Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
24 września 2011
Plan na dzisiaj - 10km + 8x30s.
Miałam biegać od 8 rano. Obudziłam się o 8:35, w związku z czym poprzesuwałam sobie różne sobotnie-domowe działania i wyszłam o 11:20. Wyszłabym ciut wcześniej, ale coś nagle zaczęło mi się dziać z Garminiakiem - nie chciał się włączyć wogle. Pokazał komunikat, że niby bateria padła, a tam gdzie są bateryjne kreski widniała jakaś błyskawica A jakoś mi się wydawało, że był naładowany na maksa...No, ale jakimś cudem się włączył, chwycił sygnał i po 2.38km znów padł. Po jakimś czasie na czas 6 metrów się zreanimował i dalej to już biegłam na wyczucie. Chyba szybko, bo między 11:20 a 12:40 zrobiłam 10.74km (przeprosiłam się z geoportalem ) + rozciąganie + 8 przebieżek po 120m i marszem w przerwach + 400m marszu ot tak.
Jak mi padła maszyna, to z jednej strony nie byłam szczęśliwa - no bo już się przyzwyczaiłam, że monitoruję tempo... Ale z drugiej strony pomyślałam, że może to fajnie tak pobiec, coby free my mind (no wiem, że akurat śpiewają nie o bieganiu, ale to było moje pierwsze skojarzenie :uuusmiech: ) No bo tak, jak się ma garminiaka ze sobą, to się polega głównie na tym, co on pokazuje. No i z jednej strony to jest dobre, bo jak się ma konkretny trening do zrobienia, w określonym tempie, to maszyna jak znalazł. Ale z drugiej strony - przecież ja to nie maszyna i chcę czuć jak biegnę. Ufać sobie, nie tylko cyferkom. Takie niby run by feel, ale to pewnie duuuże uproszczenie, jako że książki nie czytałam.
I tak sobie hasałam, czasem szybciej, czasem wolniej. Przebieżki zaczęłam delikatnie, a później sukcesywnie przyspieszałam. Ostatnie 2 na maksa.
Jako, że zaspałam, to moje plany sobotnie uległy zmianie i wybrałam się na zakupy ok 19.30, co miało swoje plusy - dostałam ciepłe bułeczki, które skonsumowałam z miłą chęcią. I jakiś taki apetyt mnie naszedł na gorzką czekoladę. Pofolgowałam sobie, a jakże :uuusmiech:
Jutro 26km. To sobie odpocznę przy wolnym tempie
Plan na dzisiaj - 10km + 8x30s.
Miałam biegać od 8 rano. Obudziłam się o 8:35, w związku z czym poprzesuwałam sobie różne sobotnie-domowe działania i wyszłam o 11:20. Wyszłabym ciut wcześniej, ale coś nagle zaczęło mi się dziać z Garminiakiem - nie chciał się włączyć wogle. Pokazał komunikat, że niby bateria padła, a tam gdzie są bateryjne kreski widniała jakaś błyskawica A jakoś mi się wydawało, że był naładowany na maksa...No, ale jakimś cudem się włączył, chwycił sygnał i po 2.38km znów padł. Po jakimś czasie na czas 6 metrów się zreanimował i dalej to już biegłam na wyczucie. Chyba szybko, bo między 11:20 a 12:40 zrobiłam 10.74km (przeprosiłam się z geoportalem ) + rozciąganie + 8 przebieżek po 120m i marszem w przerwach + 400m marszu ot tak.
Jak mi padła maszyna, to z jednej strony nie byłam szczęśliwa - no bo już się przyzwyczaiłam, że monitoruję tempo... Ale z drugiej strony pomyślałam, że może to fajnie tak pobiec, coby free my mind (no wiem, że akurat śpiewają nie o bieganiu, ale to było moje pierwsze skojarzenie :uuusmiech: ) No bo tak, jak się ma garminiaka ze sobą, to się polega głównie na tym, co on pokazuje. No i z jednej strony to jest dobre, bo jak się ma konkretny trening do zrobienia, w określonym tempie, to maszyna jak znalazł. Ale z drugiej strony - przecież ja to nie maszyna i chcę czuć jak biegnę. Ufać sobie, nie tylko cyferkom. Takie niby run by feel, ale to pewnie duuuże uproszczenie, jako że książki nie czytałam.
I tak sobie hasałam, czasem szybciej, czasem wolniej. Przebieżki zaczęłam delikatnie, a później sukcesywnie przyspieszałam. Ostatnie 2 na maksa.
Jako, że zaspałam, to moje plany sobotnie uległy zmianie i wybrałam się na zakupy ok 19.30, co miało swoje plusy - dostałam ciepłe bułeczki, które skonsumowałam z miłą chęcią. I jakiś taki apetyt mnie naszedł na gorzką czekoladę. Pofolgowałam sobie, a jakże :uuusmiech:
Jutro 26km. To sobie odpocznę przy wolnym tempie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
25 września 2011
Miało być 26km, ale wyszło 27km. W tempie 6:05. Czyli lepiej niż ostatnie wybieganie. Niemniej jednak nadal zastanawiam się, czy dam radę pobiec na 4h.
I stwierdzam, że będzie ciężko. Więc albo spasuje i założę inny wynik, 4h przekładając na następny rok, albo będę się frustrować.
Ogółem lepiej się czułam. Biegło mi się zdecydowanie lżej. Nie zabrałam izotonika, tylko wodę, chociaż to akurat się nie miało wpływu na samopoczucie w trakcie biegu. Tak myślę. Na następne wybieganie wezmę jeden bidon wody, a jeden izotonika.
Ale co się działo potem, to ło matko...
Oczywiście kąpiel z solą. Po jakimś czasie tradycyjnie z głodu zrobiło mi się lekko mdło. Prewencyjnie zabrałam do łazienki czekoladę, na wszelki wypadek. Nie dało to za dużo. Lekko mdło to było na początku...Później było mi tak mega słabo, że ledwo chodziłam. Dowlekłam się do kuchni, zrobiłam herbatę, ciut lepiej. Położyłam się na podłodze, nogi do góry, coby krążenie wróciło. Na chwilę pomogło. Przemieściłam się na kanapę, posiedziałam chwilę, poszłam zrobić kolejną herbatę. Wypiłam, ciut lepiej. Wróciłam do łazienki, do-ubrałam się. Poszłam wstawić makaron, w pozycji zgiętej gdyż w pionie mdliło mnie na 102 że ha ha. Jak usiadłam w końcu z kopiastym talerzem makaronu przed sobą, to nawet nie miałam siły jeść. Ale dałam radę, a trakcie jedzenia wszelkie dolegliwości mijały. Jak skończyłam, to nie pamiętałam że się w ogóle gorzej poczułam (dużo makaronu było, oj dużo )
Wniosek tej historii jest taki: następnym razem po długim wybieganiu najem się, zanim właduję się do wanny. Normalnie się tak przestraszyłam dzisiaj, że ło ho.
