POZnań - moje POZegnanie???
Moderator: infernal
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
32 dni
Dziś dla odmiany bieg wieczorny - byłem cały dzień w podróży. W miarę jak zbliżała się godzina udręki zacząłem wymyślać różne powody żeby tylko nie wyjść. Moje gorsze ja cały czas mówiło: "za gorąco, odpocznij sobie". W końcu jednak zacząłem się ubierać i nie było odwrotu, nie powstrzymał mnie już nawet brak zapisu tracka z GPS-a. Biegło się fatalnie, bez kondycji, więc pomyślałem że jest dobra okazja żeby porobić podbiegi. Dobiegłem do mojego pagórka no i biegnę ja sobie te 200 metrowe odcinki pod górkę. Za szóstym razem miałem już serdecznie dość, zbiegłem na dół i znowu nabrałem ochoty. Przy siódmym myślę sobie, że 7 to tak ni w pięć ni w dziewięć, no to jeszcze ten jeden raz do ośmiu no i tak dociągnąłem do 10-tego.
PS niniejszym pozdrawiam Pana traktorzystę, który wstrzymywał opryski swojej kapusty, żebym się nie nawdychał jego chemikaliów
Podsumowanie dnia:
1500 km samolotem
120 km busem
5km tramwajem
240 km samochodem
21 km biegiem
Dziś dla odmiany bieg wieczorny - byłem cały dzień w podróży. W miarę jak zbliżała się godzina udręki zacząłem wymyślać różne powody żeby tylko nie wyjść. Moje gorsze ja cały czas mówiło: "za gorąco, odpocznij sobie". W końcu jednak zacząłem się ubierać i nie było odwrotu, nie powstrzymał mnie już nawet brak zapisu tracka z GPS-a. Biegło się fatalnie, bez kondycji, więc pomyślałem że jest dobra okazja żeby porobić podbiegi. Dobiegłem do mojego pagórka no i biegnę ja sobie te 200 metrowe odcinki pod górkę. Za szóstym razem miałem już serdecznie dość, zbiegłem na dół i znowu nabrałem ochoty. Przy siódmym myślę sobie, że 7 to tak ni w pięć ni w dziewięć, no to jeszcze ten jeden raz do ośmiu no i tak dociągnąłem do 10-tego.
PS niniejszym pozdrawiam Pana traktorzystę, który wstrzymywał opryski swojej kapusty, żebym się nie nawdychał jego chemikaliów
Podsumowanie dnia:
1500 km samolotem
120 km busem
5km tramwajem
240 km samochodem
21 km biegiem
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
100000 do Chudego
Trzeci kolejny dzień po 21 km a więc trzeci półmaraton dzień po dniu. Tym razem z butelką w ręce, którą zostawiłem na chwilę w trawie i zaraz dostałem ochrzan od przejeżdżającego kierowcy, który zawrócił i powiedział, "że pusta butelka jest lżejsza od pełnej". Musiałem mu wyjaśnić, że zostawiam to tylko na czas treningu i na pewno zabiorę w drodze powrotnej.
Aha, dziś wtłoczyłem rytmy 10 razy po 100 metrów i z dumą muszę stwierdzić, że udało mi się szczęśliwie przebiec każdy z nich w całości - Hurraa!
A jutro? Niespodzianka...
Trzeci kolejny dzień po 21 km a więc trzeci półmaraton dzień po dniu. Tym razem z butelką w ręce, którą zostawiłem na chwilę w trawie i zaraz dostałem ochrzan od przejeżdżającego kierowcy, który zawrócił i powiedział, "że pusta butelka jest lżejsza od pełnej". Musiałem mu wyjaśnić, że zostawiam to tylko na czas treningu i na pewno zabiorę w drodze powrotnej.
Aha, dziś wtłoczyłem rytmy 10 razy po 100 metrów i z dumą muszę stwierdzić, że udało mi się szczęśliwie przebiec każdy z nich w całości - Hurraa!
A jutro? Niespodzianka...
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Laurentius Exilis: XXX dies
No i rozczarowanie. Miała być niespodzianka, a ja po prostu zaspałem. Obiecuję poprawę. No więc żeby dzień nie był całkiem stracony, tym bardziej, że tydzień ma się ku końcowi a kilometry trzeba wyrabiać, obaliłem kolejna połówkę (czwarta z rzędu), z przerwami na wieloskoki (było ich 10 albo 11 serii - nie wiem bo film mi się urwał).
Bilans ostatnich 4 dni -4x21 = 84km. Jutro dam sobie na wstrzymanie
No i rozczarowanie. Miała być niespodzianka, a ja po prostu zaspałem. Obiecuję poprawę. No więc żeby dzień nie był całkiem stracony, tym bardziej, że tydzień ma się ku końcowi a kilometry trzeba wyrabiać, obaliłem kolejna połówkę (czwarta z rzędu), z przerwami na wieloskoki (było ich 10 albo 11 serii - nie wiem bo film mi się urwał).
Bilans ostatnich 4 dni -4x21 = 84km. Jutro dam sobie na wstrzymanie
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
***Dzień bez biegania***
Dziś niekonwencjonalnie, bo niebiegowo. Za jednym zamachem straciłem 0,45 kg wagi i zyskałem zapas energii na bieg w postaci 8 sztuk tego produktu:
http://www.edbol.pl/pliki/produkty/m%20 ... 0kopia.jpg
Dziś niekonwencjonalnie, bo niebiegowo. Za jednym zamachem straciłem 0,45 kg wagi i zyskałem zapas energii na bieg w postaci 8 sztuk tego produktu:
http://www.edbol.pl/pliki/produkty/m%20 ... 0kopia.jpg
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Z pamiętnika anemika:
Wygląda na to, że robię wszystko, żeby sobie utrudnić sierpniowy start. Jak pewnie zauważyliście wcześniej, w czwartek utoczyłem sobie nieco krwi. W badaniach niespodzianka - okazało się, że mam lekką anemię (hemoglobina 13,4), co jednak nie stanowiło przeszkody w oddaniu krwi. Oczywiście wyraziłem zgodę na pobranie (przecież po to się zgłosiłem i głupio było się wycofać), tak więc po utoczeniu moja hemoglobina może wynosić ok. 13,4 - 1,2= 12,2 co już zdecydowanie oznacza anemię. Mało tego, zamiast w góry wyjeżdżam właśnie nad morze, gdzie stężenie parcjalne tlenu jest zwiększone i wcale mi to nie pomoże w odbudowie liczby czerwonych krwinek. Taki los...
A teraz piątkowy trening:
Mogłem wyruszyć dopiero o 21:30, po zmroku, więc pierwszy raz od zimy uzbroiłem się w czołówkę. Po drodze dopadł mnie jeszcze deszcz i wiatr, tak więc wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Co jakiś czas nachodziły mnie myśli typu "czy ja jeszcze jestem normalny?", bo musiałem budzić zdziwienie wśród mijających mnie kierowców (zresztą jeden z nich pozdrowił mnie klaksonem i światłami- znajomy? biegacz??). Dla kilometrażu zrobiłem 25km w tempie wariackim i bez sensu 5:32, z trzema solidnymi podbiegami bo nie miałem pomysłu na nic innego. Kończyłem tuż przed północą. W sobotę czeka mnie Męskie Granie i podróż nad morze a więc bez biegania
Podsumowanie 7 dni: 130km
Wygląda na to, że robię wszystko, żeby sobie utrudnić sierpniowy start. Jak pewnie zauważyliście wcześniej, w czwartek utoczyłem sobie nieco krwi. W badaniach niespodzianka - okazało się, że mam lekką anemię (hemoglobina 13,4), co jednak nie stanowiło przeszkody w oddaniu krwi. Oczywiście wyraziłem zgodę na pobranie (przecież po to się zgłosiłem i głupio było się wycofać), tak więc po utoczeniu moja hemoglobina może wynosić ok. 13,4 - 1,2= 12,2 co już zdecydowanie oznacza anemię. Mało tego, zamiast w góry wyjeżdżam właśnie nad morze, gdzie stężenie parcjalne tlenu jest zwiększone i wcale mi to nie pomoże w odbudowie liczby czerwonych krwinek. Taki los...
