rozejrzał się ciekawie dookoła. Gazda podsunął się na swojej ławce i powiedział zachęcająco:
- Siednijcie se, panocku… Miejsca dla dwóch starcy, a i pogadać łacniej, bo samemu to chłop o głupotach myśli i ckni się okrutnie…
- A za czym tak się wam… ckni, gazdo?
- Ano myślałem o pierworodnym, wąs mu się sypie, o babach z nim pogadać trza. A potem to człek i o swojej młodości pomyślał…
- A jest co wspominać?
- Oj, panocku… Dziewuch to ja miał bez liku… dobrze, że żadnej nie zbrzuchacił, dopóki mojej Hanusi nie napotkał… Śwarna była dziewucha, oj, musiałem się za nią nałazić, zanim wianek dostałem… A potem to już weselisko, gorzałka się lała… i nie tylko gorzałka, chłopy też się lali… W mordę mi doł śwagier, ażem się na drugi dzień obudził dopiero… Ale na poprawinach to jego na drzwiach od obory do chałupy zanieśli, bom ja honorny, rodzina rodziną, ale po gębie mnie bić nikt nie będzie… I pierworodny, Janicek, się urodził… A potem Eluśka… I Jędruś… Dom postawiłem, o ten tutaj (gazda wskazał ręką na widniejący za płotem budynek)… Duży, podpiwniczony… i dzieci z rodzinami pomieszkać tu będą mogli, i mnie z Hanuśką do śmierci wystarczy…
- Dom, mówicie gazdo… Żona, dzieci… A nie żałujecie tego wszystkiego?
- A czegóż mnie żałować, panocku… Żonka i dziś jeszcze pikna, dzieciska rosną, młodszy do nauk zdolny, córka jak malowanie, syćkie chłopy na ulicy za nią patrzą… to po matce musi… starszy po mnie gospodarstwo przejmie, jak Ponbócek śmierć po mnie ześle… Ale nie żałuję ni trochę… Chociaż czasem bym chciał, tak jeszcze raz, przez jeden roczek, mieć dwadzieścia lat… Ale ale, ja tak tylko o sobie, a skąd też wyśta się tu wzięli, panocku?
- Ano, ze świata?
- Ta, tutaj każden ze świata… Ruskich najwięcej, najwięcej dutków zostawiają, po karczmach piją, z nasymi się próbują na kielichy, ale widział kto kiedy cepra, co by z góralem na gorzołkę wygrał? Coraz wincej tyż tych żółtych, jeden z drugim z aparatami biegają, a takie to małe ustrojstwo, jak pudełko, cożem w nim pierścionek dla Hanusi kiedyś kupił… Ech, nie ma już tych aparatów, co na trzech nogach stojały, z zasłonką, ptaszek wyskakiwał… Święto dla domu było, jak taki fotograf przyszedł, i obejście opstrykał, i familję… No, ale wyście skąd, panocku? Gęby żółtej nie macie, na ruska twarz za ślachetna… Skądżeście to?
- Ano mówię wam, gazdo, że ze świata idę… Trochę lat u żółtych mieszkałem, nosiło mnie po tej naszej matce ziemi, potem do Polski wróciłem…
- Dla chleba?
- Dla chleba, gazdo… Biję czasem ludzi, dla chleba… Ale wróciłem także w poszukiwaniu straconego czasu… domu, którego nie miałem… miłości, której nie zaznałem… młodości, która przeminęła…
Góral zafrasował się nieco, na jego twarzy zagościł mars. Po chwili jednak rozpogodził się:
- Panocku, chleba ci u mnie dostatek, z kiełbasą wędzoną zjemy, ze smalcem albo z łoscypkiem… Młodość zaraz wam wróci, jak dobrej gorzałki, com ją łońskiego roku pędził, popijemy… A jak popijemy, to i do karcmy pójść się zda, może i bitka jakaś będzie… W domu mam izbę pustą, na strychu, ale ciepła, świece wam dam, miskę z wodą, na śniadanie Hanusia rybki nam uwędzi – a wy mnie jutro w obejściu pomożecie i zgoda, dutków nijakich od was nie wezmę… Ino…
- Co takiego, gazdo?
- Ino tej miłości u mnie nie szukojcie, bo dla mojej córki toście panocku za starzy, a za Hanuśkę, to bym wom musiał czerep ciupaską prześwięcić…
Nieznajomy uśmiechnął się, po czym zdjął z głowy czarną bandanę.
- Oj, gazdo, mój czerep już prześwięcony
- Oj, krucafuks, ktoś was musioł bardzo nie lubić – gwizdnął ze zdumieniem gazda, patrząc na ogoloną głowę nieznajomego, przez którą biegła długa, ciemna, poszarpana blizna…
- Ano, było paru takich, gazdo… A tutaj, do was, też przyjechałem, żeby kilku takich spotkać… kilka dni tu posiedzę, pobiegam po górach, powalczę, a potem… znowu w drogę…
- Brzydko to wygląda panocku, oj brzydko… Jeszcze na słońcu pod tą zapaską blizny chowacie, toć ropa się wdać może… Chodźmy do chałupy, Hanusia zioła jakieś zebrała, do łba się wam przyłoży, okowity łykniemy i pomoże…
- Nie wiem, gazdo, jak wam dziękować… A właściwie, to jak na was wołają?
- Waluś, panocku, Waluś Groń.
- A na mnie mówią…
- Waluś, Waluś – korpulentna kobieta o wciąż ładnej twarzy wychyliła się z okna – kwaśnicy nawarzyłam… Bier gościa do izby, ino niech kierpce zezuje, bo podłogę myłam…
Obydwaj mężczyźni podnieśli się i w dalszym ciągu rozmawiając, wolnym krokiem idąc w kieruku domu… Duży, biały owczarek podhalański podbiegł do nich, początkowo nieufnie obwąchując nieznajomego, ale już po chwili zaczął się do niego łasić…
- Cuda jakoweś, panocku, toć mój Baron to bestyja dzika, listonosz to od niego umyka ile sił w pedałach… Co wyście, cudotwórca jakiś, czy może jak ten doktór, co ze zwierzętami gadał?
- Kanapki, gazdo?
- Co powiadacie?
- Kanapki mam w torbie…
Mężczyźni roześmieli się, Baron wesoło biegał między nimi… Przez otwarte okno dobiegał ostry zapach kwaśnicy i oscypków… Nieznajomy zaczerpnął w płuca świeżego, górskiego powietrza i poczuł…
TUNEL

Czy zastanawialiście się kiedyś, co wzbudza Wasz największy lęk??? Ciemność? Pająki? Spacer po cmentarzu o północy? Dla mnie jest to widok lufy samopowtarzalnego, sześciocalowego Desert Eagle, wymierzonego dokładnie w nasadę nosa, tuż między oczami... Moimi oczami... Za chwilę mogę już nie żyć - w takim momencie człowiek zaczyna się modlić. Najtwardsi ateiści przypominają sobie wtedy treść całej książeczki do nabożeństwa. Oczywiście, jeżeli właściciel Eagle da im na to wystarczająco dużo czasu. Japończyk w czarnym garniturze najwyraźniej nigdzie się nie śpieszy. W lewej dłoni trzyma wycelowany we mnie DE, prawą wkłada do ust papierosa. Marlboro, setka. Mam jakieś siedem minut. Zaczynam sobie przypominać...