Miało być 26km, ale wyszło 27km. W tempie 6:05. Czyli lepiej niż ostatnie wybieganie. Niemniej jednak nadal zastanawiam się, czy dam radę pobiec na 4h.
I stwierdzam, że będzie ciężko. Więc albo spasuje i założę inny wynik, 4h przekładając na następny rok, albo będę się frustrować.
Ogółem lepiej się czułam. Biegło mi się zdecydowanie lżej. Nie zabrałam izotonika, tylko wodę, chociaż to akurat się nie miało wpływu na samopoczucie w trakcie biegu. Tak myślę. Na następne wybieganie wezmę jeden bidon wody, a jeden izotonika.
Ale co się działo potem, to ło matko...
Oczywiście kąpiel z solą. Po jakimś czasie tradycyjnie z głodu zrobiło mi się lekko mdło. Prewencyjnie zabrałam do łazienki czekoladę, na wszelki wypadek. Nie dało to za dużo. Lekko mdło to było na początku...Później było mi tak mega słabo, że ledwo chodziłam. Dowlekłam się do kuchni, zrobiłam herbatę, ciut lepiej. Położyłam się na podłodze, nogi do góry, coby krążenie wróciło. Na chwilę pomogło. Przemieściłam się na kanapę, posiedziałam chwilę, poszłam zrobić kolejną herbatę. Wypiłam, ciut lepiej. Wróciłam do łazienki, do-ubrałam się. Poszłam wstawić makaron, w pozycji zgiętej gdyż w pionie mdliło mnie na 102 że ha ha. Jak usiadłam w końcu z kopiastym talerzem makaronu przed sobą, to nawet nie miałam siły jeść. Ale dałam radę, a trakcie jedzenia wszelkie dolegliwości mijały. Jak skończyłam, to nie pamiętałam że się w ogóle gorzej poczułam (dużo makaronu było, oj dużo )
Wniosek tej historii jest taki: następnym razem po długim wybieganiu najem się, zanim właduję się do wanny. Normalnie się tak przestraszyłam dzisiaj, że ło ho.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 września 2011
Ale fajowsko się dzisiaj biegło. Aż z zachwytu wyjść nie mogę...Ma-rze-nie! Spokojnie, bez nerwów, bez przyspieszania....miód malina wyszło 10.42km w równiutkim tempie 6.00/km A do tego, prawie w ogóle nie musiałam regulować tempa, jak zerkałam na garminiaka, to tam równo było praktycznie non stop.
Gdzieś przy 7km usiłował wyskoczyć na mnie jakiś mały piesek, a jego pani z wdziękiem wielbicielki "Mody na sukces" wrzasnęła: "Gdzie???!!!". Przyszło mi do głowy, że w sumie mogła stanąć w obronie pieska i kierować uwagę swę ku mnie, co mnie tak rozbawiło, że przez następny kilometr brechałam się jak głupia
Na koniec jeszcze 8 przebieżek po 100m z marszem na odpoczynek. Przebieżki trzymały się w tempie 4/km, dwie ostatnie ok 3:45. Powrót do domciu 732m.
Po powrocie zjadłam sobie twarożek, jabłko, gruszkę (w końcu ma się ten awatar, nie? i 2 garści słonecznika.
Kwitka, cieszysz się, że jadłam?
Ale fajowsko się dzisiaj biegło. Aż z zachwytu wyjść nie mogę...Ma-rze-nie! Spokojnie, bez nerwów, bez przyspieszania....miód malina wyszło 10.42km w równiutkim tempie 6.00/km A do tego, prawie w ogóle nie musiałam regulować tempa, jak zerkałam na garminiaka, to tam równo było praktycznie non stop.
Gdzieś przy 7km usiłował wyskoczyć na mnie jakiś mały piesek, a jego pani z wdziękiem wielbicielki "Mody na sukces" wrzasnęła: "Gdzie???!!!". Przyszło mi do głowy, że w sumie mogła stanąć w obronie pieska i kierować uwagę swę ku mnie, co mnie tak rozbawiło, że przez następny kilometr brechałam się jak głupia
Na koniec jeszcze 8 przebieżek po 100m z marszem na odpoczynek. Przebieżki trzymały się w tempie 4/km, dwie ostatnie ok 3:45. Powrót do domciu 732m.
Po powrocie zjadłam sobie twarożek, jabłko, gruszkę (w końcu ma się ten awatar, nie? i 2 garści słonecznika.
Kwitka, cieszysz się, że jadłam?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
29 września 2011
Dziś czwartek czyli 10'+50' TM
Było tak:
1km 5:40
2km 5:28
3km 5:25
4km 5:36
5km 5:16
6km 5:19
7km 5:16
8km 5:16
9km 5:07
10km 5:08
11km 5:19
Wyszło 11.05 średnio po 5:21.
Czyli standard. Jakoś tak się działo, że przy tempie 5:40 zaczynałam się męczyć. Lżej mi się biegło, kiedy biegłam szybciej. Oczywiście ogólnie wyglądałam masakrycznie - rozwiany włos na wszystkie strony świata, twarz koloru indiańskiego...Ale to nie ma znaczenia. Biegło się lepiej, jak było szybko. Podbieg na wiadukt tradycyjnie na maksa. Lubię tak.
Po treningu zrobiłam jeszcze 3 przebieżki, bo więcej mi się nie chciało. A poza tym sam trening był w mocnym tempie, więc nawet przebieżki nie były konieczne.
Wróciłam na tyle wcześnie (po 18), że zdecydowałam się jeszcze na obiad - solidna porcję makaronu z pesto. Mogłabym go jeść talerzami Niestety jeden musiał wystarczyć
Dziś czwartek czyli 10'+50' TM
Było tak:
1km 5:40
2km 5:28
3km 5:25
4km 5:36
5km 5:16
6km 5:19
7km 5:16
8km 5:16
9km 5:07
10km 5:08
11km 5:19
Wyszło 11.05 średnio po 5:21.
Czyli standard. Jakoś tak się działo, że przy tempie 5:40 zaczynałam się męczyć. Lżej mi się biegło, kiedy biegłam szybciej. Oczywiście ogólnie wyglądałam masakrycznie - rozwiany włos na wszystkie strony świata, twarz koloru indiańskiego...Ale to nie ma znaczenia. Biegło się lepiej, jak było szybko. Podbieg na wiadukt tradycyjnie na maksa. Lubię tak.
Po treningu zrobiłam jeszcze 3 przebieżki, bo więcej mi się nie chciało. A poza tym sam trening był w mocnym tempie, więc nawet przebieżki nie były konieczne.
Wróciłam na tyle wcześnie (po 18), że zdecydowałam się jeszcze na obiad - solidna porcję makaronu z pesto. Mogłabym go jeść talerzami Niestety jeden musiał wystarczyć
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Podsumowanie września: 219.8 km.
