Sobota 03/05/2014
Montee du Nozon, 13.6km, +600m/-53m; 1:52:29; buty WT110
Ależ się cieszę, że zdecydowałam się wystartować. Świetny bieg, trasa przepiękna. Bywałam w okolicy a nie miałam pojęcia, że pod nosem taki urokliwy zakątek! Bieg zaczyna się w Pompaples, gdzie rzeka Nozon rozdziela się nad dwie odnogi - jedna prowadzi wody do Renu, druga do Rodanu. Bieg prowadzi od mostku przy starej olejarni w górę aż do Vaulion, gdzie rzeka bierze swój początek. Ale zanim zacznie się podążać wzdłuż Nozon, to trzeba się zameldować w Croy po numer startowy i dopiero stamtąd autobusem jedzie się na start. Ten sam autobus dowozi potem z mety z powortoem do Croy. Nieco skomplikowane, ale przypuszczalnie tylko w Croy jest odpowiedniej wielkości parking.
Na bieg pojechałam z Nuno i jeszcze jednym jego kolegą. Obaj szybcy - połówka poniżej 1h30. Dzięki towarzystwu szybko upłynął nam czas oczekiwania po odebraniu numerów, miało się wrażenie, że dopiero co zaczęliśmy gawędzić, a tu już trzeba było lecieć na autobus. Na szczęście załapaliśmy się na pierwszy od naszego przyjścia, bo mocno wiało i można było nielicho zmarznąć. Na miejscu w Pompaples najpierw przeszliśmy się trochę rozpoznawczo trasą jeszcze w ciepłych kurtach, potem z lekkim wahaniem oddaliśmy je w torbach do przyczepki (by odnaleźć je na mecie) i zaczęliśmy truchtać. Panowie dostosowali się do mojego tempa, więc mogliśmy się rozgrzewać razem. Pobiegliśmy kawałek, panowie zrobili przerwę techniczną w lasku, spojrzeliśmy na zegarek - zdecydowanie czas wracać. Panowie zaczęli mocniej nogi wyciągać, tempo wzrosło, na szczęście z górki było. Na linii startu był już zbity tłum. Panowie mieli zamiar i tak startować z przodu, ale ja chciałam przebić się grzecznie na tył. Niestety nie udało się wbić na więcej niż 3m. Przestraszyłam się, że mnie stratują. Po sygnale startu jak najszybciej dopadłam skraju trasy i drepcząc spokojnie czekałam aż mnie prawie wszyscy wyprzedzą (ile tego luda było! a ponoć impreza kameralna - tzn. była z 3 lata temu gdy Nuno ostatni raz startował). Od początku było błotniście i delikatnie pod górę, ani na moment nie żałowałam założenie trailówek (chwała Nuno za dobrą poradę; on swoje też naszykował - tylko ostatecznie zostawił obok torby zamiast zapakować

). Biegłam bardzo bardzo spokojnie, świadoma tego, że jeszcze sporo przede mną. Miałam grupkę biegaczy w zasięgu wzroku i nie oddalałam się od nich, ani nie przybliżałam. Tzn. do czasu aż zrobiły się pierwsze strome hopki w przemielonym błocie - tam ekipa w szosówkach podchodziła wolniutko i robiła korki, więc tym bardziej nie było się co spieszyć w biegu. Na tym początkowym odcinku biegliśmy u stóp słynnego wspinaczkowego rewiru St. Loup, nawet ktoś wisiał na ścianie, ale znajomych twarzy nie zauważyłam.
Biegło mi się dobrze - tzn. wcale nie szybko, ale na buzi banan, bo piękny las, bujna zieleń, urokliwy jar i wartko płynący Nozon. nawet jakoś przyjemniej było odkrywać to nie w tłoku, tylko mieć namiastkę odkrywania tych cudów samemu.
1795617_505730949533235_564943258_n.jpg
Martwiło mnie, że trasa coś płaska, bo jak nie weźmiemy się od początku za robienie tych 600m to niezła ściana będzie na koniec. Jak na zawołanie pojawiły się skrome, śliskie drewniane stopnie - w miejscu, gdzie Nozon pokonuje to po prostu pięknym wodospadem:
10014695_505730829533247_776102236_n.jpg
Za schodami zaraz płasko, widać asfalt i domki, ale przed wszystkim słychać pięknie grające rogi alpejskie na naszą cześć. Te domki do obrzeża Croy, trochę jest pod górkę, potem jeszcze trochę bardziej, ale dzięki gorącemu dopingowi kibiców wszystko biegiem. Potem chyba był kawałek po takich betonowych płytach, gdzie od razu jakoś źle się biegło, ale wystarczyło zejść na trawkę obok i humor wrócił. Niebawem kolejna miejscowość - Romainmotier. Droga pnie się do góry, ale zachęcająca tabliczka "wodopój za 200m" pomaga utrzymać biegowy krok na tych brukach. Mijamy romańskie opactwo z pięknymi witrażami, wąskim przesmykiem-bramą przedostajemy się pod wieżą tortur (zachęcająca nazwa

