Szerzej o Rzeźniku
przygotowania przebiegały pomyślnie, dużo trenowaliśmy razem, sporo dłuższych treningów w górach (nie jakichś bardzo długich, bo mnie nie służą wybiegania powyżej 40km), dobrym testem był Maraton w Szczawnicy, na 2 tyg przed wystartowaliśmy w Biegu Sokoła i Marduły, Kuba dorzucił jeszcze Zamoyskiego i zakończył cały cykl na 5 miejscu, ja wtedy pobiegałem po Tatrach
Co do samego Rzeźnika:
Spotkaliśmy się o 1:45 koło busów, jechaliśmy spokojnie słuchając opowieści o Spartathlonie

i wspólnie doszliśmy do wniosku, że to nie dla nas

, w Komańczy tłum, masa ludzi, telewizja, wszędzie krążą zapowiedzi pobicia rekordu trasy. Pogoda póki co dobra, ale po pierwszych 30 min zaczęło padać.
Ruszyliśmy mocno, pierwsze kilometry ciśniemy, żeby mieć dobrą pozycje, do 14 km biegniemy żwawo i bez żadnych przerw, w tym momencie Kuba wskakuje w krzaki za potrzebą, mijają nas 2 pary, ale są wolniejsi na podejściach więc szybko odrabiamy stratę. Na Żebraku jesteśmy na 14 pozycji, bez przystanku ruszamy na Cisną, na 3km przed to ja wskakuje w krzaki, ale nikt nas nie mija, jest dziwnie pusto. Do Cisnej zbiegamy na tej samej pozycji bo 3h23min. W tym momencie zaczyna się podejście na Jasło, dajemy radę i lecimy dalej w stronę drogi Mirka, na zbiegu uślizguje mi się noga, niby nic, ale od tego momentu zaczynają się komplikację, na drodze Mirka próbuje rozbujać się na jakąś sensowną prędkość, ale czuje ucisk z boku kolana, oblewa mnie zimny pot bo jestem prawie pewien , że coś uszkodziłem, do Smereka zbiegamy wolniej niż zakładaliśmy, a noga boli coraz bardziej. W Smereku po paru łykach Coli, napełnieniu bukłaków podejmuje decyzje, że idę dalej, Kuba obawia się o mój stan, ale nie komentuje decyzji. Z nogą jest jakby lepiej, na Połoninie truchtam spokojnie, ale równo, Kuba momentami musi czekać na zbiegach bo przy dużych spadach i schodach nie jestem w stanie zbiegać szybko, na zejściu do Berehów łapie go kryzys, chce zejść z trasy, mówi, że to bez sensu, że szkoda zachodu etc. Po części go rozumiem bo Rzeźnika biegł 5 raz, ale jego najlepszy wynik to 11h22, a my wciąż mamy szanse na złamanie 10h ( małe bo małe ale są), podejście na caryńską robimy żwawo, problem zaczyna się u góry, szybka kalkujacja i już wiem, że nie damy rady złamać 10, zbieg jest dla mnie bardzo ciężki, kolano się blokuje, często muszę schodzić. Jednak nie poddaje się i ile mogę tyle biegnę.
Na metę wbiegamy po 10h38 min jako 47 para, Kuba czując niedosyt rusza z 2 innymi napieraczami na Hardocore, ale nie jest zadowolony z wyniku bo Panowie większą część trasy przechodzą. Kończy ostatecznie po 14h i 14 min.