ioannahh wymysły

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Dzis..hm..
W planie bylo 14 km na 75%, a bylo..

http://www.sports-tracker.com/#/workout ... 8kbt32u64p
20 km, srednie tempo 5:38min/km, srednie tetno 72%

Juz po pierwszych trzech krokach wiedzialam, ze to bedzie dosc bolesny trening ;) Wczorajsze sprinty + wieczorny trening silowy na nogi naprawde dały w kosc moim biednym konczynom dolnym i rano czulam, ze sa wyjatkowo umeczone.

Mialo byc rozbieganie 14 km, lub - wedlug modyfikacji Wojtka pod przyszlotygodniowy start - 14-20 km. Ja natomiast nastawilam sie na zrobienie szesnastu. Moglam powtorzyc trase z poniedzialku, ale ze Wojtek postanowil potowarzyszyc mi na rowerze, to moglam zaryzykowac i pobiec inna trasa (bez Niego z cala pewnoscia zgubilabym sie od razu jak tylko bym o tym pomyslala ;) ). Polecielismy wiec tak, ze gdy zawracalismy, wychodzilo mi ze zrobimy 17 km.
Bieglo sie milo, bo wolniusienko - gdyby ktos mi kazal przyspieszyc, to zdecydowanie przestaloby byc przyjemnie ;) Nogi bolaaały, booolaaały i przestac bolec nie chcialy..
Na dwunastym kilometrze, majac przed soba dluuuuga prostą, zaproponowalam Wojtkowi, zeby mi troche pospiewal ;) na to sie co prawda nie skusil, ale gdy powiedzial, ze 'wygladam tak swiezo i rzesko, jakbym w ogole nie byla zmeczona', to zdalam sobie sprawe, ze poza beznadziejnym bolem umeczonych miesni to faktycznie nie jestem zmeczona. Po tej mysli zrobilo mi sie troche lepiej ;)

Kiedy 'wybilo' 16.5 km, a wiedzialam, ze do domu jeszcze kilometr, uznalam, ze takiej okazji nie mozna przepuscic ;) w koncu jeszcze nigdy nie przebieglam wiecej niz 17 km za jednym razem..
no i polecielismy dalej ;) az do dwudziestki.

Jesli kierowac sie zasada, ze tygodniowego kilometrazu nie powinno sie zwiekszac o wiecej niz 10%, to musze oglosic wszem i wobec, ze: HOUSTON, MAMY PROBLEM. duzy problem, bo nawet jesli do konca tygodnia bede lezec plackiem, to i tak juz przepadlam - w zeszlym tygodniu 65 km, dwa tygodnie temu 77 km (rekord), a w tym tygodniu jest juz ponad sto kilometrow. Ups ;)
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

No dobra. Wiem, ze nawet nie powinnam sie juz odzywac i pisac, ze biegalam, bo po pierwsze to staje sie juz nudne ;) a po drugie podsumowanie tygodnia&miesiaca, ktore zbliza sie nieuchronnie, i tak bedzie hardkorem, ale.. Mimo to zaryzykuje ;)

Dzis z rana poranna petelka, czyli ~11.3 km, srednie tetno 74%, okolo 5:06 min/km.
Mialo byc nic albo 5-7 km, ale wstalam z lozka i wiedzialam, ze 'nic' nie przejdzie, a na piatke to az sie nie oplaca wychodzic.. Siodemka brzmiala troche bardziej zachecajaco i mialam ja biegac z Wojtkiem, ale Wojtek walczy z przeziębem wiec kazałam mu spac dalej i pobieglam sama. No a jak juz pobieglam sama, to najwygodniejszym i najprzyjemniejszym wyjsciem okazalo sie po prostu pobiegniecie 'swojej' petelki. A wiec nieco ponad 11 km, spokojnie i na luziku.

To chyba przestaje byc dla mnie treningiem, a staje sie czyms takim jak poranne mycie zebow albo wyjscie z psem na dwor.
No i najwyrazniej znalazlam sposob na pokonanie ultrazmęcza w nogach po ciezkim treningu - trzeba przetruchtac 20 km.. ;) Bolało, ale efekt jest zaskakujacy. Chyba naprawde rozbiegalam to cierpienie ;) bo moze byloby wyolbrzymieniem, jesli bym napisala, ze dzisiaj czulam swiezosc nog, ale w porownaniu z wczorajszym biegiem bylo przynajmniej +30 do rzeskosci ;) Na pewno pomoglam sobie rowniez 'biczami wodnymi' ;) czyli lodowatym prysznicem zaraz po biegu - tak wczoraj, jak i dzis. Odczucie mrozace krew w zylach - doslownie i w przenosni - ale jaka regeneracja! ;)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

25-31 lipca
* bieganie - 11 treningow - 118 km (rekord)
* silka - 7x
* rower - 150 km (tez rekord, ale w druga strone - sporo mniej niz w poprzednich tygodniach - wtedy robilam ~260 km ;) )

W sumie w lipcu rowerowo 1010 km (lol :) ), biegowo 338 km.

Wyjatkowy tydzien - w przyszlym na pewno nie bedzie tak duzo przebieganych kilometrow, bo startuje w sobote na piataczka (na pewno w piatek bede miala ciezka depresje z powodu niebiegania, ale do tej pory to usilne wstrzymywanie sie dzien przed zawodami dobrze dzialalo ;) ). Poza tym w poniedzialek zrobilam dlugie wybieganie, ktore mialo zostac zrobione w ubiegla niedziele - wiec wskoczylo 'bonusowe' 16 km ;)

Chyba powinnam sie czuc troche zmeczona, natomiast.. co tu duzo gadac, pobiegalabym sobie..