1 października 2011
Dzisiaj było 10.1km, średnio po 5:50 + 6 przebieżek po 120m z przerwami na marsz.
Gorąco było jak nie wiem. Już się bałam, że mi pot zaleje oczy i wypłucze szkła kontaktowe Ale i tak fajnie się biegło
Później wszelkiego rodzaju prace sobotnio-domowe, które jakoś przeciągnęły się do wieczora. A to w sumie przez gotowanie chyba. Gdyż...stwierdziłam, że muszę się zacząć normalnie odżywiać, inaczej będę funkcjonować na kanapkach. A 16 już niedługo...Wczoraj zrobiłam sałatkę, dzisiaj gulasz i kasza, a potem jeszcze makaron z kurczakiem, brokułami, pestkami słonecznika i doprawiłam ziołami prowansalskimi i curry. Makaronu sypnęło mi się tyle, że mam kilka porcji Tak w ogóle, oprócz tego, że lubię jeść, to lubię dobrze się odżywiać. Jakoś się tak dzieje, że jak się odżywiam byle jak, to tak tez się czuję. A z tym makaronem, to Lejek wjechał mi na ambicję. Na obozie wygrałam książkę z przepisami makaronowymi i wstyd się przyznać, ale jeszcze z niej nie skorzystałam...Ten dzisiejszy przepis to inwencja twórcza własna. Dobra, bo już sprawdzona wcześniej.
Jutro ostatni długi trening. Parę rzeczy przemyślałam i zobaczymy co z tego wyniknie, tzn. czy sie obędzie bez różnych osłabień. ale o tym, to pewnie jutro
A tak poza tym, to czy ktoś wie, co się z nimi stało?
1 października 2011
Dzisiaj było 10.1km, średnio po 5:50 + 6 przebieżek po 120m z przerwami na marsz.
Gorąco było jak nie wiem. Już się bałam, że mi pot zaleje oczy i wypłucze szkła kontaktowe Ale i tak fajnie się biegło
Później wszelkiego rodzaju prace sobotnio-domowe, które jakoś przeciągnęły się do wieczora. A to w sumie przez gotowanie chyba. Gdyż...stwierdziłam, że muszę się zacząć normalnie odżywiać, inaczej będę funkcjonować na kanapkach. A 16 już niedługo...Wczoraj zrobiłam sałatkę, dzisiaj gulasz i kasza, a potem jeszcze makaron z kurczakiem, brokułami, pestkami słonecznika i doprawiłam ziołami prowansalskimi i curry. Makaronu sypnęło mi się tyle, że mam kilka porcji Tak w ogóle, oprócz tego, że lubię jeść, to lubię dobrze się odżywiać. Jakoś się tak dzieje, że jak się odżywiam byle jak, to tak tez się czuję. A z tym makaronem, to Lejek wjechał mi na ambicję. Na obozie wygrałam książkę z przepisami makaronowymi i wstyd się przyznać, ale jeszcze z niej nie skorzystałam...Ten dzisiejszy przepis to inwencja twórcza własna. Dobra, bo już sprawdzona wcześniej.
Jutro ostatni długi trening. Parę rzeczy przemyślałam i zobaczymy co z tego wyniknie, tzn. czy sie obędzie bez różnych osłabień. ale o tym, to pewnie jutro
A tak poza tym, to czy ktoś wie, co się z nimi stało?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
2 października 2011
32km, w czasie 3:17:14, średnie tempo 6:09
Baardzo fajnie mi się dzisiaj biegło. Aż normalnie byłam zaskoczona - mile oczywiście. Jak wróciłam do domu, to pomyślałam - Ale się cieszę! (pomyślane na tę melodię ) A cieszyłam się tym bardziej, że pomimo zmęczenia czułam, że mogłabym przebiec jeszcze ze 3km, co podczas ostatnich długich wybiegań byłoby próbą samobójczą. Mam nadzieję, że to dobry znak na maraton Tym bardziej, że na trasie miałam dzisiaj 3 wiadukty. W ogóle ostatnio często wybieram takie miejsca, gdzie będzie pod górkę. Straszą podbiegami, to się trzeba mocniej do nich przyłożyć
Tym razem postanowiłam się nie taplać w soli, coby zobaczyć czy będzie lepiej. Zrobiłam tak, jak zawsze po treningu - polałam nogi zimną wodą, prysznic, znów zimna woda i powrót do żywych No ale prawda też jest taka, że nie miałam kompletnie ochoty na leżenie w wannie, bo nie czułam się padnięta. No i zdążyłam w sam raz zanim zrobiło mi się mdło z głodu - obiadek wczoraj przyrządzony szybciutko odgrzany
Sprawdziłam tempo z zeszłego roku - przy czasie brutto wyszło mi takie same jak dzisiaj. Muszę jeszcze odszukać międzyczasy. Dzisiaj najwolniejszym kilometrem był 6:26. A w ogóle poniżej 6:20 to były tylko 3km - 26, 27 i 28. Zastanawiam się nad taktyką - może zacznę od 6:10-6:15, a później zobaczę jak się sprawy potoczą? Dzisiaj fajnie mi się biegło tym tempem.
A w ogóle, to z jednej strony cieszę się, że po maratonie, a w zasadzie po Kościanie, zluzuję z treningami, ale z drugiej...Jakoś tak mi tęskno się robi. No, ale te 4 treningi na tydzień naprawdę zabierają dużo czasu, potem siedzę z pracą do wieczora, mało snu, mało wypoczynku. Tak sobie zakładam, że po 6 listopada będę biegać 2, maksymalnie 3 razy w tygodniu - ta maksymalna opcja zakłada 2 biegi sobotnio-niedzielne. Mój organizm potrzebuje tego odpoczynku
32km, w czasie 3:17:14, średnie tempo 6:09
Baardzo fajnie mi się dzisiaj biegło. Aż normalnie byłam zaskoczona - mile oczywiście. Jak wróciłam do domu, to pomyślałam - Ale się cieszę! (pomyślane na tę melodię ) A cieszyłam się tym bardziej, że pomimo zmęczenia czułam, że mogłabym przebiec jeszcze ze 3km, co podczas ostatnich długich wybiegań byłoby próbą samobójczą. Mam nadzieję, że to dobry znak na maraton Tym bardziej, że na trasie miałam dzisiaj 3 wiadukty. W ogóle ostatnio często wybieram takie miejsca, gdzie będzie pod górkę. Straszą podbiegami, to się trzeba mocniej do nich przyłożyć
Tym razem postanowiłam się nie taplać w soli, coby zobaczyć czy będzie lepiej. Zrobiłam tak, jak zawsze po treningu - polałam nogi zimną wodą, prysznic, znów zimna woda i powrót do żywych No ale prawda też jest taka, że nie miałam kompletnie ochoty na leżenie w wannie, bo nie czułam się padnięta. No i zdążyłam w sam raz zanim zrobiło mi się mdło z głodu - obiadek wczoraj przyrządzony szybciutko odgrzany
Sprawdziłam tempo z zeszłego roku - przy czasie brutto wyszło mi takie same jak dzisiaj. Muszę jeszcze odszukać międzyczasy. Dzisiaj najwolniejszym kilometrem był 6:26. A w ogóle poniżej 6:20 to były tylko 3km - 26, 27 i 28. Zastanawiam się nad taktyką - może zacznę od 6:10-6:15, a później zobaczę jak się sprawy potoczą? Dzisiaj fajnie mi się biegło tym tempem.