... Kiedy byłem małym dzieckiem, beztrosko kopałem piłkę z kolegami, biegaliśmy po łąkach i polach, ciesząc się każdą chwilą. Pamiętam stary tunel nieopodal mojego domu – wchodziło się tam z lekką obawą, ale i z czcią, jaką otaczać należało Tajemnicę. Półokrągła otchłań, nieprzenikniona czerń, a jednak każdy z nas pragnął tam wejść, oddać się temu, co nieznane... Teraz mam przed sobą jeszcze bardziej nieprzenikniony tunel, ale jakoś nie pałam żądzą odkrywania... Ściśle mówiąc, tunele są dwa. Jeden, długości 152mm, rozpoczyna się kilka centymetrów od mojej twarzy i nie jest dla mnie żadną tajemnicą. Wiem, co czeka na mnie na drugim jego końcu. 357 Magnum, śmiercionośny nabój, żyjący własnym życiem metalowy morderca, czekający tylko, aż jego właściciel spuści go ze smyczy. Nastąpi chwila krótsza niż mgnienie oka i moja dusza, jeżeli takową posiadam, uleci gdzieś przez dziurkę w czaszce. Chociaż, znając Desert Eagle, to może być całkiem spora dziura. Kto wie, czy przypadkiem nie wgniecie mojej czaszki w ścianę budynku... Ostatnio na ulicach Osaki pojawiły się setki gówniarzy z Desert Eagle. Jeżeli tak jest na całym Honsiu, to bardzo możliwe, że DE stał się obiektem największej transakcji między Japonia a Izraelem... Zabójczy pistolet ze Strefy Gazy w dłoniach nastoletnich adeptów Yakuzy mógł stać się jeszcze groźniejszy niż był w rzeczywistości. Groźniejszy... ale dla jego użytkowników. Wystarczy chwila zawahania, niepotrzebne rozluźnienie mięśni, a odrzut rozwala Ci staw łokciowy. Prawie 2 kilogramowy pistolet z prędkością 300 km/h cofa się wraz z Twoim przedramieniem. Nie trzeba znać praw fizyki, zasady pędu, i tak dalej, żeby zrozumieć, jaki będzie efekt takiego spectaculum miserium. Nie mówiąc o tym, że nabój leci, gdzie chce, a najczęściej tam, gdzie za żadne skarby świata nie chciał go skierować właściciel pistoletu. Kiedy jeszcze pracowałem dla Hiroyi, widziałem kilku nieszczęśników, pozbawionych w ten sposób ważnych części swego ciała. Na przykład „Dickless” Masashi. Zawsze jeździł na akcje z „Little” Kazuyoshim, synem Takanobu Ono, prawej ręki Hiroyi. „Little” był gówno wartym Yakuza, ale nazywał się Ono – Masashiemu to wystarczyło. Cackał się z Ono jak z jajkiem, więc kiedy Kazuyoshi spytał go kiedyś, czy może wykonać wyrok (na drobnym handlarzu z dzielnicy Sahijiro), bez wahania dał mu swój DE. Niewyrobioną rączkę pociągnęło trochę w dół i...

Patrzę na Japończyka. Brunet, powyżej trzydziestki. Nie znam go, ale na pewno nie jest amatorem. Hiroya do likwidacji ważnych celów wysyła tylko zawodowców. Ja na pewno jestem ważnym celem, ergo – przede mną na pewno nie stoi amator. To dobrze, będzie krótko, bezboleśnie i może nie zrobi mi wielkiej dziury w głowie. Może nawet będzie mnie można zidentyfikować bez badania kodu DNA, bez profilu uzębienia i odcisków papilarnych. Brunet zapala kolejnego papierosa. Marlboro, setka. Znowu mam czas na myślenie...

... Dlaczego zależało mi na jej losie? To tylko mała gejsza z Sahijiro, wcale nie warta więcej niż wszystkie kobiety które miałem i niż te, które musiałem zabić. „Żadnych kobiet i dzieci” – pieprzenie rodem z hollywoodzkich filmów. Dla Yakuza nie ma kobiet i mężczyzn – są Yakuza i są Ci, Którzy Muszą Zginąć Ponieważ Widzieli Za Dużo. Midori, piętnastoletnia gejsza należała do tej drugiej grupy, przynajmniej według Hiroyi. Hiroya. Mój Pan Hiroya. Mój Brat Hiroya. Kim był dla mnie? Osiem lat temu przybyłem do Japonii bez grosza przy duszy. Miałem pecha – niektórzy uciekali z Polski przed stanem wojennym do USA, inni do Australii, RFN, Kanady czy Wielkiej Brytanii. Ja trafiłem do Kraju Kwitnącej Wiśni. Po tygodniu nazywałem go Krajem Śmierdzącym Rybami Gdzie Kobiety Są Małe I Brzydkie. KŚRGKSMIB – trochę dziwna nazwa, jak na międzynarodowy skrót (a właściwie skrótowiec), być może dlatego do dzisiaj zostali po prostu przy Japonii – Nippon. W tym to właśnie Nipponie, w upalnym lipcowym słońcu, zobaczyłem trzech wyrostków kopiących starca i okładających go kijami. W Polsce trenowałem kiedyś sztuki walki, trochę boksu, trochę karate – brązowy pas. Podszedłem, a raczej podbiegłem do nich, dwa ciosy, trzy okrężne kopnięcia, widok sześciu podeszw (podeszew?) trampek, uderzających w panicznej ucieczce o bruk. Potem kilku eleganckich, dobrze zbudowanych Japońców idących w moją stronę. „Jesteś odważny, może chciałbyś dla mnie pracować?”... Moje pierwsze spotkanie z Hiroyą...