A teraz piątkowy trening:
Mogłem wyruszyć dopiero o 21:30, po zmroku, więc pierwszy raz od zimy uzbroiłem się w czołówkę. Po drodze dopadł mnie jeszcze deszcz i wiatr, tak więc wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Co jakiś czas nachodziły mnie myśli typu "czy ja jeszcze jestem normalny?", bo musiałem budzić zdziwienie wśród mijających mnie kierowców (zresztą jeden z nich pozdrowił mnie klaksonem i światłami- znajomy? biegacz??). Dla kilometrażu zrobiłem 25km w tempie wariackim i bez sensu 5:32, z trzema solidnymi podbiegami bo nie miałem pomysłu na nic innego. Kończyłem tuż przed północą. W sobotę czeka mnie Męskie Granie i podróż nad morze a więc bez biegania
Podsumowanie 7 dni: 130km
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Wprowadzenie
Umarłem. Naprawdę biegowo umarłem, dlatego przestałem pisać. Cztery tygodnie temu przypomniała o sobie moja arytmia i już mnie nie opuściła. Najpierw w czasie pobytu w Łebie wyrwałem się na jeden jedyny trening - bieg wokół jeziora Sarbsko (23 km). Coś co miało być pestką stało się katorgą. Nie byłem w stanie go ukończyć, co chwilę musiałem przechodzić w marsz. Myślę sobie, no dobra, jest upał, ja jestem zmęczony, odpocznę i wracam do biegania. Niestety, było coraz gorzej, ostatnio nie byłem w stanie przebiec 5km ciągłym biegiem. Z ciekawości w zeszłym tygodniu założyłem pulsometr, który pokazywał tętno ufiksowane na 157-159 przy tempie 6:00 i braku jakiejkolwiek mocy do przyśpieszenia. Na domiar złego zacząłem spotykać coraz więcej biegających osób, i z zazdrością patrzyłem na dziewczyny biegnące w tempie poza moim zasięgiem. Dobra, szybkość uciekła, jedyna moja szansa to wytrzymałość, startu w Chudym Wawrzyńcu nie odwołam, pokonam go choćby marszem, byle się zmieścić w limicie! Krótka rozmowa z moim kardiologiem, mówię mu, że wyjeżdżam na bieg, on się pyta czy to maraton, na co odpowiadam, że nieco więcej, ale na odczepnego nie zdradzam dystansu.
Chudy Wawrzyniec 2013 -mój debiut w Ultra
Dzień przed startem po drodze do Ujsołów wybrałem się do Futura Parku w celu zakupienia brakującej kurtki i skarpet startowych. Oblazłem wszystkie sklepy sportowe niczego nie znalazłszy i wróciłem do ASICSa. Jedyna kurtka, którą mieli była przeceniona z 300 na 90zł. Na moje pytanie o wodoodporność pani odpowiedziała, że lekką mżawkę przetrzyma, ale w czasie ulewy może być różnie. Dobra, lepsze to niż nic, cena okazyjna, więc ją wziąłem i ruszyłem w drogę ze sporym zapasem czasu do zebrania przedstartowego zaplanowanego na godzinę 20. Miałem do przejechania ok 120km w 2,5 godziny, mina mi zrzedła zaraz po wyjeździe z outletu - ugrzązłem w pierwszym korku, potem drugim na Zakopiance, trzecim w Żywcu. Zapas czasu topniał w oczach, ostatecznie udało mi się dotrzeć na miejsce o 19:55, które poznałem po tłumie biegaczy zdążających do szkoły. Mniej więcej w tym czasie rozpętała się burza, która podgrzewała atmosferę zebrania. Po zakończeniu spotkania próbuję przeczekać burzę, żeby dotrzeć do samochodu i zabrać swoje pakunki. Burza nie przechodzi, więc przemykam pomiędzy błyskami i w samochodzie spędzam pół godziny dosłuchując do końca listy przebojów. Wracam do szkoły, gdzie okazuje się że sala gimnastyczna i udostępnione pomieszczenia pękają w szwach, pozostaje korytarz. Znajduję jeszcze jakieś wolne miejsce na korytarzu tuż pod drzwiami WC, zapadam w sen przerywany odgłosami szalejącej całą noc burzy, mając nadzieję, że się wyszumi do rana i nikt nas nie puści na trasę w taką pogodę. Rzeczywiście, rano burza przechodzi, pakowanie, ogarnięcie się, podjeżdżające autobusy zabierają nas grupami na start.
Mój zestaw startowy:
1. czapka,
2. kurtka,
3. zegarek,
4. telefon (bez słuchawek, z zapasową baterią) w trybie samolotowym dla oszczędzenia baterii, z włączonym Endomondo podającym na głos co 1km przebyty dystans i tempo (bardzo pomocne przy braku oznakowania kilometrów na trasie!).
5. dwa bidony + bukłak z izotonikiem (nie brałem wody, ze względu na spodziewaną utratę elektrolitów i ryzyko hiponatremii)
6. drożdżówka, cztery batoniki + trzy czekolady na czarną godzinę
7. Folia termiczna
8. Dwie paczki chusteczek + zapas papieru toaletowego
9. kamera goclever w obudowie wodopodpornej
10. Oczywiście plecak, żeby to wszystko pomieścić
Zakładam kurtkę i jej nie ściągam przez całą trasę, w razie potrzeby tylko ją zasuwając i odsuwając. Czapkę ściągnąłem też zaraz na początku - było w niej za gorąco.
Numer startowy nie chcąc dziurawić kurtki zapiąłem do paska od plecaka, co stanowiło pewien problem - przy każdorazowym zdejmowaniu plecaka musiałem odpinać z jednej strony numer.
Starujemy o zmierzchu, ja tradycyjnie ustawiam się pod koniec peletonu. Wiele osób świeciło swoimi czołówkami, jednak zanim wybiegliśmy w teren zaczęło się przejaśniać i lampka moim zdaniem to byłby zbędny balast. Biegnąca obok mnie dziewczyna pyta mnie czy biegnę na "12", na co ja odpowiadam że chcę się po prostu zmieścić w czasie i ukończyć bieg. "No to luzik" słyszę od niej w odpowiedzi.