A w ogóle, to z jednej strony cieszę się, że po maratonie, a w zasadzie po Kościanie, zluzuję z treningami, ale z drugiej...Jakoś tak mi tęskno się robi. No, ale te 4 treningi na tydzień naprawdę zabierają dużo czasu, potem siedzę z pracą do wieczora, mało snu, mało wypoczynku. Tak sobie zakładam, że po 6 listopada będę biegać 2, maksymalnie 3 razy w tygodniu - ta maksymalna opcja zakłada 2 biegi sobotnio-niedzielne. Mój organizm potrzebuje tego odpoczynku
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
4 października 2011
Dziś było 12.44km. W tym najpierw 4.88, potem podbiegi z truchtem 1.76km i powrót 5.80km. Dwa skrajne dystanse średnio - równiutko! - po 5:45
Na początku biegło się (t)opornie. Okropnie jakoś. Potem już przeszło i tradycyjnie musiałam się hamować. Ale na wiadukt znów z całej epy wleciałam, uwielbiam to!
Zapomniałam napisać, że w niedzielę podczas tego długachnego treningu, gdzieś około przed 10km zatrzymał się obok mnie jakiś samochód. Myślałam, że kierowca będzie o drogę pytać (co mnie ostatnio nagminnie spotykało na długich wybieganiach). A pan uwodzicielskim tonem Don Juana de Marco Muchos Gracias zapytał : "Może podwiozę, po co się tak męczyć..." Tiaa.... Grzecznie podziękowałam. Bo przecież wcale zmęczona (jeszcze) nie byłam
Pewnie znów zapomniałam napisać o 150 rzeczach...
16 wielkimi krokami się zbliża
Dziś było 12.44km. W tym najpierw 4.88, potem podbiegi z truchtem 1.76km i powrót 5.80km. Dwa skrajne dystanse średnio - równiutko! - po 5:45
Na początku biegło się (t)opornie. Okropnie jakoś. Potem już przeszło i tradycyjnie musiałam się hamować. Ale na wiadukt znów z całej epy wleciałam, uwielbiam to!
Zapomniałam napisać, że w niedzielę podczas tego długachnego treningu, gdzieś około przed 10km zatrzymał się obok mnie jakiś samochód. Myślałam, że kierowca będzie o drogę pytać (co mnie ostatnio nagminnie spotykało na długich wybieganiach). A pan uwodzicielskim tonem Don Juana de Marco Muchos Gracias zapytał : "Może podwiozę, po co się tak męczyć..." Tiaa.... Grzecznie podziękowałam. Bo przecież wcale zmęczona (jeszcze) nie byłam
Pewnie znów zapomniałam napisać o 150 rzeczach...
16 wielkimi krokami się zbliża
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 października 2011
Najpierw 6.28km średnio po 5:37
Później 6 podbiegów z truchtem w przerwach, łącznie 1.44, tempo między 4:30, a 5'
Na koniec 2km po 5:44
Podbiegi jakoś ciężko się robiło, choć nachylenie nie było duże. Ale cóż. Bywa i tak.
9 października 2011
12. 52 km, po 5:53. W sumie od 3km to pilnowałam, żeby nie schodzić poniżej 6/km. Ostatnie 3km 5:59/ 5:45/ 5:18 - to "dzięki" mojemu ulubionemu wiaduktowi.
A zupełnie już ostatnie 520m, to w zasadzie szybki bieg, bo już mi się nie chciało robić przebieżek z odpoczynkiem -w tempie 5:10.
Zimno się zrobiło, wczoraj wybitnie jakoś wiało. A że od tego kataru, co mi się skończył 2-3 tyg temu, wciąż mam wrażenie, że jak zmarznę to ON powróci, założyłam jesienne ciuchy. I się upociłam straszliwie Ale to nic, to nic...
Od niedzieli ładuję w siebie glikogen - pasta party at my place wyczaiłam fajny przepis na makaron z cukinią, nie wiem tylko jak można dodać do niego 6-8 ząbków czosnku, ja przy trzech wymiękłam.
No i już za chwileczkę, już za momencik, niedziela na Malcie zacznie się kręcić...
I będzie Ania sobie...
Najpierw 6.28km średnio po 5:37
Później 6 podbiegów z truchtem w przerwach, łącznie 1.44, tempo między 4:30, a 5'
Na koniec 2km po 5:44
Podbiegi jakoś ciężko się robiło, choć nachylenie nie było duże. Ale cóż. Bywa i tak.
9 października 2011
12. 52 km, po 5:53. W sumie od 3km to pilnowałam, żeby nie schodzić poniżej 6/km. Ostatnie 3km 5:59/ 5:45/ 5:18 - to "dzięki" mojemu ulubionemu wiaduktowi.
A zupełnie już ostatnie 520m, to w zasadzie szybki bieg, bo już mi się nie chciało robić przebieżek z odpoczynkiem -w tempie 5:10.
Zimno się zrobiło, wczoraj wybitnie jakoś wiało. A że od tego kataru, co mi się skończył 2-3 tyg temu, wciąż mam wrażenie, że jak zmarznę to ON powróci, założyłam jesienne ciuchy. I się upociłam straszliwie Ale to nic, to nic...
Od niedzieli ładuję w siebie glikogen - pasta party at my place wyczaiłam fajny przepis na makaron z cukinią, nie wiem tylko jak można dodać do niego 6-8 ząbków czosnku, ja przy trzech wymiękłam.
No i już za chwileczkę, już za momencik, niedziela na Malcie zacznie się kręcić...
I będzie Ania sobie...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 października 2011
Dzisiaj TM. Miało być 8km + 8x20s
No i w sumie było...jako, że biegłam cały trening w deszczu, to po 8km nie chciało mi się już rozciągać itp i postanowiłam pobiec 500m dość szybko. No i tak zrobiłam, a kolejne 500 potruchtałam.
Wyszło 9,04km. Tempo średnie dość szybkie, bo 5:17.
