mariuszbugajniak - 2015 - walczymy z dyszkami...
Moderator: infernal
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Wczoraj po pracy pojechałem na godzinną sesje masażu, plecy, nogi, a do tego nastawianie moich krzywych gnatów i kręgosłupa, strzelałem aż miło...
Potem powrót do domu, rozgrzewka i wybiegałem na ostatnie coś przed Maratonem...
Wyszło mi 8,28km 40,21min tempo 4,52
W trakcie zrobiłem kilka przebieżek po około 100m, w tym 2 pod góre...
No zobaczymy co z tego będzie, nigdy nie byłem lepiej przygotowany, na razie wszystko gra, odżywianie zajebiste, wszystko mi wyszło, wszystko co potrzebne do jedzenia mam spakowane, picie również... Regeneracja była dobra, ostatni tydzień przespany wzorowo, dzisiejsza noc to 10 godzin snu...
Waga!!! Najlepsza jaką udało mi się zrobić bez uszczerbku na energii, dziś rana 66,1kg!!! 3kg mniej niż rok temu przed Maratonem...
Dzisiejsze śniadanie to 60g biszkoptów, 125g sera białego chudego, do tego dużo miodu, słodkie kakao, garść rodzynek i orzechów nerkowca. Tabletka do połknięcia multiwitamina jak codzień i 2 tabletki glukozaminy. Drugie śniadanie to banan. Do tego w pracy co godzine robie sobie musujące witaminy. 1 x żelazo, 1 x magnez, 1 x multiwitamina, 1 x wit B complex...
Obiad to 125g sera białego chudego z dużą ilością miodu i 100g makaronu penne... Potem banan...
Kolacja o 18 godzinie to 300g makaronu penne z dużą ilością miodu... Potem banan...
W międzyczasie mam 500ml napoju izotonicznego, 2 x 150ml shot'a witaminowego i 2 x 200ml magnezu...
O 14.10, albo 15 wsiadam do pociągu i jade prosto na Stadion Narodowy, pakiet kuzyn już odebrał, nocleg u niego. On też biegnie swój 2 maraton, jego młodszy brat wybrał 5km...
Planowana pobudka na niedziele to 5.30, potem mocna kawa z dużą ilością cukru, 2 kajzerki z mega ilością miodu, garść rodzynek i orzechów nerkowca, pół tabliczki czekolady... Na godzine przed biegiem drugie pół tabliczki czekolady i banan... Do tego jakiś napój cały czas... Mam 2 żele na maraton z Nutrend'a... Przed biegiem strzele sobie Gutara, dobrze mnie pobudza, sprawdzony temat...
Nic tylko bić życiówke... i sa 2 opcje, albo bieg lajtowy z mega przyspieszeniem od 32km, ale wtedy 3.13-3.20 jedynie, albo nastawiam się na walke od początku i wtedy 3.10 powinno pęknąć, albo lepiej, z tym że będzie bardzo bardzo ciężko przez ponad 3 godziny... Pierwszy wariant to luzackie przyjemne 2 godzinki biegu... Wcześniej pisałem, że podjąłem już decyzje co do taktyki... Nie... Podejme ją jutro o 9.01 rano...
Będzie zimno... Chyba nie pokusze się o krótki rękawek, kompresyjna bluzka z długim i na nią lekka bluza i długie spodnie... Spodnie długie są ok, zawsze w nich biegam, nawet jak jest gorąco, lubie jak coś ściska mi kolana... Poza tym jest w nich kieszonka na telefon Rękawiczek nie biore, mimo, że wczoraj na 8 stopniach miałem skostniałe ręce... Jest jeszcze opcja komresyjnej bluzki i koszulki z krótki na góre??? Może tak? Numer średnio mi się widzi przypinać do kompresji, mogą agrafki obcierać...
DOBRA TO TYLE... ZA NIECAŁE 27 GODZIN TEMAT BLOGA PRZESTANIE BYĆ AKTUALNY, NAPEWNO SIĘ NIE SPRAWDZI, ZABRAKŁO WIELE I NIEWIELE... WIOSNĄ NA PEWNO BĘDZIE ATAK NA 3H, ALE CO WYJDZIE TERAZ ZOBACZYMY...
ŻYCZE POWODZENIA WSZYSTKICH STARTUJĄCYM, A TAKŻE SOBIE!!!
W NIEDZIELE WIECZOREM BĘDZIE OBSZERNA RELACJA...
Potem powrót do domu, rozgrzewka i wybiegałem na ostatnie coś przed Maratonem...
Wyszło mi 8,28km 40,21min tempo 4,52
W trakcie zrobiłem kilka przebieżek po około 100m, w tym 2 pod góre...
No zobaczymy co z tego będzie, nigdy nie byłem lepiej przygotowany, na razie wszystko gra, odżywianie zajebiste, wszystko mi wyszło, wszystko co potrzebne do jedzenia mam spakowane, picie również... Regeneracja była dobra, ostatni tydzień przespany wzorowo, dzisiejsza noc to 10 godzin snu...
Waga!!! Najlepsza jaką udało mi się zrobić bez uszczerbku na energii, dziś rana 66,1kg!!! 3kg mniej niż rok temu przed Maratonem...
Dzisiejsze śniadanie to 60g biszkoptów, 125g sera białego chudego, do tego dużo miodu, słodkie kakao, garść rodzynek i orzechów nerkowca. Tabletka do połknięcia multiwitamina jak codzień i 2 tabletki glukozaminy. Drugie śniadanie to banan. Do tego w pracy co godzine robie sobie musujące witaminy. 1 x żelazo, 1 x magnez, 1 x multiwitamina, 1 x wit B complex...
Obiad to 125g sera białego chudego z dużą ilością miodu i 100g makaronu penne... Potem banan...
Kolacja o 18 godzinie to 300g makaronu penne z dużą ilością miodu... Potem banan...
W międzyczasie mam 500ml napoju izotonicznego, 2 x 150ml shot'a witaminowego i 2 x 200ml magnezu...
O 14.10, albo 15 wsiadam do pociągu i jade prosto na Stadion Narodowy, pakiet kuzyn już odebrał, nocleg u niego. On też biegnie swój 2 maraton, jego młodszy brat wybrał 5km...
Planowana pobudka na niedziele to 5.30, potem mocna kawa z dużą ilością cukru, 2 kajzerki z mega ilością miodu, garść rodzynek i orzechów nerkowca, pół tabliczki czekolady... Na godzine przed biegiem drugie pół tabliczki czekolady i banan... Do tego jakiś napój cały czas... Mam 2 żele na maraton z Nutrend'a... Przed biegiem strzele sobie Gutara, dobrze mnie pobudza, sprawdzony temat...
Nic tylko bić życiówke... i sa 2 opcje, albo bieg lajtowy z mega przyspieszeniem od 32km, ale wtedy 3.13-3.20 jedynie, albo nastawiam się na walke od początku i wtedy 3.10 powinno pęknąć, albo lepiej, z tym że będzie bardzo bardzo ciężko przez ponad 3 godziny... Pierwszy wariant to luzackie przyjemne 2 godzinki biegu... Wcześniej pisałem, że podjąłem już decyzje co do taktyki... Nie... Podejme ją jutro o 9.01 rano...
Będzie zimno... Chyba nie pokusze się o krótki rękawek, kompresyjna bluzka z długim i na nią lekka bluza i długie spodnie... Spodnie długie są ok, zawsze w nich biegam, nawet jak jest gorąco, lubie jak coś ściska mi kolana... Poza tym jest w nich kieszonka na telefon Rękawiczek nie biore, mimo, że wczoraj na 8 stopniach miałem skostniałe ręce... Jest jeszcze opcja komresyjnej bluzki i koszulki z krótki na góre??? Może tak? Numer średnio mi się widzi przypinać do kompresji, mogą agrafki obcierać...
DOBRA TO TYLE... ZA NIECAŁE 27 GODZIN TEMAT BLOGA PRZESTANIE BYĆ AKTUALNY, NAPEWNO SIĘ NIE SPRAWDZI, ZABRAKŁO WIELE I NIEWIELE... WIOSNĄ NA PEWNO BĘDZIE ATAK NA 3H, ALE CO WYJDZIE TERAZ ZOBACZYMY...
ŻYCZE POWODZENIA WSZYSTKICH STARTUJĄCYM, A TAKŻE SOBIE!!!
W NIEDZIELE WIECZOREM BĘDZIE OBSZERNA RELACJA...
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
35 PZU Maraton Warszawski - czyli nic tylko się śmiać
Na sam początek napisze, że mam nadzieje, że większość doczyta tego posta do końca, będzie długi, nie chce uronić niczego z tego weekendowego wydarzenia. Dlatego będzie obszernie. To co się przytrafiło mojej osobie w ciągu tych dwóch dni zakrawa o kabaret, ale naprawde po kolei, po kolei
O tym co jadłem w sobote już pisałem w poprzednim poście. o 14.10 zapakowałem się do pociągu z Krakowa do Warszawy, dużo maratończyków jechało nim do stolicy, było widać, łatwo poznać biegacza. Siedziałem w przedziale, co chwile popijałem izotonik, magnez i witaminy. Wysiadłem na Wschodniej. Chciałem pociągiem dostać sie na przystanek Warszawa Stadion. Gdy wysiadłem, sprawdziłem, pociąg był za 5 minut, więc szybko zbiegam na dół, biegne do głównej sali, widze dwa automaty, wybieram pierwszy, tak mi się wydawało, że dobry, kupuje bilet za ponad 4zł i popierdziela na peron, wpadam do pociągu, drzwi się zamykają, odjeżdza... Dystans ze Wschodnie do Stadionu to może 3km... Na 10 sekund przed moją docelowa stacją dochodzi do mnie kanar... Daje bilet, mówi, że nie ten, pociąg się zatrzymuje, wysiadamy... 20 minut stresujących przepychane i próby tłumaczenia, że jednak nikogo nie chciałem oszukać bo kupiłem bilet, tyle, że zły, a nie korzystam z komunikacji miejskiej i nie znam się, a dopiero co przyjechałem innnym pociągiem, jade na maraton, mam 3km do przejechanie i sie pomyliłem, ale bilet kupiłem... Nic, menda jedna, rozumie, dałbym mi kare, ale żeby chciaż rozumiał, a ten zachowywał się jakbym opierdo**ł co najmniej jakiś bank na pare milionów... Masakra... Zapłaciłem jakąś pomniejszoną kare, cholernie byłem zły, miało być taniej, wygodniej, bezpiecznie, a okazało się, że 2 razy bym samochodem za cene biletów i kary objechał... Ale cóż? Nie jest się obytym w komunikacji miejskiej to trzeba płacić frycowe... Wtrące tutaj jeszcz temat idiotów ze straży miejskiej, którzy kasowali biednych ludzi, gdy Ci nie wiedzili, gdzie mają się zatrzymać w tym gaszczu ludzi, samochodów i utrudniej komunikacyjny, ogólnie państwo przyjazne obywatelowi jak cholera...