Na pierwszej górce słyszę jak kolega w niebieskiej kurtce komentuje "Gdzie oni tak pędzą? To ma być tempo na 80km? Powariowali". Przez kilka kilometrów mu towarzyszę, po czym zostawiam go za sobą. (spotkam go jeszcze raz po 60km). W lesie mijamy drzewo trafione przez piorun - pewnie burza z ostatniej nocy.Po 10km zaczynam opróżniać pierwszy bidon, w pewnej chwili czuję jak coś mi kapie po łydkach i to na pewno nie były krople deszczu. "Wody mniej, nosić lżej, cieszy się głuptasek" przeleciała mi przez głowę piosenka o moim imienniku. Mam pewne podejrzenie dotyczące bukłaka i mam rację - przecieka przy rurce, więc zabieram się za jego opróżnianie ratując resztki płynu. Idziemy/biegniemy, po dwóch godzinach wcinam pierwszego batona, drugiego godzinę później. Wyglądam punktu żywieniowego, wreszcie jest na 27 kilometrze schronisko, a w nim nieziemska kolejka. Okazuję się, że to jeszcze nie to miejsce, więc nie tracę czasu i ruszam w dalszą drogę. Punkt okazuje się być na 37km, a w nim jedzenia i picia bez umiaru - owoce, rodzynki, ciastka, czekolady, drożdżówki. Uzupełniam kalorie, zapijam izotonikiem i uzupełniam bidony zostawiając pusty bukłak. Ociężały jak nażarty misio ruszam dalej. Na 40km rozejście tras na 50 i 80 km, ja nie mam ani chwili wahania. Nie po to tu przyjechałem, żeby biegać jakieś głupie 50km. Walę prosto na "80". Wyprzedzam parę osób ("wyprzedzanie na 50km - bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz kartą M...d"). W międzyczasie tracę rachubę z górkami. Robi się coraz bardziej stromo, wbijam się zębami w glebę i pełzam w górę zbocza. Ktoś klnie na górze - właśnie dotarł do szczytu zbocza i zobaczył ciąg dalszy. Dla umilenia czasu tej niekończącej się wspinaczki dzielę ją na odcinki - po 10, 20 kroków i odpoczynek - pomogło, szło się jakoś lepiej. Siada bateria w telefonie, zakładam zapasową nie zatrzymując się. Ktoś podchodzi do mnie i pyta o chusteczki higieniczne- ratuję gościa moim papierem. W pewnej chwili wraz z grupą biegaczy docieramy do skrzyżowania leśnych duktów i zauważamy, że żadna z dróg nie jest oznakowana. Wpadamy w panikę - zboczyliśmy z trasy. Uruchamiamy garminy, mapy i co tylko kto ma. Okazuje się, że zapędziliśmy się na Słowację, ("poszliśmy jak owce") więc wracamy do ostatniego oznakowanego miejsca, w sumie dokładamy sobie około kilometra i tracimy jakieś 15 minut. Drugi punkt żywieniowy -na 60km. Porywam co popadnie, popijam, uzupełniam płyny i ruszam dalej. 70, 75 km - las pogrążony we mgle, istna pustynia, wokół cisza, gdzieś zniknęli wszyscy biegacze, trasa prowadzi przeważnie w dół, nogi odmawiają posłuszeństwa, nie jestem w stanie zbiegać, boję się, że stracę równowagę więc zsuwam się z góry. Nogi sztywne, maszeruję, jest mi wszystko jedno. Kiedy myślę, że już nikogo nie spotkam, słyszę jak ktoś biegnie za mną i wyprzedza mnie jak na skrzydłach, za chwilę nadciąga drugi podobny. Ostatnie chaszcze, widzę wieżę kościoła w Ujsołach, przebiegam po mostku i META!!! Czas 13:34:39 - na "12" się nie załapałem, ale i tak jestem z siebie zadowolny. Popijam kaszę bezalkoholowym (próbuję otworzyć butelkę kluczykiem od samochodu i wtedy zauważam napis na kapslu -"odkręcić" - no to błysnąłem inteligencją) Krótka kąpiel, wsiadam w samochód i ruszam do domu za dnia. Po drodze muszę napić się kawy, zatrzymuję się na stacji benzynowej i nie mam nóg. Całe zesztywniałe, ciężko nimi poruszać. Jakimś cudem dojeżdżam do domu, tym razem bez korków, padam do łózka nieprzytomny ze zmęczenia i zasypiam. Na drugi dzień oglądam urazy -otarcia na boku i na plecach od paska i od plecaka, trochę sztywne nogi, ból przy chodzeniu, za to stopy bez obrażeń- żadnych odcisków!
Bieg reklamowany był "Z widokiem na Tatry"- jednak mgła nie opuściła nas cały dzień, widoczność rzadko kiedy przekraczała 100 metrów -czyżbym musiał tu wrócić za rok? A nawiasem mówiąc górski ultramaraton ma tyle wspólnego z bieganiem, co maraton ze sprintem. To jest inna bajka, inny wysiłek.
Komentarze rodziny
Córka:
"Tato jestem z ciebie dumna! Ty się nigdy nie zgubisz, bo jak zabłądzisz to po prostu pobiegniesz przed siebie i zawsze gdzieś dobiegniesz".
Żona w rozmowie z teściową:
"W sumie dobrze, że ma TAKIE hobby. Inni piją albo palą..."
Mama:
"A gdzie się podziała twoja astma?? Tyle było jeżdżenia z tobą po doktorach!"
I to by było na tyle w temacie Chudego Wawrzyńca. Niniejszym do odwołania zawieszam mojego bloga (patrz "wprowadzenie"), na jesień mam w planach dwa maratony brakujące mi do korony i wygląda na to, że będę musiał się zaprzyjaźnić z Gallowayem.
Umarłem. Naprawdę biegowo umarłem, dlatego przestałem pisać. Cztery tygodnie temu przypomniała o sobie moja arytmia i już mnie nie opuściła. Najpierw w czasie pobytu w Łebie wyrwałem się na jeden jedyny trening - bieg wokół jeziora Sarbsko (23 km). Coś co miało być pestką stało się katorgą. Nie byłem w stanie go ukończyć, co chwilę musiałem przechodzić w marsz. Myślę sobie, no dobra, jest upał, ja jestem zmęczony, odpocznę i wracam do biegania. Niestety, było coraz gorzej, ostatnio nie byłem w stanie przebiec 5km ciągłym biegiem. Z ciekawości w zeszłym tygodniu założyłem pulsometr, który pokazywał tętno ufiksowane na 157-159 przy tempie 6:00 i braku jakiejkolwiek mocy do przyśpieszenia. Na domiar złego zacząłem spotykać coraz więcej biegających osób, i z zazdrością patrzyłem na dziewczyny biegnące w tempie poza moim zasięgiem. Dobra, szybkość uciekła, jedyna moja szansa to wytrzymałość, startu w Chudym Wawrzyńcu nie odwołam, pokonam go choćby marszem, byle się zmieścić w limicie! Krótka rozmowa z moim kardiologiem, mówię mu, że wyjeżdżam na bieg, on się pyta czy to maraton, na co odpowiadam, że nieco więcej, ale na odczepnego nie zdradzam dystansu.
Chudy Wawrzyniec 2013 -mój debiut w Ultra
Dzień przed startem po drodze do Ujsołów wybrałem się do Futura Parku w celu zakupienia brakującej kurtki i skarpet startowych. Oblazłem wszystkie sklepy sportowe niczego nie znalazłszy i wróciłem do ASICSa. Jedyna kurtka, którą mieli była przeceniona z 300 na 90zł. Na moje pytanie o wodoodporność pani odpowiedziała, że lekką mżawkę przetrzyma, ale w czasie ulewy może być różnie. Dobra, lepsze to niż nic, cena okazyjna, więc ją wziąłem i ruszyłem w drogę ze sporym zapasem czasu do zebrania przedstartowego zaplanowanego na godzinę 20. Miałem do przejechania ok 120km w 2,5 godziny, mina mi zrzedła zaraz po wyjeździe z outletu - ugrzązłem w pierwszym korku, potem drugim na Zakopiance, trzecim w Żywcu. Zapas czasu topniał w oczach, ostatecznie udało mi się dotrzeć na miejsce o 19:55, które poznałem po tłumie biegaczy zdążających do szkoły. Mniej więcej w tym czasie rozpętała się burza, która podgrzewała atmosferę zebrania. Po zakończeniu spotkania próbuję przeczekać burzę, żeby dotrzeć do samochodu i zabrać swoje pakunki. Burza nie przechodzi, więc przemykam pomiędzy błyskami i w samochodzie spędzam pół godziny dosłuchując do końca listy przebojów. Wracam do szkoły, gdzie okazuje się że sala gimnastyczna i udostępnione pomieszczenia pękają w szwach, pozostaje korytarz. Znajduję jeszcze jakieś wolne miejsce na korytarzu tuż pod drzwiami WC, zapadam w sen przerywany odgłosami szalejącej całą noc burzy, mając nadzieję, że się wyszumi do rana i nikt nas nie puści na trasę w taką pogodę. Rzeczywiście, rano burza przechodzi, pakowanie, ogarnięcie się, podjeżdżające autobusy zabierają nas grupami na start.
Mój zestaw startowy:
1. czapka,
2. kurtka,
3. zegarek,
4. telefon (bez słuchawek, z zapasową baterią) w trybie samolotowym dla oszczędzenia baterii, z włączonym Endomondo podającym na głos co 1km przebyty dystans i tempo (bardzo pomocne przy braku oznakowania kilometrów na trasie!).
5. dwa bidony + bukłak z izotonikiem (nie brałem wody, ze względu na spodziewaną utratę elektrolitów i ryzyko hiponatremii)
6. drożdżówka, cztery batoniki + trzy czekolady na czarną godzinę
7. Folia termiczna
8. Dwie paczki chusteczek + zapas papieru toaletowego
9. kamera goclever w obudowie wodopodpornej
10. Oczywiście plecak, żeby to wszystko pomieścić
Zakładam kurtkę i jej nie ściągam przez całą trasę, w razie potrzeby tylko ją zasuwając i odsuwając. Czapkę ściągnąłem też zaraz na początku - było w niej za gorąco.
Numer startowy nie chcąc dziurawić kurtki zapiąłem do paska od plecaka, co stanowiło pewien problem - przy każdorazowym zdejmowaniu plecaka musiałem odpinać z jednej strony numer.