), a w tym korytarzyku huczy już doping kibiców przy wodopoju. Najpierw biorę od dzieci, gąbkę, potem jeszcze kubek wody i pomarańczę. Po króciutkiej przerwie ruszam dalej, mali chłopcy dzielnie zbierający rozrzucone kubki bardzo chcą mi zabrać gąbkę - żebym nie musiała się z nią kłopotac, ale ja już jej nie oddam do końca i chętnie będę używać.
Następny kawałek trasy był niesamowcie urokliwy - tuż nad brzegiem kanału wśród ukwieconych ogrodów.
1795617_505730869533243_417083260_n.jpg
I wciąż jakoś mało do góry. Za to na horyzoncie widać już było, że Vaulion tonie we mgle. Ścieżka o szerokości od jednej do dwóch podeszw skończyła się na mostku, gdzie przygrywała nam pani na akordeonie. Dalej znów biegło się w lesie i znów w głębszym błotku, z większą ilością korzeni i małych pagórków. Nawet w tej głuszy zdarzali się jacyś zabłąkani kibice, wciąż biegłam w zasadzie bez przerw, więc dumna byłam niesamowicie. Niebawem przyszło jednak schować dumę do kieszeni, bo rzeczka spływała tu po skalnych stopniach i wąwóz piął się stromiej i stromiej. Razem z dwoma innymi kobitkami stworzyłyśmy taki spontaniczny pociąg wspinający się w tym błocie. Co rusz po śliskich mostkach przerzucałyśmy się pomiędzy dwoma brzegami. W pewnym momencie usłyszałyśmy werble, za kolejnym mostkiem damsko-męska ekipa bębniąca, dodali nam animuszu przed ostatnią błotną ścianą.
Znów asfalt i domki na horyzoncie, a przy domkach tabliczka z informacją o wodopoju. Przy stolikach większa grupka babeczek łapiących oddech po wąwozie. Piję trochę, ale ruszam dalej jako jedna z pierwszych. Biegnę rączo, ale niebawem znów stromo. Najpierw niby niewinnie, ale potem błotnista rozpacz na całego. Nogi palą chyba najbardziej z całej trasy właśnie tam. Mimo to nawet wyprzedzić się kogoś udaje, a kogoś innego podgonić. Na szczycie kolejny wodopój, ale nie korzystam tylko szybko zaczynam znów biec. Ekipa z wodopoju mocno dopingowała nas na podejściu i kazała się sprężać, by przegonić chłopaków tam z przodu. Myślałam, że to całkiem żart, ale za chwilę faktycznie łyknęłam jakiegoś pana.

Biegliśmy w lesie, szeroką szutrową drogą, otoczeni już całkowicie mgłą. Nie było już takich ostrym podejść, ale nogi coraz bardziej zmęczone, więc i mniejsze górki podmaszerowywałam (ale w naprawdę dobrym tempie). Mijało nas kilku panów biegnących w dół - postanowili widać pokonać trasę w obu kierunkach. Jeden dla zachęty rzucił - zaraz jest świetny zbieg, potem jednak mała hopka i na finiszu bukiet kwiatów dla Was drogie panie. Zbieg faktycznie smakował wybornie, potem droga nieco się podnosiła, ale pomyślałam sobie - no, ta górka nie taka zła, przecież biegnę - i do końca nie odpuszczę. Jednak gdy przyszła ta właściwa górka to nie pomógł nawet doping wspaniałej rodzinki z olbrzymimi dzwonami.

Na szczęście górka była krótka. Zaraz za nią wznowiłam bieg, ze mną jedna dziewczyna, ale inną zostawiłyśmy zdecydowanie w tyle. Za chwilę jednak ktoś wyprzedza nas z łomotem - to ta dziewczyna włączyła turbo prowadzona przez pana, który przybył od strony mety jako eskorta na końcówkę. Ich tempo było za szybkie, ale drugiej dziewczyny starałam się nie puścić. Tym bardziej, że słychać było już gwar mety i widać bramkę na finiszu - poniżej nas. Mimo wszystko dziewczyna mnie minęła, ale po ostatnim ostrym wirażu, postanowiłam spróbować ją jednak złapać na zbiegu do mety, bo finiszowała zupełnie bez werwy (była ogólnie zdegustowana, że trasa ciężka i w ogóle). Ostatecznie byłam o krok za nią, ale od kibiców aplauz dostałam.
Za metą pamiątkowa tabliczka czekolady dla wszystkich i piękne róże dla pań. Szybko schroniłam się przed wiatrem w stodole, gdzie dawano ciepłą herbatę, pierniki, jabłka i jogurty od krów pasących się wzdłuż trasy.

Zmieniłam trochę ciuchów na suche, wbiłam do autokaru i spotkałam z chłopakami na dole w Croy. Oni wykręcili czasy tak z 40 minut lepsze ode mnie, ale nic to nie umniejszyło mojego zadowolenia z tego biegu. Było genialnie, świetna atmosfera i organizacja. Za naprawdę niską opłatę piękna trasa, trzy wodopoje + poczęstunek na mecie, czekolada, róża i trekingowy ręcznik jako trwały prezent-pamiątka. Nic dziwnego, że z roku na rok więcej osób.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.