Obrazek
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Dziś
2 km + 5x (2x200m + 400m) + 2 km (w sumie 10 km)

predkosci przyspieszen nieco szybsze niz tempo startowe
przerwy po 200m przyspieszeniach: okolo 90 sekund
przerwy pomiedzy seriami: ~4 minuty

Czasy:
1 seria: 40.8, 42, 1.27
2 seria: 41.8, 42.3, 1.25
3 seria: 41.4, 42.8, 1.26
4 seria: 42.6, 43, 1.25
5 seria: 41.1, 43, 1.25

Trening w tempie startowym jest zdecydowanie przyjemniejszy niz 'sprint workouts' ;)
Tylko, o losie, jak tu utrzymac takie tempo przez cale piec kilosow? ;)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Zeby nie bylo, ze nie zyje ;)

Wczoraj wieczorem jeszcze ~7 km razem z Wojtkiem. Jakos duszno i ciezko; lato sie nie moze ogarnac, ale 'cos' wisialo w powietrzu..
Dzisiaj z rana 'petelka', czyli ~11.3 km. Srednie tetno 73%.
Staram sie uwazac na zbiegach i nie rozpedzac sie za mocno, bo dwa ostatnie treningi predkosciowe + zbieganie bez hamulcow nieco zaskoczyly moje kolana, a prawe z nich mowi, ze nie jest przyzwyczajone do przyjmowania obciazen rzedu kilku ton ;)

Wczoraj jeszcze ~30 km rowerami, dzis 47 km (lasy, wzgórza i podjazdy ;) ). No i silka wczoraj i dzis, ale to to codziennosc ;)


Wreszcie mam jakies normalne lacze internetowe, wiec moge objawic swiatu efekty przedwczorajszego focenia ;)
Obrazek

...dwa, trzy, cztery..
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Dzisiaj 2 km + 10x400m z przerwami 1' + 2 km - przetarcie przed zawodami ;)
razem ok. 9.5 km, bo przerwy w truchcie (ok 150m) i schlodzenie troszke dluzsze.

w jedna strone mialam kawaleczek z gorki, w druga strone wrecz przeciwnie - nietrudno zgadnac, w ktora bylo jak ;) czasy czterysetek:
1.27, 1.36, 1.29, 1.36, 1.29, 1.36, 1.28, 1.35, 1.27, 1.32

Na ostatnim dobilam do tetna 189, co daje 95% mojego (teoretycznie) hrmaxa. Szoook, zeby tak na prostej? ;) Moj treningowy rekord to 96%, ktore udalo mi sie osiagnac na piatym z kolei (bardzo pospiesznym) podbiegu po najdluzszych warszawskich schodach ;)
Tak czy inaczej, trening w tempie zblizonym do startowego jest naprawde milym wydarzeniem, w porownaniu do treningu ze sprintami, ktory odbywa sie na zasadzie 'lec na maksa, a jak juz nie mozesz to jeszcze przyspiesz' ;)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Bylismy dzis na rowerowej wycieczce: 60 km - co prawda niemal cala trasa po asfalcie, ale nawet tak mile i przyjemne podloze nie niweluje gorzystosci podjazdow :bum:
swoja droga to dobre cwiczenie psychiczne. trzy razy zdazylam umrzec z powodu zblizajacych sie dluuuuugich i wysooookich podjazdow, piec razy z powodu 'o Chryste, jeszcze milion kilometrow do domu' i jeszcze dwa razy z glodu... :lalala: Wojtek mnie wzial podstepem: mielismy jechac do Brodnicy, a tam, kiedy myslalam, ze - jakby to powiedzial Holowczyc w AutoMapie - 'jestesmy u celu', Wojtek oznajmil, ze 'przeciez mielismy jechac dookola tego jeziora, przy ktorym lezy Brodnica' :bum: :bum: :bum: :bum: a wiec pojechalismy... ;)
Poza tym bardzo mila wycieczka, moze mi nogi nie odpadna :D ;) przykrosc jedynie, ze gdzies na trzydziestym kilometrze pomyslalam sobie, ze to moje bolace kolano chyba nie boli przez bieganie, ale wlasnie przez rower.. no coz, peszek ;)

I nastapilo jeszcze wieczorne dobicie - 6 km na 74%
http://www.sports-tracker.com/#/workout ... tomsbdru3o

Zmecz po rowerowaniu calkiem potezny, ale mimo to uwazam, ze to wyjscie nie bylo tak zupelnie idiotycznym pomyslem, gdyz byl to bardziej trening umyslu niz ciala.
Caly czas ucze sie przestawac traktowac wyjscie na bieganie (zwlaszcza to popoludniowe) jako wydarzenie na skale swiatowa, wiec eksperymentuje jak sie da. Wzmocnic mnie to moze nie wzmocni, ale raczej tez nie zabije, gdyz to tylko krotki biezek.
Nogi dosc umeczone, wiec/ale (??) same niosly ;)
Poza tym zrobilam maly test: zastanawialam sie bowiem, czy niskie tetno, jakie coraz czesciej mam na rozbieganiach, to efekt rosnacego wytrenowania, czy PRZEtrenowania. wyglada na to, ze mialam racje i prawidlowa odpowiedzia jest opcja numer jeden :) bo dzisiaj biegalam na ewidentnym zmęczu i tętno było nieco wyzsze niz zwykle.
Niemniej jednak calkiem przyjemny biezek ;)
Tylko to nieszczesne kolano mnie troche martwi, chyba faktycznie winowajca jest rower (podjazdy??) - przy bieganiu nie boli... :jatylko: Dip Rilif wkroczyl do akcji i bede sie starac juz mu nie dowalac. Histerycznie boje sie kontuzji... :|
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

no nie.. wiedzialam ze tak bedzie.. wczoraj poszlam spac dosc wczesnie, wiec obudzilam sie rzeska i wypoczeta juz po szostej. zmusilam sie do spania prawie do siodmej, ale dalej juz nijak nie szlo. oczywiscie wiadomo-co-mi-sie-chce ;) tutaj sie tak dobrze, tak cudownie biega.. do tego jest ladna pogoda, cieplo, slonecznie.. a ubieranie sie w biegowe buty zaraz po wstaniu z lozka juz stalo sie moim przyzwyczajeniem. ale walcze. wmawiam sobie usilnie, ze srednio dlugie, powolne rozbieganie juz zadnych korzysci mi nie przyniesie, a po pierwsze kolano zasluzylo na dzien przerwy, po drugie wszystko inne teoretycznie tez, a po trzecie... no, trzeciego powodu juz nie ma - wszystko inne juz przemawia na korzysc biegania. :bum:
niemniej jednak mam w pamieci poczatek maja, kiedy to zrobilam sobie mily trening przed trzeciomajowym Biegiem Konstytucji i dzieki niemu nie pobieglam w tychze zawodach, bo udalo mi sie dobic kielkujacy bol sciegna. a jak juz pisalam wczesniej - panicznie boje sie kontuzji...

masakra, co za wstyd :spoczko: gorzej niz dziesiecioletnie dziecko..