Potem ide z przystanku w strone Stadionu, akurat odbywał sie Hand-Bike Maraton, jeden koleś mówi idź tendy, drugi mnie opierdzilił, że źle ide, a ja w końcu ich zje**łem, bo byłem mega zły ta sytuacją z kanarem... Jakoś sobie wszystko wyjaśniliśmy i udałem się w strone Ronda Waszyngtona. Potem skierowałem się do WC, dopiero co je ustawiali, pomyślałem, że od razu przetestuje, panowie, którzy je rozstawiali nie kryli uśmiechów Gdy wyszedłem wpadłem na kuzyna Narzeczonej, u którego miałem nocować, on też startował w maratonie, a jego młodszy brak w biegu na 5km. Oni udali się na knajpy na jedzonko, a postanowiłem zobaczyć targi i pokręcić się po stadionie. Expo wydaje mi się, że fajne, naprawde były ciekawe modele butów, cieszyłem się, że było stoisko Skechers. Szkoda tylko, że facet nie miał Go Run'ów jedynek... Sport Guru widać idzie ostro do przodu, tak samo chłopaki ze Sklepu Biegowego (kupiłem u nich Speedcross'y 3 w Krynicy) mieli bardzo fajne stoisko, przynajmniej mogłem pomacać Adios Boost, zajebiste kapcie, przynajmniej z wyglądu Pokręciłem się kilka razy, kupiłem zestaw 4 małych żeli. Tak polecał gość, wiem już czemu. Bo termin ważności do października Był to zestaw 4x35g. Miałem 2 swoje Enduro 75g i 2 Gutary. Potem wyszedłem z targów, poszedłem na trybuny, wyciągnąłem makaron z miodem, zacząłem pałaszować, popijałem izotonikiem. Naprawde smaczne jedzonko, jedynie przegiąłem z ilością miodu. Przez 2 dni zjadłem około 600g... wiem, wiem debilizm... Potem się odbiło czkawką
Mikołaj przysłał sms'a gdzie jedzą, więc się zebrał i poszedłem ulica Francusków, aż do skrzyżowania ze Zwycięzców. Posiedziałem z nimi troche, zebraliśmy się i pojechaliśmy w kierunku Gocławia na ich osiedle. Zainstalowałem się u nich. Siedzieliśmy, gadaliśmy, zjadłem jeszcze banana i kilka kawałków czarnej czekolady, dużo piłem. Ich syn od 3 dni umierał na jakiegoś wirusa, który objawiał się częstą biegunką. Gdy siedziliśmy wieczorem bulgotało mi w brzuchu masakrycznie, jak pomyślałem to w sobote o 14 przed przyjazdem pociągu już coś się działo, bo byłem w WC na dworcu i było nieciekawie, oczywiście na pewno nie zaraziłem się od Juniora, nie ma opcji. Chciałem iść spać o 22, ale nie dało się... Przewidziałem to, dlatego poprzednią noc spałem 10h... Położyłem się po 23, wcześniej byłem znowu w WC. Biegunka pełną gębą... w sumie to nie gębą... Masakra, bałem się, że zeszło ze mnie wszystko, witaminy, minerały, woda, jedzenie, kalorie, wszystko co tak pieczałowicie gromadziłem... Nie wiedziałem co robić. Piłem potem dużo, już nie jadłem, nie chciałem ryzykować. Potem znowu do WC i powtórka... Położyłem się, usnąłem, byłem troche zrezygnowany, ale pomyślałem, że zobaczymy w niedziele rano.
Nastawiłem budzik na 5.50. Wstałem, poszedłem do kuchni, zagotowałem wode, zrobiłem kawe z dużą ilocią cukru. Zjadłem 3 kajzerki z bardzo dużą ilością miodu. Potem zrobiłem pompki i brzuszki i położyłem się do łóżka. Po godznie zjadłem jakieś 70g czarnej czekolady, z bananem już nie ryzykowałem. Tak samo z Gutarem przed biegiem jak i jakimś żelem. Zmierzyłem puls... 111 uderzeń... Siadłem, po chwili 75 i nie spadło, ogólnie dużo... Poszedłem do łazienki, znowu to samo biegunka, nawet nie czułem, jak wszystko ze mnie zlatywało, masakra... W niedziele rano kilkakrotnie wracałem do WC z tym samym efektem. Potem dużo starałem się pić.
O 8 mieliśmy wyjść z domu... Młodszy wyszedł na miasto, wrócił nad ranem, w każdym razie towarzyska 5-tka nie jest wymagająca, ale Mikołaj zaspał, obudziłem go o 7.40... Ja byłem już gotow do wyjścia, starał się szybko ogarnąć... Ja coraz bardziej się denerwowałem, że nie zdąże... Masakra, totalnie wszystko szło nie tak!!! Mamy wychodzić, Mikołaj nie może znaleźć skarpetek!!!!! Ja miałem na sobie świeże przygotowane na maraton, ale przyjechałem też w biegowych, od razu wziąłem i mu je podałem, akurat były ok i założył. Wzieliśmy kurtki i wyszliśmy. Potem powrót bo zapomniał 310, którą pożyczył ze Sport Guru... Mój dopiero w sobote wieczorem odebrałem od niego, leży dalej zapakowany, nie chciałem biec z czymś czego nigdy nie obsługiwałem. Szybkim marszem idziemy na przystanek, akurat przed nosem odjeżdza nasz autobus, za 7 minut następny. Mam wizje, tego, że nie zdaże, bo jeszcze musze oddać depozyt, który był w najdalej położonym od startu miejscu Stadionu. Dojechaliśmy, biegniemy do depozytu. Ostatnie pare łyków izotonika, w gacie wsadzam 2 żele Nutrend'a i jednego Gutara. Depozyt oddany, biegniemy na start. Co do depozytów, to dzieci tam pracowały naprawde super. Ogólnie dużo było bardzo młodych osób, zarówno przy Stadionie jak i na trasie, nie dość, że podawali picie to jeszcze super dopingowali. Miło. Biegniemy na ten start w każdym razie, jeszcze postój na siku. Ja akurat trafiam na wolne WC, Mikołaj w zaroślach Wtedy widzieliśmy się ostatni raz. Biegne w kierunku czerwonej strefy startowej, wbiegam schodami na most, przeciskam się między taśmami, jestem, akurat leci "Sen o Warszawie"... Widze Babiarza I Wande Panfil. Szukam pacemakerów, ale coś luźno przy samym starcie, ide tam, chce zobaczyć czy w tym roku barama startowa i mata pomiaru czasu to jedno, po zeszłorocznych doświadczeniach wole sprawdzić... Z przodu mega luźno. Jestem w drugim rzędzie, centralnie za plecami Bartka Olszewskiego. Schodze bardziej na skraj, nie będe blokował innych jak idiota.
Taktyka mam obrać za kilka sekund, zobaczymy, wszystko zależy od samopoczucia po pierwszym km. Z wazniejszych rzeczy wybrałem jednak po przemyśleniu krótką koszulke i długie spodnie, a do tego biała czapeczka.
Start! Biegniemy. Luźno, zimno, fajny krok, masa ludzi niesie. Pierwszy km 4,16... Wogóle tego nie poczułem, wolny oddech, świetne samopoczucie, lecimy. POSTANOWIŁEM WALCZE! Nie trafie takich warunków, może już nie przygotuje sie tak jak teraz, albo polegne, albo wygram! Z tarczą, albo na tarczy. NS jest dobrą strategią, ale postanowiłem dać z siebie dziś wszystko, chciałem stanąć dziś przed lustrem w łazience i powiedzieć sobie! Jesteś gość! Nie biegłeś jak miękka faja asekuracyjnie tylko chciałem walczyć, a to mnie napędza, walka! Nie obrażam tutaj nikogo, kto biegnie zachowawczo albo według NS... NS działa, jest fajnym tematem, ale trzeba mieć do tego chłodną głowe... Agresywny styl nijak się ma do NS.
Po pierwszym km wbiłem się w grupe na 3.00. Kurde, czuje coś przy kolanie... Żel zsunął się z paska i wleciał za spodnie, ja pierdziele, kuśtykam i w biegu chce to wyciągnąć po 200m udaje się, potem Gutar wpadł w okolice tyłka, wyjąłem i od tej chwili już obie rzeczy trzymałem w ręku... Nienawidze!!! Ale musiałem, nie chciałem wyrzucać żelu! A mogłem! Wahałem się co zrobić, czy zwolnić czy trzymać się z nimi. Akapit powyżej wyjaśniłem co skłoniło mnie do decyzji o trzymaniu się z nimi. Naprawde gość prowadził super, biegliśmy w zbitej mocnej grupie, niosło nas jak w peletonie, zupełna świeżość i komfort. Nie trwało to zbyt długo... Rozwiązał mi się but!!! Raz przez 2500km przebiegu tych butów rozwiązała się sznurówka w nich i teraz drugi raz!!! A wiązałem z pieczałowitością i sprawdzałem przed samym startem!!! Już byłem mega zły wtedy. Krzycze "uwaga sznurówka" i zbiegam na bok. Zatrzymuje się, poprawiam. Wstaje i gonie. Postanowiłem ich dogonić i tak miałem dobry czas, ale z tej grupie komfort biegu i ryt był wzorowy, więc gonie.
Gonie i gonie, nie widze ich, gonie 4,09 km wychodzi, nie widze ich. Rozglądam się do przodu, do tyłu, w końcu dużo dystansu się odkryło i zobaczyłem grupe na 3.00... Tyle, że była gdzieś 400m z tyłu... Masakra! Wszystko idzie źle! Nie będe zwalniał, najwyżej oni mnie dogonią, lece. I wtedy przyczepiłem się do dwójki zawodników z Międzyrzecza. I tak wiozłem się z nimi przez jakieś 20km.
Pierwsze 5km - 21,43min
Pierwsze 10km - 42,37min
Jest dobrze, nie czuje, że za szybko, dziwie się, co prawda podświadomie wiem, że odpłyne na 35, ale wiem, że i tak będzie 3.05-3.10 w najgorszym wypadku... Lece z chłopakami dalej, coś tam pogadamy, jest luźno. Na każdym punkcie staram się coś wypić, mały łyczek, góra dwa. Wybieram wode, nie wiem czemu, ale obawiałem się słodkiego izotoniku, brzuch cały czas dawał znać o sobie, niekiedy bulgotem i niestety ale był twardy. Jak po wypiciu mocno gazowanego napoju. Dlatego właśnie piłem wode i nie jadłem bananów. Miałem te 2 swoje żele.
Drugie 10km jeszcze szybciej - 41,19min
I to był w sumie najlepszy odcinek, naprawde bardzo duży komfort biegu. Przez chwile pomyślałem, kurde ostatni półmaraton biegłem w maju, od tego czasu progres był znaczy więc teraz przynajmniej będzie PB w HM I faktycznie był...