Starujemy o zmierzchu, ja tradycyjnie ustawiam się pod koniec peletonu. Wiele osób świeciło swoimi czołówkami, jednak zanim wybiegliśmy w teren zaczęło się przejaśniać i lampka moim zdaniem to byłby zbędny balast. Biegnąca obok mnie dziewczyna pyta mnie czy biegnę na "12", na co ja odpowiadam że chcę się po prostu zmieścić w czasie i ukończyć bieg. "No to luzik" słyszę od niej w odpowiedzi.
Na pierwszej górce słyszę jak kolega w niebieskiej kurtce komentuje "Gdzie oni tak pędzą? To ma być tempo na 80km? Powariowali". Przez kilka kilometrów mu towarzyszę, po czym zostawiam go za sobą. (spotkam go jeszcze raz po 60km). W lesie mijamy drzewo trafione przez piorun - pewnie burza z ostatniej nocy.Po 10km zaczynam opróżniać pierwszy bidon, w pewnej chwili czuję jak coś mi kapie po łydkach i to na pewno nie były krople deszczu. "Wody mniej, nosić lżej, cieszy się głuptasek" przeleciała mi przez głowę piosenka o moim imienniku. Mam pewne podejrzenie dotyczące bukłaka i mam rację - przecieka przy rurce, więc zabieram się za jego opróżnianie ratując resztki płynu. Idziemy/biegniemy, po dwóch godzinach wcinam pierwszego batona, drugiego godzinę później. Wyglądam punktu żywieniowego, wreszcie jest na 27 kilometrze schronisko, a w nim nieziemska kolejka. Okazuję się, że to jeszcze nie to miejsce, więc nie tracę czasu i ruszam w dalszą drogę. Punkt okazuje się być na 37km, a w nim jedzenia i picia bez umiaru - owoce, rodzynki, ciastka, czekolady, drożdżówki. Uzupełniam kalorie, zapijam izotonikiem i uzupełniam bidony zostawiając pusty bukłak. Ociężały jak nażarty misio ruszam dalej. Na 40km rozejście tras na 50 i 80 km, ja nie mam ani chwili wahania. Nie po to tu przyjechałem, żeby biegać jakieś głupie 50km. Walę prosto na "80". Wyprzedzam parę osób ("wyprzedzanie na 50km - bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz kartą M...d"). W międzyczasie tracę rachubę z górkami. Robi się coraz bardziej stromo, wbijam się zębami w glebę i pełzam w górę zbocza. Ktoś klnie na górze - właśnie dotarł do szczytu zbocza i zobaczył ciąg dalszy. Dla umilenia czasu tej niekończącej się wspinaczki dzielę ją na odcinki - po 10, 20 kroków i odpoczynek - pomogło, szło się jakoś lepiej. Siada bateria w telefonie, zakładam zapasową nie zatrzymując się. Ktoś podchodzi do mnie i pyta o chusteczki higieniczne- ratuję gościa moim papierem. W pewnej chwili wraz z grupą biegaczy docieramy do skrzyżowania leśnych duktów i zauważamy, że żadna z dróg nie jest oznakowana. Wpadamy w panikę - zboczyliśmy z trasy. Uruchamiamy garminy, mapy i co tylko kto ma. Okazuje się, że zapędziliśmy się na Słowację, ("poszliśmy jak owce") więc wracamy do ostatniego oznakowanego miejsca, w sumie dokładamy sobie około kilometra i tracimy jakieś 15 minut. Drugi punkt żywieniowy -na 60km. Porywam co popadnie, popijam, uzupełniam płyny i ruszam dalej. 70, 75 km - las pogrążony we mgle, istna pustynia, wokół cisza, gdzieś zniknęli wszyscy biegacze, trasa prowadzi przeważnie w dół, nogi odmawiają posłuszeństwa, nie jestem w stanie zbiegać, boję się, że stracę równowagę więc zsuwam się z góry. Nogi sztywne, maszeruję, jest mi wszystko jedno. Kiedy myślę, że już nikogo nie spotkam, słyszę jak ktoś biegnie za mną i wyprzedza mnie jak na skrzydłach, za chwilę nadciąga drugi podobny. Ostatnie chaszcze, widzę wieżę kościoła w Ujsołach, przebiegam po mostku i META!!! Czas 13:34:39 - na "12" się nie załapałem, ale i tak jestem z siebie zadowolny. Popijam kaszę bezalkoholowym (próbuję otworzyć butelkę kluczykiem od samochodu i wtedy zauważam napis na kapslu -"odkręcić" - no to błysnąłem inteligencją) Krótka kąpiel, wsiadam w samochód i ruszam do domu za dnia. Po drodze muszę napić się kawy, zatrzymuję się na stacji benzynowej i nie mam nóg. Całe zesztywniałe, ciężko nimi poruszać. Jakimś cudem dojeżdżam do domu, tym razem bez korków, padam do łózka nieprzytomny ze zmęczenia i zasypiam. Na drugi dzień oglądam urazy -otarcia na boku i na plecach od paska i od plecaka, trochę sztywne nogi, ból przy chodzeniu, za to stopy bez obrażeń- żadnych odcisków!
Bieg reklamowany był "Z widokiem na Tatry"- jednak mgła nie opuściła nas cały dzień, widoczność rzadko kiedy przekraczała 100 metrów -czyżbym musiał tu wrócić za rok? A nawiasem mówiąc górski ultramaraton ma tyle wspólnego z bieganiem, co maraton ze sprintem. To jest inna bajka, inny wysiłek.
Komentarze rodziny
Córka:
"Tato jestem z ciebie dumna! Ty się nigdy nie zgubisz, bo jak zabłądzisz to po prostu pobiegniesz przed siebie i zawsze gdzieś dobiegniesz".
Żona w rozmowie z teściową:
"W sumie dobrze, że ma TAKIE hobby. Inni piją albo palą..."
Mama:
"A gdzie się podziała twoja astma?? Tyle było jeżdżenia z tobą po doktorach!"
I to by było na tyle w temacie Chudego Wawrzyńca. Niniejszym do odwołania zawieszam mojego bloga (patrz "wprowadzenie"), na jesień mam w planach dwa maratony brakujące mi do korony i wygląda na to, że będę musiał się zaprzyjaźnić z Gallowayem.
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Powoli udało mi się wrócić do biegania. Ponieważ ze trzy razy zaliczyłem już godzinny bieg bez perypetii z tętnem, dzisiaj miałem w planie jedno jedyne wybieganie przed Wrocławiem. Wybrałem się na 2 godzinny bieg, jednak w trakcie jak to zwykle bywa rozochociłem się i postanowiłem zrobić pełną 30. Niestety nie przygotowałem się sprzętowo. Początkowo szło mi zaskakująco dobrze, po pierwszej dysze miałem tempo 5:25, które potem podniosłem do 5:20 i już już myślałem, że jeszcze przyśpieszę, jak zacząłem odczuwać połączone skutki braku paliwa i odwodnienia. Tak więc po 28km zszedłem z trasy i na swoje szczęście trafiłem w krzakach na jeżyny. No więc utknąłem w nich na dobre, przy okazji posilając się także zielonymi dzikimi jabłkami wielkości węgierek. Łaziły po nich jakieś muchy, ale w tym momencie wolałem paść z powodu zatrucia niż hipoglikemii. Pojedzony wróciłem do domu marszobiegiem.
Tygodniowo wyrabiam teraz jakieś 40 km, co jest śmieszne przy moich wcześniejszych 130-kach, czuję się jak nowonarodzony. Za trzy tygodnie start we Wrocławiu, który zacznę chyba asekuracyjnie w grupie 4:00, potem się zobaczy. Aha, podobno nowy regulamin korony wymaga ukończenia 5 maratonów w ciągu 24 miesięcy a nie jak wcześniej dwóch lat kalendarzowych. Wynikałoby z tego, że mój Poznań z 2011 jeszcze się liczy, ale i tak pobiegnę go w tym roku, a co!
Tygodniowo wyrabiam teraz jakieś 40 km, co jest śmieszne przy moich wcześniejszych 130-kach, czuję się jak nowonarodzony. Za trzy tygodnie start we Wrocławiu, który zacznę chyba asekuracyjnie w grupie 4:00, potem się zobaczy. Aha, podobno nowy regulamin korony wymaga ukończenia 5 maratonów w ciągu 24 miesięcy a nie jak wcześniej dwóch lat kalendarzowych. Wynikałoby z tego, że mój Poznań z 2011 jeszcze się liczy, ale i tak pobiegnę go w tym roku, a co!