Dwa razy pobiegłam po wiadukcie, czyli 4 porządne podbiegi zaliczone. Hah, tak lubię! Ostatni kilometr TM, czyli tam gdzie wiadukt - poniżej 5/km. Stwierdziłam, że będę się cieszyć ostatnimi treningami i nie zwracać aż takiej uwagi na tempo. Aż takiej, bo jak biegłam kilka razy po 4:46, to było to przegięciem.
Ale generalnie jestem zadowolona, jakoś tak się odmuliłam, o ile to w ogóle adekwatne słowo.
Jeśli tapering przynosi takie efekty, to w niedzielę powinno być git
Dzisiaj TM. Miało być 8km + 8x20s
No i w sumie było...jako, że biegłam cały trening w deszczu, to po 8km nie chciało mi się już rozciągać itp i postanowiłam pobiec 500m dość szybko. No i tak zrobiłam, a kolejne 500 potruchtałam.
Wyszło 9,04km. Tempo średnie dość szybkie, bo 5:17.
Dwa razy pobiegłam po wiadukcie, czyli 4 porządne podbiegi zaliczone. Hah, tak lubię! Ostatni kilometr TM, czyli tam gdzie wiadukt - poniżej 5/km. Stwierdziłam, że będę się cieszyć ostatnimi treningami i nie zwracać aż takiej uwagi na tempo. Aż takiej, bo jak biegłam kilka razy po 4:46, to było to przegięciem.
Ale generalnie jestem zadowolona, jakoś tak się odmuliłam, o ile to w ogóle adekwatne słowo.
Jeśli tapering przynosi takie efekty, to w niedzielę powinno być git
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 października 2011
6km. Po 5:25 Miało być wolno. Założenie było ok. 6/km
Włożyłam dawno niebiegane Adidasy Response Cushion 18. Nie wiem dlaczego, ale jak biegam w nich po południu, to często bolą mnie piszczele przez pierwsze 20min. I tak było tym razem. Może to przez to, że chodzę na wysokich obcasach? Nie wiem ale rano nie mam takich problemów.
Jakoś tak dzwinie mi się biegło, jakbym miała nieskoordynowane ruchy
Mialam wrażenie, że biegłam wooolno, ale okazywało się inaczej.
Zrobiłam 2xwiadukt, ale drugi wbieg bez szaleństw.
Poszukałam wyników z Poznania zeszłego roku, a konkretnie międzyczasy. 10km w godzinę, 20 w 2h 7min, 30 w 3h, a 42 w 4:17 coś tam.
Ciekawe jak będzie tym razem.
Jutro ostatni trening. 4km i 6x20s. I tym razem będzie płasko i wolno. Siem zmuszem. Jakem 1312!
6km. Po 5:25 Miało być wolno. Założenie było ok. 6/km
Włożyłam dawno niebiegane Adidasy Response Cushion 18. Nie wiem dlaczego, ale jak biegam w nich po południu, to często bolą mnie piszczele przez pierwsze 20min. I tak było tym razem. Może to przez to, że chodzę na wysokich obcasach? Nie wiem ale rano nie mam takich problemów.
Jakoś tak dzwinie mi się biegło, jakbym miała nieskoordynowane ruchy
Mialam wrażenie, że biegłam wooolno, ale okazywało się inaczej.
Zrobiłam 2xwiadukt, ale drugi wbieg bez szaleństw.
Poszukałam wyników z Poznania zeszłego roku, a konkretnie międzyczasy. 10km w godzinę, 20 w 2h 7min, 30 w 3h, a 42 w 4:17 coś tam.
Ciekawe jak będzie tym razem.
Jutro ostatni trening. 4km i 6x20s. I tym razem będzie płasko i wolno. Siem zmuszem. Jakem 1312!
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 października 2011
No i było płasko i wolno!!! 4km średnio po 6:20. Jakem rzekła, takem zrobiła
Niestety, nie wyspałam się, bo ledwo co mi się udało usnać, to wybudziły mnie jakieś krzyki za oknem. Nie znoszę tego, bo potem znów nie mogę spać
Jak przebiegłam gdzieś z 500m, to mijałam jakiegos dziadka, który walnąl tekstem: Co tak wolno??? Myślę sobie: Dziadku, żebyś Ty wiedział ile to wolno pracy mnie kosztuje... Ale nie powiem, ciśnienie mi podniósł, bo od razu wskoczyłam na 5:00. Ale szykbo się zreflektowałam i za chwilę dalej ślimaczyłam.
Po 4km przebieżki. Nie chciało mi się gdzieś szukać terenu daleko od domu, więc zdecydowałam się na chodnik. Nastawiłam Garminiaka, żeby automatycznie podawał mi kiedy mam speedować, a kiedy truchtać.
Pech chciał, że po drugiej stronie pracowali jacyś płotozakładacze. I przy mojej trzeciej przebieżce usłyszałam tekst, który jest zmorą dziewczyn (z tego co czytam na forum), a który nigdy do tej pory mi się nie przytrafił: "Bo ci cycki urwie, jak tak gnasz!" Oooo, to już było ponad moje nerwy...Najpierw przerwany sen, potem dziadek z pogardą w głosie, a teraz ten kolo. W pierwszej chwili stwierdziłam, że zignoruję. A potem myślę se, co se będzie pozwalać? I ja mam cicho siedzieć? Skończyłam przebieżkę, i potuptałam truchcikiem w przeciwna stronę. Na wysokości płotozakładaczy z satysfakcją rzuciłam w ich stronę: "A panowie macie z seksem problemy, że takie komentarze rzucacie?" Stanęli jak wryci...Pech chciał, że w tym momencie garminiak zapikał, że mam zacząć biec, więc zaczęłam, a oni myśleli, że uciekam...Zaczęli krzyczeć: Ej, stój...Poczekaj.
I tyle, kurna, miałam zemsty słownej
Ale jak już dojechałam do Poznania, jak już się spotkałam z Ziomalką, jak odebrałam pakiet startowy, jak poczułam atmosferę....To łydka luźna, bez dwóch zdań :uuusmiech:
No i było płasko i wolno!!! 4km średnio po 6:20. Jakem rzekła, takem zrobiła
Niestety, nie wyspałam się, bo ledwo co mi się udało usnać, to wybudziły mnie jakieś krzyki za oknem. Nie znoszę tego, bo potem znów nie mogę spać
Jak przebiegłam gdzieś z 500m, to mijałam jakiegos dziadka, który walnąl tekstem: Co tak wolno??? Myślę sobie: Dziadku, żebyś Ty wiedział ile to wolno pracy mnie kosztuje... Ale nie powiem, ciśnienie mi podniósł, bo od razu wskoczyłam na 5:00. Ale szykbo się zreflektowałam i za chwilę dalej ślimaczyłam.
Po 4km przebieżki. Nie chciało mi się gdzieś szukać terenu daleko od domu, więc zdecydowałam się na chodnik. Nastawiłam Garminiaka, żeby automatycznie podawał mi kiedy mam speedować, a kiedy truchtać.