Półmaraton - 1.28.34
Dalej nie brałem żelu, najzwyczajnie w świecie bałem się reakcji żołądka. Przebiegłem już maraton bez jedzenia i picia w 3,24 więc komfort psychiczny był, tym bardziej, że piłem... Postanowiłem poczekać do 25km z jedzeniem. 24 i 25km były zlokalizowane na agrafce przy jakimś kościele z tanią kopułą z miedzi... Byłem na 25km, kiedy zobaczyłem grupe na 3.00, która była na 24... Miałem km zapasu do 3h! Był już 25km, czułem się świetnie, nic nie bolało, tętno niskie, dotlenienie świetne, tylko biec. Odkręciłem żel, zjadłem, do tego Gutar, popiłem wodą... Przebiegłem około 500m, kur*a czuje, że brzuch pęcznieje i będzie niedobrze... Delikatnie zwolniłem do 4,26, następny km był bez zmian, czułem brzuch ale nie pogarszało się, 4,29 km wpadł, postanowiłem przyspieszyć to tego co biegłem od startu. A tu dupa! Nie tak szybko, buntujemy się i nie pozwolimy przyspieszyć, to ja przejmuje kontrole od teraz, tylko miał mi brzuch do powiedzenia... Wsadziłem reke pod koszulke i zacząłem masować i ugniatać, tak zwykle mi pomagało. Przeleciałem tak się uciskając 4km po około 4,39 każdy. Musiało to śmiesznie wyglądać, gość przecież wcale nie biegnie wolno, masuje się do tego, dziwny grymas bólu na twarzy. A najgorsze było to, że była moc do biegu, a się nie dało. Cały czas mam w głowie, że była przewaga, ciesze się, że i tak będzie dobry czas... W granicach wzroku mam podbieg na 32km, jakieś 500m do niego. Puściłem reke, staram sie biec normalnie. Jeb! Jakby ktoś włożył mi sztylet w brzuch! Staje! Masuje, masuje, kucam, łape powietrze, stara się bęknąć, zwykle pomaga, nie moge, wstaje biegne, zatrzymuje się, nie moge, ból nie do zniesienia. Wkładam palca, che zwymiotować, niemoge! Ja pierdo**!!!! Dlaczego akurat teraz i dziś!!! Wstaje, podwijam koszulka ide, bardzo szybko ide, nie chce tracić dystansu, masuje, ale nie przechodzi w marszu, tym bardziej tak szybkim. Staje, masuje, coś lepiej. Zaczynam biec. Musze się bardzo mocno uciskać, bardzo boli. Znowu staje, ruszam, staje. Dobiegam do punktu z wodą pije. I w końcu mega beknięcie, ciśnienie schodzi. Jest dużo lepiej, ale nie bez objawów. Da się biec poniżej 5min/km, ale musze być zgarbiony, żeby odciążyć brzuch, masakra... Na 37km wyprzedziła mnie grupa na 3.00... Na 39-40 grupa na 3.10... W głowie jeden cele, chciaż musze ten plan miminum zrobić, te zasrane 3.15... Jest wszystko, trzeba biec, uciskam brzuch napieram do przodu. Na 40km musiałem znowu iść do wodopoju, napiłem się beknąłem kilka razy. I zacząłem biec, gdy się zatrzymywałem tłumy mnie wyprzedzały, gdy zaczynałem biec, ja wyprzedałem ich, ogólenie ostatnie km to marszobieg, a i tak tempo km w okolicy 5min/km. Dopóki kolka nie uziemiała to mogłem mocno naparzać, a potem stop i szybki marsz i próba bekania!!! CO ZA SYF!!! Wszystko wino Tuska! Od ronda z palmą to już łapa w brzuch, ostatnie picie była, bekania i spinam się, nie myśle o bólu, chce, żeby ta nierówna walka z brzuchem jakoś została nagrodzona, mimo porażki niech chociaż plan minimum się wypełni. Na dowód tego, że moc była ostatnie km 4,22 4,30, 4,06. Niekórzy pisali, że ściana, że wyszukiwanie wymówek. Dobrze. Chciałem to dokładnie opisać, żeby ktoś wyciągnął wnioski, ja również. Nie wiem, czy to przypadek czy dieta. Coś nie zagrało. Nie było mowy o ścianie. Miałem ściane w debiucie. Wiem czym się objawia. Tutaj nie została zaobserwowana Była siła, była moc, były niebolące nogi. Nie było możliwości, nie dało się tego oszukać. Może mogłem starać się zwymiotować jednak za wszelką cene? Nie wiem, teraz nie sprawdze...
Ostatnie metry świetne, bardzo dużo kibiców, przed Narodowym, jak i oczywiście na całej trasie, mega doping, świetne ekipy z bębnami, świetne zespoły muzyczne, naprawde to pomagało w utrzymaniu motywacji. Tak jak wspominałem wolontariusze na medal, naprawde miło na to się patrzy. Wracając do finiszu, wbiegam na płyte stadionu. Widze, że 3.15 będzie połamane, przebiegam. Medal na szyje, ide po kurtke. Ale przypomniałem sobie o masażu. Bo nie wspomniałem o tym wcześniej. Za każdym razem, gdy musiałem się zatrzymać przy bólu brzucha, potem musiałem ruszyć, akżdy wie jak taki interwał wpływa na mieśnie po takim tempie i tylu km. Skurcze łydek miałem masakryczne. Na moście ostatnie 3km mimo, że szybkie to przebiegłem jak na szczudłach. Ale euforia mety robi swoje. Poczekałem w kolejce. Spotkałem się z 2 Panami, z którymi tak dobrze mi się biegło. Jeden sporo połamał 3h, drugi miał kryzys i 3.08 wybiegał.
Moja kolej, położyłem się na stół. Masuje mnie miły Pan. Zajebiste uczucie. Mam zejść, a tu zonk! Mega skurcze! Szybko się kłade, próbuje rozciągać, nie da się. Krzycze z bólu, nie moge sobie poradzić, on walczy z moimi łydkami, nie wiem co się dzieje. Masakra! Łzy napływają mi do oczu! Totalny ból! Po jakimś czasie ułożył mnie w jakieś sensowane pozycji. Próbuje zejść, powtórka, to samo! Pyta się co piłem, opowiadam mu, że wode, bo mam biegunke i pewnie straciłem minerały i dlatego teraz te skurcze. Przynosi 2 izotoniki, karze mi wypić od razu. Wypijam! Potem trzeciego! Masuje, rozciąga. Na sam koniec zakłąda mi spodnie i buty, schodze, jest ok. Spędziłem na stole godzine!!! GODZINE!
Poszedłem po kurtke, ubrałem się bo dygotałem z zimna, nie polewałem się wodą na trasie. Zwykle to robie, ale nie byłem wczoraj styrany tempem, żeby to robić. Ubrałem się poszedłem po posiłem. Pyszny jak dla mnie makaron i jabłko. Potem poszedłem tak gdzie ciepło, czyli na targi. Tam spotkałem Mikołaja który pobieg poniżej 3.35. To tez jest agent. Przebieg w tym roku 400km... W tym we wrześniu całym może 40-50... Może Dużo jeździ na rowerze szosowym, pływa. Startował w 1/2 IM w tm roku ukończył koło 6h.
Wyszliśmy ze stadionu, potem na przystanek. Pojechaliśmy na Gocław w śmiesznych żółtych workach. Kto nie wiedział, ze dziś maraton, to pewnie patrzył jak na debili... Ale luźno Za pare chwil udałem się do upragnionego WC już w mieszkaniu. Reszta płynów ze mnie zjeciła. Położyliśmy się i oglądaliśmy jak Huzarski ma szanse na wygranów ze startu wspólnego, niestety jemu też się nie udało. Po 16 zebrałem się, podziękowałem na nocleg. Pojechałem na Centralny. Kupiłęm bilet. Poszedłem do Złotych Tarasów po jakąś kanapke z kurczakiem i 2x McFlurry Potem do pociągu i do domku. Z dworca przedrałowałem jeszcze 3km na pieszo na moje osiedle. Fajnie bo rozciągnąłem pospinane gnaty. Dziś jest już dobrze. Biodro, pachwina nic się nie odzywa. W czasie biegu też nic nie bolało, oprócz tego zasranego brzucha! Kolana też nic i co najlepsze to stopy są wolne od pęcherzy, odcisków, to naprawde miłe zaskoczenie. Biegam w skarpetkach Kalenji Run 800, już chyba nie można ich kupić, posmarowałem stopy jakimś kremem z Decathlonu, sporadycznie go używam. Buciki to kochane Faas 500, już mają 2500km przelotu, a są w świetnym stanie, prane wiele, wiele razy. Są wyklepane, w sumie to się z nich już startówki zrobiły Ale biegam ze śródstopia to mogą być wyklepane...
Analizowałem co mogło być nie tak. Na ta chwile skurcze łydek po biegu to myśle, że chodzi o to, o czym napisałem, starty i zatrzymania. A do tego uświadomiłem sobie, że przez zaspanie Mikołaja prawie spóźniliśmy się na start i nie zrobiłem rozgrzewki ani telikatnego rozciągania!!! A zawsze, przed każdym treningiem się rozciągam i rozgrzewam!!! Na poprostu kabaret!!! Cały ten maraton to splot tak dziwnych sytuacji, tyle tego jest, pewnie nawet nikt do teraz nie doczytał, tyle tego jest... No jaja jakieś!
I ogólnie ten start traktowałem jako porażke. Czas mam w dupie, co to jest 3.14.33 netto (3.14.34 brutto), dla niektórych wynik, którego nigdy nie osiągną, dużo by dali za taką życiówke... Dla innych to wynik kpina, bo jak patrzy na to ktoś z poziomu 2.50, 2.35, bo po szybszych to nawet nie mówie. bardzo dobry tekst Kulawego Psa odnośnie życiówek czytałem wczoraj w drodze powrotnej w Bieganiu, które było dodane w pakiecie. Wracając do głównej myśli. Wynik nie jest zły, był to plan miminum. Traktuje go jako porażke, wynik... bo cały maraton traktuje jako sukces. Sukces dlatego, bo nauczyłem się więcej i przeżyłem więcej niż, bym dobiegł w tempie, które mnie nie odcięło i złamał 3h. Wiem, że znajda się głosy mówiące, że nie, nie ma opcji. Ja natomiast wiem, że 3h wchodzi gładko, nie można powiedzieć, że bez problemu, bo to już dla AMATORÓW szybkie bieganie, ale gładko, stać mnie na to, warunki pogodowe były mega. Szkoda, że tak wyszło. Ale nie umieram jutro. Mam sporo czasu. Ja się nie zadowole złamaniem 3h. Będe walczył dokąd się da, bo cieszy mnie to co robie. Styrał mnie ten brzuch totalnie, ale wiedziałem, że żyje. O to w tym chodzi! O pasje, o ból, o dotknięcie tego, czego nie można dotknąć przy normalnym poziomie funkcjonowania i komfortu. Wchodzisz w siebie, łączysz się z tym co Cię otacza, fukcjonujesz inaczej.
Więcej nie będe pisał. Reważ będzie zakontraktowany.
Podsumowując jedynie:
(endomondo mi pokazało 500m więcej i 3,11 czas, dobrze, że uruchomie tego garmina w końcu)
3.14.33 - 3h14min33s (brutto 3h14min34s) - miejsce 461 - tempo 4,37min/km
Poszczególne km:
1 4,16
2 4,29
3 4,11
4 4,09
5 4,12
6 4,09
7 4,06
8 4,07
9 3,54
10 4,20
11 4,12
12 4,09
13 4,08
14 4,06
15 4,15
16 4,06
17 4,06
18 3,56
19 4,05
20 4,02
21 4,13
22 4,13
23 4,07
24 4,18
25 4,12
26 4,26
27 4,29
28 4,46
29 4,39
30 4,39
31 4,51
32 7,32
33 6,13
34 4,53
35 4,59
36 4,43
37 4,52
38 5,16
39 6,10
40 4,22
41 4,30
42 4,08
Jeszcze jedno... Jednak ten mój trening z kosmosu nie był to końca zły... Ale postanowiłem teraz dla odmiany do wiosennego maratonu przygotować się co do joty według planu. Kupie Danielsa, albo Jurka, przeczytam, przeanalizuje i przygotuje się... Tak dla odmiany...
