16.06.2018 - 6. PKO Nocny Półmaraton Wrocław - 01:39:26
(1360. msc open na 10776)
Na początek solidna garść statystyk, jestem analitykiem z zawodu, więc nie może tego zabraknąć.
Oficjalne międzyczasy:
5 km - 22:31 - 4:30 min/km
10 km - 44:52 - 4:29 min/km
15 km - 01:08:06 - 4:32 min/km
20 km - 01:34:00 - 4:42 min/km
META - 01:39:26 - 4:43 min/km
Nie udało mi się łapać wszystkich znaczników kilometrów, więc podaję czasy z autolapa:
1. 4:36 ~ 160 bpm
2. 4:24 ~ 174 bpm
3. 4:29 ~ 176 bpm
4. 4:24 ~ 177 bpm
5. 4:23 ~ 177 bpm
6. 4:24 ~ 181 bpm
7. 4:26 ~ 182 bpm
8. 4:30 ~ 182 bpm
9. 4:25 ~ 182 bpm
10. 4:26 ~ 182 bpm
11. 4:27 ~ 182 bpm
12. 4:34 ~ 182 bpm
13. 4:27 ~ 181 bpm
14. 4:36 ~ 179 bpm
15. 4:30 ~ 179 bpm
16. 4:41 ~ 177 bpm
17. 4:51 ~ 174 bpm
18. 4:55 ~ 175 bpm
19. 5:58 ~ 162 bpm
20. 5:08 ~ 164 bpm
21. 5:04 ~ 169 bpm
Finisz wg Polara 410m w tempie 4:41 (czyli nadłożyłem po drodze 310m).
Do Wrocławia pojechałem samochodem w sobotę, w dzień zawodów z samego rana. Nie ustawiałem budzika, ale wstałem automatycznie już przed siódmą, czułem się w miarę wyspany. Solidne węglowodanowe śniadanie i o ósmej ruszyłem w drogę. Nie zdążyłem wyjechać z Warszawy i zdążyłem się wkopać w giga korek na wylotówce, duże zderzenie dostawczaka z osobówką i prawie godzina w plecy.
![:wrrwrr:](./images/smilies/wrrwrr.gif)
Nie wybiło mnie to z rytmu, nie spieszyłem się, po drodze dużo piłem i zajadałem banany, trzy razy zatrzymywałem się na pit stopy i rozprostowanie kości, więc podróż mnie nie zmęczyła. Po 12 byłem już na kompleksie AWF, żeby odebrać pakiet (bardzo ładne zielone miejsce, nawiasem mówiąc). Strategicznie zostawiłem samochód (mój ruchomy depozyt
![oczko :oczko:](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
) niecały km od linii startu i tramwajem podjechałem do centrum.
Dzień aż do godzin startowych ciągnął się bardzo długo, do tego było ciepło, słońce, ponad 25C w cieniu. Pojechałem na dworzec po kumpla, który też startował, o 14 zjedliśmy makaron chiński z kurczakiem i warzywami, super się sprawdził, bo dziś zero kłopotów żołądkowych. Potem meldunek w hostelu, obejrzałem mecz Islandii, której mocno kibicuję i wziąłem prysznic na odświeżenie. Ciągle coś podjadałem i popijałem, tak dla pewności. Potem pokręciliśmy się w okolicach miasteczka biegowego, trzy godziny przed startem zjadłem dużą bułkę z dżemem, uprzednio przygotowaną w tym celu.
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Trochę mnie zszokowało, że tuż przed startem zegarek pokazał mi prawie 30 tys. kroków w ciągu całego dnia.
![szok :szok:](./images/smilies/icon_e_surprised.gif)
No trochę się nachodziłem po mieście. Niestety czułem, że będzie problem ze stopą, bo ostatnio przy zwykłym chodzeniu czuję lekki ucisk na spodzie prawej stopy, pod nasadą czwartego palca. Poza tym nogi były lekkie, czułem się w porządku, dobrze odżywiony, choć trochę zacząłem ziewać.