Pech chciał, że po drugiej stronie pracowali jacyś płotozakładacze. I przy mojej trzeciej przebieżce usłyszałam tekst, który jest zmorą dziewczyn (z tego co czytam na forum), a który nigdy do tej pory mi się nie przytrafił: "Bo ci cycki urwie, jak tak gnasz!" Oooo, to już było ponad moje nerwy...Najpierw przerwany sen, potem dziadek z pogardą w głosie, a teraz ten kolo. W pierwszej chwili stwierdziłam, że zignoruję. A potem myślę se, co se będzie pozwalać? I ja mam cicho siedzieć? Skończyłam przebieżkę, i potuptałam truchcikiem w przeciwna stronę. Na wysokości płotozakładaczy z satysfakcją rzuciłam w ich stronę: "A panowie macie z seksem problemy, że takie komentarze rzucacie?" Stanęli jak wryci...Pech chciał, że w tym momencie garminiak zapikał, że mam zacząć biec, więc zaczęłam, a oni myśleli, że uciekam...Zaczęli krzyczeć: Ej, stój...Poczekaj.
I tyle, kurna, miałam zemsty słownej
Ale jak już dojechałam do Poznania, jak już się spotkałam z Ziomalką, jak odebrałam pakiet startowy, jak poczułam atmosferę....To łydka luźna, bez dwóch zdań :uuusmiech:
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Jeszcze raz ja
Kurka, trochę się dzisiaj nawchłaniałam na sam wieczór, mam nadzieję, że to nie obciąży zbytnio żołądka. Caly dzień nic nie jadlam, od sniadania po treningu ok 11, dopiero gdzieś ok 18 zjadłam makaron, bo wcześniej nie miałam czasu. I po powrocie 2bułki, 3 ciastka z serem i dopełniłam lodami czekoladowymi. Jutro na wieczór się będę hamować, obiecuję...
Kurka, trochę się dzisiaj nawchłaniałam na sam wieczór, mam nadzieję, że to nie obciąży zbytnio żołądka. Caly dzień nic nie jadlam, od sniadania po treningu ok 11, dopiero gdzieś ok 18 zjadłam makaron, bo wcześniej nie miałam czasu. I po powrocie 2bułki, 3 ciastka z serem i dopełniłam lodami czekoladowymi. Jutro na wieczór się będę hamować, obiecuję...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Tiaa, zajrze tu choc na chwilę. Wyspałam się!!! Ach, jak pięknie co prawda budziłam się ze 2-3 razy, ale zaraz szybko zasypiałam. Gdzieś ok 8.5h snu mam na koncie No!
Co miałam dziś zrobić, to zrobiłam. Za chwile przenoszę się na kanapę. Najpiękniejsza część dnia przede mną, czyli...talerz makaronu z pesto A potem jeszcze jakieś banany, ewentualnie bułeczka...Słodyczom dziś dziękuję
Co miałam dziś zrobić, to zrobiłam. Za chwile przenoszę się na kanapę. Najpiękniejsza część dnia przede mną, czyli...talerz makaronu z pesto A potem jeszcze jakieś banany, ewentualnie bułeczka...Słodyczom dziś dziękuję
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
16 października 2011
12. Maraton im. M. Frankiewicza w Poznaniu
Hurrra!!! Życiówka
4:11:27 netto
4:13:36 brutto
Nie mam słów, żeby określić, jak świetny to był dzień
Ale od początku...
Wstałam po 5 rano i jak zwykle wyjechałam później niż planowałam
Na szczęście byłam spakowana, w ostatniej chwili zapakowałam kopertę z chipem i numerem startowym...
W końcu wyjechałam, droga do Poznania pusta, więc zajęło mi to 30min, a nie 60min, jak przewidywał mój młodszy brat ("Bo Ty zwalniasz na wszystkich ograniczeniach" ). Tak więc do Pozka przybyłam planowo. W drodze mega nieSpodzianka – kibicujący sms od Lejka
Początkowo miałam zaparkować przy Termach, ale wczoraj wieczorem Ziomalka zaproponowała, żebym przyjechała do niej i zostawiła auto przy ich domu, stamtąd do Malty 15min spacerkiem. W sam raz na rozgrzewkę
Tak więc zrobiłam i ok 8.30 zameldowałam się na Ratajach. Z Ziomalką i jej rodzinką zawsze jest mnóstwo śmiechu i dobrego nastroju, tak było i tym razem. Umówiłyśmy się, że zaczynamy razem, a potem każda biegnie jak uważa.
Koncepcja biegu była na 6:10 początkowo, POTEM 6/KM, a potem się obaczy. Dorota śmignęła do grupy na 4:15 w mgnieniu oka, a ja stwierdziłam, że zobaczę I tak sobie biegłam, pilnując, coby się nie napalic na zbyt szybkie tempo
Zaczynając bieg, zauważyłam dziewczynę, która na plecach miała „Biegnę dla Ciebie Tato, jeśli ja przebiegnę maraton, Ty pokonasz raka” I nie wiem czemu, ale pomyślałam, że pobiegnę w tej samej intencji co ona. Bo mój Tata nie wygrał z tą chorobą i kibicuje mi z góry. Nie powiem, trochę sięod razu przestraszyłam, bo oczywiście jak jest intencja, to jest trudno. Zawsze. Po małej dyskusji samej ze sobą decyzja została utrzymana
Na 8km czekał Ziomal z synkiem, a potem po Hetmańskiej, gdzieś pod koniec Rolnej, niespodziewanie słyszę: „Brawo Ania!” od znajomego biegacza Tomka. Takie to było miłe, że nagle znajoma twarz się pojawia, że już wiedziałam, że jest git.
Później na 20-ym którymś km nagle Grzegorz i Ewa – znajomi z mojego Klubu. Przyjechali z innymi znajomymi, ale sam fakt, że dodali mi otuchy wiele znaczył.
Doganiam też dziewczynę, która biegnie dla swojego taty i mówię jej, że dołączam do niej, wskazując na kartkę na plecach. Słyszę "dziękuję!"
Na 28km znów Ziomal z Patrykiem, a za nimi niespodziewanie żona kolegi, która jemu kibicowała, ale przy okazji ja też się załapałam
Później jeszcze Aga, a na samym końcu Asior! To już była total niespodzianka, która dodała mi mocy na ostatni kilometr
No właśnie, wracając do kilometrów...
Jak ja się cieszę, że tak ten mój wiadukt przebiegałam! Hetmańska w ogóle mnie nie zmęczyła, a tak się jej bałam! Straszyli nią jak nie wiem. A mi się tak przyjemnie na nią wbiegało, pomimo zmęczenia! W ogóle ten bieg to ewenement! Międzyczasy miałam prawie identyczne jak w zeszłym roku! Ale biegnę, mijam 30km, myślę sobie jest dobrze! Piłam na każdym punkcie, mniej izotoników, bo mi potem mdło. Jadłam chyba na 3 punktach – 10km, 20km i 30km. Tam, gdzie jadłam przechodziłam w marsz. Jak piłam, to truchtałam, bo trudniej mi później było wrócić do biegu.