EDIT troche pozniej:
Do diabla z takim odpoczywaniem. Nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens. To w sumie calkiem beznadziejne, ale wcale nie odpoczywam, tylko sie stresuje tym przymusem nicnierobienia. I badz tu czlowieku madry :zero: ...
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Przezylam wczorajszy areszt, choc latwo nie bylo. Rano zapodalam sobie calkiem porzadny trening silowy, potem juz staralam sie zachowywac wieksza oglade.
Odpoczywanie jest beznadziejne i w ogole nie jest odpoczynkiem.

Dzis poranek nie byl juz tak potworny, poniewaz..
http://www.sports-tracker.com/#/workout ... v4ci7o35vr
5.3 km, 5x100m R z przerwami po 100m - srednie tempo 5:17, srednie tetno 74%.

Jak miiiiiiiloooo wreszcie pobiegac!!! (lol, brzmi jakbym nie biegala sto lat :) )
Krotko potwornie, ale trudno no, przed startem tak trzeba.. ;)

Kolano niestety troche niespecjalnie, ale nie jest gorzej, wiec staram sie byc dobrej mysli. Ostatecznie i tak jest o niebo lepiej niz przed Biegiem Ursynowa, kiedy to zaczelam sie rozgrzewac i tym samym zastanawiac sie, czy w ogole dobiegne do linii startu z ta bolaca stopa. Podczas zawodow bylo naprawde dobrze i pozniej tez niezle - na tyle niezle, ze 3 dni pozniej wystartowalam w Warsaw Track Cup. I tam juz nie bylo ani troche dobrze i zalatwilam sobie calkiem potezny bol na pare kolejnych dni :lalala:
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

dzisiaj juz drugi dzien dzielnie nie roweruje i cierpie z tego powodu ogromnie ;) troche posiłkowałam, rano niby ten maly biezek, poza tym zdazylismy juz zwiedzic gdynski Bulwar Nadmorski i okolice.. ale nadal czuje sie wyjatkowo niewybiegana. ja naprawde uwielbiam to uczucie, kiedy wracam do domu przeciorana, zmeczona, brudna i wyglodniala.. :lalala:

tak czy inaczej, zaczynam sie chyba troche bac tego jutrzejszego biegu. chyba na pewno... :jatylko:
nie wiem w sumie, czego sie boje bardziej - tego, ze bede sie wahac, czy w ogole startowac (kolano i tak dalej) czy samego biegu :bum: :jatylko:
dlaczego to jest dopiero o szesnastej?! dlaczego nie moze byc na przyklad o dziesiatej, tak zeby o jedenastej juz bylo po wszystkim? nieeeech ktos wylaczy moj mozg..
i znowu sie boje - tak jak przed Ekidenem - ze pobiegne beznadziejnie i bede zalowac, ze cale dwa dni przed startem wszystko tak sobie ustawialam pod ten bieg.. w koncu takie fajne wycieczki rowerowe moznaby jeszcze tutaj zapodac.. a dwudziestokilometrowe wybiegania tak tu sie gladko przebieguja.. :lalala:
jest jednak cien nadziei, ze - tak jak po Ekidenie - nie bede zalowac tego totalnego taperingu ;)
i tej mysli sie trzymajmy ;)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

EDIT:

18:12,

a reszte relacji chyba sobie jednak daruje...
co sie pocieszylam, to moje :lalala:
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

No dobrze. Wakacje w Trojmiescie dobiegaja konca, pora wiec na male.. a wlasciwie to na calkiem obszerne podsumowanie.
(o rany, konia z rzedem temu, kto przebrnie przez calosc! ;) )

Co prawda ostatni egzamin na Uniwersytecie zdalam juz 22 czerwca i od tego dnia mialam wolne od uczelni, ale mimo to jakos nie do konca czulam, ze mam wakacje. Dopiero kiedy chwile po polnocy 20 lipca przybylam do Gdanska, rozpoczelam zupelnie oficjalną labę - zero pracy, zero obowiazkow domowych.
Oprocz zalatwiania kilku spraw formalnych (wymeldowanie) moglam sobie robic co tylko chce. A wiec glownie biegalam ;) Od srody do piatku zaliczylam piec treningow (~41 km). Poza tym spotykalam sie z dawno nie widzianymi znajomymi, zwiedzalam Gdansk rowerowo.. i tak dalej.

W sobote (23.07) wybralam sie jeszcze z kolega na dluzsza wycieczke rowerowa po sopockim lesie. Umowilismy sie na 6:45, zeby zrobic sobie bez stresu okolo 40 km i wrocic przed dziewiata. Zalozenie bylo takie, ze chwile po dziewiatej dojedzie Wojtek, zgarnie mnie spod domu i pojedziemy razem do Grzybna. Niestety trasa Warszawa-Gdansk byla tak fatalna, ze czekalam na niego prawie do dwunastej. Przynajmniej przydalam sie do pakowania gratow z mieszkania ;)

Nie moglam sie doczekac tych naszych 'wczasow' w Grzybnie, w domu mojej babci na wsi. W zeszlym roku spedzilismy tam trzy tygodnie i byly to absolutnie fantastyczne, niezapomniane i niepowtarzalne wakacje. Caly rok czekalam na ten wyjazd. My, psy, rowery, jezioro, las i lato.. Nic wiecej do szczescia nie potrzeba.