Trzeci papieros. Marlboro, setka. Jak długo jeszcze? Do hangaru wjeżdza wiśniowa Avensis. Już wiem, dlaczego brunet czekał. Hiroya, Takanobu, Yuni i Masahiko – to oni zasiądą dziś w loży. To dla nich ten antrakt został przedłużony. Sztuka jednoaktówka: „The Death of the Traitor” – „Śmierć Zdrajcy”. W roli tytułowej – ja. Teraz wyraźnie widzę ten drugi tunel, o którym Wam wspominałem. Jest tuż pod moimi nogami. Czy jest głęboki – nie wiem, ale biorąc pod uwagę to, jak spędziłem moje życie, upadek raczej nie będzie przyjemny. Ani szybki. Stare japońskie porzekadło mówi, że Twój tunel śmierci to suma wszystkich żywotów jakie odebrałeś innym ludziom. Za każdą minutę skradzioną z ich życia będziesz pokutował przez sto lat. Pięknie, planeta Ziemia dawno przestanie istnieć, a ja ciągle będę spadał w tym cholernym tunelu.

Strzał. Drugi. I jakieś czterysta dwadzieścia siedem następnych. A ja wciąż żyję. Za to brunet z Desert Eagle już nie mierzy w moją głowę, on już spada w swoim tunelu. Takanobu, Yuni, Masahiko robią to samo. Nie wiem, co robi Hiroya – on nigdy nie zabił drugiego człowieka, robili to za niego inni. On był jak Temida, z przepaską na oczach i wagą szalkową w dłoni. Z tą tylko różnicą, że opaska była przetarta i prześwitująca, a waga działała tak, jak chciał Hiroya. Ciekawe, co powiedziałoby stare japońskie porzekadło na temat tunelu Hiroyi.

Znam ich – ten niższy, z pomalowaną twarzą to znajomy Midori. Kiedyś przypadkiem spotkałem ich spacerujących po Tokyo, jakiś rok przed wydaniem wyroku na Midori. Nie, to nie ona wtedy przykuła moją uwagę, to ten gość. Dwumetrowy, ponury typ o śmiertelnie bladej twarzy... Jego towarzysz jest jeszcze wyższy, dziwnie zdenerwowany, miota się po hangarze jak dzieciak z zespołem ADHD. „Cześć, jestem Grzesiek, Yakuza nazywali mnie the Backstabber” – słyszę swój własny głos jak przez mgłę. Kolesie odkładają broń. Zapalam taniego papierosa. Nienawidzę tuneli. Nienawidzę Yakuza. Nienawidzę smaku Viceroy’ów! Boże, mam nadzieję, że nie doczekam czasów, kiedy te pseudo–fajki trafią do mojego rodzinnego kraju...

(...)

...kiedyś razem z Reaperem i Butcherem spacerowaliśmy po ulicach Tokyo... nic szczególnego, mała rundka w okolicach portu (Butcher oczywiście zgarnął po drodze dwie panienki), potem szybki obiad w okolicach Nihombashi... jeśli kiedykolwiek będziecie w Tokyo, musicie spróbować pysznego nigiri sashimi, w restauracji starego Takeshiego Saito... znajdziecie tę knajpkę na pewno, wystarczy wyjść południową bramką ze stacji metra Nihombashi i od razu zobaczycie restaurację Saito... Takeshi już nie żyje, ale o tym lokalu wciąż mówi się 'U Saito'... przez te kilka lat, które spędziłem w Japonii, Takeshi był dla mnie jak ojciec... to on wtajemniczał mnie w zawiłości kultury Nippon, on był lustrem, w którym zawsze mogłem się przejrzeć, ilekroć robiłem coś, co w tym kraju uważano za naganne... Saito, stary Saito, z wielką cierpliwością tłumaczył mi wszystko, wytykał błędy, ale i pokazywał właściwą drogę... gdyby nie on, nie wytrzymałbym nawet miesiąca w Tokyo, zginąłbym pewnie w jakimś zaułku albo straż przybrzeżna wyłowiłaby moje zwłoki z oceanu... ale Takeshi chronił mnie... właściwie nie robił nic, ale sympatia, jaką mnie darzył, połączona z szacunkiem, którym się cieszył w dzielnicy Nihombashi, roztoczyły nade mną coś w rodzaju parasola, tarczy... nie myślcie, że Saito należał do Yakuza, nic z tych rzeczy... on po prostu był lokalnym guru, jednym z tych nieformalnych duchowych przywódców, których znakami szczególnymi są siwa broda, pomarszczone dłonie i bagaż życiowych doświadczeń... wiem, że nawet mój pan, Hiroya, nigdy nie odważyłby się uderzyć bezpośrednio w Takeshiego lub jego rodzinę... Hiroya, odkąd go znałem, zawsze zazdrościł Saito autorytetu... jak większość szefów Yakuza, budował swoje małe, podziemne imperium za pomocą pieniędzy i strachu, ale niewielu z jego ludzi skoczyłoby za nim w ogień... no, może Dickless Masashi, ale to był idiota, prawdopodobnie w poprzednim wcieleniu nosił mundur SS i bezwolnie wykonywał rozkazy Fuhrera - do tego nadawał się wyśmienicie... Takeshi natomiast był jak pan Miyagi z 'Karate Kid' albo jak Xiang z 'Kickboxera', z tym wyjątkiem, że nigdy nie parał się sztukami walki... był rybakiem, restauratorem i wyznawcą Zenrinkyo... i wspaniałym nauczycielem - to on nauczył mnie czytać hiraganę i kanji, on pomógł mi zrozumieć wagę najwyklejszego giri... i to on, jego nauki zmieniły mnie na tyle, że nie zabiłem tej małej Midori, gejszy z Sahijiro, slumsowej dzielnicy północnego Tokyo... nie zabiłem jej, choć rozkaz Hiroyi był aż nadto jednoznaczny... Hiroya był moim panem i pracodawcą, wielokrotnie mówił, że to on wyciągnął mnie z gówna (tak mu się wydawało), ale Takeshi był moim przyjacielem... przyjacielem i mentorem, nawet po jego tragicznej śmierci (wielu mówiło, że była to sprawka Hiroyi, sieć intryg uknuta w ten sposób, aby podejrzenie o podpalenie domu Saito spadło na Hayao Yasujiro, śmiertelnego wroga mojego mocodawcy - jak mówiłem, Hiroya nigdy otwarcie nie wyszedłby naprzeciw Saito), nawet po śmierci miał na mnie wielki wpływ... on i jego nauki... to dzięki niemu Midori przeżyła (ponoć dziś jest piękną kobietą, ma mnóstwo klientów i dobrego protektora), to dzięki niemu Hiroya wydał na mnie wyrok śmierci, to dzięki niemu poznałem Reapera i Butchera, wreszcie dzięki niemu wróciłem do mojej ojczyzny...