Rozgrzewka na bieżni, 3 kółka po 400m, głównie trucht, trochę skipów, wymachów, przebieżek itp. Przed 22:00 było wciąż ok. 20-22C, do tego raczej duszno w moim odczuciu, więc trochę mi zaschło w ustach, a wyczerpałem już mój zapas picia. Zostało niecałe pół godziny. Udałem się do strefy startowej, znalazłem Wigiego z balonikami na 1:35, udało się chwilę porozmawiać. Taktyka: równe tempo 4:29 min/km, czyli zapas jednej sekundy na każdym kilometrze - pomyślałem, all in, wchodzę w to.
![hej :hejhej:](./images/smilies/icon_e_biggrin.gif)
Parę minut przed startem trochę mi burczało w brzuchu, ale nie wiem czy z głodu czy ze stresu. Nie jadłem już żelu, bo bałem się, że powtórzę historię z Półmaratonu Warszawskiego, gdzie od połowy trasy walczyłem z trawieniem. W trakcie biegu nie czułem już zupełnie głodu. Dobra organizacja startu, nie wpuszczali do strefy osób z wolniejszymi czasami, było to dobrze pilnowane.
Dużo muzyki disco, świetna atmosfera. Standardowo wyłączyłem podgląd tętna, żeby się nie przejmować. Wreszcie ruszyliśmy. Ustawiłem się jakieś 5 metrów za Wigim i cały czas trzymałem się w bezpiecznym dystansie. Początek bardzo ciasny, szczególnie, że tuż za linią startu jest... rondo. Udało mi się utrzymywać tempo bez większego kłopotu, trudniejsze było przeciskanie się i wyprzedzanie, bo widziałem, że Wigi nie brał jeńców i każdy kilometr musiał być domknięty co do sekundy, a nawet z lekkim zapasem.
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
Po dwóch kilometrach czułem się już mocno spocony, lubię takie letnie wieczory, ale nie przy bieganiu długich dystansów.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Niby 20C, ale odczuwałem, jakby było cieplej - dla porównania na Półmaratonie Warszawskim na tym etapie miałem ogromny komfort termiczny. Rekompensują to piękne widoki i zastrzyk endorfin dzięki świetnej głośnej muzyce i fantastycznym kibicom. Trzeci kilometr, delikatny podbieg na wiadukt, potem zbieg zaczęło mnie boleć pod stopą, czułem znajomy ucisk od spodu, który towarzyszył mi już do samego końca. Da się z tym żyć. Biegnie się nieźle, ciągle 5-20m za balonikami, ogromny komfort psychiczny, że nie trzeba pilnować tempa. Na 5 km melduje się w 22:31, czyli idealnie na czas.
Powoli kilometry zaczynają się dłużyć, szkoda, że pierwszy punkt z wodą dopiero po 7 km. Za to wszystko naprawdę dobrze zorganizowane, niczego nie brak, jest woda, izo, cukier, może jeszcze gąbki by się przydały, były tylko miski z wodą do odświeżania. Jeden kubek wody do ust, drugi na głowę, straciłem kilka sekund, ale baloniki wciąż mam na radarze. Ósmy km minimalnie pod górę, ale biegnę dalej w bezpiecznym dystansie. Dziewiąty i dziesiąty już płasko, ale po kostce brukowej, stopa nie lubi tego. Jakaś minimalna kolka zaczęła się pojawiać i utrzymywała przez kilka kilometrów, nie pamiętam już dokładnie gdzie.
10 km ukończyłem trochę poniżej 45 minut, to dobry wynik, ale zaczynam mozolnie odliczać kolejne kilometry i wyobrażam sobie, jak daleko jeszcze do mety, a to zły znak. Biegło mi się z taką intensywnością bardziej progową niż półmaratońską, co potwierdził fakt, że wytrzymałem w tym tempie trochę ponad godzinę. Przy klikaniu międzyczasu mignęło mi przez przypadek tętno 182, co nie było dobrym sygnałem, aj, wolałem tego nie widzieć.