Bylismy tu dwa tygodnie plus jeden dzien. I znowu bylo milo. Co prawda w porownaniu z zeszlym rokiem pogoda nie do konca nam dopisala, wiec bylo o tyle mniej fajnie, ale byly tez plusy w stosunku do tamtych wakacji. Teraz mielismy rowery :hej: i mielismy przyjemnosc zwiedzic calkiem spory kawalek Szwajcarii Kaszubskiej. W sumie przez te dwa tygodnie zrobilismy okolo 330 km na naszych bicyklach. Uczylam sie pokonywac strome, lesne podjazdy (i kamieniste zjazdy :ojoj: ), dluuuugie asfaltowe wzniesienia i inne tego typu okropienstwa :)
A najdluzsza (i calkiem gorzysta, jak to zwykle bywa tutaj na Kaszubach), szescdziesieciokilometrowa wycieczke rowerowa calkiem przypadkiem rozpoczelismy godzine po moim powrocie z ciezszego biegowego treningu (2 km + 10x400m z przerwami 1' + 2km). Co prawda pomysl wychodzenia na mniejsze lub wieksze przejazdzki zaraz po bieganiu (+prysznic, ogarniecie sie i sniadanie) nie robi juz na mnie zadnego wrazenia, gdybym jednak wiedziala, ze wybieramy sie na TAKA wycieczke, to pewnie troche bym sie przerazila ;) Tak czy inaczej, bylo calkiem milo. Dlugo, meczaco, gorzyscie, głodno i gorąco, ale oprocz tego calkiem spoko ;) i w koncu moglam powiedziec z reka na sercu - zmeczylam sie! Na tym jednak nie zakonczylam szukania przygod na ten dzien, bo - co zreszta opisywalam na blogu - wieczorem wybralam sie jeszcze razem z Wojtkiem na luzny, krotki bieg. Testowalam swoje tetno i swoje odczucia podczas biegania na zmęczu ;) I po tym malym biezku zdecydowanie odzylam, choc zasnelam tego dnia chyba juz przed 22 ;)

Obrazek

Biegalo mi sie tu dobrze. A wrecz wysmienicie. Stad tez czestotliwosc treningow - bylam tu 15 dni, biegalam w sumie 19 razy (+zawody). Byloby na pewno wiecej, gdyby nie sobotni start w Biegu sw. Dominika, przed ktorym wypadalo zrobic sobie troszke wolnego.

Nie bylo to proste, ale walczylam dzielnie, odpoczywajac bardziej lub mniej aktywnie ;)
W akcie desperacji zdarzalo mi sie tez krecic bez celu i udalo mi sie zalapac miedzy innymi na intensywne testowanie nowej zabawki mojego ojca - obiektywu fisheye :hahaha:

Psy rzecz jasna preferowaly bardzo aktywny wypoczynek :)

Obrazek

Dokladnie tak samo jak rok temu budzilam sie z samego rana, lekko sie ogarnialam i ruszalam biegac. Nie ma nic, nic, NIC cudniejszego niz taka poranna petelka. Truchtalam sobie spokojnie po lesnych sciezkach, mijalam pola i laki. Zaprzyjaznilam sie z krowa, ktora za kazdym razem, kiedy obok niej bieglam, spogladala za mna z wielce zaciekawionym wyrazem twarzy :) i odprowadzala wzrokiem az do zakretu. A jaka byla zdziwiona, kiedy przejechalam tamtedy na rowerze... ;)
Po lesnych bezdrozach, kamienistych podbiegach i podstepnych kaluzach biegalo sie jeszcze o tyle przyjemniej, ze Wojtek przywiozl nam z Warszawy nowiutkie Merrelle, ktore dostalismy do testow :hej: Buty naprawde swietne, takie terenowe kapcie ;) - superwygodne i jednoczesnie bardzo stabilne.
Czuje sie burżujem, mam juz trzy pary butow do biegania :jatylko: ;) Do maja posiadalam az jedna pare wyjatkowo najzwyklejszych Adidasow z Outletu, potem doszly 'kapciuszki' Nike Free (ktore sluza mi jako buty do startow ;) ), a teraz mam jeszcze Merrellki. Az sie lezka w oku kreci, kiedy wspominam, jak 'profesjonalna' bylam o tej porze w zeszlym roku - oprocz butow mialam jeszcze zegarek ze stoperem (ktory sprezentowal mi.. hm, no nie zgadniecie.. Wojtek! :bum: oddal mi swoj wlasny czasoodmierzacz, gdyz nie mogl patrzec, jak sierotka biega z telefonem w reku... ;) ;) )

Biegalam tutaj nie tylko rozbiegania, ale tez troche ciezszych treningow. Moj kochany Wojtek dawal sie wyciagac z lozka przed siodma, wsiadal na rower, trzymajac w kieszeni trenerski zeszycik i pomagal mi realizowac wszystkie treningi rytmowe i silowe. Pomagal mi w wyznaczaniu odleglosci, w kontrolowaniu predkosci, znosil wszelkie moje narzekania, płacze i jęki.
Zbyt malo byloby napisac, ze gdyby nie Wojtek, to nie dalabym sobie rady z ogarnieciem tych treningow. Bo faktem jest, ze bez niego prawdopodobnie w ogole nie zaczelabym trenowac wedlug jakiekolwiek planu i pewnie dalej truchtalabym sobie wesolo po trzydziesci minut trzy-cztery razy w tygodniu.
Nie wspomne juz o tym, ile czasu i wszelkiego rodzaju poswiecenia ta cala zabawa w bieganie kosztuje mojego Wojtka. Co ja bym bez niego zrobila?
Tym bardziej sie ciesze, ze moglam mu to wszystko wynagrodzic w drobny sposob, wygrywajac dla niego to przyjemne urzadzonko :) :) (ktore, notabene, i dla mnie bedzie bardzo pomocne - ale nie dlatego, ze bede je zabierac Wojtkowi. nic z tych rzeczy - ono po prostu bedzie zamiast mnie darło się na Wojtka, zeby nie obijal sie na treningach interwalowych :bum: :bum: :bum: :bum: )