Jeszcze odnośnie wagi. Startowałem z wagą 67kg, dziś rano po bardzo dużej ilości jedzenia i picia wczoraj 66 równe...
Kupiłem dziś książke Kiliana, ze niżką 30zł... Warto...
Dobra to tyle, naprawde już więcej nie napisze...
WSZYSTKIM KTÓRZY UKOŃCZYLI GRATULUJE!!!
Na sam początek napisze, że mam nadzieje, że większość doczyta tego posta do końca, będzie długi, nie chce uronić niczego z tego weekendowego wydarzenia. Dlatego będzie obszernie. To co się przytrafiło mojej osobie w ciągu tych dwóch dni zakrawa o kabaret, ale naprawde po kolei, po kolei
O tym co jadłem w sobote już pisałem w poprzednim poście. o 14.10 zapakowałem się do pociągu z Krakowa do Warszawy, dużo maratończyków jechało nim do stolicy, było widać, łatwo poznać biegacza. Siedziałem w przedziale, co chwile popijałem izotonik, magnez i witaminy. Wysiadłem na Wschodniej. Chciałem pociągiem dostać sie na przystanek Warszawa Stadion. Gdy wysiadłem, sprawdziłem, pociąg był za 5 minut, więc szybko zbiegam na dół, biegne do głównej sali, widze dwa automaty, wybieram pierwszy, tak mi się wydawało, że dobry, kupuje bilet za ponad 4zł i popierdziela na peron, wpadam do pociągu, drzwi się zamykają, odjeżdza... Dystans ze Wschodnie do Stadionu to może 3km... Na 10 sekund przed moją docelowa stacją dochodzi do mnie kanar... Daje bilet, mówi, że nie ten, pociąg się zatrzymuje, wysiadamy... 20 minut stresujących przepychane i próby tłumaczenia, że jednak nikogo nie chciałem oszukać bo kupiłem bilet, tyle, że zły, a nie korzystam z komunikacji miejskiej i nie znam się, a dopiero co przyjechałem innnym pociągiem, jade na maraton, mam 3km do przejechanie i sie pomyliłem, ale bilet kupiłem... Nic, menda jedna, rozumie, dałbym mi kare, ale żeby chciaż rozumiał, a ten zachowywał się jakbym opierdo**ł co najmniej jakiś bank na pare milionów... Masakra... Zapłaciłem jakąś pomniejszoną kare, cholernie byłem zły, miało być taniej, wygodniej, bezpiecznie, a okazało się, że 2 razy bym samochodem za cene biletów i kary objechał... Ale cóż? Nie jest się obytym w komunikacji miejskiej to trzeba płacić frycowe... Wtrące tutaj jeszcz temat idiotów ze straży miejskiej, którzy kasowali biednych ludzi, gdy Ci nie wiedzili, gdzie mają się zatrzymać w tym gaszczu ludzi, samochodów i utrudniej komunikacyjny, ogólnie państwo przyjazne obywatelowi jak cholera...
Potem ide z przystanku w strone Stadionu, akurat odbywał sie Hand-Bike Maraton, jeden koleś mówi idź tendy, drugi mnie opierdzilił, że źle ide, a ja w końcu ich zje**łem, bo byłem mega zły ta sytuacją z kanarem... Jakoś sobie wszystko wyjaśniliśmy i udałem się w strone Ronda Waszyngtona. Potem skierowałem się do WC, dopiero co je ustawiali, pomyślałem, że od razu przetestuje, panowie, którzy je rozstawiali nie kryli uśmiechów Gdy wyszedłem wpadłem na kuzyna Narzeczonej, u którego miałem nocować, on też startował w maratonie, a jego młodszy brak w biegu na 5km. Oni udali się na knajpy na jedzonko, a postanowiłem zobaczyć targi i pokręcić się po stadionie. Expo wydaje mi się, że fajne, naprawde były ciekawe modele butów, cieszyłem się, że było stoisko Skechers. Szkoda tylko, że facet nie miał Go Run'ów jedynek... Sport Guru widać idzie ostro do przodu, tak samo chłopaki ze Sklepu Biegowego (kupiłem u nich Speedcross'y 3 w Krynicy) mieli bardzo fajne stoisko, przynajmniej mogłem pomacać Adios Boost, zajebiste kapcie, przynajmniej z wyglądu Pokręciłem się kilka razy, kupiłem zestaw 4 małych żeli. Tak polecał gość, wiem już czemu. Bo termin ważności do października Był to zestaw 4x35g. Miałem 2 swoje Enduro 75g i 2 Gutary. Potem wyszedłem z targów, poszedłem na trybuny, wyciągnąłem makaron z miodem, zacząłem pałaszować, popijałem izotonikiem. Naprawde smaczne jedzonko, jedynie przegiąłem z ilością miodu. Przez 2 dni zjadłem około 600g... wiem, wiem debilizm... Potem się odbiło czkawką
Mikołaj przysłał sms'a gdzie jedzą, więc się zebrał i poszedłem ulica Francusków, aż do skrzyżowania ze Zwycięzców. Posiedziałem z nimi troche, zebraliśmy się i pojechaliśmy w kierunku Gocławia na ich osiedle. Zainstalowałem się u nich. Siedzieliśmy, gadaliśmy, zjadłem jeszcze banana i kilka kawałków czarnej czekolady, dużo piłem. Ich syn od 3 dni umierał na jakiegoś wirusa, który objawiał się częstą biegunką. Gdy siedziliśmy wieczorem bulgotało mi w brzuchu masakrycznie, jak pomyślałem to w sobote o 14 przed przyjazdem pociągu już coś się działo, bo byłem w WC na dworcu i było nieciekawie, oczywiście na pewno nie zaraziłem się od Juniora, nie ma opcji. Chciałem iść spać o 22, ale nie dało się... Przewidziałem to, dlatego poprzednią noc spałem 10h... Położyłem się po 23, wcześniej byłem znowu w WC. Biegunka pełną gębą... w sumie to nie gębą... Masakra, bałem się, że zeszło ze mnie wszystko, witaminy, minerały, woda, jedzenie, kalorie, wszystko co tak pieczałowicie gromadziłem... Nie wiedziałem co robić. Piłem potem dużo, już nie jadłem, nie chciałem ryzykować. Potem znowu do WC i powtórka... Położyłem się, usnąłem, byłem troche zrezygnowany, ale pomyślałem, że zobaczymy w niedziele rano.
Nastawiłem budzik na 5.50. Wstałem, poszedłem do kuchni, zagotowałem wode, zrobiłem kawe z dużą ilocią cukru. Zjadłem 3 kajzerki z bardzo dużą ilością miodu. Potem zrobiłem pompki i brzuszki i położyłem się do łóżka. Po godznie zjadłem jakieś 70g czarnej czekolady, z bananem już nie ryzykowałem. Tak samo z Gutarem przed biegiem jak i jakimś żelem. Zmierzyłem puls... 111 uderzeń... Siadłem, po chwili 75 i nie spadło, ogólnie dużo... Poszedłem do łazienki, znowu to samo biegunka, nawet nie czułem, jak wszystko ze mnie zlatywało, masakra... W niedziele rano kilkakrotnie wracałem do WC z tym samym efektem. Potem dużo starałem się pić.
O 8 mieliśmy wyjść z domu... Młodszy wyszedł na miasto, wrócił nad ranem, w każdym razie towarzyska 5-tka nie jest wymagająca, ale Mikołaj zaspał, obudziłem go o 7.40... Ja byłem już gotow do wyjścia, starał się szybko ogarnąć... Ja coraz bardziej się denerwowałem, że nie zdąże... Masakra, totalnie wszystko szło nie tak!!! Mamy wychodzić, Mikołaj nie może znaleźć skarpetek!!!!! Ja miałem na sobie świeże przygotowane na maraton, ale przyjechałem też w biegowych, od razu wziąłem i mu je podałem, akurat były ok i założył. Wzieliśmy kurtki i wyszliśmy. Potem powrót bo zapomniał 310, którą pożyczył ze Sport Guru... Mój dopiero w sobote wieczorem odebrałem od niego, leży dalej zapakowany, nie chciałem biec z czymś czego nigdy nie obsługiwałem. Szybkim marszem idziemy na przystanek, akurat przed nosem odjeżdza nasz autobus, za 7 minut następny. Mam wizje, tego, że nie zdaże, bo jeszcze musze oddać depozyt, który był w najdalej położonym od startu miejscu Stadionu. Dojechaliśmy, biegniemy do depozytu. Ostatnie pare łyków izotonika, w gacie wsadzam 2 żele Nutrend'a i jednego Gutara. Depozyt oddany, biegniemy na start. Co do depozytów, to dzieci tam pracowały naprawde super. Ogólnie dużo było bardzo młodych osób, zarówno przy Stadionie jak i na trasie, nie dość, że podawali picie to jeszcze super dopingowali. Miło. Biegniemy na ten start w każdym razie, jeszcze postój na siku. Ja akurat trafiam na wolne WC, Mikołaj w zaroślach Wtedy widzieliśmy się ostatni raz. Biegne w kierunku czerwonej strefy startowej, wbiegam schodami na most, przeciskam się między taśmami, jestem, akurat leci "Sen o Warszawie"... Widze Babiarza I Wande Panfil. Szukam pacemakerów, ale coś luźno przy samym starcie, ide tam, chce zobaczyć czy w tym roku barama startowa i mata pomiaru czasu to jedno, po zeszłorocznych doświadczeniach wole sprawdzić... Z przodu mega luźno. Jestem w drugim rzędzie, centralnie za plecami Bartka Olszewskiego. Schodze bardziej na skraj, nie będe blokował innych jak idiota.
Taktyka mam obrać za kilka sekund, zobaczymy, wszystko zależy od samopoczucia po pierwszym km. Z wazniejszych rzeczy wybrałem jednak po przemyśleniu krótką koszulke i długie spodnie, a do tego biała czapeczka.
Start! Biegniemy. Luźno, zimno, fajny krok, masa ludzi niesie. Pierwszy km 4,16... Wogóle tego nie poczułem, wolny oddech, świetne samopoczucie, lecimy. POSTANOWIŁEM WALCZE! Nie trafie takich warunków, może już nie przygotuje sie tak jak teraz, albo polegne, albo wygram! Z tarczą, albo na tarczy. NS jest dobrą strategią, ale postanowiłem dać z siebie dziś wszystko, chciałem stanąć dziś przed lustrem w łazience i powiedzieć sobie! Jesteś gość! Nie biegłeś jak miękka faja asekuracyjnie tylko chciałem walczyć, a to mnie napędza, walka! Nie obrażam tutaj nikogo, kto biegnie zachowawczo albo według NS... NS działa, jest fajnym tematem, ale trzeba mieć do tego chłodną głowe... Agresywny styl nijak się ma do NS.
