To jak emocje już nieco opadły, spróbujmy to usystematyzować...
7. Półmaraton Warszawski
Pomimo tego, iż zaspałam, wbrew pozorom nie wiązało się to ze zmianą czasu, udało się dotrzeć na miejsce odpowiednio wcześniej. Warszawa w niedzielę rano puściutka. Pogoda piękna, słonko, rzeźko. Miód, malina. Dzieci u dziadków, mąż obok. Sielanka. W okolicach startu z zaparkowaniem już nie tak łatwo, ale udało się. I to bliziutko mety co nie było bez znaczenia hehehehe, jak się później okaże.

Zdążyliśmy dojść na start, zaliczyłam tojkę, rozgrzałam się, porozciągałam, mąż porobił mi zdjęć kilka.

Nie powiem stres miałam ogromny. Jak jechaliśmy autem, to mówię do Wszechmogącego, żeby do mnie gadał bo się denerwuję. Ścisk miałam w żołądzie ostry. Nie wiem czemu? Przecież niby bez napinki miało być i jak się uda to fajnie, a jak nie też fajnie. Nie mniej zżerało mnie coś od środka. Adrenalinka na starcie też była, ale zanim ruszył nasz ogon to już emocje opadły. Start chyba przebiegłam coś koło 30 minut po starcie czołówki... Jeszcze jak na złość słońce zaszło i zaczął wiać tak przenikliwy zimny wiatr, że zdążyłam skostnieć i zgrabieć i zesztywnieć. Dobrze, że mąż stał obok, to mogłam mieć bluzę i mu ją oddać w ostatniej chwili.

Aj, w ogóle fajnie, że był i wspierał mentalnie i duchowo.
Zziębnięta i sztywna przekroczyłam start. Atmosfera wzniosła, fajny doping, ciasno, tłumnie, ale radośnie. Ruszyłam wolniutko. Bardzo się pilnowałam, bo ziąb podpowiadał, żeby wydłużyć krok. Nie mniej wiedziałam, że nie mogę popełnić na tym dystansie mojego koronnego błędu, czyli ruszyć za mocno. W rezultacie początek na prawdę w miarę nieźle. Do cytadeli pełen luzik. Na Cytadeli poczułam w bucie coś. To coś pewnie było jakimś paprochem, albo kuleczką jakąś bawełnianą, albo czymś równie gównianym, co upierdliwym. Czułam przy każdym nastąpieniu na tą stopę coraz bardziej kłujący ból i tworzący się odcisk. Po wyjściu na na Wisłostradę zaliczyłam jakąś ławeczkę, buta siup, skarpetkę siup, wytrzebapałam co trzeba, ubrałam i dalej jazda. Nie mniej stopa nadal mnie kuła. Wkurzyło mnie to i wyprowadziło z równowagi. Nie mniej przede mną trzypasmówka, "jadę" sobie środkiem, słońce w twarz mi świeci, to stwierdziłam, że spróbuję zignorować to odczucie z buta. Na 8km pierwszy kryzysik. Taki pod tytułem: ojoj jak jeszcze daleko. Nie mniej udawało mi się utrzymać równe, komfortowe tempo. A że to tempo żółwicy, no cóż.
Tunel fajny. Jakoś nie podziałał na mnie w żaden sposób. Fajnie chórek śpiewał, ale akurat jak podbiegałam do nich to zmieniali piosenkę i nie śpiewali... Po wybiegnięciu z tunelu kryzys meeega. Ja to 11 km, a z naprzeciwka lecą i kończą!!! Jak ja chciałam być na ich miejscu, jak korciło, żeby przeskoczyć przez taśmę i zawinąć. No ale nic, trza napierać swoje. Do Agrykoli jeszcze dobrze się biegło. Na Agrykolę weszłam, popijając drinki. W jednej łapce woda, w drugiej powerade.

Nogi bolały już konkretnie. W sensie mięśnie. Ale myślę sobie 14 km już dałam radę. Poza tym uskrzdliła mnie myśl, że z Aleji Ujazdowskich będziemy zbiegać a nie podbiegać, jak mi się wcześniej ubzdurało. Widać jak dokładnie się z trasą zapoznałam.

Po wejściu na górę, spowrotem truchcik. Koło Łazienek grupka dzieciaków, około 5-6 lat podbiegła do nas i wystawiła łapki do przybijania piątek. Ale mieli radochę. Wokół mnie pustawo już było, coraz więcej osób spcerkiem, marszem, mało kto biegnie. Z Ujazdowskich się puściłam. Wyprzedziłam wszystkich. Super uczucie!!! Mogłabym je polubić! Na dole już powrót do trchciku. Natomiast Gagarina i Podchorążych... Łoooo, tutaj zaczęła się moja walka. Na 16km. Czułam już mięśnie baaardzo. Biodra, kolana. W sumie nigdy więcej niż 12,5km nie przebiegłam...
Po wytoczeniu się na Wisłostradę, marsz przy wodopoju. Znowu podrinkowałam maszerując i próbując zebrać siły na ten finisz. No bo przeciez poddać się, jak już tak blisko... Stopa kontuzjowana spoko, samopoczucie ogólne spoko, poza zmęczeniem. Ruszenie do truchtu po tym marszu bolało. Auua. Potem jak już się bujnęłam troszkę lepiej. Nie mniej wiatr akurat wtedy musiał silnie dmuchać w twarz! Człowiek resztką silnej woli człapie, to mu w mordęwind zapiwania. Most! Most! Jejaaa już most, jakoś dam radę. Na moście mąż. Jak mi się gięba do niego roześmiała. Mój człowiek! Mój człowiek tam stoi! Nic mi już nie grozi.

:uuusmiech: Wtruchtałam na wiadukt, ale ból mięśni... auuua. Na moście resztką, na rezerwie sił. Gdzie ta meta??? Zawrotka, zbieg, jeeeest! Widzę ją! Dobiegłam!!!! Aaaaaaaaaaaa sama nie wierzę jeszcze, że się udało. Z wrażenia zapominam wyłączyć sportbanda, czuję się nieco zagubiona, kręcę się, wiem, że mam oddać gdzieś czip, ale nie wiem gdzie. Nogi i biodra tak bolą, że ledwo łażę, najchętniej bym przysiadła, ale nie ma gdzie. W końcu wolontariusze pogonili mnie w tunel i kazali leźć w kółko. Maaatko, jak ja mam gdzieś jeszcze iść???? Ale jakoś doszłam do wyjścia, a tam czekał Wszechmogący. Uściskał mnie, wyraził swoją dumę z kury. Ach!
Pamiątkowe zdjęcie.
No i całe szczęście, że to auto blisko było, bo bym nie doszła. Musiałby mnie nieść chyba...
Ciekawe czy jutro mojej przesłodkiej dwójeczce podołam... Mam pewne obawy.
edit: Zapomniałam wspomnieć chyba o tym, że atmosfera cudowna, doping cudowny. Często ludzie dopingowali mnie po imieniu (widocznym pod numerem). Bardzo mi to pomagało! Dziękuję!!!
A rozwaliła mnie Pani na starcie z rowerem. Stała po jednej stronie mostu i bardzo dopingowała żebyśmy szybciej biegli, bo ona nie ma czasu i jej się spieszy! Bueheheh Rozbawiła mnie!
Ach co chwilka pewnie będzie mi się coś przypominać!