Podczas tego dwutygodniowego pobytu w Grzybnie udalo mi sie (choc to w tym kontekscie brzmi troche nie na miejscu :bum: ) zrobic dwa treningi, ktore naprawde mi dowalily.
Pierwszego dnia pobytu tutaj zrobilam trening z podbiegami na duzym przewyzszeniu - 5 km rozgrzewki, 8x120m podbiegow i 5 km schlodzenia.
Same podbiegi nie byly nawet takie straszne, a przynajmniej tak mi sie wydawalo az do zakonczenia ich. Podczas schlodzenia myslalam zas, ze umre :lalala: Pierwszy raz zaliczylam tak wielki zgon podczas biegania, ze az chcialo mi sie stanac i rozplakac z niemocy i bezradnosci. Powloczylam nogami cale piec kilometrow do domu i marzylam tylko o tym, zeby ten koszmar sie skonczyl. Co prawda nigdy w zyciu nie stracilam przytomnosci ani nawet na chwile nie zaslablam, ale w duchu cieszylam sie, ze biegnie ze mna Wojtek, bo sadzilam, ze tym razem moze sie skonczyc nieciekawie.
Nie wiem, czy ta niemoc to kwestia meczacego treningu, czy to byl po prostu taki dzien. Od rana czulam sie troszke niewyraznie, a tego dnia zdecydowanie popsula sie pogoda, wiec bardzo mozliwe, ze to wszystko wina warunkow meteo. Niestety jestem wybitnie wrazliwa meteopatka i wieksze skoki cisnienia dzialaja na mnie fatalnie. W cieple, sloneczne dni czuje sie generalnie swietnie, ale kiedy pogoda zaczyna wariowac.. No coz, moje srednie cisnienie wynosi 80/50 - to chyba sporo wyjasnia ;)
Nie umarlam, ale nastepnego dnia zrobilam sobie wolne od biegania (i zupelnie mile 42 km rowerem). Dzien pozniej zrobilam sobie luzne i dlugie wybieganie - 16 km. I juz bylo zupelnie swietnie :)

Drugi z treningow, ktory dosyc mnie zmasakrowal, odbyl sie w zeszly poniedzialek.
Tez opisywalam go na forum, pozwole sobie wiec tylko w skrocie opisac, o co tam chodzilo. Otoz wedlug planu mialam zrobic 5 serii przyspieszen: 100m, 200m, 3x400m, 200m, 100m z truchtanymi przerwami do linii startu. Wszystkie przyspieszenia sprintem...
Bolala juz rozgrzewka, bo wiedzialam, co mnie czeka i oczywiscie wszystko natychmiast zaczelo mnie kluc ;)

(....)
To mial byc trening, ktory mial mi dac pewnosc siebie i przekonac, ze moge dobrze pobiec w sobotnich zawodach. A wiec jedyne co moge zrobic to zalamac sie i przemyslec trzy razy, czy na pewno jest po co startowac.

Czasy poszczegolnych przyspieszen:
1 seria - tutaj jeszcze myslalam, ze bede biegac trzy serie, wiec zwlaszcza na drugiej czterysetce nawet niebardzo mialam cisnienie, zeby sie umęczyc i pocisnac.. : 100m - 19.3, 200m- 39.1, 400m - 1.21, 1.23, 1.22.5, 200m- 37.6, 100m- 18.9
2 seria - 100m- 18.96, 200m- 39.2, 400m- 1.21.7, 1.24, 1.21.6, 200m- 39.2, 100m- 18.25
Na drugiej czterysetce drugiej serii myslalam, ze umre, i chyba nie wygladalam najlepiej, bo Wojtek zaproponowal mi natychmiastowe zakonczenie treningu ;)

I to by bylo na tyle.
Schlodzenie tez troche bolalo, bo nie wiem czy kiedykolwiek wczesniej tak umeczylam na treningu swoje dolne konczyny ;)
O tak, to byl zdecydowanie mocny trening. Czterysetki byly straszne, po 200m czulam, ze odcina mi doplyw paliwa. Przedostatnia 400 byla naprawde fatalna. Nie miala byc wcale przedostatnia, bo mialam po niej zrobic jeszcze jedna cala serie przyspieszen. Kiedy jednak dobieglam do linii mety ledwo zywa, zawrocilam aby wrocic truchtem na start, lapiac z trudem powietrze i prawie placzac z frustracji, Wojtek zarzadzil, ze na dzisiaj wystarczy.

Ale do czego zmierzam...
Te dwa biegi byly chyba moimi najmocniejszymi treningami w zyciu. Umeczyly mnie calkiem przyzwoicie, ale.. mysle, ze mialo to glebszy cel. Po pierwsze, wszystkie nastepne treningi, ktore wczesniej nazwalabym bardzo mocnymi, po tych dwoch ohydach wydawaly mi sie duzo lzejsze i absolutnie do przezycia. Po drugie, nadal poznaje swoje mozliwosci i probuje odkrywac swoje granice, a tylko treningi tego typu daja mi taka mozliwosc.

Tak czy inaczej, biegalo mi sie tutaj swietnie. I tak strasznie nie chce mi sie juz konczyc tego wyjazdu i wracac do miasta.. Pozostaje mi miec nadzieje, ze w nowym miejscu, do ktorego przeprowadzamy sie w lutym, uda nam sie zamieszkac pod miastem, w domku z ogrodem, i ze bedziemy mieli wokol duzo zieleni i duzo ciszy.. Uwielbiam Warszawe, mieszkamy w swietnym miejscu - blisko Centrum, a jednoczesnie obok calkiem duzego Rezerwatu, ktory jest naprawde fajnym miejscem do biegania i spacerowania, ale.. to jednak srodek miasta. Jak sobie pomysle, ze jutro, kiedy bedziemy zasypiac, zamiast swierszczy bedziemy slyszec samochody z przelotówki, to robi mi sie slabiej.
I juz dzisiaj wiem, bo to dla mnie oczywiste, jak strasznie bedzie mi smutno jesienia i zima, jak przypomne sobie to wychodzenie na bieg o siodmej rano w krotkich spodenkach.. i te rowerowe wycieczki.. Jestem tak strasznie szczesliwa latem, odwrotnie proporcjonalnie do tego, co przezywam, gdy jest ciemna i zimna zima......