...dlaczego o tym wspominam? dlaczego własnie dziś? może w pewnym sensie czuję się winny... zaniedbałem nauki mojego mistrza, przestałem podążać bushido, którą nakreślił mi Takeshi... może Takeshi jest w mojej historii tylko symbolem... symbolem dojrzałości, symbolem starczej mądrości i szacunku, jaki takiej mądrości się należy... a może wspominając wydarzenia sprzed lat, dokonuję swoistej ekspiacji, oczyszczenia, mówię sobie: "kiedyś potrafiłem być dobry, podążałem drogą mistrza, ocaliłem ludzkie istnienie, ale nie chcę już taki być"... i w mojej dawnej, czystej postawie szukam rozgrzesznia dla moich obecnych czynów... dla beznamiętnego ranienia innych... dla deptania cudzych uczuć... dla nienawiści...

(...)

...gaijin... ten epitet towarzyszył mi zawsze, kiedy spacerowałem ulicami Tokyo... ponieważ zawsze wolałem rozmawiać z tubylcami po angielsku, nazywano mnie również eigo-ya... i zawsze byłem obcy... nieważne jak bardzo chciałbym (choć wcale nie chciałem) wtopić się w ich kulturę, zawsze byłem obcy... kiedyś umówiłem się z Takeshim w barze, w Tsukishima... kwadrat należący do Niebieskich Smoków... siedziałem przy stoliku, sączyłem jakiś japoński cienkusz... ich było czterech... właściwie, zanim zwróciłem na nich uwagę, najpierw zobaczyłem nóż wbity w mój stolik, tuż obok mej lewej dłoni... zwyczajne, tanie, tajwańskie gówno, sprężynowiec... trzech byczków w przeciwsłonecznych szkłach a przed nimi jakiś japoński pedzio z tlenionymi włosami... "Omare, Bakyrou", "Temee"... nie reagowałem, to była jedna z zasad mojego giri, które próbował wpoić mi Takeshi... "reaguj tylko w ostateczności... jeśli dasz się ponieść wściekłości, uwolnisz złą siłę, która jest w tobie... nie wolno ci tego zrobić, przynajmniej nie w najbliższym czasie... jesteś inny niż wszyscy tutaj, to prawda... nieraz spotkasz się z zaczepką... ale jeśli pozwolisz, aby gniew wziął górę nad emocjami, jeśli zareagujesz gwałtownie na pierwszą lepszą złośliwość ze strony tych młodych zdobywców ulic, którym wydaje się, że są Yakuza, coś w tobie pęknie... czasem boję się ciebie"... to było dziwne... mój mistrz i przyjaciel - bał się mnie??? "czuję w tobie zło, czułem od pierwszego naszego spotkania... ale wyczułem coś jeszcze... szansę na walkę... na wewnętrzną batalię o spokój ducha... pewnie łatwiej byłoby ci raz tylko obudzić w sobie to monstrum i niczym się nie przejmować... być może nienawidzisz mnie, bo próbuję ulepić cię na nowo, wbrew tobie"... jak mógłbym nienawidzić Takeshiego??? "pamiętaj, jeśli raz zabijesz, jeśli raz przegrasz ten wewnętrzny pojedynek, to może być koniec ciebie, koniec twego bushido"...
... to była zaledwie chwila... kolejny cios noża wymierzony był dokładnie w moją drugą dłoń... migawki... kalejdoskop... slideshow... mój unik... pęknięty kufel po cienkuszu... szkło w gardle pedzia... pierwszy z napakowanych japońców ze swoim własnym nożem wbitym w zakrwawione udo... szybka ucieczka ich towarzyszy... dźwięk otwieranych drzwi... Takeshi i ja... wymiana spojrzeń... "coś w tobie umarło, synu"... wiem, Takeshi, ale nie jestem pewien, czy źle się z tego powodu czuję... "lepiej stąd chodźmy, zaraz pojawi się tu policja"... idę ulicą jak pijany... nie pamiętam drogi, potrącam ludzi... na twarzy mam śmierć... w sercu mam śmierć... w duszy mam śmierć...
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

No i powiększyła mi się rodzina... biegowych butów :hahaha: ;)
Nawet żona od razu zaakceptowała mój wybór - Asics Trail Lahar 3 GTX :)
I to za jedyne 180 zł.

A za życzenia "tatusiowe" pięknie dziekuję awansem, ale to dopiero w połowie maja :)

EDIT: Trzewiki, które mają zapewnić mi komfortowe bieganie na śniegu bez kolców, wyglądają tak:
P1180217.JPG
Piękne, czarno-grafitowe, leżą elegancko - co ciekawe, z rozmiarówki tego modelu wyszło, że pasuje na mnie 47 :)
Zatem moja 4-parowa kolekcja biegowa ma rozmiary od 45 do 47, ciekawe. I każdy leży jak ulał :D

Teraz wszystkie modele mają swoje przeznaczenie:
Gel Enduro 6 - na długie wybiegania wiosenne, letnie, jesienne, na asfalcie
Volt 33 - startówki na wszystko, prócz terenu, biegi na bieżni
Kanadia 4 - trailówki na wiosnę, lato, jesień - z błotem radzą sobie rewelacyjnie, na śniegu słabo, ta podeszwa zdecydowanie nie jest zimowa
Lahar 3 GTX - podstawowe na zimę, teren, ale i zaśnieżony asfalt, chodnik
Więcej nie będzie - obiecałem żonie. Dopiero, jak któreś się zniszczą ;)

No i 1:55 musi na Marzannie pęknąć (pęc :hej: )
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 1 - jednostka treningowa nr 5

Założenie:
120' 75% + spr

Wykonanie
Pulsometrowi wyszła bateria :) W związku z tym przyjąłem sobie moje kalkulatorowe OBW1 = 6:27min/km. Biorąc pod uwagę profil trasy i nawierzchnię, uważam, że plan wykonany z nawiązką, mimo średniego tempa 6:33min/km.
Część "ćwiczeniową" strzeliłem sobie mniej więcej w 1/3 treningu. Akurat rozwiązały mi się oba sznurowadła, a że byłem w pobliżu pętli autobusowej w Witkowicach, postanowiłem do ćwiczeń rozciągających wykorzystać tak dogodny element sportowej infrastruktury, jakim jest zadaszona wiata przystankowa. Spauzowałem Endo i ok. 10 minut porozciągałem się co nieco, machnąłem troszkę skipów, przysiadów i pobiegłem dalej :)