No więc mijam ten 30km i myślę sobie: „o, jeszcze tylko 12km”. I biegnę tempem ok. 6/km, bo wyliczyłam sobie, że jak je utrzymam, to wyjdzie mi ok 4:12 netto, a w zeszłym roku miałam netto niecałe 4:18. No i zbliżam się do 35km i myślę: „uch, teraz to pewnie ta ściana uderzy!” Ale nic takiego się nie dzieje, więc biegnę dalej. Mijam mnóstwo osób, maszerują, coraz więcej osób maszeruje. No i mijam jakiegoś pana, a on mówi: „oj nieładnie” Myślałam, że coś mu się dzieje z kolanem i tak sam do siebie gada a on znów: „oj nieładnie tak mnie wymijać”. Ale po chwili dodał: „no, ale pięknej kobiecie wolno...” No jak mi to jeszcze bardziej poprawiło humor, to chyba nie muszę tłumaczyć Za chwilę stwierdziłam, że odmulę sobie nogi i porobię parę skipów, jak radził trener Grzegorz. I słyszę pana za plecami: "Jakie ona ma jeszcze rezerwy!” Biegnę dalej, słyszę jak jakiś DJ gra „Małgośkę”. Mam ochotę się powygłupiać, co też i robię, sama się dziwiąc, że mam na to siły! Mijam DJa, dobiegam do skrzyżowania, po prawej sznur samochodów a przed nimi policjant, który uśmiecha się, bo widział moje wygłupy. Niewiele myśląc posyłam mu buziaka mówiąc: „To dla pana!” Pan się uśmiecha, ja biegnę dalej ze szczęściem na twarzy. Patrzę na zegarek, a tam 5/km. Wow, mówię: zwalniamy! Dobiegam do Kościoła Franciszkanów przy placu Bernardyńskim, za chwilę doganiam pacemakerów na 4:15, których straciłam z oczu na długi czas. Mam takiego powera, że muszę się hamowac, coby ich nie wyprzedzić. Ziomalki nie widzę, martwię się czy coś jej się stało? A ona po prostu pobiegła z grupą na 4:00, jak się później okazało Po jakimś czasie pacemaker mówi, że od tej chwili, jeśli ktoś się czuje na siłach, może pobiec szybciej, a jeśli nie to z nimi na 4:15. Biegnę szybciej i wbiegam na most Rocha. Mówię sobie” Nie podpalaj się kobieto, bo jeszcze masz ze 3km!"
Po chwili skręt w lewo i już za jakiś czas ukazuje się Galeria Malta. Ostatni łyk wody ...i podbieg....i wiatr w twarz...Kurde, jak mnie to wymęczyło! Nawet ta słynna Hetmańska tak mnie nie sponiewierała :D no ale nic, biegnę dalej. Mijam kolejne osoby. Niektórzy mijają mnie, żeby nie było Wbiegam na Maltę, wyprzedzam, wciąż wyprzedzam i w końcu...jest....zbieg....i ile fabryka dała....z uśmiechem na twarzy wbiegam na metę z czasem 4:13:36/ 4:11:27...Euforia, szczęście i radość Dostaję różę, folię, medal. Idę po banana i wodę. Ziomalka kiwa do mnie, spotykamy się, gratulacje. Na chwilę siadamy. Potem masaż, ale jest taka kolejka, że rezygnujemy i idziemy do domu. Idziemy...chyba ze 20min, albo i dłużej, bo musimy ominąć trasę maratonu. Ale to nic. Pomimo zmęczenia cieszę się, że jesteśmy razem. Po powrocie odbieram smsy z gratulacjami, piszę do znajomych itd. Potem wspólny obiad, kawa i powrót do domu. Po drodze, w Swarzędzu do Maca, na moje ulubione lody z polewą czekoladową. A teraz piszę...
Podsumowanie:
Bieg dla mnie niezwykły...Tyle pozytywnych emocji, jakich dawno nie doświadczyłam. Oczywiście, chciałam poprawić wynik, ewentualnie utrzymać zeszłoroczny. Ale najważniejsze było jednak dobrze się bawić. I tak też było. Trasa moim zdaniem lepsza niż w roku ubiegłym. Nie tak monotonna...Bez długich prostych. Te 42km zleciały mi szybciej niż niejedna połówka. A właśnie, wg informacji Lejkowych od 21km wyprzedziłam 1000 osób. Nie wiem, jak on to sprawdził, ale mu wierzę :D
Bardzo udany dzień, bardzo....Tyle pozytywnej energii, ten wynik, znajomi po drodze, pamięć innych o moim biegu...To wszystko mnie jakoś odblokowało, otworzyło...? jadąc do domu uśmiechałam się cały czas do siebie...
Bo przecież tak w ogóle JEST DOBRZE - dzięki CI
12. Maraton im. M. Frankiewicza w Poznaniu
Hurrra!!! Życiówka
4:11:27 netto
4:13:36 brutto
Nie mam słów, żeby określić, jak świetny to był dzień
Ale od początku...
Wstałam po 5 rano i jak zwykle wyjechałam później niż planowałam
Na szczęście byłam spakowana, w ostatniej chwili zapakowałam kopertę z chipem i numerem startowym...
W końcu wyjechałam, droga do Poznania pusta, więc zajęło mi to 30min, a nie 60min, jak przewidywał mój młodszy brat ("Bo Ty zwalniasz na wszystkich ograniczeniach" ). Tak więc do Pozka przybyłam planowo. W drodze mega nieSpodzianka – kibicujący sms od Lejka
Początkowo miałam zaparkować przy Termach, ale wczoraj wieczorem Ziomalka zaproponowała, żebym przyjechała do niej i zostawiła auto przy ich domu, stamtąd do Malty 15min spacerkiem. W sam raz na rozgrzewkę
Tak więc zrobiłam i ok 8.30 zameldowałam się na Ratajach. Z Ziomalką i jej rodzinką zawsze jest mnóstwo śmiechu i dobrego nastroju, tak było i tym razem. Umówiłyśmy się, że zaczynamy razem, a potem każda biegnie jak uważa.