Po pierwszym km wbiłem się w grupe na 3.00. Kurde, czuje coś przy kolanie... Żel zsunął się z paska i wleciał za spodnie, ja pierdziele, kuśtykam i w biegu chce to wyciągnąć po 200m udaje się, potem Gutar wpadł w okolice tyłka, wyjąłem i od tej chwili już obie rzeczy trzymałem w ręku... Nienawidze!!! Ale musiałem, nie chciałem wyrzucać żelu! A mogłem! Wahałem się co zrobić, czy zwolnić czy trzymać się z nimi. Akapit powyżej wyjaśniłem co skłoniło mnie do decyzji o trzymaniu się z nimi. Naprawde gość prowadził super, biegliśmy w zbitej mocnej grupie, niosło nas jak w peletonie, zupełna świeżość i komfort. Nie trwało to zbyt długo... Rozwiązał mi się but!!! Raz przez 2500km przebiegu tych butów rozwiązała się sznurówka w nich i teraz drugi raz!!! A wiązałem z pieczałowitością i sprawdzałem przed samym startem!!! Już byłem mega zły wtedy. Krzycze "uwaga sznurówka" i zbiegam na bok. Zatrzymuje się, poprawiam. Wstaje i gonie. Postanowiłem ich dogonić i tak miałem dobry czas, ale z tej grupie komfort biegu i ryt był wzorowy, więc gonie.
Gonie i gonie, nie widze ich, gonie 4,09 km wychodzi, nie widze ich. Rozglądam się do przodu, do tyłu, w końcu dużo dystansu się odkryło i zobaczyłem grupe na 3.00... Tyle, że była gdzieś 400m z tyłu... Masakra! Wszystko idzie źle! Nie będe zwalniał, najwyżej oni mnie dogonią, lece. I wtedy przyczepiłem się do dwójki zawodników z Międzyrzecza. I tak wiozłem się z nimi przez jakieś 20km.
Pierwsze 5km - 21,43min
Pierwsze 10km - 42,37min
Jest dobrze, nie czuje, że za szybko, dziwie się, co prawda podświadomie wiem, że odpłyne na 35, ale wiem, że i tak będzie 3.05-3.10 w najgorszym wypadku... Lece z chłopakami dalej, coś tam pogadamy, jest luźno. Na każdym punkcie staram się coś wypić, mały łyczek, góra dwa. Wybieram wode, nie wiem czemu, ale obawiałem się słodkiego izotoniku, brzuch cały czas dawał znać o sobie, niekiedy bulgotem i niestety ale był twardy. Jak po wypiciu mocno gazowanego napoju. Dlatego właśnie piłem wode i nie jadłem bananów. Miałem te 2 swoje żele.
Drugie 10km jeszcze szybciej - 41,19min
I to był w sumie najlepszy odcinek, naprawde bardzo duży komfort biegu. Przez chwile pomyślałem, kurde ostatni półmaraton biegłem w maju, od tego czasu progres był znaczy więc teraz przynajmniej będzie PB w HM I faktycznie był...
Półmaraton - 1.28.34
Dalej nie brałem żelu, najzwyczajnie w świecie bałem się reakcji żołądka. Przebiegłem już maraton bez jedzenia i picia w 3,24 więc komfort psychiczny był, tym bardziej, że piłem... Postanowiłem poczekać do 25km z jedzeniem. 24 i 25km były zlokalizowane na agrafce przy jakimś kościele z tanią kopułą z miedzi... Byłem na 25km, kiedy zobaczyłem grupe na 3.00, która była na 24... Miałem km zapasu do 3h! Był już 25km, czułem się świetnie, nic nie bolało, tętno niskie, dotlenienie świetne, tylko biec. Odkręciłem żel, zjadłem, do tego Gutar, popiłem wodą... Przebiegłem około 500m, kur*a czuje, że brzuch pęcznieje i będzie niedobrze... Delikatnie zwolniłem do 4,26, następny km był bez zmian, czułem brzuch ale nie pogarszało się, 4,29 km wpadł, postanowiłem przyspieszyć to tego co biegłem od startu. A tu dupa! Nie tak szybko, buntujemy się i nie pozwolimy przyspieszyć, to ja przejmuje kontrole od teraz, tylko miał mi brzuch do powiedzenia... Wsadziłem reke pod koszulke i zacząłem masować i ugniatać, tak zwykle mi pomagało. Przeleciałem tak się uciskając 4km po około 4,39 każdy. Musiało to śmiesznie wyglądać, gość przecież wcale nie biegnie wolno, masuje się do tego, dziwny grymas bólu na twarzy. A najgorsze było to, że była moc do biegu, a się nie dało. Cały czas mam w głowie, że była przewaga, ciesze się, że i tak będzie dobry czas... W granicach wzroku mam podbieg na 32km, jakieś 500m do niego. Puściłem reke, staram sie biec normalnie. Jeb! Jakby ktoś włożył mi sztylet w brzuch! Staje! Masuje, masuje, kucam, łape powietrze, stara się bęknąć, zwykle pomaga, nie moge, wstaje biegne, zatrzymuje się, nie moge, ból nie do zniesienia. Wkładam palca, che zwymiotować, niemoge! Ja pierdo**!!!! Dlaczego akurat teraz i dziś!!! Wstaje, podwijam koszulka ide, bardzo szybko ide, nie chce tracić dystansu, masuje, ale nie przechodzi w marszu, tym bardziej tak szybkim. Staje, masuje, coś lepiej. Zaczynam biec. Musze się bardzo mocno uciskać, bardzo boli. Znowu staje, ruszam, staje. Dobiegam do punktu z wodą pije. I w końcu mega beknięcie, ciśnienie schodzi. Jest dużo lepiej, ale nie bez objawów. Da się biec poniżej 5min/km, ale musze być zgarbiony, żeby odciążyć brzuch, masakra... Na 37km wyprzedziła mnie grupa na 3.00... Na 39-40 grupa na 3.10... W głowie jeden cele, chciaż musze ten plan miminum zrobić, te zasrane 3.15... Jest wszystko, trzeba biec, uciskam brzuch napieram do przodu. Na 40km musiałem znowu iść do wodopoju, napiłem się beknąłem kilka razy. I zacząłem biec, gdy się zatrzymywałem tłumy mnie wyprzedzały, gdy zaczynałem biec, ja wyprzedałem ich, ogólenie ostatnie km to marszobieg, a i tak tempo km w okolicy 5min/km. Dopóki kolka nie uziemiała to mogłem mocno naparzać, a potem stop i szybki marsz i próba bekania!!! CO ZA SYF!!! Wszystko wino Tuska! Od ronda z palmą to już łapa w brzuch, ostatnie picie była, bekania i spinam się, nie myśle o bólu, chce, żeby ta nierówna walka z brzuchem jakoś została nagrodzona, mimo porażki niech chociaż plan minimum się wypełni. Na dowód tego, że moc była ostatnie km 4,22 4,30, 4,06. Niekórzy pisali, że ściana, że wyszukiwanie wymówek. Dobrze. Chciałem to dokładnie opisać, żeby ktoś wyciągnął wnioski, ja również. Nie wiem, czy to przypadek czy dieta. Coś nie zagrało. Nie było mowy o ścianie. Miałem ściane w debiucie. Wiem czym się objawia. Tutaj nie została zaobserwowana Była siła, była moc, były niebolące nogi. Nie było możliwości, nie dało się tego oszukać. Może mogłem starać się zwymiotować jednak za wszelką cene? Nie wiem, teraz nie sprawdze...
Ostatnie metry świetne, bardzo dużo kibiców, przed Narodowym, jak i oczywiście na całej trasie, mega doping, świetne ekipy z bębnami, świetne zespoły muzyczne, naprawde to pomagało w utrzymaniu motywacji. Tak jak wspominałem wolontariusze na medal, naprawde miło na to się patrzy. Wracając do finiszu, wbiegam na płyte stadionu. Widze, że 3.15 będzie połamane, przebiegam. Medal na szyje, ide po kurtke. Ale przypomniałem sobie o masażu. Bo nie wspomniałem o tym wcześniej. Za każdym razem, gdy musiałem się zatrzymać przy bólu brzucha, potem musiałem ruszyć, akżdy wie jak taki interwał wpływa na mieśnie po takim tempie i tylu km. Skurcze łydek miałem masakryczne. Na moście ostatnie 3km mimo, że szybkie to przebiegłem jak na szczudłach. Ale euforia mety robi swoje. Poczekałem w kolejce. Spotkałem się z 2 Panami, z którymi tak dobrze mi się biegło. Jeden sporo połamał 3h, drugi miał kryzys i 3.08 wybiegał.
Moja kolej, położyłem się na stół. Masuje mnie miły Pan. Zajebiste uczucie. Mam zejść, a tu zonk! Mega skurcze! Szybko się kłade, próbuje rozciągać, nie da się. Krzycze z bólu, nie moge sobie poradzić, on walczy z moimi łydkami, nie wiem co się dzieje. Masakra! Łzy napływają mi do oczu! Totalny ból! Po jakimś czasie ułożył mnie w jakieś sensowane pozycji. Próbuje zejść, powtórka, to samo! Pyta się co piłem, opowiadam mu, że wode, bo mam biegunke i pewnie straciłem minerały i dlatego teraz te skurcze. Przynosi 2 izotoniki, karze mi wypić od razu. Wypijam! Potem trzeciego! Masuje, rozciąga. Na sam koniec zakłąda mi spodnie i buty, schodze, jest ok. Spędziłem na stole godzine!!! GODZINE!
Poszedłem po kurtke, ubrałem się bo dygotałem z zimna, nie polewałem się wodą na trasie. Zwykle to robie, ale nie byłem wczoraj styrany tempem, żeby to robić. Ubrałem się poszedłem po posiłem. Pyszny jak dla mnie makaron i jabłko. Potem poszedłem tak gdzie ciepło, czyli na targi. Tam spotkałem Mikołaja który pobieg poniżej 3.35. To tez jest agent. Przebieg w tym roku 400km... W tym we wrześniu całym może 40-50... Może Dużo jeździ na rowerze szosowym, pływa. Startował w 1/2 IM w tm roku ukończył koło 6h.
Wyszliśmy ze stadionu, potem na przystanek. Pojechaliśmy na Gocław w śmiesznych żółtych workach. Kto nie wiedział, ze dziś maraton, to pewnie patrzył jak na debili... Ale luźno Za pare chwil udałem się do upragnionego WC już w mieszkaniu. Reszta płynów ze mnie zjeciła. Położyliśmy się i oglądaliśmy jak Huzarski ma szanse na wygranów ze startu wspólnego, niestety jemu też się nie udało. Po 16 zebrałem się, podziękowałem na nocleg. Pojechałem na Centralny. Kupiłęm bilet. Poszedłem do Złotych Tarasów po jakąś kanapke z kurczakiem i 2x McFlurry Potem do pociągu i do domku. Z dworca przedrałowałem jeszcze 3km na pieszo na moje osiedle. Fajnie bo rozciągnąłem pospinane gnaty. Dziś jest już dobrze. Biodro, pachwina nic się nie odzywa. W czasie biegu też nic nie bolało, oprócz tego zasranego brzucha! Kolana też nic i co najlepsze to stopy są wolne od pęcherzy, odcisków, to naprawde miłe zaskoczenie. Biegam w skarpetkach Kalenji Run 800, już chyba nie można ich kupić, posmarowałem stopy jakimś kremem z Decathlonu, sporadycznie go używam. Buciki to kochane Faas 500, już mają 2500km przelotu, a są w świetnym stanie, prane wiele, wiele razy. Są wyklepane, w sumie to się z nich już startówki zrobiły Ale biegam ze śródstopia to mogą być wyklepane...