Jeśli chodzi o nowe buty, to REWELACJA! W zasadzie obiema nogami podpisuję się pod recenzją Wojtka - mamy inne modele, ale tą samą podeszwę, z tym, że ja nawet na lodzie miałem dosłownie pół uślizgu (słabsza, lewa noga się ślizgnęła, ale prawa już złapała postawę, mimo oblodzenia), a na grubej warstwie śniegu jedynym dyskomfortem był... fakt nieprzemakania butów+braku stuptutów (śnieg mi się nasypał między buta a skarpetkę, musiałem przystanąć i go wygrzebać, bo skoro Lahar3 nie wpuszcza wody "do", to pewnie też nie wypuściłby "z" :) Do tego ciepłe, bardzo ciepłe buty, dziś, przy minus 7, stopy po treningu miałem ciepłe, a wcześniej zimą różnie z tym bywało ;)

A dziś były i podbiegi, i cross, i bezdroża. Skakałem przez rzeczkę, biegłem po lodzie, po lesie, po polu, w śniegu po pół łydki. Widziałem dwa lisy, na szczęście uciekły, bo dzień wcześniej mignęła mi gdzieś kartka na latarni o zagrożeniu wścieklizną. A na granicy Zielonek i Bibic, tuż obok mnie, biegła samica daniela z kilkoma młodymi. Urocze, szkoda, że się zagapiłem i zapomniałem o fotce :(

Małe summary:
Godzina: 10:10
Warunki: -7 stopni, sucho, przyjemnie, momentami leciutki wiatr
Dystans: 18,3km
Czas: 2:00:40
Śr. tempo: 6:36min/km
Elevation: 173m
Kalorie: ok. 1700kcal
HRmax/avg: brak
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Treningi: 5
Dystans: 51,4km
Czas: 05:42:10
Śr. tempo: 6:39min/km
Suma podbiegów: 408m

Jednostki treningowe same w sobie lekkie, ale 5x w tygodniu dają w kość. Tak jak pisałem w komentarzach, zastanawiam się jednak nad planem na 4 treningi w tygodniu, żeby koniec końców nie zabrakło mi czasu dla siebie i rodziny...
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 2 - jednostka treningowa nr 4

Wstałem rano, raniutko, żeby realizować pierwszą jednostkę drugiego tygodnia (60-75' 75% + spr + 5x 200m/200m podbiegi). A tu - niemiła niespodzianka. Wicherek i Chmurka się nie pomylili, mamy gołoledź w Krakowie. Bez sensu zatem okazała się realizacja planu. Biłem się z myślami (czemu zdążyłem dać upust w komentarzach do bloga, siedząc już za biurkiem w pracy), co zrobić. Koniec końców szkoda mi jednak było - byłem już w biegowym stroju, nowe buty mam, pomyślałem sobie "Dam radę, ale zmieniam jednostkę". I na tapetę wziąłem najkrótszą, czwartą jednostkę z tego tygodnia, którą powinienem robić normalnie na siłowni.
Wyszedłem. Wicher wieje, zimno przeszywa, ludzie ledwo łapią równowagę, a samochodami rzuca po śliskim asfalcie. Nic to, biegnę.

Założenie:
40' 65-75% + spr

Wykonanie
Pobiegłem po chodniku - buty trzymają na tyle, żeby przemieszczać się bez serca w przełyku, ale nie wystarczająco dobra jest to przyczepność, żeby sobie pobiec jak człowiek chce. Pulsometr wciąż bez baterii, ale to nie problem, bo na dolny zakres OWB1 mogłem sobie założyć tempo z kalkulatora - wg tabeli z bieganie.pl moje 65% to ok. 7:10/km. Na te warunki - odpowiednie dla mnie. No i tak ubiegłem z 200m i patrzę - na boisku KS Podgórze śmieciarka przyjechała po śmieci. A to oznacza, że brama (zazwyczaj zamknięta do 8 rano) stoi otworem. Więc ja szybko myk na boisko, na bieżnię. Bieżnię, dodajmy, nieodśnieżaną chyba od grudnia. I jak w nocy ten cały śnieg pozamarzał, przykryty mżawką - wyobraźcie sobie efekty dźwiękowe, jakie mi towarzyszyły. Każdy krok to: przebicie się butem przez tą zmarzniętą kopułę + rozrywanie jej podczas wyciągania stopy ze śniegu. Odgłosy rozdzieranego, starego prześcieradła po prostu.
Zrobiłem dwa kółka i wróciłem na ulicę - zero frajdy z takiego biegania (ale nie ukrywam, że wiosną czy latem czasem zrobię sobie akcenty na stadionie, bieżnia ma 400m). Na chodnikach różnie - gdzieniegdzie zalegał śnieg, gdzie indziej właściciele posesji zdążyli już posypać piaskiem, a w niektórych miejscach - szklanka, że można się przejrzeć i przedziałek wyrównać. Uślizgów było trochę, ale i tak nie narzekam, w innych butach zbierałbym pewnie zęby :) Oczywiście są kolce - ale te mi się już prawie starły przez ledwo 2 miesiące, poza tym Lahary mam w rozmiarze 47 i kolców już na nie nie wciągnę ;)
Dodatkowo Endo gubiło mi trochę sygnał, dobrze że mierzyłem czas, mogłem trasę wprowadzić ręcznie potem.
I last but not least - coś mnie boli w kolanie. Tym razem w lewym :/

Podsumowanie (choć nie bardzo jest co sumować):
Godzina: 07:05
Warunki: -4 stopnie, silny wiatr, gołoledź
Dystans: 4,2km
Czas: 30:30
Śr. tempo: 7:18min/km
Kalorie: ok. 400kcal
HRmax/avg: brak

Ale wygląda na to, że muszę jednak zejść do 4 treningów w tygodniu. Ten plan może mnie wykończyć - stąd np. ból w kolanie. Nie ITBS-owy, po prostu przemęczenie. To był w końcu szósty trening biegowy w ciągu ostatnich 7 dni:
wt - 8,1km
śr - 7,2km
cz - 11,6km
pt - 6,2km
so - wolne (ale i tak siłownia była)
nd - 18,4km
pn - 4,2km

To za dużo. Dla 5x w tygodniu musiałbym mieć możliwość biegania i w sobotę, i w niedzielę. A nie mam. Muszę ten plan dostosować do siebie - tak, jak mówił Krzychu, musi być long, akcenty (więc jeden z podbiegami, jeden z tempówkami) i ten czwarty, leciutki, jak i kiedy wyjdzie. Spróbuję w tygodniu to rozpisać inaczej troszkę, objętości mogę w sumie podnieść, bo jeśli np. polecę 60', to mogę też 70' zrobić. W ten sposób nie ucierpi kilometraż planu, za to nogi będą miały jeden dzień więcej na odpoczynek :)
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 2 - jednostka treningowa nr 3

Dwa dni przerwy (a w zasadzie trzy, bo cóż to jest 4km po lodzie w poniedziałek) = Duży głód biegania. Szkoda, że zaspałem, bo musiałem lekko skrócić trening, żeby zdążyć do pracy :(

Założenie:
15' 75%
5 x (8' 85-90% / p.5' trucht)

Wykonanie
5' rozgrzewka
4 x (4' wolno / 6' szybko)
8' schłodzenie

Dziś spod domu teściowej poleciałem do Parku Zaczarowanej Dorożki. Tam jest całkiem fajna pętelka, 600m jak w mordę strzelił. Pokrywa śnieżna nie przeszkadzała, Lahary pięknie sobie z nią radziły. Gorzej na dobiegu do parku i na schłodzeniu, bo wszędzie pośniegowe błoto zalegało. Z uwagi na małe opóźnienie najpierw skróciłem interwały (szybki z 8' na 6', wolny z 5' na 4'), a dodatkowo odpuściłem piątą serię, robiąc z niej schłodzenie, bo czas mnie naglił :/
Kolano prawe już dawno nie boli, lewe - piknęło raz, na sam początek rozgrzewki, jak mi troszkę wykręciło nogę przy skręcie, ale potem było już ok.