Koncepcja biegu była na 6:10 początkowo, POTEM 6/KM, a potem się obaczy. Dorota śmignęła do grupy na 4:15 w mgnieniu oka, a ja stwierdziłam, że zobaczę I tak sobie biegłam, pilnując, coby się nie napalic na zbyt szybkie tempo
Zaczynając bieg, zauważyłam dziewczynę, która na plecach miała „Biegnę dla Ciebie Tato, jeśli ja przebiegnę maraton, Ty pokonasz raka” I nie wiem czemu, ale pomyślałam, że pobiegnę w tej samej intencji co ona. Bo mój Tata nie wygrał z tą chorobą i kibicuje mi z góry. Nie powiem, trochę sięod razu przestraszyłam, bo oczywiście jak jest intencja, to jest trudno. Zawsze. Po małej dyskusji samej ze sobą decyzja została utrzymana
Na 8km czekał Ziomal z synkiem, a potem po Hetmańskiej, gdzieś pod koniec Rolnej, niespodziewanie słyszę: „Brawo Ania!” od znajomego biegacza Tomka. Takie to było miłe, że nagle znajoma twarz się pojawia, że już wiedziałam, że jest git.
Później na 20-ym którymś km nagle Grzegorz i Ewa – znajomi z mojego Klubu. Przyjechali z innymi znajomymi, ale sam fakt, że dodali mi otuchy wiele znaczył.
Doganiam też dziewczynę, która biegnie dla swojego taty i mówię jej, że dołączam do niej, wskazując na kartkę na plecach. Słyszę "dziękuję!"
Na 28km znów Ziomal z Patrykiem, a za nimi niespodziewanie żona kolegi, która jemu kibicowała, ale przy okazji ja też się załapałam
Później jeszcze Aga, a na samym końcu Asior! To już była total niespodzianka, która dodała mi mocy na ostatni kilometr
No właśnie, wracając do kilometrów...
Jak ja się cieszę, że tak ten mój wiadukt przebiegałam! Hetmańska w ogóle mnie nie zmęczyła, a tak się jej bałam! Straszyli nią jak nie wiem. A mi się tak przyjemnie na nią wbiegało, pomimo zmęczenia! W ogóle ten bieg to ewenement! Międzyczasy miałam prawie identyczne jak w zeszłym roku! Ale biegnę, mijam 30km, myślę sobie jest dobrze! Piłam na każdym punkcie, mniej izotoników, bo mi potem mdło. Jadłam chyba na 3 punktach – 10km, 20km i 30km. Tam, gdzie jadłam przechodziłam w marsz. Jak piłam, to truchtałam, bo trudniej mi później było wrócić do biegu.
No więc mijam ten 30km i myślę sobie: „o, jeszcze tylko 12km”. I biegnę tempem ok. 6/km, bo wyliczyłam sobie, że jak je utrzymam, to wyjdzie mi ok 4:12 netto, a w zeszłym roku miałam netto niecałe 4:18. No i zbliżam się do 35km i myślę: „uch, teraz to pewnie ta ściana uderzy!” Ale nic takiego się nie dzieje, więc biegnę dalej. Mijam mnóstwo osób, maszerują, coraz więcej osób maszeruje. No i mijam jakiegoś pana, a on mówi: „oj nieładnie” Myślałam, że coś mu się dzieje z kolanem i tak sam do siebie gada a on znów: „oj nieładnie tak mnie wymijać”. Ale po chwili dodał: „no, ale pięknej kobiecie wolno...” No jak mi to jeszcze bardziej poprawiło humor, to chyba nie muszę tłumaczyć Za chwilę stwierdziłam, że odmulę sobie nogi i porobię parę skipów, jak radził trener Grzegorz. I słyszę pana za plecami: "Jakie ona ma jeszcze rezerwy!” Biegnę dalej, słyszę jak jakiś DJ gra „Małgośkę”. Mam ochotę się powygłupiać, co też i robię, sama się dziwiąc, że mam na to siły! Mijam DJa, dobiegam do skrzyżowania, po prawej sznur samochodów a przed nimi policjant, który uśmiecha się, bo widział moje wygłupy. Niewiele myśląc posyłam mu buziaka mówiąc: „To dla pana!” Pan się uśmiecha, ja biegnę dalej ze szczęściem na twarzy. Patrzę na zegarek, a tam 5/km. Wow, mówię: zwalniamy! Dobiegam do Kościoła Franciszkanów przy placu Bernardyńskim, za chwilę doganiam pacemakerów na 4:15, których straciłam z oczu na długi czas. Mam takiego powera, że muszę się hamowac, coby ich nie wyprzedzić. Ziomalki nie widzę, martwię się czy coś jej się stało? A ona po prostu pobiegła z grupą na 4:00, jak się później okazało Po jakimś czasie pacemaker mówi, że od tej chwili, jeśli ktoś się czuje na siłach, może pobiec szybciej, a jeśli nie to z nimi na 4:15. Biegnę szybciej i wbiegam na most Rocha. Mówię sobie” Nie podpalaj się kobieto, bo jeszcze masz ze 3km!"
Po chwili skręt w lewo i już za jakiś czas ukazuje się Galeria Malta. Ostatni łyk wody ...i podbieg....i wiatr w twarz...Kurde, jak mnie to wymęczyło! Nawet ta słynna Hetmańska tak mnie nie sponiewierała :D no ale nic, biegnę dalej. Mijam kolejne osoby. Niektórzy mijają mnie, żeby nie było Wbiegam na Maltę, wyprzedzam, wciąż wyprzedzam i w końcu...jest....zbieg....i ile fabryka dała....z uśmiechem na twarzy wbiegam na metę z czasem 4:13:36/ 4:11:27...Euforia, szczęście i radość Dostaję różę, folię, medal. Idę po banana i wodę. Ziomalka kiwa do mnie, spotykamy się, gratulacje. Na chwilę siadamy. Potem masaż, ale jest taka kolejka, że rezygnujemy i idziemy do domu. Idziemy...chyba ze 20min, albo i dłużej, bo musimy ominąć trasę maratonu. Ale to nic. Pomimo zmęczenia cieszę się, że jesteśmy razem. Po powrocie odbieram smsy z gratulacjami, piszę do znajomych itd. Potem wspólny obiad, kawa i powrót do domu. Po drodze, w Swarzędzu do Maca, na moje ulubione lody z polewą czekoladową. A teraz piszę...
Podsumowanie:
Bieg dla mnie niezwykły...Tyle pozytywnych emocji, jakich dawno nie doświadczyłam. Oczywiście, chciałam poprawić wynik, ewentualnie utrzymać zeszłoroczny. Ale najważniejsze było jednak dobrze się bawić. I tak też było. Trasa moim zdaniem lepsza niż w roku ubiegłym. Nie tak monotonna...Bez długich prostych. Te 42km zleciały mi szybciej niż niejedna połówka. A właśnie, wg informacji Lejkowych od 21km wyprzedziłam 1000 osób. Nie wiem, jak on to sprawdził, ale mu wierzę :D
Bardzo udany dzień, bardzo....Tyle pozytywnej energii, ten wynik, znajomi po drodze, pamięć innych o moim biegu...To wszystko mnie jakoś odblokowało, otworzyło...? jadąc do domu uśmiechałam się cały czas do siebie...
Bo przecież tak w ogóle JEST DOBRZE - dzięki CI