Po 10 km wciąż miałem baloniki w bezpiecznej odległości, ale biegło się stopniowo coraz ciężej. Na drugim punkcie zdążyłem chwycić tylko jeden kubek. Na trzynastym kilometrze zacząłem wymiękać. Czułem orzeźwiający delikatny wiaterek w twarz, ale niewiele to pomogło. Do tego wzdłuż trasy ustawił się korek i poczułem mocny zapach spalin z jakiegoś starego rzęcha, coś okropnego, aż niedobrze mi się zrobiło...
![:wrrwrr:](./images/smilies/wrrwrr.gif)
Wigi gdzieś mi uciekł, a przy moście na Wyspę Słodową (chyba) wyprzedził mnie drugi zając na 1:35 i też tyle go widziałem. To był ten moment, kiedy po raz pierwszy wiedziałem, że się nie uda złamać 1:35, byłem zbyt zmęczony. Co więcej, miałem już chwilowe myśli, żeby zejść z trasy. Co chwilę jakaś kostka brukowa, zakręty, itp. Potem kolejny punkt odżywczy, łyknąłem izo, wylałem wodę na łeb i od razu poczułem się lepiej. Olśniło mnie, żeby zjeść żel, może ten kryzys wynika z braku energii? Na 15 km zameldowałem się z półminutową stratą i miałem w głowie na przemian dwie myśli: chłopie daj spokój zejdź z trasy vs. walcz chociaż o 1:36 i życiówkę.
Ostatnie 6 km to były już tortury. Nie było strasznego bólu nóg, nie było ogromnej zadyszki, po prostu nie wytrzymywałem tempa. Do tego zrobiło się jakoś puściej i momentami biegłem sam. Obok mnie jakiś typ skosił zakręt przez plac o dobre 20m, miałem ochotę mu coś krzyknąć nieparlamentarnego, ale nie miałem nawet siły. Jeden fragment był chyba specjalnie przygotowany w kompletnej ciemności z głośną muzyką i to było bardzo dziwne uczucie, miałem wrażenie, że zaraz wpadnę w jakąś dziurę. Tempo na kolejnych kilometrów spada stopniowo, 4:40, 4:50, 4:55, a ja nic nie mogę zrobić, żeby przyspieszyć, biegłem tyle, ile się dało. Wiedziałem już, że nawet z życiówki i nici i co 100 metrów myślałem sobie: może położę się na trawie, poczekam na jakiś transport do mety? Ale nie będzie medalu, lipa. No to chociaż przejdę w marsz? Nie no, będzie siara, miałeś walczyć o 1:35, a nie o 2h. I gdzie jest k***a ten j****y punkt z wodą?! Szczerze mówiąc, to był najtrudniejszy moment w całej mojej krótkiej biegowej historii. Do tej pory nie wiem, skąd wziąłem siłę, żeby jeszcze biec. Po 15 km myślałem, że nie dotrę do mety, to była jakaś abstrakcja. Podbieg na pięknie oświetlony most był bardzo delikatny, a ja miałem wrażenie, że zdobywam K2 zimą.
Moje myśli zebrane:
- pieprzę to, nie będę już biegał żadnych półmaratonów.
- walić to, w ogóle nie będę biegał. przesiadam się na rower.