Na razie staram sie cieszyc ta pora roku, ktora mamy, chociaz ta usilnie udaje, ze wcale nie jest latem, a raczej jesienia ;) Od jutra bede juz wakacjowac w Warszawie.. Wyjezdzamy stad dzisiaj okolo trzeciej w nocy. Mamy wielkie marzenie, zeby uniknac stania w korkach i przebijania sie przez tlumy.. Wojtek zaraz po przyjezdzie idzie do pracy. Strasznie mu tej koniecznosci wspolczuje, bardziej nawet niz sobie, gdy pomysle, jak wyglada nasze mieszkanie po Wojtkowym pospiesznym pakowaniu, i o ile jeszcze gorzej bedzie wygladac, gdy jutro wrzucimy tam - rownie pospiesznie - te nasze tryliony bagazy i toreb. Udalo nam sie tez zagarnac z Grzybna laweczke do cwiczen - nasza domowa siłownia rosnie w siłkę.. w siłę, znaczy się :) Nie ludze sie, ze uda mi sie to wszystko ogarnac w jeden dzien. Bedzie pranie, ukladanie, sprzatanie, segregowanie, wyrzucanie i przerzucanie.. Oooo taaaak :lalala: ;)

To byly calkiem intensywne treningowo trzy tygodnie.
Liczac pobyt w Gdansku, a wiec od 20 lipca do dzisiaj, 7 sierpnia, przebiegalam 228 kilometrow, nie liczac startu w zawodach na 5 km, o czym za chwile. Przerowerowalam okolo 430 kilometrow. W Gdansku nie mialam dostepu do silowni, w Grzybnie mialam wlasna silownie domowa, wiec bylam na niej codziennie bez wyjatku ;)
I wcale nie mam dosyc. Co prawda moje prawe kolano troche sie na mnie obrazilo za to rozpedzanie sie na zbiegach i za gwaltowne hamowania po sprintach (dwie nowości dla jednego kolana, niedobrze), ale licze na to, ze skoro nie pogorszylo sie na zawodach, to bede zyc. I tej mysli sie trzymajmy. Panicznie boje sie kontuzji, ale z drugiej strony nie chce niepotrzebnie podnosic alarmu, gdyz niejeden raz bylo juz tak, ze cos bolalo i bolec przestawalo. Tak czy inaczej staram sie jakos zbytnio nie szarzowac. I uwazac na zbiegach :)

No dobra, a teraz obiecana relacja z wczorajszego Biegu sw. Dominika. Napisalam bardzo obszerne sprawozdanie wczoraj po powrocie do domu, ale po komentarzu Hiacynty wszystko to, co pisalam, stracilo sens. Jeszcze nie do konca ogarnelam sie po tym wszystkim, gdyz po kilkugodzinnej euforii przyszlo totalne podciecie skrzydel i wielki smutek, ze trasa przeciez wcale nie miala pieciu kilometrow..

---------
Oto i relacja:

6 sierpnia 2011 - Bieg sw. Dominika - 5 km - 18:12

Jezus Maria, jak mozna kazac ludziom startowac tak bardzo po poludniu?!
Kiedy zawody sa rano, to jeszcze da sie jakos wytrwac, ale dzisiaj - w przypadku startu o 16 - zaliczylam potworna meczarnie.
Dokladnie to samo, co przed Ekidenem - napiecie przedstartowe, ktorego nikomu nie zycze. Stres, zmęcz, letarg, zgon, nie-wiadomo-co. Pelnia sil i pelnia smierci jednoczesnie. Czekanie jest zdecydowanie najgorsza czescia dnia zawodow ;)

Bylo goraco. I strasznie duszno. Moja rozgrzewka jak zwykle wygladala zalosnie - przetruchtalam moze kilometr i czulam, ze mnie zatkalo. Pozniej, na kilku krociusienkich przebiezkach, bylo jeszcze gorzej. Bez powietrza, zgon, tetno piecset piecdziesiat. Pomyslalam sobie, ze tym razem bedzie naprawde ciezko..
Moment startu byl groteskowy. I wcale nie fajny. Lud rozpychal sie jak bydlo, organizatorzy trzymali nas zgniecionych przez kilka minut i przepychali do tylu za pomoca sznura wyznaczajacego linie startu (!!). Wcale nie bylo lepiej, kiedy wreszcie ruszylismy - zastanawialam sie tylko, czy wyryje zebami w beton bo ktos podlozy mi noge, kopnie czy moze ugryzie. Coz, widocznie kiedy w gre wchodza nagrody pieniezne, ludzie przestaja zachowywac sie po ludzku..
Pierwsze ileśset metrow nie bylo wiec zbyt szybkie. Stracilam z 3-5 sekund na samym starcie, gdyz biec sie nie dalo w ogole. Skupialam sie raczej na tym, zeby nie stracic pionu i przezyc ta cala zabawe.. Na pierwszym zakrecie musialam sie prawie zatrzymac. Ale pozniej juz bylo calkiem niezle, rozluznilo sie i uniknelam dalszej zabawy w survival.

Nie bylo niestety oznaczenia kilometrow, wiec Wojtek poradzil mi, jak kontrolowac czas: na pierwszym okrazeniu (1400m) mialam miec czas ponizej 6 minut, na kazdym kolejnym (1200m) ponizej pieciu - tak na wynik 19:40.
Czulam, ze nie biegne specjalnie szybko. Dolecialam do konca pierwszego okrazenia i dojrzalam na stoperze minut.. piec. Hm, ok, pewnie Wojtkowi chodzilo o piec minut, a ja nie doslyszalam.... Lece wiec na 19:40, bo przeciez nie szybciej...
Kolejne okrazenie i niewiele powyzej czterech minut. To zaczelo byc zastanawiajace ;)
Na trzeciej petli juz bylam pewna, ze wcale nie biegne szybko. No trudno, przeciez nie na kazdych zawodach bede bila zyciowki.. Staralam sie tylko nie zwalniac, ale tez nie przyspieszalam zbytnio, zeby zachowac chociaz troche sily na ostatnie okrazenie. W gardle sucho, zastanawialam sie czy lapac kubek z woda, ale coz by mi on dal.. jedynie strate kolejnych sekund, bo przeciez i tak w najlepszym wypadku te cala wode wylalabym na siebie..
Czwarte okrazenie.. lece, lece i rozwazam, kiedy wlaczyc turbodopalanie i leciec w trupa. Rozwazam, rozwazam, a tu nagle nadeszla pomoc.
Piotrze, dziekuje Ci raz jeszcze :) Mysle, ze bez Ciebie ten wynik mogl byc gorszy o ~15 sekund...
Jakby znikad pojawil sie Piotr, ktory obiecal, ze jesli spotkamy sie na ostatnim kolku i bedzie mial sily, to sprobuje 'pozającowac' mi az do mety. I tak tez sie stalo :) Piotr ruszyl jak rakieta przede mna, a ja - z ledwoscia ;) - za nim. Jezu, przeciez jeszcze pol okrazenia do mety.. Gdybym miala sile na krzyczenie, krzyknelabym, ze to za szybko, ze nie dam rady. Ale nie bylo na to szansy, wiec lecialam, lecialam ile sil w nogach.
Wyszlismy na ostatnia prosta i Piotr krzyknal, ze dolecimy na dziewietnasta minute. Mialam co do tego powazne watpliwosci, ale ta mysl dodala mi skrzydel.
W koncu dojrzalam linie mety. Nad linia mety byl stoper. A na stoperze.. sen to czy jawa? Przez chwile wydawalo mi sie, ze mam halucynacje, bo stoper twierdzil twardo, ze leci dopiero siedemnasta minuta.. Sto metrow - a wiec dzida.
18:10. Wpadlam na mete i rzucilam sie do sciskania Piotra, zapominajac, ze zostala mu jeszcze jedna petla ;) ;) ;)
Moje lydki na te chwile umarly. Wata. Pluca niewiele lepiej. Za to moja dusza spiewala :) ....