Tempówki wyszły takie:
6' 5:20 1,13km
6' 5:24 1,11km
6' 5:16 1,135km
6' 5:17 1,14km

Podsumowanie:
Godzina: 07:45
Warunki: -4 stopnie, wiatr, pokrywa śnieżna
Dystans: 9,16km
Czas: 53:20
Śr. tempo: 5:49min/km (cieszy powrót do troszkę szybszego biegania)
Kalorie: ok. 800kcal
HRmax/avg: brak

Pulsometr leży sobie w domu, czeka na lepsze czasy, tj. równe warunki biegowe, zero śniegu, itp. A na razie próbuję biegać w zakresach tempa i mam z tego radochę ;)

Jutro wolne, w sobotę KKM i połówka, w niedzielę trochę podbiegów zrobię, ale tak max 10km z akcentami.
W niedzielę światło dzienne ujrzy też nowy, zmodyfikowany plan 4/tydz :)
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Doszedłem do wniosku, że jak ludzie mówią "odpuść jeden trening", to zazwyczaj mają rację. Dlatego też niedzielnych podbiegów nie będzie. Te dwadzieściaparę kilometrów jutro na Błoniach w śniegu to i tak będzie dobry trening siły :)

Obrazek
A plan pod Marzannę na 4/tydz jest już gotowy. Troszkę zaczerpnąłem stąd, trochę stamtąd, poszperałem tu, a także ówdzie :)
Marzanna.png
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 2 - jednostka treningowa nr 5

W zasadzie treningo-zawody, ale nie leciałem na tempo, tylko starałem się hamować tak do ok. 6:00
Obrazek
III Koleżeński Krak Maraton
Dystans: 14km (4 x Błonia)
Czas oficjalny: 1:24:30

Założenie:
Generalnie w pierwotnym planie było 90'OWB1, potem zrobiłem z tego 105'OWB1+15'szybko

Wykonanie
Spotkałem przed biegiem Ciotkę (niektórzy znają ją z Endo), przed samym startem poznałem też Krzycha, ale to pędziwiatr i od razu zniknął mi z oczu, wymijając takich jak ja, maruderów ;) Pierwsze 4km lecieliśmy razem z Ciotką, potem stwierdziła, że ok. 5:50-6:00 to trochę za mocno i biegliśmy już osobno, swoim tempem. Fajnie mi się biegło zwłaszcza drugie kółeczko - nawet ciut szybciej, niż zakładane 6:00, mimo śniegu (przeszkadzał zwłaszcza przy Juvenii, nawet w trailówkach), leciutko i przyjemnie. Możliwe jednak, że z winy wilgoci w powietrzu (śnieg nie padał, ale z rana był, a i teraz przez okno widzę, że wciąż się zanosi), a może dlatego, że prognozy troszkę mnie wystraszyły i pod wiatrówkę dałem jeszcze, cienką, ale jednak, krótką biegówkę z kalenji - górę miałem dość mokrą. I nie byłby to problem, gdyby nie wiatr, który na al. Focha dmuchał niemiłosiernie. Trochę dyskomfortu to sprawiało, a poza tym, 4 kółka to i tak całkiem fajny trening, więc po ok. 14km zszedłem na herbatkę i coś słodkiego na uzupełnienie energii, i jak już się zatrzymałem, to nogi zesztywniały i najmądrzej było skończyć trening (zresztą, po 3.kółku stanąłem też na parę sekund, żeby zgarnąć izotonik i kawałek banana, i to już z rytmu mnie wybiło).
Suma sumarum, bardzo fajny trening. Szkoda, że był limit 55 uczestników, bo z uwagi na różny poziom i różne dystanse, każdy od drugiego okrążenia biegł praktycznie sam. A w grupie jednak raźniej, co miałem okazję poczuć na większych imprezach.

No i ile bym kółek nie zrobił, medal i tak czekał na mnie - ładny, taka śnieżynka mała :)
medal_kkm.jpg
Dodatkowo odebrałem od KKB Dystans kolejną (zaległą) nagrodę za Sylwestrowy - pakiet kosmetyków do auta Valvoline (jakieś oleje, uzdatniacz benzyny, płyn w stylu WD-40, usb, jakaś koszulka). Tak więc miłe zakończenie treningu :D

Podsumowanie:
Godzina: 10:00
Warunki: -9 stopni, mocny wiatr, pokrywa śnieżna
Śr. tempo: 6:02min/km (a więc zgodnie z założeniem longa, i to jest najważniejsze)
Kalorie: ok. 1300kcal
HRmax/avg: brak

Ponieważ jutro odpoczywam (treningi stacjonarne - w planie CS, brzuszki, pompki, itp. - się nie liczą), to bilans tygodnia zrobię już dziś:
Obrazek
Dystans: 27,3km
Czas: 02:48:14
Śr. tempo: 6:09min/km

Po mocnym (zbyt mocnym) ubiegłym tygodniu, w tym było trochę laby. Ale plan, z jakim startuję od poniedziałku, łatwy i tak nie jest, mimo, że tylko 4/tydz, ale jak liczę, to 50km może się i tak uzbierać do kupy :)
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 3 - jednostka treningowa nr 1

Dziś wszystko zgodnie z planem (no, prawie wszystko) - z uwagi na bieganie rano przed pracą, zamieniłem podbiegi (które najlepiej mi robić pod domem) na tempówki (które dobrze wchodzą na płaskich Bulwarach).