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Nie przebiegłem Wrocławia
Maraton Wrocław 15 września 2013
Od czasu Chudego nie biegałem za wiele, mniej więcej 30-40km/tydzień, nie miałem też okazji do testu. Wobec tego postanowiłem pobiec "na zaliczenie", jako długie wybieganie.
Założenie startowe: ukończyć poniżej 4h, zacząć 5:40, przyśpieszać co 10km żeby dojść do 5:00 na ostatnich kilometrach.
Ustawiam się tuż przed balonikami na 4:00, zaczynam w tempie 5:40. Biegnę grzeczniutko, od 2km czuję jednak że będą kłopoty. Na 8km zaczyna się kryzys, po raz pierwszy przechodzę w marsz. Przede mną dziewczyna z warkoczem w pomarańczowej koszulce, która to się oddala, to znów ją doganiam. Po 15 km znika mi na dobre, biegu i marszu mam teraz pół na pół. Słyszę za plecami komentarz "kryzys?" - niestety jestem bezsilny, mijają mnie baloniki 4:00 i nie mogę nic zrobić. Tętna nawet nie sprawdzam, jest mi już wszystko jedno, chyba się słaniam na nogach. Tuż za sobą widzę karetkę, która depcze mi po piętach - czyżbym wyglądał tak źle, że sępy tylko czekają, żeby mnie zgarnąć z trasy? Teraz wyprzedzają mnie już całe tłumy biegaczy, w okolicach 25 km mijają mnie baloniki 4:15 i zaczynam się zastanawiać, czy zmieszczę się w limicie, jeśli baloniki będą mnie dalej wyprzedzały w takim tempie. (Matko, jeśli limit wynosi 5:30 to jestem załatwiony, nie zaliczę Wrocławia i na wiosnę przyjdzie mi zaczynać koronę od nowa!). Wreszcie 26km i CUD! - mogę biec. Przyśpieszam, nic się nie dzieje, łatwo doganiam baloniki 4:15. To jeszcze nie jest moje tempo, myślę sobie, przecież ja potrafię biegać szybciej od wszystkich dookoła. Postanawiam ruszyć w pościg za balonami 4:00, do mety jakieś 14km, zaczyna się wyścig z czasem. Teraz biegnę jak nowo narodzony, sunę jak przecinak, tempo 5:00-5:10, po drodze wyprzedzam setki biegaczy. Ktoś z biegnących bije mi brawo. Na 35 km słyszę za plecami komentarz kogoś kto mnie wyprzedzał na pierwszej połówce- "No no - widzisz gościa - Kto by się spodziewał". Szybko się od nich oddalam. Za chwilę mijam dziewczynę z warkoczem w pomarańczowej koszulce, tym razem to ona idzie. Do końca coraz bliżej, wreszcie na 40km mijam baloniki 4:00, już wiem, że zmieszczę się poniżej czwórki, ostatnie dwa kilometry zmęczony, ale odprężony wpadam na metę- czas 3:58:50.
A oto miejsca na międzyczasach:
5km - 1607
10km - 1691
15km - 1926
21km - 2376
25km - 2569
30km - 2275
35km - 1936
40km - 1687
meta - 1569
Jednym słowem od 25 km wyprzedziłem 800 osób!
PS. Nowy regulamin Korony Maratonów wymaga zaliczenia piątki w ciągu 24 miesięcy a nie dwóch lat kalendarzowych jak poprzednio, dlatego mój Poznań z 2011 się łapie. Jutro wysyłam zgłoszenie (ale Poznań za 4 tygodnie pobiegnę i tak).
Maraton Wrocław 15 września 2013
Od czasu Chudego nie biegałem za wiele, mniej więcej 30-40km/tydzień, nie miałem też okazji do testu. Wobec tego postanowiłem pobiec "na zaliczenie", jako długie wybieganie.
Założenie startowe: ukończyć poniżej 4h, zacząć 5:40, przyśpieszać co 10km żeby dojść do 5:00 na ostatnich kilometrach.
Ustawiam się tuż przed balonikami na 4:00, zaczynam w tempie 5:40. Biegnę grzeczniutko, od 2km czuję jednak że będą kłopoty. Na 8km zaczyna się kryzys, po raz pierwszy przechodzę w marsz. Przede mną dziewczyna z warkoczem w pomarańczowej koszulce, która to się oddala, to znów ją doganiam. Po 15 km znika mi na dobre, biegu i marszu mam teraz pół na pół. Słyszę za plecami komentarz "kryzys?" - niestety jestem bezsilny, mijają mnie baloniki 4:00 i nie mogę nic zrobić. Tętna nawet nie sprawdzam, jest mi już wszystko jedno, chyba się słaniam na nogach. Tuż za sobą widzę karetkę, która depcze mi po piętach - czyżbym wyglądał tak źle, że sępy tylko czekają, żeby mnie zgarnąć z trasy? Teraz wyprzedzają mnie już całe tłumy biegaczy, w okolicach 25 km mijają mnie baloniki 4:15 i zaczynam się zastanawiać, czy zmieszczę się w limicie, jeśli baloniki będą mnie dalej wyprzedzały w takim tempie. (Matko, jeśli limit wynosi 5:30 to jestem załatwiony, nie zaliczę Wrocławia i na wiosnę przyjdzie mi zaczynać koronę od nowa!). Wreszcie 26km i CUD! - mogę biec. Przyśpieszam, nic się nie dzieje, łatwo doganiam baloniki 4:15. To jeszcze nie jest moje tempo, myślę sobie, przecież ja potrafię biegać szybciej od wszystkich dookoła. Postanawiam ruszyć w pościg za balonami 4:00, do mety jakieś 14km, zaczyna się wyścig z czasem. Teraz biegnę jak nowo narodzony, sunę jak przecinak, tempo 5:00-5:10, po drodze wyprzedzam setki biegaczy. Ktoś z biegnących bije mi brawo. Na 35 km słyszę za plecami komentarz kogoś kto mnie wyprzedzał na pierwszej połówce- "No no - widzisz gościa - Kto by się spodziewał". Szybko się od nich oddalam. Za chwilę mijam dziewczynę z warkoczem w pomarańczowej koszulce, tym razem to ona idzie. Do końca coraz bliżej, wreszcie na 40km mijam baloniki 4:00, już wiem, że zmieszczę się poniżej czwórki, ostatnie dwa kilometry zmęczony, ale odprężony wpadam na metę- czas 3:58:50.
A oto miejsca na międzyczasach:
5km - 1607
10km - 1691
15km - 1926
21km - 2376
25km - 2569
30km - 2275
35km - 1936
40km - 1687
meta - 1569
Jednym słowem od 25 km wyprzedziłem 800 osób!
PS. Nowy regulamin Korony Maratonów wymaga zaliczenia piątki w ciągu 24 miesięcy a nie dwóch lat kalendarzowych jak poprzednio, dlatego mój Poznań z 2011 się łapie. Jutro wysyłam zgłoszenie (ale Poznań za 4 tygodnie pobiegnę i tak).
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Jakoś tak ostatnio straciłem motywację i mi się po prostu nie chce biegać
6 października 2013
Test Trzech Kopców
Start z pulsometrem - cel: ocena kondycji przed startem w Poznaniu + obserwacja tętna na żywo + próba bicia życiówki.
HRmax = 177
Już w czasie rozgrzewki zdałem sobie sprawę że z życiówki nic nie będzie. Czas mierzony netto, więc na wąskie gardło na starcie się nie śpieszyłem. Linię przekroczyłem chyba po 4 minutach od strzału. Najpierw zbieg z górki, potem po płaskim wzdłuż Wisły. Staram się nie przesadzać, żeby nie kusić losu. Co chwilę zerkam na pulsometr - tętno w granicach 180-185. Wybiegamy na Salwator, zaczyna się łagodny podbieg. Po chwili czuję opór rzut oka na zegarek i już wiem - tętno 107. Zwalniam, czekam, po chwili tętno idzie w górę - 113, 150, 170, 180. Biegnę dalej, bez przygód, wiem że będzie kiepsko, nie walczę o czas. Wreszcie ostatnie dwa kilometry - tętno 89 i nie chce iść do góry. Wyprzedzają mnie wszyscy - blondynki i bruneci, chudzielcy i grubasy, starzy i młodzi. Obiegamy Kopiec Piłsudskiego, widzę metę i efektownym sprintem kończę bieg. Czas 1:11, o 5 minut gorzej niż dwa lata temu.