Analizowałem co mogło być nie tak. Na ta chwile skurcze łydek po biegu to myśle, że chodzi o to, o czym napisałem, starty i zatrzymania. A do tego uświadomiłem sobie, że przez zaspanie Mikołaja prawie spóźniliśmy się na start i nie zrobiłem rozgrzewki ani telikatnego rozciągania!!! A zawsze, przed każdym treningiem się rozciągam i rozgrzewam!!! Na poprostu kabaret!!! Cały ten maraton to splot tak dziwnych sytuacji, tyle tego jest, pewnie nawet nikt do teraz nie doczytał, tyle tego jest... No jaja jakieś!
I ogólnie ten start traktowałem jako porażke. Czas mam w dupie, co to jest 3.14.33 netto (3.14.34 brutto), dla niektórych wynik, którego nigdy nie osiągną, dużo by dali za taką życiówke... Dla innych to wynik kpina, bo jak patrzy na to ktoś z poziomu 2.50, 2.35, bo po szybszych to nawet nie mówie. bardzo dobry tekst Kulawego Psa odnośnie życiówek czytałem wczoraj w drodze powrotnej w Bieganiu, które było dodane w pakiecie. Wracając do głównej myśli. Wynik nie jest zły, był to plan miminum. Traktuje go jako porażke, wynik... bo cały maraton traktuje jako sukces. Sukces dlatego, bo nauczyłem się więcej i przeżyłem więcej niż, bym dobiegł w tempie, które mnie nie odcięło i złamał 3h. Wiem, że znajda się głosy mówiące, że nie, nie ma opcji. Ja natomiast wiem, że 3h wchodzi gładko, nie można powiedzieć, że bez problemu, bo to już dla AMATORÓW szybkie bieganie, ale gładko, stać mnie na to, warunki pogodowe były mega. Szkoda, że tak wyszło. Ale nie umieram jutro. Mam sporo czasu. Ja się nie zadowole złamaniem 3h. Będe walczył dokąd się da, bo cieszy mnie to co robie. Styrał mnie ten brzuch totalnie, ale wiedziałem, że żyje. O to w tym chodzi! O pasje, o ból, o dotknięcie tego, czego nie można dotknąć przy normalnym poziomie funkcjonowania i komfortu. Wchodzisz w siebie, łączysz się z tym co Cię otacza, fukcjonujesz inaczej.
Więcej nie będe pisał. Reważ będzie zakontraktowany.
Podsumowując jedynie:
(endomondo mi pokazało 500m więcej i 3,11 czas, dobrze, że uruchomie tego garmina w końcu)
3.14.33 - 3h14min33s (brutto 3h14min34s) - miejsce 461 - tempo 4,37min/km
Poszczególne km:
1 4,16
2 4,29
3 4,11
4 4,09
5 4,12
6 4,09
7 4,06
8 4,07
9 3,54
10 4,20
11 4,12
12 4,09
13 4,08
14 4,06
15 4,15
16 4,06
17 4,06
18 3,56
19 4,05
20 4,02
21 4,13
22 4,13
23 4,07
24 4,18
25 4,12
26 4,26
27 4,29
28 4,46
29 4,39
30 4,39
31 4,51
32 7,32
33 6,13
34 4,53
35 4,59
36 4,43
37 4,52
38 5,16
39 6,10
40 4,22
41 4,30
42 4,08
Jeszcze jedno... Jednak ten mój trening z kosmosu nie był to końca zły... Ale postanowiłem teraz dla odmiany do wiosennego maratonu przygotować się co do joty według planu. Kupie Danielsa, albo Jurka, przeczytam, przeanalizuje i przygotuje się... Tak dla odmiany...
Jeszcze odnośnie wagi. Startowałem z wagą 67kg, dziś rano po bardzo dużej ilości jedzenia i picia wczoraj 66 równe...
Kupiłem dziś książke Kiliana, ze niżką 30zł... Warto...
Dobra to tyle, naprawde już więcej nie napisze...
WSZYSTKIM KTÓRZY UKOŃCZYLI GRATULUJE!!!
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
U mnie mimo, że jeszcze nie biegałem od niedzieli to sporo się dzieje... Wczoraj miałem mega gorączke, ledwo wróciłem z pracy do domu, dreszcze, osłabienie totalne, mulenie w brzuchu, biegunka, cuda na kiju ogólnie... Nic nie jadłem wczoraj oprócz zupy dyniowej na śniadanie i jabłka oraz mandarynki na 2 śniadanie... Potem tylko gorąca herbata z żurawiną serwowana przez Narzeczoną
Wieczorem wziąłem Fervex, jakoś doczłapałem do łóżka... Rano, a w sumie to nad ranem obudziłem się cały mokry, szybko się przebrałem i dalej spać. Rano wstałem, było już lepiej, teraz w pracy jest znośnie, jedynie ból głowy został, gorączka już odeszła...
Nie wiem jak się potoczy październik bo planowaliśmy jakiś urlop tygodniowy w ciepłych rejonach świata, ogólnie jest pare fajnych imprez jeszcze w październiku, ale jak pisałem, zobaczymy jak wyjdzie... Poznań oczywiście odpuszczam, ale myśle poważnie o Biegu Kukuczki w Katowicach. Bez spinania, bez walki o czas, teraz poprostu taki maraton bez nadszarpywania zdrowia... Ale oczywiście bez obniżania lotów, co to to nie W obwodzie jest maraton w Toruniu, ewentualnie Nocna Ściema, maraton w Radomiu... Fajna dyszka jest niedaleko mnie w Kielcach, ale jednak pewnie wybiore maraton.
Na spokojnie przeanalizowałem niedzielny start i wywnioskowałem, że mięśniowo byłem przygotowany, siła biegowa przez góry była optymalna, wydolność była świetna, ta kolka musiała być bezpiecznikiem organizmu na tempo jakie mu zaserwowałem, biegunka biegunką, ale jak nie mógł organizm nic spowolnić (nogi, serce, płuca) to wybrał brzuch...
Dziś już wstałem z lekkimi nogami, bez zakwasów i bólów...
Jak czyta ktoś, kto śmiaga na szosie rowerem, to mam dostęp do rowerków full carbon, pełny sram red, koła carbon, waga 6,05kg... W cenie poniżej 10000zł, rowery z lutego 2013... Jak coś to PW...
Wieczorem wziąłem Fervex, jakoś doczłapałem do łóżka... Rano, a w sumie to nad ranem obudziłem się cały mokry, szybko się przebrałem i dalej spać. Rano wstałem, było już lepiej, teraz w pracy jest znośnie, jedynie ból głowy został, gorączka już odeszła...
Nie wiem jak się potoczy październik bo planowaliśmy jakiś urlop tygodniowy w ciepłych rejonach świata, ogólnie jest pare fajnych imprez jeszcze w październiku, ale jak pisałem, zobaczymy jak wyjdzie... Poznań oczywiście odpuszczam, ale myśle poważnie o Biegu Kukuczki w Katowicach. Bez spinania, bez walki o czas, teraz poprostu taki maraton bez nadszarpywania zdrowia... Ale oczywiście bez obniżania lotów, co to to nie W obwodzie jest maraton w Toruniu, ewentualnie Nocna Ściema, maraton w Radomiu... Fajna dyszka jest niedaleko mnie w Kielcach, ale jednak pewnie wybiore maraton.
Na spokojnie przeanalizowałem niedzielny start i wywnioskowałem, że mięśniowo byłem przygotowany, siła biegowa przez góry była optymalna, wydolność była świetna, ta kolka musiała być bezpiecznikiem organizmu na tempo jakie mu zaserwowałem, biegunka biegunką, ale jak nie mógł organizm nic spowolnić (nogi, serce, płuca) to wybrał brzuch...
Dziś już wstałem z lekkimi nogami, bez zakwasów i bólów...
Jak czyta ktoś, kto śmiaga na szosie rowerem, to mam dostęp do rowerków full carbon, pełny sram red, koła carbon, waga 6,05kg... W cenie poniżej 10000zł, rowery z lutego 2013... Jak coś to PW...
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
6 dni miałem zupełną przerwe, totalny luz, nie biegałem, nie robiłem pompek, brzuszków, poprostu czysty odpoczynek...
Dziś rano wstałem o 7, rozgrzałem się, delikatnie rozciągnąłem i pobiegłem... Z założeniu było nie zrobić sobie ziaziu w pierwszym wyjściu po maratonie, pobiec długo, wolno i spokojnie...
No jakie miałem nogi to tylko ja wiem. Mega kloki, 2 wielkie kamienie... zybszego biegania pewnie z tydzień jeszcze nie będzie...
Przebiegłem 17,22km 1h37min19s tempo 5,39
Łydka już się znowu odezwała w drugiej połowie, ale to nie kontuzja tylko pozostałość po maratonie jeszcze... Piękny bieg, rano, wszystko jeszcze w niedziele śpi, wbiegłem w szczery las, pięknie poprostu...
Dziś pierwszy raz użyłem swojego Garmina 310... Niestety, był fabrycznie zdupiony i nie łączył się z satelitami, ale pasek HR śmiga, więc zabrałem go na trening, żeby sobie chociaż zerknąć jak biega się z monitoringiem pulsu... I się mocno zdziwiłem, ponieważ biegłem tak wolno, to puls był wysoki, co prawda gdy przyspieszałem to tylko delikatnie wzrastał. Musze przetestować to na wypoczynku, nie teraz na świeżo po maratonie... Średnie tętno wyszło 149!!!! Przy 5,39? Nie czułem jakiegoś zmęczenia, mógłbym tak biec i biec, tylko jak napisałem wcześniej nogi z betonu i łydka dokuczała...
Potem się dobrze rozciągnąłem, przed chwilą wróciłem z basenu, a tak jackuzi, masaż wodą, sauna... Jeszcze dziś pompki i brzuszki...
Dziś rano wstałem o 7, rozgrzałem się, delikatnie rozciągnąłem i pobiegłem... Z założeniu było nie zrobić sobie ziaziu w pierwszym wyjściu po maratonie, pobiec długo, wolno i spokojnie...
No jakie miałem nogi to tylko ja wiem. Mega kloki, 2 wielkie kamienie... zybszego biegania pewnie z tydzień jeszcze nie będzie...
Przebiegłem 17,22km 1h37min19s tempo 5,39
Łydka już się znowu odezwała w drugiej połowie, ale to nie kontuzja tylko pozostałość po maratonie jeszcze... Piękny bieg, rano, wszystko jeszcze w niedziele śpi, wbiegłem w szczery las, pięknie poprostu...
Dziś pierwszy raz użyłem swojego Garmina 310... Niestety, był fabrycznie zdupiony i nie łączył się z satelitami, ale pasek HR śmiga, więc zabrałem go na trening, żeby sobie chociaż zerknąć jak biega się z monitoringiem pulsu... I się mocno zdziwiłem, ponieważ biegłem tak wolno, to puls był wysoki, co prawda gdy przyspieszałem to tylko delikatnie wzrastał. Musze przetestować to na wypoczynku, nie teraz na świeżo po maratonie... Średnie tętno wyszło 149!!!! Przy 5,39? Nie czułem jakiegoś zmęczenia, mógłbym tak biec i biec, tylko jak napisałem wcześniej nogi z betonu i łydka dokuczała...
Potem się dobrze rozciągnąłem, przed chwilą wróciłem z basenu, a tak jackuzi, masaż wodą, sauna... Jeszcze dziś pompki i brzuszki...