Założenie:
10' OWB1 na rozgrzewkę
6 x (6'WB3 / 2'trucht)

Wykonanie
5' rozgrzewka
6 x (3'trucht / 6'WB3)
7' schłodzenie

Dobrze stałem z czasem, więc mogłem wykonać trening w 100%. A dodatkowo jeszcze wczoraj wieczorem stwierdziłem, że nie mam jeszcze formy na 6' na 2', więc odcinki wolne ustawiłem po 3 minuty. Wyszło bardzo fajnie:
6' 5:06
6' 5:20
6' 5:36
6' 5:23
6' 5:19
6' 5:14
Niby to żadne mocne tempo, taki dolny zakres mojego WB3, ale w końcu jest zima ;) Bulwary, na szczęście, przyczepne. Pokrywa śnieżna ubita (a pod mostami czarny asfalt), trochę błota tylko na małym odcinku Tynieckiej między domem Salezjanów a Mostem Zwierzynieckim. Na koniec schłodzenia, przy dobiegu do pracy, zrobiłem sobie jeszcze mały akcencik vel. krótką przebieżkę 200m, w tempie ok 4:15.

Podsumowanie:
Godzina: 06:50
Warunki: -7 stopnie, pokrywa śnieżna, sucho
Dystans: 11,88km
Czas: 1:06:44
Śr. tempo: 5:37min/km
Kalorie: ok. 1300kcal

A na koniec się pochwalę, i zapraszam do lektury mojego wywiadu z Davidem Moorcroftem:

Wywiad z byłym rekordzistą świata na 5000m
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Obrazek
Przygotowanie do KPM - tydzień 3 - jednostka treningowa nr 2

Założenie:
60'OWB1 + podbiegi (6x)

Wykonanie
60' wolnego OWB1, podbiegi weszły w trakcie, więc odpuściłem sobie serię.
W nocy napadało tyle śniegu, że nawierzchnia Błoń z soboty to przy tym elegancki tartan:) A że zrobiłem sobie kros po góreczkach, które normalnie dają w kość, dziś trening czuję całkiem solidnie. Ale warto, na pewno. Kiedy rano wstałem, trochę się łamałem. Do głowy przychodziła myśl, żeby dziś może trochę odpuścić. Ale zagłuszyłem zaraz głupie głosy, tym bardziej, że nie wiadomo, jak będzie z nawierzchnią przez najbliższe parę dni, a nie uśmiechało mi się robienie godzinnego treningu na bieżni, na siłowni. Dodałem sobie trochę elevation, bo autem podjechałem do teściowej, której blok leży jakieś 40-50m niżej od naszego, więc już na ogólnym bilansie miałem trochę podbiegu na plus. W sumie trzy dość konkretne się przydarzyły, bo 1,2km z nachyleniem 3,5%, 1,7km ze średnim nachyleniem 2,5% (ale liczby tego nie oddają, non stop pod górkę, śniegu powyżej kostki, a pod śniegiem kamienie - z punktu widzenia treningu siły to czysta poezja :hej: ) i tradycyjna górka, na której podbiegam seriami - 300m na 6%. Plus pomniejsze, lekkie, ale i tak odczuwalne dla nóg małe podbiegi. Na koniec treningu myślałem, że jednak te serie zrobię - wiadomo, można wyjść lekko niechętnie, ale w miarę treningu coraz fajniej jest niemal zawsze, i nie chce się kończyć - ale jak się zapadłem dwa razy do pół łydki w miejscach, które nie widziały szufli od początku zimy (pod śniegiem nie miałem wyczucia, gdzie jest to, co zawsze było zarośniętym chodnikiem, a gdzie rów/rowek melioracyjny, no i tak wyszło :hahaha: ), a tempo wyszło 7:00, to stwierdziłem, że i tak więcej mam z tego treningu, niż gdybym wg linijki pobiegł jakieś 6 marnych podbiegów po 150m z nachyleniem 2% :)

Podsumowanie:
Godzina: 06:57
Warunki: -2 stopnie, pokrywa śnieżna, lekki wiatr
Dystans: 8,31km
Czas: 1:00:17
Śr. tempo: 7:15min/km (mówiłem, że wolne OWB1 :hejhej: )
Kalorie: ok. 800kcal
Elevation: 148m

Drżyjcie, moi czytelnicy, za mniej więcej dwa tygodnie kolejny wywiad - ale na razie tajemnicą pozostanie, kto będzie jego bohaterem :)
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Nie biegam dziś, ani prawdopodobnie jutro, zatem wpis niebiegowy.
Muzyczny :)

Obrazek
To oczywiście nie są kawałki z playlisty biegowej, gdyż albowiem nie posiadam takiej. Biegam bez słuchawek, bez muzyki, choć niewykluczone, że na długie wybiegania się przełamię.

Natomiast parę kawałków, które umieszczę poniżej, generalnie uważam za ponadczasowe i to w konkretnie tych wykonaniach. Pomimo, że nie są to wykonania autorskie. Słowem - poniżej moja subiektywna lista najlepszych coverów, jakie znam :)

Oryginalnie nagrany przez niejakiego Wayna Cochrane'a w zamierzchłych czasach, w które podróżował Marty McFly deloreanem doktora Browna. Furory pan Wayne nie zrobił, ale ponad 30 lat później jego kompozycję odświeżył Eddie Vedder z kolegami. Efekt - miejsce drugie na Billboard TOP100, najwyższe w historii Pearl Jamu.
Sam utwór za serce chwyta, czyś chłop jest, czy kobita.
Pearl Jam - Last Kiss

Komu Błękitna Ostryga kojarzy się li tylko z pedałami z "Akademii Policyjnej", niechaj posypie głowę popiołem. Blue Oyster Cult to kapela, która zapisała całkiem przyjemną stronę, no, może stroniczkę bądź też kolumnę na stronicy, w historii amerykańskiego rocka. Między innymi są autorami jednego z najczęściej coverowanych utworów "(Don't Fear) The Reaper" (również mi bliskiego - grim80 to skrócenie dawnego nicka, jakim się tu i ówdzie posługiwałem, czyli Grim Reaper), jednak nie o tej piosence wspomnę tu w ciepłych słowach. Ostrygi nagrały piękny, nieco mroczny kawałek, a jego cover na przełomie wieków nagrała kapela zaliczana do Big 4 of Thrash. Na studiach katowałem "Garage Inc.", pomieszkując u babci i ciotki, mój wówczas paroletni kuzyn polubił ten kawałek, przetłumaczyłem mu w skrócie słowa i ku mojemu zdziwieniu, smyk zapamiętał! Po ponad dziesięciu latach, poszukując swojej "muzycznej drogi" zadzwonił do mnie z pytaniem o ten kawałek, gdzie "był Bar Czterech Wiatrów i okna zabite deskami" :hahaha:
Tak oto w pamięć potrafi zapaść utwór, w którym Hetfield zaśpiewał wyjątkowo czysto ;)
Metallica - Astronomy

"Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca" - jeśli mówimy o Lewusie Presleyu, podpisuję się pod tym obiema rękami, nogami i czym tam jeszcze mogę. Nie rozumiem fenomenu "króla". Nie rozumiem fenomenu Graceland. Nie rozumiem fenomenu jego "płytkich i płaskich" kawałków. Podobnie, jak nie rozumiałem fenomenu coveru Presleya w wykonaniu Sprawiedliwych Braci. Dopiero, kiedy usłyszałem Bono śpiewającego tą piosenkę, mogłem powiedzieć - "To rozumiem!" :hej:
U2 - Unchained Melody

Nie da się, po prostu się nie da, ominąć perełki kolejnego króla. Króla reaggae, pana Marleya. Odszedł szybko z tego świata, ale zdążył namieszać w muzyce i obyczajach. Miedzy innymi śpiewał o zabiciu szeryfa, łobuz. Śpiewał znakomicie, ale niedługo po nim był ktoś, kto zaśpiewał to genialnie. Mowa o pewnym muzyku, który ma u mnie wielkiego minusa za to, że rewelacyjną "Laylę" zepsuł sam sobie dziadowskim wykonaniem bez prądu.
Eric Clapton - I Shot the Sheriff

Musi być coś polskiego, a także coś od króla popu. Za Jacksonem nie przepadam, lubię go jedynie z tego krótkiego okresu, kiedy w jego kompozycjach królowały gitary (nie tylko Slasha, ale także, a może przede wszystkim, Jenny Batten). Tego się słucha z przyjemnością. Na coverowaniu gościa od księżycowego kroku wyłożyło się wielu artystów, a niewielu udało się zrobić coś tak zbliżonego (klasą) i oddalonego (aranżacją) od utworu MJ, jak udało się polskiemu specjaliście od cudzych piosenek, człowiekowi o świetnym głosie (który niestety, wraz z bratem, za mało próbuje komponować samemu, a za dużo wozi się po przaśnych festynach). Oto świetny cover znakomitej piosenki ze ścieżki dźwiękowej do ch...ego filmu.
Piotr Cugowski - Dirty Diana

I na koniec utwór ostatniego króla. Króla poezji śpiewanej, można to tak ładnie określić. Cohen też doczekał się wielu lepszych lub gorszych kopii swoich utworów, ale, wbrew temu, co można przypuszczać, nie zachwycił mnie cover promowany niegdyś usilnie przez światowe listy, LP3 czy też "Shreka", czyli nagranie niejakiego Jeffreya Buckley'a. Cudze chwalicie, swego nie znacie. Mamy tu, lokalnie, na polskiej ziemi, człowieka, który jako jedyny może śmiało brać się z Cohenem za bary i potrafi udźwignąć ciężar jego kompozycji i poezji. Człowieka, który udźwignął nawet ciężar bycia Rademenesem, kapłanem bogini Hator zaklętym w kota na pięć tysięcy lat :D
Maciej Zembaty - Alleluja

To oczywiście subiektywny i chwilowy wpis, pewnie zapomniałem o paru kawałkach, które warto by tu umieścić.
A niektórych, jak "Because the Night" w wykonaniu "10 Thousands Maniacs" nie wymieniłem, bo to miały być covery lepsze, albo do oryginału zbliżone, a Maniaki piosenkę Janis Joplin zmasakrowały ;)

Aha, jeszcze jedno mi się przypomniało. Uwielbiam brytyjską kapelę spod znaku kościotrupa Eddiego. I uwielbiam "Hallowed Be Thy Name". Uważam, że nie sposób nagrać tej piosenki LEPIEJ. Za to można INACZEJ - i to lepsza droga, niż ślepa próba kopiowania wokalu Dickinsona, czy gitary Murray'a. Można bardzo mrocznie, albo klasycznie - 2 różne covery poniżej:
Cradle of Filth - Hallowed Be Thy Name
Piano Cover - Hallowed Be Thy Name
Awatar użytkownika
siena_driver
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2302
Rejestracja: 25 paź 2012, 12:35
Życiówka na 10k: 49:18
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Pomyślicie, że się dziś nudzę, a ja po prostu chcę osłodzić sobie paskudną pogodę za oknem.
Zatem wpis kolejny, niebiegowy.
Z dedykacją dla miłośników "Pana Tadeusza" i rockowej muzyki ;)

Było perkusistów wielu w naszej okolicy,
lecz żaden nie śmiał zagrać przy Tadku Soplicy.
On w Paryżu uszczknął co nieco z muzyki,
i nasuwał na perce jak Lars z Metalliki.
Żyd Jankiel na wokalu, Klucznik zaś na basie.
A Robak im wtóruje z gitarą przy pasie.
I chociaż się wzbraniają, to achom i ochom
nie ma końca. Wnet Zosia podaje mikrofon,
Telimena zaś kable do pieca podpina,
przed sceną zasiadają Sędzia i rodzina.
Tadeusz wuja lubił, więc aby nie sprawić
zawodu, aby gości weselnych zabawić
jął talerze rozstawiać na tem podwyższeniu,
gdzie zazwyczaj lubiono oddać się tańczeniu.
Wtem wzmacniacze ryknęły - porwany na nogi
Podkomorzy, któremu sen przerwano błogi
najpierwszy poznał melodię, z pleców zrzucił pled -
"Znam ci ja tego kowera, to jest 'Mama said'!"
Ksiądz Robak nowe riffy na struny wprowadza
i delikatnem uszom Hrabiego dogadza.
Asesor (bełkotliwie, bo popił był szczerze)
rozpoznał wnet melodię "Upiora w operze".
Natenczas pierwszą rolę Gerwazy przyjmuje,
jednostajnym "cykaniem" basa intonuje
melodię, która w Polsce najbardziej jest znana.
Rejent z krzesła się rzuca pod jego kolana
i szeptem (bo weselny makowiec go dusi)
oznajmia wszem i wobec, że to "John Belushi".
Przychodzi czas na finał, zaczem głos Jankiela
mknie przez salę. Wschłuchują się goście wesela
w piosenkę o żołnierzu, któren się z Moskalem
potykał, wreszcie zginął. Przyjęto to z żalem,
że Rosjanin był przeżył, zamiast upaść trupem.
Sędzia dobrze pieśń poznał - to przecież "The Trooper"!
Wzruszony Jankiel westchnął, posmutniał, zaszlochał.
On - Żyd, discopolowiec - Iron Maiden kochał.
Chowają instrumenty. Sędzia im dziękuje,
a Protazy już nowy antałek szykuje
by zwilżyć muzykantów przesuszone lica.
"Niech żyje!" - krzyczą goście - "Metal Band Soplica!"
ODPOWIEDZ