Zapis pulsometru:
Tętno Max 197 -111%
Czas biegu w poszczególnych zakresach tętna:
50-59% - 4 min
60-69% - 6 min
70-79% - 0 min
80-89% - 9 min
90-99% - 8 min
W sumie 27 minut, co oznacza że ponad połowę czasu biegłem z tętnem poniżej 50% lub powyżej 100%.
Powrót do domu. Pierwsza wiadomość: śmierć biegacza w Warszawie. No to ładnie, tego jeszcze było trzeba. Wieczorem, godz. 19:50 telefon którego się spodziewałem (właśnie leciał sport na jedynce). Dzwoni Tata.
"Synu biegłeś dzisiaj?"
Tak, biegłem.
" A słyszałeś co się stało w Warszawie?"
Tak, słyszałem.
"Uważaj na siebie, żebyś nie przedobrzył, bo sport wyczynowy to nie jest dobry dla zdrowia."
Tak uważam.
"A kiedy następny start?"
Za tydzień maraton w Poznaniu.
"To się nie przemęczaj, pamiętaj!"
Tak, będę ostrożny.
Papiery do Korony wysłane, więc po co mi ten Poznań?
1. Opłacone, więc szkoda kasy
2. Nie zmienia się reguł w trakcie gry, więc jeśli przystępowałem do korony z planem 5 maratonów w ciągu dwóch lat kalendarzowych, to ją ukończę na starych zasadach.
3. Spotkać się ze znajomymi, przespać na sali gimnastycznej.
4. Znowu sobie pobiegać
So ya
Thought ya
Might like to go to the show.
To feel the warm thrill of confusion
That space cadet glow.
PS. Do kardiologa jestem umówiony za dwa tygodnie
6 października 2013
Test Trzech Kopców
Start z pulsometrem - cel: ocena kondycji przed startem w Poznaniu + obserwacja tętna na żywo + próba bicia życiówki.
HRmax = 177
Już w czasie rozgrzewki zdałem sobie sprawę że z życiówki nic nie będzie. Czas mierzony netto, więc na wąskie gardło na starcie się nie śpieszyłem. Linię przekroczyłem chyba po 4 minutach od strzału. Najpierw zbieg z górki, potem po płaskim wzdłuż Wisły. Staram się nie przesadzać, żeby nie kusić losu. Co chwilę zerkam na pulsometr - tętno w granicach 180-185. Wybiegamy na Salwator, zaczyna się łagodny podbieg. Po chwili czuję opór rzut oka na zegarek i już wiem - tętno 107. Zwalniam, czekam, po chwili tętno idzie w górę - 113, 150, 170, 180. Biegnę dalej, bez przygód, wiem że będzie kiepsko, nie walczę o czas. Wreszcie ostatnie dwa kilometry - tętno 89 i nie chce iść do góry. Wyprzedzają mnie wszyscy - blondynki i bruneci, chudzielcy i grubasy, starzy i młodzi. Obiegamy Kopiec Piłsudskiego, widzę metę i efektownym sprintem kończę bieg. Czas 1:11, o 5 minut gorzej niż dwa lata temu.
Zapis pulsometru:
Tętno Max 197 -111%
Czas biegu w poszczególnych zakresach tętna:
50-59% - 4 min
60-69% - 6 min
70-79% - 0 min
80-89% - 9 min
90-99% - 8 min
W sumie 27 minut, co oznacza że ponad połowę czasu biegłem z tętnem poniżej 50% lub powyżej 100%.
Powrót do domu. Pierwsza wiadomość: śmierć biegacza w Warszawie. No to ładnie, tego jeszcze było trzeba. Wieczorem, godz. 19:50 telefon którego się spodziewałem (właśnie leciał sport na jedynce). Dzwoni Tata.
"Synu biegłeś dzisiaj?"
Tak, biegłem.
" A słyszałeś co się stało w Warszawie?"
Tak, słyszałem.
"Uważaj na siebie, żebyś nie przedobrzył, bo sport wyczynowy to nie jest dobry dla zdrowia."
Tak uważam.
"A kiedy następny start?"
Za tydzień maraton w Poznaniu.
"To się nie przemęczaj, pamiętaj!"
Tak, będę ostrożny.
Papiery do Korony wysłane, więc po co mi ten Poznań?
1. Opłacone, więc szkoda kasy
2. Nie zmienia się reguł w trakcie gry, więc jeśli przystępowałem do korony z planem 5 maratonów w ciągu dwóch lat kalendarzowych, to ją ukończę na starych zasadach.
3. Spotkać się ze znajomymi, przespać na sali gimnastycznej.
4. Znowu sobie pobiegać
So ya
Thought ya
Might like to go to the show.
To feel the warm thrill of confusion
That space cadet glow.
PS. Do kardiologa jestem umówiony za dwa tygodnie
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
ZAPALENIE KRTANI!
Jutro podejmę decyzję co do startu w Poznaniu...
Jutro podejmę decyzję co do startu w Poznaniu...
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
13.10.13 POZnan Maraton
Prolog
Przeziebienie okazalo sie lzejsze niz myslalem, wiec zdecydowalem sie mimo wszystko pojechac -z niewielkim katarem i pokaslywaniem, temp w normie. Jedziemy ta sama ekipa co do Wroclawia - Kamila, Wojtek z zona i Slawek. Nocleg tradycjnie wybieram na hali sportowej, jakos lepiej sie wczuwam w atmosfere.
Cel- Start z pulsometrem, bieg pod kontrola tetna i zapis tetna do pózniejszej analizy.
Zalozenie taktyczne - na podstawie startu w Trzech Kopcach szacuje wynik na poziomie 3:58. Na wszelki wypadek zabieram opaske 3:45 zeby miec orientacje ile trace i czy mam szanse na lepszy wynik. Dla zwiekszenia motywacji zakladam dodatkowo tabliczke "Biegne dla Majki".
Dzien przed startem tzw "Pasta party" które tylko podraznia zoladek, wiec zaraz po odebraniu pakietu jedziemy cos zjesc. Trafiamy do "Wooka" w starym Browarze i na przekór wszelkim zasadom testujemy dania. Ja wybieram zupe na ostro i kaczke w mandarynkach - polecam!
Rozdzial 1
Na starcie ustawiam sie tuz przed balonikami 4:00, na horyzoncie baloniki 3:45 i mam nadzieje nie tracic ich z oczu. Niestety juz po 2km w tempie 5:35 czeka mnie powtórka sprzed miesiaca - bieg przerywany marszem. Tym razem kontroluje sytuacje na pulsometrze. Zaczynam z tetnem 160, potem slabne - rzut oka na pulsometr- tetno 87, zatrzymuje sie, tetno skacze do 190. Biegne znowu gdy tetno osiaga granice 170. Bujam sie tak ze 20km. Jak na zlosc maszerujac co chwile wpadam na fotografa- nie ma co bede mial zdjecia jak idac pokonalem maraton!
Rozdzial 2
22km, doganiaja mnie baloniki 4:00. Wtedy nastepuje cud. Nagly przyplyw mocy - tetno 147, przyspieszam. Rzut oka na opaske - trace 8 minut do baloników 3:45- nabieram ochoty zeby je dogonic. Na 30km strata maleje do 6 minut, ropoznaje na trasie ludzi z którymi startowalem. Dalej mam ochote na odrobienie strat.
Rozdzial 3
Teraz daje o sobie znac brak kondycji. Przestaje wyprzedzac, powoli trace tempo, biegne 5:30, tetno caly czas trzyma sie sztywno 148 +/-5. Teraz to mnie wyprzedzaja. Wpadam na mete z casem 3:54, o 4 minuty lepiej niz przed miesiacem - pyrrusowe zwyciestwo...
Kamila z czasem 3:15 zajmuje 10 miejsce w klasyfikacji kobiet, miejsce premiowane nagroda pieniezna! W drodze powrotnej namawiamy ja na wiosenny start w Orlenie, snujac plany na przyszly rok.