[ ...Az do momentu, w ktorym dowiedzialam sie, ze ta trasa prawdopodobnie byla kawalek krotsza, niz 5 km. Zycie bywa okrutne... ;) ]

Po biegu ogladalismy Bieg Elity Mezczyzn i kibicowalismy najlepszym z bardzo komfortowego punktu;) :D
Chcielismy jeszcze wieczorem wybrac sie z Wojtkiem na jakis niewielki biezek, ale juz nie bylo na to czasu - zostalismy do konca rozdania nagrod, aby wylosowac jeden z trzech telewizorow :spoczko: :spoczko: Tym razem jednak organizatorzy byli dla nas laskawi i nie pozwolili nam na wygrana - ktoz by dotargal ten sprzecior do samochodu?! ;) :D
Spotkal nas tez przy okazji pokaz konfetti, a Wojtkowi udalo sie uchwycic ponizajacy moment, kiedy udaje mi sie.. pozerac konfetti :lalala: :hahaha:
Marze o dlugim, woooooolnyyyym, lesnym wybieganiu :D :D :D Miesniowo czuje sie bardzo dobrze, jedyne co mogloby mi utrudniac mile bieganie jeszcze w dniu dzisiejszym, to scisniete wnetrznosci - jak zwykle.. :jatylko:
I zamierzam wreszcie posmigac na rowerze ;) Zobaczymy, co na te wszystkie harce powie kolano.

Stawka okrutnie silna. W kategorii wiekowej jestem siodma, w kategorii Kobiet Open - czternasta. :)

Nie wiadomo w koncu, jaki dystans miala ta trasa. I to jest w tym wszystkim najfatalniejsze. Jesli do pelnej piatki zabraklo 200 metrow, to i tak udalo mi sie zlamac 19 minut. Jesli byla jeszcze krotsza, to tak czy inaczej udalo mi sie poprawic zyciowke. To cieszy, ale nie az tak strasznie jak to, co zobaczylam na mecie...

Przerazilam sie, kiedy udalo mi sie zlamac dwadziescia minut, bo bylam przekonana, ze tego to juz 'tak po prostu' nie poprawie.
Przerazilam sie jeszcze bardziej trzy tygodnie pozniej, kiedy poprawilam to o 18 sekund. Zwalilam to wszystko na szybkosc trasy. Ze stuprocentowa pewnoscia, ze to juz jest ta granica. A tu znowu niespodzianka - mniejsza lub wieksza, ale jednak jest ;)
Powoli, powoli ucze sie dawac z siebie coraz wiecej.
I jeszcze troche czasu mi to na pewno zajmie.
Bo przeciez dzisiaj nie umarlam. I nie popylalam caly czas na maksimum. I mimo morderczego finiszu przeciez nie umarlabym rowniez wtedy, gdybym zaczela ten dziki sprint piec sekund wczesniej...

A tak w ogole to to wszystko jest jego wina :)
Obrazek

---------

A dzisiaj o siodmej rano, na wyjatkowym niewyspaniu (spalam o jakies 2h mniej niz zwykle), poszlismy sie z Wojtkiem troche rozbiegac. Tak pozegnalnie z Grzybnem.. Truchtalismy tak sobie godzine. Tracker twierdzi, ze pokonalismy dystans 10 km, ale az nie chce mi sie wierzyc, zebysmy mogli biec AZ TAK wolno ;)
Pozniej bylismy jeszcze w Sopocie na zawodach frisbee, glownie po to, aby spotkac sie ze znajomymi. Przy okazji zrobilismy 38 km rowerami. Gdy wracalismy, spotkala nas ogromna ulewa - calkiem hardkorowo, gdyz jechalam naprzod z jednym tylko okiem otwartym, bo drugie bylo juz totalnie utopione. Fu, mokro i zimno. Ale nie obrazam sie na ten deszcz, bo wiem, ze to Trojmiasto chcialo mnie godnie pozegnac. Strat w ludziach uniknelismy, ale postradalam telefon.. Byl ukryty gleboko w plecaku, a mimo to zamokl dosc poteznie. Zyje nadzieja, ze jak wyschnie, to zacznie dzialac z powrotem, w koncu to Nokia. Ale Nokia, ktora juz wiele ze mna przeszla.. moze miec dosc :jatylko:
Tak mi jakos smutno, bo nie wiem, kiedy nastepnym razem bede w Gdansku. Jestem juz oficjalnie wymeldowana, rodzice sprzedali mieszkanie i sie stad wynosza. Grzybno prawdopodobnie tez niedlugo zostanie sprzedane. Az trudno mi uwierzyc, ze bede tu na Pomorzu tylko gosciem..
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Wczoraj polozylam sie spac o 23, aby zaliczyc cale trzy godziny snu. Wstalismy o drugiej, a godzine pozniej siedzielismy juz w samochodzie obciazonym do granic przyzwoitosci, rozpoczynajac podroz do Warszawy. Jako dziarski i czuwajacy pasazer wytrzymalam okolo godziny, potem juz nie bylo szansy na niespanie :lalala: Nie bylo jednak tak zle - odkrylam chyba nowa, ciekawa opcje mojego organizmu: motywowane zagadaniem przez kierowce plynne przechodzenie z zupelnie spiacego snu do calkowicie trzezwej i rzeczowej rozmowy na jawie i z powrotem :hahaha: :hahaha: :hahaha: Do stolicy dojechalismy okolo dziewiatej, jednak ostateczne przebudzenie nastapilo juz po szostej. Wojtek mi pozazdroscil :jatylko: i upił kawą :hejhej: jakos poradzilam sobie z tym wyzwaniem, a pomogla mi w tym 'Fizjologia sportu'. pomogla albo i nie pomogla, bo jak czytalam o tych wszystkich glosno trzaskajacych wiezadlach, zlowrogim wodorze w miesniach i podstepnej hemoglobinie, to jakos tak zaczynalo mnie nagle wszystko bolec... :hejhej: :hejhej: :hejhej:

Melduje poslusznie, ze dzisiejszy punkt planu zostal wykonany w stu procentach, bowiem.. dzis bylo wolne od biegania! ;)
Od rana do wieczora nurkowałam w głębinach naszych bagaży, rozpakowywałam wszelkie graty, targałam siaty z samochodu do domu (hit - doniosłam do mieszkania reklamowke, w ktorej byly: sloik nutelli, poltoralitrowa butelka z woda, dwie sztangielki po 2.5 kg plus obciazniki: 4x1 kg i 4x2.5 kg. donioslam bez strat w ludziach i w ogole bez zadnych innych strat, choc siatka juz zaczynala miec problem z zachowaniem fasonu ;) zeby bylo smieszniej, w drugiej dloni trzymalam jeszcze 5l baniak z woda - tak zeby nie bylo zbyt latwo ;) ;) ), latałam po supermarketach (lodówka przywitała nas pustką, a ja takiego widoku długo nie zniesę) i pucowałam mieszkanie. w ten radosny sposob uplynal mi caly dzien, choc w miedzyczasie udalo mi sie wyrwac na dlugi spacer z psem :)

jutrzejszy dzien zamierzam rozpoczac biegankiem :) martwi mnie tylko fakt, ze po sobotnich zawodach jeszcze nie odkrecily mi sie wnetrznosci (ze tak to obrazowo ujme) i dalej cierpie nawet kiedy szybciej ide.. :zero: :zero: :zero: co za porazka, a najgorsze jest to, ze chyba nic na to nie poradze i musze do tego przywyknac :lalala:
zobaczymy. na tym, zeby jutrzejszy trening byl mily i slodziutki zalezy mi jeszcze dwa razy bardziej niz zwykle ;)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Dzis:

...tak, znowu byly krotkie przyspieszenia zamiast dlugich interwalow. 'na swoja obrone' pozwole sobie zacytowac siebie sama z topicu z komentarzami:
uwazam, ze kazdy z Was rownie dobrze moze miec racje.
jednakze technicznie niemozliwe jest, abym mogla posluchac sie wszystkich. w mojej glowie klebi sie za duzo mysli i sprzecznych opinii, zebym potrafila sama wybrac, co jest dla mnie na chwile obecna najlepsze. robie wiec to, co zostanie mi podpowiedziane lub zatwierdzone przez Wojtka.
:)
poza tym dzisiaj prosze na mnie nie krzyczec. to jest ten dzien w ktorym chce slyszec tylko mile rzeczy! :hejhej: jutro mozecie mnie znowu gnebic o co tylko chcecie :spoczko:

2 km + 3x (4x20''R p30'' + 2x40''R p60'' + 90''R) p5' + 2 km

trening bardziej techniczny niz przyspieszeniowy - nie skupialam sie na osiaganiu jak najwiekszej predkosci, ale raczej na tym, zeby starac sie wygladac jak czlowiek.

w sumie 12 km
http://www.sports-tracker.com/#/workout ... 309pjh9bvu

Srednie tetno rozgrzewki 70%, przyspieszen 82%, schlodzenia 76% (ups ;) )

Jeszcze mi nie zszedl bol zmiksowanych wnetrznosci, wiec wlasciwie wszystkie rytmy byly z bolem nie-wiadomo-czego :lalala: musze chyba zaczac sie do tego przyzwyczajac i nauczyc sie ignorowac ten dyskomfort.. :zero: zwlaszcza, ze do tej pory nie zlapalo mnie to tylko na jednych zawodach (Ekiden) :(
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Wczoraj poza bieganiem silka i 30 km rowerem.

Dzis wypada drugi dzien ciezszych treningow, ale z samego rana bylo luzniutkie rozbieganie, a wlasciwie szybszy spacer z psem po Rezerwacie :)
srednie tetno 72%. znowu biegalam z telefonem Wojtka (moj nadal nie zyje i dzisiaj oddaje go do serwisu :( ), tym razem gps mial problem i zmierzyl mi tylko 8 km biegu. bylo okolo dziesieciu km, ale tego dowiem sie dopiero, kiedy Wojtek zaladuje mi zapis tego biegu z pracy.

Teoretycznie powinnam dzis pobiegac cos szybszego, ale wyglada na to, ze bedzie drugi dzien siły, gdyz wieczorem wybieramy sie na trening z ekipa obozybiegowe.pl :)

Rano wiec wybralam sie na 'mala biegowa probe', zeby zobaczyc, co na ten pomysl powiedza moje biedne zmiksowane wnetrznosci. Ku mojej radosci bylo znacznie lepiej niz sie spodziewalam - chyba powoli wracaja na swoje miejsca :lalala:
A kolano zrobilo mi spozniony prezent urodzinowy i - odpukac! - zupelnie, ale to zupelnie przestalo bolec. Po niedzielnej przejazdzce rowerowej (6 km pod gore :spoczko: ) przezylo chyba jakis przelom, bo pobolalo troche jakos inaczej niz do tej pory. A potem przestalo sie w ogole odzywac. Oby tak zostalo - na razie nie chce za bardzo zapeszac ;)
ODPOWIEDZ