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Z racji braku czasu i nacisków ze strony innych przekładam treningi biegowe na termin poranny... Jednak nie ogarne po pracy tego... Dziś wstałem o 5.40, rozgrzewka i od razy na trase. Brzuszki i pompki za to przestawiłem na wieczór...
Dziś nogi już lepsze, łydka boli troszke, nadciągnięta deczko... Drugi trening z pulsometrem... Zacząłem, delikatnie, przez 4km puls 135-138, ale prędkość super niska, 5.30-5.40... Potem starałem sie utrzymać puls i jeszcze zwolniłem, niestety nie wytrzymały tego kolana, które zaczęły mocno boleć, szczególnie lewe... Zawsze tak miałem przy tak niskich prędkościach... Wkurzyłem się i przyspieszyłem do 5, potem poniżej 5... Tętno 150-160... Potem 160 cały czas, ale wcześniej jak nie miałem jak kontrolować tętna to robiłem wybiegania z takim oddechem i samopoczuciem, dla mnie to było easy - 160bmp Testowałem i przy 4min/km mam 166-168 więc dużo się nie podnosi...
11,04km 57,11min tempo 5,10 średnie HR 152
Ciekaw jestem czy ogólnie mam taki wysoki puls, czy to po maratonie jeszcze, czy może przez to, że biegałem każdy trening szybko, a niektóre bardzo szybko to tak mam... Najgorsze, że jakbym chciał robić baze to będe musiał chyba z kijami maszerować, żeby nie wyjść z I zakresu
Dziś nogi już lepsze, łydka boli troszke, nadciągnięta deczko... Drugi trening z pulsometrem... Zacząłem, delikatnie, przez 4km puls 135-138, ale prędkość super niska, 5.30-5.40... Potem starałem sie utrzymać puls i jeszcze zwolniłem, niestety nie wytrzymały tego kolana, które zaczęły mocno boleć, szczególnie lewe... Zawsze tak miałem przy tak niskich prędkościach... Wkurzyłem się i przyspieszyłem do 5, potem poniżej 5... Tętno 150-160... Potem 160 cały czas, ale wcześniej jak nie miałem jak kontrolować tętna to robiłem wybiegania z takim oddechem i samopoczuciem, dla mnie to było easy - 160bmp Testowałem i przy 4min/km mam 166-168 więc dużo się nie podnosi...
11,04km 57,11min tempo 5,10 średnie HR 152
Ciekaw jestem czy ogólnie mam taki wysoki puls, czy to po maratonie jeszcze, czy może przez to, że biegałem każdy trening szybko, a niektóre bardzo szybko to tak mam... Najgorsze, że jakbym chciał robić baze to będe musiał chyba z kijami maszerować, żeby nie wyjść z I zakresu
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Można powiedzieć, że pozostałości pomaratońskie w nogach już odpuściły... Chciałem coś dziś szybszego zrobić, jednak jestem tego świadom, że bardzo wolne bieganie rozpierdziela mi technike! Od tego pojawiają się bóle i inne cuda!
Dziś jak postanowiłem pobudka o 5.10, kawka, rozgrzewka i w droge... Dziś BNP był do realizowania, nie patrzyłem na tempo, waliłem na samopoczucie, po 10km delikatnie ciężkość nóg dało się odczuć, ale pod koniec była rezerwa, żeby lecieć poniżej 4min/km ostani km...
15,02km 1h9min20s tempo 4,37
Garmin w serwisie więc pulsu nie znam. Na oko 158-165 w tych okolicach...
Nareszcie wróciłem na jakieś normalne dla mnie prędkości i czuje się świetnie, zero bóli, nadciągnięć, itp...
Pumy Faas 500 mają już ponad 2500km, dziś czułem, że wyklepują się okrótnie... Nową parke trzeba będzie strzelić, a może jakieś żelazka do nauki wolnego biegania????
Dziś jak postanowiłem pobudka o 5.10, kawka, rozgrzewka i w droge... Dziś BNP był do realizowania, nie patrzyłem na tempo, waliłem na samopoczucie, po 10km delikatnie ciężkość nóg dało się odczuć, ale pod koniec była rezerwa, żeby lecieć poniżej 4min/km ostani km...
15,02km 1h9min20s tempo 4,37
Garmin w serwisie więc pulsu nie znam. Na oko 158-165 w tych okolicach...
Nareszcie wróciłem na jakieś normalne dla mnie prędkości i czuje się świetnie, zero bóli, nadciągnięć, itp...
Pumy Faas 500 mają już ponad 2500km, dziś czułem, że wyklepują się okrótnie... Nową parke trzeba będzie strzelić, a może jakieś żelazka do nauki wolnego biegania????
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Od początku października przeglądałem plany, strategie treningu, metodyke, ogólnie wiem sporo, ale jest to wszystko rozrzucone, nieusystematyzowane, potrzebowałem palnu, ale takie planu, żeby ewentualnie delikatnie go zmodyfikować pod lepszy wynik, ale też takie, który mnie nie zajedzie i będzie uwzględniał, że nie będe miał fizycznych możliwości na duży kilometraż... Do tego będe musiał popracować nad siłą biegową, kiedyś kontuzjowałem się przez skipy, ale były robione na siłe, a teraz poprostu wolno i technicznie, więc tak: skipy i podbiegi, do tego mój ulubiony wieloskok, klasyka, dodatkowo może uda się jakąś siłownie wcisnąć + ogólnorozwojówka... Oczywiście dużo wolnego biegania, ale nie mniej niż 5,10, ciągłe w tempie maratońskim, interwały 400m i 1km oraz mocno chce popracować nad szybkością, do tego zastosuje odcinki 100m, ewentualnie niekiedy 200m. Rozgrzewki, rozciągania, ćwiczenia stabilności... Przebieżki po easy będą dla mnie nowością, ale również zastosuje.
Podstawą będzie plan wg. Szkoły Amerykańskiej - poziom IV
http://bieganie.pl/?cat=19&id=1513&show=1
Zaczne go realizować po wyjeździe wakacyjnym, najpewniej od początku listopada.
Nie wybrałem planu tego dla zaawansowanych wg. Szkoły Amerykańskiej, nie ten czas, za duże obciążenie czasowe jak dla mnie... Jeszcze na niego przyjdzie czas... Plan bazuje moim zdaniem na prostocie i na jednostkach, które lubie wykonywać, inne plany nie przemawiały do mnie dostatecznie...
ZAŁOŻENIA NA KOŃCÓWKE SEZONU 2013 ORAZ OKRES DO KOŃCA KWIETNIA 2014:
- na płaskiej trasie rozprawić się z 38min/10km
- zbliżyć się maksymalnie do 3min/1km
- zbliżyć się maksymalnie do 3h/42km (ewentualnie do 2,59 z chęcią )
- budować szybkość!!!!
Podstawą będzie plan wg. Szkoły Amerykańskiej - poziom IV
http://bieganie.pl/?cat=19&id=1513&show=1
Zaczne go realizować po wyjeździe wakacyjnym, najpewniej od początku listopada.
Nie wybrałem planu tego dla zaawansowanych wg. Szkoły Amerykańskiej, nie ten czas, za duże obciążenie czasowe jak dla mnie... Jeszcze na niego przyjdzie czas... Plan bazuje moim zdaniem na prostocie i na jednostkach, które lubie wykonywać, inne plany nie przemawiały do mnie dostatecznie...
ZAŁOŻENIA NA KOŃCÓWKE SEZONU 2013 ORAZ OKRES DO KOŃCA KWIETNIA 2014:
- na płaskiej trasie rozprawić się z 38min/10km
- zbliżyć się maksymalnie do 3min/1km
- zbliżyć się maksymalnie do 3h/42km (ewentualnie do 2,59 z chęcią )
- budować szybkość!!!!
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Pobudka po 5 rano, powoli się przyzwyczajam, choć wydolność lepszą mam jednak popołudniami, ale trzeba się nauczyć żyć z tym porannym treningiem
Założenie było na dziś proste, zaczynamy easy, jak najwolniej, ale żeby nie doprowadzić do bólu kolan.
Po 11km byłem już na stadionie i zaczynałem sesje rytmów, jeszcze nigdy nie robiłem rytmów, zawsze sprinty jak coś, ale jednak zrozumiałem o co kaman z rytmami i nawet mi sie spodobało, naprawde jest to przydatny trening w moim odczuciu. 10x100m rytmów na przerwie 100m truchtu po tym na zakończenie 100m mocnego sprintu i 2km easy w strone domu.
15,02km 1h16min7s tempo 5,04
Jutro longa trzeba strzelić
Założenie było na dziś proste, zaczynamy easy, jak najwolniej, ale żeby nie doprowadzić do bólu kolan.
Po 11km byłem już na stadionie i zaczynałem sesje rytmów, jeszcze nigdy nie robiłem rytmów, zawsze sprinty jak coś, ale jednak zrozumiałem o co kaman z rytmami i nawet mi sie spodobało, naprawde jest to przydatny trening w moim odczuciu. 10x100m rytmów na przerwie 100m truchtu po tym na zakończenie 100m mocnego sprintu i 2km easy w strone domu.
15,02km 1h16min7s tempo 5,04
Jutro longa trzeba strzelić
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Pięknie, oj pięknie jest tej jesieni w lasach... I właśnie z takim nastawienie dziś rano wstałem, wiedziałem, że trzeba zagłębić się w szczerym lesie...
Podubka o 7 rano, śniadanie i jeszcze na godzine do łóżka. Potem jeszcze poczytałem troche biografii Bolta, bo już w kolejce czeka Kilian... Rozgrzewka i równo o 9, tak jak na maratonie w Poznaniu rozpocząłem swojego niedzielnego longa...
Oj wiało dziś mocno na otwartej przestrzeni i na skraju lasu, jednak po 5km już byłem w leśnej gęstwinie... Cisza, spokój, piękna złota polska jesień i... sarny
Dla urozmaicenie dziś wziąłem plecak, 0,5l wody i 2 małe żele 35g...
Long miał być wolny, gdzieś około 5min/km, tak było gdzieś do 5km, potem nogi jakoś niosły i zrobiłem w sumie longa w tempie maratonu, w sumie całość wyszła 3 sekundny wolniej na km niż MW. Przetarcie 2 tygodnie po maratonie zaliczone... Organizm się zregenerował, najważniejsze, że nie mam już nadciągnęć i bólów...
Może to też zasługa tego, że wczoraj byłem na basenie, seans w jacuzzi, potem masaż bardzo silnym strumieniem wody pleców, barków i nóg i na koniec 3x5 minut sauny, ostatnio tydzeń temu też taki temat przerabiałem i mam nadzieje to kontynuować...
Dzisiejszy long w TM wyszedł tak:
29,35km 2h17min03s tempo 4,40
Na najszybszym km się nawet zagalopowałem w 4,08 wiem, wiem nie powinienem...
No i co? Tydzień ponad 70km, no jak na mnie to naprawde dużżżoooo... tak trzymać!!!
Podubka o 7 rano, śniadanie i jeszcze na godzine do łóżka. Potem jeszcze poczytałem troche biografii Bolta, bo już w kolejce czeka Kilian... Rozgrzewka i równo o 9, tak jak na maratonie w Poznaniu rozpocząłem swojego niedzielnego longa...
Oj wiało dziś mocno na otwartej przestrzeni i na skraju lasu, jednak po 5km już byłem w leśnej gęstwinie... Cisza, spokój, piękna złota polska jesień i... sarny
Dla urozmaicenie dziś wziąłem plecak, 0,5l wody i 2 małe żele 35g...