Epilog
Juz mi nikt nie powie, ze ten typ tak ma i juz, nie ma sie co przejmowac. Zapis tetna postanawiam zrzucic do komputera, w tym celu musze zainwestowac we Flowlinka. Powtarzam Holtera i próbe wysilkowa.
Co dalej?
1. Rzucam bieganie, upodabniam sie do rówiesników patrzac jak rosnie mi brzuszek...
2. Zapisuje sie do lokalnej grupy NW, obnizajac im srednia wieku.
3. Biegam jak dotychczas az któregos dnia trafiam na czolowki jako kolejna ofiara niebezpiecznego hobby.
4. ???
EOL
Prolog
Przeziebienie okazalo sie lzejsze niz myslalem, wiec zdecydowalem sie mimo wszystko pojechac -z niewielkim katarem i pokaslywaniem, temp w normie. Jedziemy ta sama ekipa co do Wroclawia - Kamila, Wojtek z zona i Slawek. Nocleg tradycjnie wybieram na hali sportowej, jakos lepiej sie wczuwam w atmosfere.
Cel- Start z pulsometrem, bieg pod kontrola tetna i zapis tetna do pózniejszej analizy.
Zalozenie taktyczne - na podstawie startu w Trzech Kopcach szacuje wynik na poziomie 3:58. Na wszelki wypadek zabieram opaske 3:45 zeby miec orientacje ile trace i czy mam szanse na lepszy wynik. Dla zwiekszenia motywacji zakladam dodatkowo tabliczke "Biegne dla Majki".
Dzien przed startem tzw "Pasta party" które tylko podraznia zoladek, wiec zaraz po odebraniu pakietu jedziemy cos zjesc. Trafiamy do "Wooka" w starym Browarze i na przekór wszelkim zasadom testujemy dania. Ja wybieram zupe na ostro i kaczke w mandarynkach - polecam!
Rozdzial 1
Na starcie ustawiam sie tuz przed balonikami 4:00, na horyzoncie baloniki 3:45 i mam nadzieje nie tracic ich z oczu. Niestety juz po 2km w tempie 5:35 czeka mnie powtórka sprzed miesiaca - bieg przerywany marszem. Tym razem kontroluje sytuacje na pulsometrze. Zaczynam z tetnem 160, potem slabne - rzut oka na pulsometr- tetno 87, zatrzymuje sie, tetno skacze do 190. Biegne znowu gdy tetno osiaga granice 170. Bujam sie tak ze 20km. Jak na zlosc maszerujac co chwile wpadam na fotografa- nie ma co bede mial zdjecia jak idac pokonalem maraton!
Rozdzial 2
22km, doganiaja mnie baloniki 4:00. Wtedy nastepuje cud. Nagly przyplyw mocy - tetno 147, przyspieszam. Rzut oka na opaske - trace 8 minut do baloników 3:45- nabieram ochoty zeby je dogonic. Na 30km strata maleje do 6 minut, ropoznaje na trasie ludzi z którymi startowalem. Dalej mam ochote na odrobienie strat.
Rozdzial 3
Teraz daje o sobie znac brak kondycji. Przestaje wyprzedzac, powoli trace tempo, biegne 5:30, tetno caly czas trzyma sie sztywno 148 +/-5. Teraz to mnie wyprzedzaja. Wpadam na mete z casem 3:54, o 4 minuty lepiej niz przed miesiacem - pyrrusowe zwyciestwo...
Kamila z czasem 3:15 zajmuje 10 miejsce w klasyfikacji kobiet, miejsce premiowane nagroda pieniezna! W drodze powrotnej namawiamy ja na wiosenny start w Orlenie, snujac plany na przyszly rok.
Epilog
Juz mi nikt nie powie, ze ten typ tak ma i juz, nie ma sie co przejmowac. Zapis tetna postanawiam zrzucic do komputera, w tym celu musze zainwestowac we Flowlinka. Powtarzam Holtera i próbe wysilkowa.
Co dalej?
1. Rzucam bieganie, upodabniam sie do rówiesników patrzac jak rosnie mi brzuszek...
2. Zapisuje sie do lokalnej grupy NW, obnizajac im srednia wieku.
3. Biegam jak dotychczas az któregos dnia trafiam na czolowki jako kolejna ofiara niebezpiecznego hobby.
4. ???
EOL
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
-
- Stary Wyga
- Posty: 239
- Rejestracja: 06 paź 2011, 22:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 4:43:20
- Lokalizacja: okolice Krakowa
Definitywnie zamykam mojego bloga - po prostu nie mam czasu na pisanie.
A oto co wydarzyło się w międzyczasie od ostatniego wpisu:
Ponad rok temu, kiedy zdałem sobie sprawę, że szybkości już nie poprawię, zamarzyłem sobie start w biegu siedmiu dolin - 100 km po górach to brzmi dumnie! Limit 16 godzin (2013) nieco mnie zniechęcił, mógłbym się nie zmieścić. No więc planuję debiut w ultra - Chudy Wawrzyniec 2013 (ze względu na możliwość wyboru trasy 50 lub 80 km w trakcie biegu) zaliczony pozytywnie na dystansie 80km. Limit czasu na na B7D w 2014 zostaje wydłużony do 17 godzin, więc się zapisuję i cały rok 2014 podporządkowałem temu startowi. Po drodze Półmaraton Marzanny (1:52:09) i dwa wiosenne maratony - tempo obliczone na podstawie marzanny (2x półmaraton + 5 minut) sprawdza się idealnie (3:48:49 w Warszawie i 3:47:54 w Krakowie). Wiem gdzie jestem.
8 czerwca 2014 - Półmaraton Jurajski -etap przygotowań do ultra, na ten dzień mam zaplanowane 40 km. Przed startem robię 5 km, startuję jako jeden z ostatnich z zamiarem pokonania dystansu truchtem - wieczorem czeka mnie jeszcze back to back. Gdzieś po 10 km z nudów zachciewa mi się przyśpieszać, więc nabieram tempa, ostatecznie kończę z czasem 1:59:10. Wieczorem dobiegam brakujące 17 km.
5 lipca 2014 - Transjura. Bieg pojawia się w moim kalendarzu zupełnie niespodziewanie - kiedy dodano trasę middle 100 km postanowiłem w niej wystartować jako przetarcie na takim dystansie przed startem docelowym. Wymieniam przeciekający bukłak. Na starcie 32 osoby, start o 7 rano (czemu tak późno??). Zaczynam jako jeden z ostatnich, po drodze wyprzedzam kilkanaście osób. Ostatnią godzinę biegnę w ciemnościach - przydała się czołówka, ledwo odnajduję metę. Nie zdążyłem na ostatni pociąg. Czeka na mnie łóżko- złośliwie zostały tylko miejsca na piętrze, spróbujcie chodzić po schodach w takim stanie! Na drugi dzień szok - okazuje się że kończę na 6 miejscu z czasem 15:17:00, 10 osób odpada na trasie
Pięć tygodni później - 9 sierpnia 2014 Chudy Wawrzyniec. Początkowo zaplanowany jako wersja 50 km, z czasem przekonuję się znowu do wersji 80 km - regeneruję się zadziwiająco szybko i tydzień po Transjurze przebiegam 20 km. W dodatku okazuje się, że Rubin też nastawia się na "80". Nauczony zeszłorocznym doświadczeniem kupuję kijki, zabieram 3 litry płynów. Znowu zaczynam na końcu stawki, gdzieś po kilku kilometrach mijam Rubin i mniej więcej do 20 km biegniemy razem. Czasem zostaję z tyłu (moje tętno nie daje o sobie zapomnieć), potem ją doganiam z motywacją w stylu "ratunku, b... mnie wyprzedza". Rubin zostawiam przed pierwszym punktem żywieniowym i biegnę dalej. Przez jakiś czas widzę przed oczami opakowanie budyniu na plecaku - to był Jedzbudyń. Kijki okazują się bezcenne i to zarówno przy podbiegach jak i zbiegach, nawet nie tracę czasu na ich składanie. Czas 13:54:57, gorzej o 20 minut niż rok temu, ale nie robię tragedii - pewno wyższa temperatura wiele tłumaczy. Jak się okazuje później Monika ostatecznie także kończy wersję 80 - gratuluję!
6 września 2014 - Bieg Siedmiu Dolin, 100 km.