- nie ma opcji, nie dobiegnę do mety, zaraz się walnę na trawie
- przejdź w marsz, po co ci to bieganie
(oczywiście moja wersja była bardziej dosadna)
Po 18 km pojawił się wreszcie upragniony wodopój. Nie wytrzymałem, zatrzymałem się na chwilę, bo na wynik i tak nie było już szans. Wsadziłem głowę do miski z wodą do odświeżania (sorry, inni biegacze!). Potem przemaszerowałem przez cały punkt, wypiłem chyba 3 kubki izo, 2 kubki wody, potem morda w kubeł raz jeszcze, na koniec oblałem się wodą, musiałem wyglądać jak zabłąkany pies zostawiony na ulewie. No zniszczyło mnie kompletnie.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
19-ty km wliczając ten pit stop wpadł w 5:58. Zostały mi 3 km, więc wiedziałem, że dam radę dotruchtać do końca. Zdziwiłem się, że jestem w stanie utrzymać swobodnie tempo ok. 5:00, czyli drugi zakres, wyliczyłem szybko, że chyba zdążę poniżej 1:40, więc bez tragedii - choć miałem wrażenie, że toczę się super wolno. Byłem wyprzedzany na potęgę, ale nie przejmowałem się tym, kibice cały czas super dopingowali, a ja chłonąłem atmosferę. Podniósł mi tylko ciśnienie jakiś typ, który mijał mnie ze swobodnym oddechem i rozmawiał z kolegą: "... a tydzień temu robiłem 1/4 Iron Mana..." - szczerze, miałem ochotę dać komuś w pysk.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Te ostatnie 3 km były też bardzo trudne, ale chyba już łatwiejsze niż poprzednie, bo wrzuciłem na luz i odpuściłem, a po odświeżeniu i chwili odpoczynku tętno się unormowało. Na koniec meta na oświetlonym Stadionie Olimpijskim pełnym kibiców, super atrakcja!
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
Nie miałem już sił ani chęci na mocny finisz, marzyłem tylko o tej mecie i świętym spokoju.
Po wpadnięciu na metę trochę koślawo chodziłem z braku sił, do tego jeszcze nagle dopiero tu odczułem ból w biodrze, który czasem się odzywał przez ostatnich kilka tygodni. Organizacja strefy mety bardzo dobra, wody i izo pod dostatkiem, do tego zupka, od razu dostawaliśmy też płachty termiczne, które bardzo się przydały - byłem cały mokry, a temperatura zdążyła spaść, co zauważyłem dopiero na mecie. Z tego powodu prawie się przeziębiłem, coś zaczęło mnie swędzieć w gardle.
Podsumowując: świetna i dobrze zorganizowana impreza biegowa, celu nie osiągnąłem, ale jestem całkiem zadowolony z biegu, bo widzę kilka pozytywów. Udało mi się przez długi czas utrzymywać mocne tempo, a nawet gdy siadło, nie poddałem się i dociągnąłem do mety, co było ogromnym wyzwaniem psychicznym. Wielki szacun dla maratończyków, bo to musi być dopiero trudne przeżycie...
Miejsce open też wygląda przyzwoicie, w moich standardowych widełkach, ok. 12% stawki.
Kolejny plus, że nogi wytrzymały zaskakująco dobrze ten start (jeśli nie liczyć tej nieszczęsnej stopy).
Kilka wniosków - chyba muszę na starty docelowe wybierać zawody w trochę chłodniejszych miesiącach. Do tego chyba lepiej biega mi się z lekko narastającym tempem przy spokojniejszym początku - tak biegłem półmaraton w Warszawie. Choć na pewno bieg za zającem jest ogromnym komfortem psychicznym, szczególnie jeśli ktoś prowadzi tak profesjonalnie jak Wigi.
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
Myślę, że gdybym pobiegł inaczej taktycznie, zakręciłbym się w okolicach życiówki, dziś cel był jednak inny. Do 1:35 to jeszcze przepaść.
Teraz potrzebuję minimum tygodnia, a może nawet dwóch na ochłonięcie fizyczne, tak żeby dać odpocząć kościom i mięśniom, ale przede wszystkim, żeby znowu złapać głód biegania. Muszę też przemyśleć dalsze plany startowe - chcę pójść raczej w jakość, a nie w ilość (chyba że będę niektóre starty traktował czysto treningowo).
Bardzo dziękuję Wam wszystkim za wsparcie mentalne przed biegiem!
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)