Long miał być wolny, gdzieś około 5min/km, tak było gdzieś do 5km, potem nogi jakoś niosły i zrobiłem w sumie longa w tempie maratonu, w sumie całość wyszła 3 sekundny wolniej na km niż MW. Przetarcie 2 tygodnie po maratonie zaliczone... Organizm się zregenerował, najważniejsze, że nie mam już nadciągnęć i bólów...
Może to też zasługa tego, że wczoraj byłem na basenie, seans w jacuzzi, potem masaż bardzo silnym strumieniem wody pleców, barków i nóg i na koniec 3x5 minut sauny, ostatnio tydzeń temu też taki temat przerabiałem i mam nadzieje to kontynuować...
Dzisiejszy long w TM wyszedł tak:
29,35km 2h17min03s tempo 4,40
Na najszybszym km się nawet zagalopowałem w 4,08 wiem, wiem nie powinienem...
No i co? Tydzień ponad 70km, no jak na mnie to naprawde dużżżoooo... tak trzymać!!!
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Fotki z MW...
Jedna to stan agonalny żołądka, a druga to "radość dziecka" na mecie
Jedna to stan agonalny żołądka, a druga to "radość dziecka" na mecie
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Dziś miało być wolne, ale jakoś od rana czułem moc w nogach więc postanowiłem wykorzystać... Dziwne, bo przecież wczoraj prawie 30km i to nie wolno... Cały dzień w pracy miałem założenie, że biegam 6km easy i potem na stadion robić 10x400m treningu szybkościowego, ale niestety zbyt szybko zrobiło się ciemno, nie było szans, a nie chce po ciemku wbiec na krawężnik i załatwić sezon do końca.
Dlatego wybrałem się na sprawdzoną osiedlową runde. 5km easy (4,45min/km) potem postanowiłem przeprosić się z treningiem pt. PODBIEGI...
Na pętelce jest idealny podbieg o długości 200m i przewyższeniu 3m. Nachylenie 1,5%.
Podbiegi weszły jak nóż w masło w liczbie sztuk 8 x 200m... Każdy odcinek w tempie 38-39 sekund... Najszybszy ostatni w tempie 3min/km... Powrót na dół w truchcie... Najlepsze jest to, że jeden z km na tych podbiegach wyszedł w 3,56 minuty mimo powrotnego truchtu jak pisałem...
Potem powrót w stronę domu easy, ale ostatni km postanowiłem odmulić organizm i nogi i poleciałem do samego końca tempo... ostatni km wyszedł w 3,36 minutki...
10,63km 47min59sek tempo 4,31
Jutro to już na pewno wolne. 3 dni i 55km... Chyba zaczynam wreszcie trenować, a nie obijać dupe!
Dlatego wybrałem się na sprawdzoną osiedlową runde. 5km easy (4,45min/km) potem postanowiłem przeprosić się z treningiem pt. PODBIEGI...
Na pętelce jest idealny podbieg o długości 200m i przewyższeniu 3m. Nachylenie 1,5%.
Podbiegi weszły jak nóż w masło w liczbie sztuk 8 x 200m... Każdy odcinek w tempie 38-39 sekund... Najszybszy ostatni w tempie 3min/km... Powrót na dół w truchcie... Najlepsze jest to, że jeden z km na tych podbiegach wyszedł w 3,56 minuty mimo powrotnego truchtu jak pisałem...
Potem powrót w stronę domu easy, ale ostatni km postanowiłem odmulić organizm i nogi i poleciałem do samego końca tempo... ostatni km wyszedł w 3,36 minutki...
10,63km 47min59sek tempo 4,31
Jutro to już na pewno wolne. 3 dni i 55km... Chyba zaczynam wreszcie trenować, a nie obijać dupe!
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Garmin dziś przyszedł z serwisu, całkowicie nowy... serwis na + oceniam, niecały tydzień od wysłania i mam nowy...
Dziś miało być bieganie, ale jest stan przed przeziębieniem więc odpuszczam, najgorsze, że dziś nad ranem mam lot do Tunezji... może nie rozłoże się...
Garmina nie biore, będe biegał z telefonem, musze mieć w razie w przy sobie tel. Po ostatnim mocnym akcencie boli mnie stopa, nie rozcięgno, poprostu nadciągnięcie na zewnętrznej krawędzi. Dziś już prawie ok, ale raz, że nie chce nadciągać, a dwa, że to przeziębienie więc dziś odpuszcze, mam nadzieje pobiegać w Afryce...
Wszystko napisze za tydzień... Bez odbioru...
Pozdrawiam!
Dziś miało być bieganie, ale jest stan przed przeziębieniem więc odpuszczam, najgorsze, że dziś nad ranem mam lot do Tunezji... może nie rozłoże się...
Garmina nie biore, będe biegał z telefonem, musze mieć w razie w przy sobie tel. Po ostatnim mocnym akcencie boli mnie stopa, nie rozcięgno, poprostu nadciągnięcie na zewnętrznej krawędzi. Dziś już prawie ok, ale raz, że nie chce nadciągać, a dwa, że to przeziębienie więc dziś odpuszcze, mam nadzieje pobiegać w Afryce...
Wszystko napisze za tydzień... Bez odbioru...
Pozdrawiam!
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Wczoraj wróciłem... Ach wakacje!
Troche popływane, dużo pochodzone... Miało być też pobiegane, a było do dupy, raz, że leń jak cholera, dwa, że stopa jeszcze bolała, więc odpuściłem temat i poprostu byłem na wakacjach.
Zrobiłem jedno nic po tunezyjskiej ziemi
3,07km 15,05min tempo 4,55
Śmich i tyle w temacie, nie robiłem nic, przeczytałem tylko całego Kiliana, bardzo dobra książka, o niebo lepsza od Boltowej...
Dziś wieczorem coś pobiegam na próbe
Przywiozłem 4kg sadełka jak na tydzień to dobry wynik, nie oszczędzałem żołądka
Troche popływane, dużo pochodzone... Miało być też pobiegane, a było do dupy, raz, że leń jak cholera, dwa, że stopa jeszcze bolała, więc odpuściłem temat i poprostu byłem na wakacjach.
Zrobiłem jedno nic po tunezyjskiej ziemi
3,07km 15,05min tempo 4,55
Śmich i tyle w temacie, nie robiłem nic, przeczytałem tylko całego Kiliana, bardzo dobra książka, o niebo lepsza od Boltowej...
Dziś wieczorem coś pobiegam na próbe
Przywiozłem 4kg sadełka jak na tydzień to dobry wynik, nie oszczędzałem żołądka
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Wieczorny powrót do biegania po krótkich wakacjach udany, nogi pamiętają jednak co mają robić. Dziś wogóle był ciekawy trening, pierwszy raz miałem na nogach drugi nowy model moich ulubionych Faas 500 w pierwszej wersji, pierwszy raz też biegałem z w pełni działającym Garminem.
Po świetnym obiedzie jaki zaserwowała mi Narzeczona, a mianowicie pesto z bazylią, orzeszkami arachidowymi, a wszystko okraszone tunezyjską oliwą, aż paliłem się do biegu... Dłuższa rozgrzewka, rozciąganie, ubrałem się, pasek HR, Garmin, nowe laczki... Jazda!
Ogólnie założenie było takie, żeby sobie nie zrobić krzywdy po przerwie i sprawdzić, czy uraz stopy już się zaleczył, odczuwałem też w Tunezji mięsień płaszczkowaty, ale to jednak był tylko incydent.
10,38km 49,09min tempo 4,44
Pobiegłem sobie easy, a ostatni km tempo w 3,54 na odmulenie i chciałem sprawdzić jak sprawuje się pasek HR i czy łatwo będzie dociągnąć do HR Max, będe musiał zrobić sobie jakiś test na bieżni.
Ogólnie HRś cały czas 160, jednak ostatni km sprawił, że wyszło HRś 163, a HRmax 184...
Niby po HRś wychodzi, że był to trening TM, ale po przerwie tętno może wariować, zresztą to dopiero początek mojej zabawy z pulsometrem więc dopiero testuje co i jak...
Nawiązując do Garmina, to coś więcej będe mógł powiedzieć za jakiś czas, pasuje mi jak na razie, wszystko super. Nowe buciki super... Napisze jakiś test długodystansowy Faas 500 i wrzuce na forum, jednak sporo u mnie przeszły...
Po świetnym obiedzie jaki zaserwowała mi Narzeczona, a mianowicie pesto z bazylią, orzeszkami arachidowymi, a wszystko okraszone tunezyjską oliwą, aż paliłem się do biegu... Dłuższa rozgrzewka, rozciąganie, ubrałem się, pasek HR, Garmin, nowe laczki... Jazda!
Ogólnie założenie było takie, żeby sobie nie zrobić krzywdy po przerwie i sprawdzić, czy uraz stopy już się zaleczył, odczuwałem też w Tunezji mięsień płaszczkowaty, ale to jednak był tylko incydent.
10,38km 49,09min tempo 4,44
Pobiegłem sobie easy, a ostatni km tempo w 3,54 na odmulenie i chciałem sprawdzić jak sprawuje się pasek HR i czy łatwo będzie dociągnąć do HR Max, będe musiał zrobić sobie jakiś test na bieżni.
Ogólnie HRś cały czas 160, jednak ostatni km sprawił, że wyszło HRś 163, a HRmax 184...
Niby po HRś wychodzi, że był to trening TM, ale po przerwie tętno może wariować, zresztą to dopiero początek mojej zabawy z pulsometrem więc dopiero testuje co i jak...
Nawiązując do Garmina, to coś więcej będe mógł powiedzieć za jakiś czas, pasuje mi jak na razie, wszystko super. Nowe buciki super... Napisze jakiś test długodystansowy Faas 500 i wrzuce na forum, jednak sporo u mnie przeszły...
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Dziś chciałem sobie coś pobiec przed jutrzejszym długim bieganiem po ukochanym lesie. Chciałem utrzymywać maksymalnie niski puls, bawie się początkiem przygody z pulsometrem, lubie mieć dużo cyferek do analizy.
Tylko coś mam chyba za wysoki ten puls, bo praktycznie stałem w miejscu, aby uzyskać średnią HR 142, trasa była pętlą z podbiegim i puls oscylował 135-145. Ciekawe, czy po usystematyzowaniu treningów tętno się obniży, czy to wina słabej bazy tlenowej i biegania na końcu II i początku III zakresu zwykle? Zobaczymy...
6,02km 34,51min tempo 5,47
HRś 142
HRmax 155
Jakby ktoś chciał poczytać o Pumach Faas 500 to zapraszam:
viewtopic.php?f=37&t=37608
A dziś był drugi trening w nowych Faas'ach... Miodzio
Tylko coś mam chyba za wysoki ten puls, bo praktycznie stałem w miejscu, aby uzyskać średnią HR 142, trasa była pętlą z podbiegim i puls oscylował 135-145. Ciekawe, czy po usystematyzowaniu treningów tętno się obniży, czy to wina słabej bazy tlenowej i biegania na końcu II i początku III zakresu zwykle? Zobaczymy...
6,02km 34,51min tempo 5,47
HRś 142
HRmax 155
Jakby ktoś chciał poczytać o Pumach Faas 500 to zapraszam:
viewtopic.php?f=37&t=37608
A dziś był drugi trening w nowych Faas'ach... Miodzio