Wiem, że ukończę, nie ma innej możliwości. Jedynym problemem jest zmieszczenie się w limicie czasu. Start o 3 rano, więc czołówka obowiązkowa, nie korzystam z przepaków - wszystko co niezbędne mam ze sobą (kurtka, folia NRC, płyny 3 L, batony, dowód, pieniądze, telefon, mapa, kijki i czołówka). Pierwsze 2 godziny w ciemnościach, potem widzimy wielką czerwoną kulę - wschód słońca. Dla takich chwil warto biegać! Na punkcie kontrolnym w Rytrze zjawiam się z zapasem 30 minut do limitu. W Piwnicznej zapas rośnie do 1,5 h. Gdzieś po drodze nadwerężam sobie prawe kolano i koszmarnie boli na zbiegach, wspomagam się kijkami, które mnie chyba ratują - schodzę jak o kulach. Ktoś radzi mi, żebym zszedł z trasy - o w życiu, nie ma takiej opcji! Po wybiegnięciu z Piwnicznej zaczyna padać deszcz - widzę, że nikt z biegnących przede mną nie zakłada kurtki, więc ja też nie. Deszcz chłodzi przyjemnie, przydał się w tym upale. Wierchomla - zaczynam pogawędkę z Marcinem, biegaczem obok - też skończył w tym roku Chudego Wawrzyńca. Wymieniamy doświadczenia, tracę go z oczu na zbiegu do Krynicy - nie mogę dotrzymać mu tempa. Na metę docieram z czasem 16:08:20 - duży zapas czasu do 17 h. Pasta party, potem góralska pizza z oscypkiem, łóżko. To był chyba najlepszy sen w moim życiu. Na drugi dzień sprawdzam wyniki - 373 miejsce z ponad 760 osób na starcie, 258 odpada na trasie. Ucieram nosa niedowiarkom.
Roma Locuta, causa finita - marzenie spełnione. Co dalej? Muszę to przemyśleć, bieganie ultra wciągnęło mnie na całego i z niego nie zrezygnuję, czas na nowe wyzwania!
Pozdrawiam wszystkich, życzę wytrwałości i do zobaczenia na trasach!
A oto co wydarzyło się w międzyczasie od ostatniego wpisu:
Ponad rok temu, kiedy zdałem sobie sprawę, że szybkości już nie poprawię, zamarzyłem sobie start w biegu siedmiu dolin - 100 km po górach to brzmi dumnie! Limit 16 godzin (2013) nieco mnie zniechęcił, mógłbym się nie zmieścić. No więc planuję debiut w ultra - Chudy Wawrzyniec 2013 (ze względu na możliwość wyboru trasy 50 lub 80 km w trakcie biegu) zaliczony pozytywnie na dystansie 80km. Limit czasu na na B7D w 2014 zostaje wydłużony do 17 godzin, więc się zapisuję i cały rok 2014 podporządkowałem temu startowi. Po drodze Półmaraton Marzanny (1:52:09) i dwa wiosenne maratony - tempo obliczone na podstawie marzanny (2x półmaraton + 5 minut) sprawdza się idealnie (3:48:49 w Warszawie i 3:47:54 w Krakowie). Wiem gdzie jestem.
8 czerwca 2014 - Półmaraton Jurajski -etap przygotowań do ultra, na ten dzień mam zaplanowane 40 km. Przed startem robię 5 km, startuję jako jeden z ostatnich z zamiarem pokonania dystansu truchtem - wieczorem czeka mnie jeszcze back to back. Gdzieś po 10 km z nudów zachciewa mi się przyśpieszać, więc nabieram tempa, ostatecznie kończę z czasem 1:59:10. Wieczorem dobiegam brakujące 17 km.
5 lipca 2014 - Transjura. Bieg pojawia się w moim kalendarzu zupełnie niespodziewanie - kiedy dodano trasę middle 100 km postanowiłem w niej wystartować jako przetarcie na takim dystansie przed startem docelowym. Wymieniam przeciekający bukłak. Na starcie 32 osoby, start o 7 rano (czemu tak późno??). Zaczynam jako jeden z ostatnich, po drodze wyprzedzam kilkanaście osób. Ostatnią godzinę biegnę w ciemnościach - przydała się czołówka, ledwo odnajduję metę. Nie zdążyłem na ostatni pociąg. Czeka na mnie łóżko- złośliwie zostały tylko miejsca na piętrze, spróbujcie chodzić po schodach w takim stanie! Na drugi dzień szok - okazuje się że kończę na 6 miejscu z czasem 15:17:00, 10 osób odpada na trasie
Pięć tygodni później - 9 sierpnia 2014 Chudy Wawrzyniec. Początkowo zaplanowany jako wersja 50 km, z czasem przekonuję się znowu do wersji 80 km - regeneruję się zadziwiająco szybko i tydzień po Transjurze przebiegam 20 km. W dodatku okazuje się, że Rubin też nastawia się na "80". Nauczony zeszłorocznym doświadczeniem kupuję kijki, zabieram 3 litry płynów. Znowu zaczynam na końcu stawki, gdzieś po kilku kilometrach mijam Rubin i mniej więcej do 20 km biegniemy razem. Czasem zostaję z tyłu (moje tętno nie daje o sobie zapomnieć), potem ją doganiam z motywacją w stylu "ratunku, b... mnie wyprzedza". Rubin zostawiam przed pierwszym punktem żywieniowym i biegnę dalej. Przez jakiś czas widzę przed oczami opakowanie budyniu na plecaku - to był Jedzbudyń. Kijki okazują się bezcenne i to zarówno przy podbiegach jak i zbiegach, nawet nie tracę czasu na ich składanie. Czas 13:54:57, gorzej o 20 minut niż rok temu, ale nie robię tragedii - pewno wyższa temperatura wiele tłumaczy. Jak się okazuje później Monika ostatecznie także kończy wersję 80 - gratuluję!
6 września 2014 - Bieg Siedmiu Dolin, 100 km.
Wiem, że ukończę, nie ma innej możliwości. Jedynym problemem jest zmieszczenie się w limicie czasu. Start o 3 rano, więc czołówka obowiązkowa, nie korzystam z przepaków - wszystko co niezbędne mam ze sobą (kurtka, folia NRC, płyny 3 L, batony, dowód, pieniądze, telefon, mapa, kijki i czołówka). Pierwsze 2 godziny w ciemnościach, potem widzimy wielką czerwoną kulę - wschód słońca. Dla takich chwil warto biegać! Na punkcie kontrolnym w Rytrze zjawiam się z zapasem 30 minut do limitu. W Piwnicznej zapas rośnie do 1,5 h. Gdzieś po drodze nadwerężam sobie prawe kolano i koszmarnie boli na zbiegach, wspomagam się kijkami, które mnie chyba ratują - schodzę jak o kulach. Ktoś radzi mi, żebym zszedł z trasy - o w życiu, nie ma takiej opcji! Po wybiegnięciu z Piwnicznej zaczyna padać deszcz - widzę, że nikt z biegnących przede mną nie zakłada kurtki, więc ja też nie. Deszcz chłodzi przyjemnie, przydał się w tym upale. Wierchomla - zaczynam pogawędkę z Marcinem, biegaczem obok - też skończył w tym roku Chudego Wawrzyńca. Wymieniamy doświadczenia, tracę go z oczu na zbiegu do Krynicy - nie mogę dotrzymać mu tempa. Na metę docieram z czasem 16:08:20 - duży zapas czasu do 17 h. Pasta party, potem góralska pizza z oscypkiem, łóżko. To był chyba najlepszy sen w moim życiu. Na drugi dzień sprawdzam wyniki - 373 miejsce z ponad 760 osób na starcie, 258 odpada na trasie. Ucieram nosa niedowiarkom.
Roma Locuta, causa finita - marzenie spełnione. Co dalej? Muszę to przemyśleć, bieganie ultra wciągnęło mnie na całego i z niego nie zrezygnuję, czas na nowe wyzwania!
Pozdrawiam wszystkich, życzę wytrwałości i do zobaczenia na trasach!
you got to lose to know how to win
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)
Moje wypociny...
... i wasz odzew.
10 km 44:56 (Liverpool Spring 10k 2016) półmaraton 1:40:41 maraton 3:32:53 (Dębno 2013) Ultra 100+ 16:08:02 (B7D 2014)