Miałem prowadzić na bieżąco ale nawet kopiuj wklej mi się nie chciało robić

Sezon jest dla mnie formalnie zakończony. Przepracowałem go dość uczciwie i przede wszystkim bez żadnej większej kontuzji. No dobra - skręcenie kostki ciągnęło się długo ale przeszkadzało tylko w bieganiu górskim, natomiast na stadionie już po 4 dniach przerwy od skręcenia wykonywałem już pełną pracę bez przeszkód. Przypomnę, że na pierwszą połowę sezonu celem było 400m poniżej 60s, ale wyniki na treningu nie wróżyły dobrze więc pociągnąłem trening sprinterski do końca września. No ale po kolei:
27 czerwca 2021
Tatra Race Run
26km +1650m/-1750m
Debiut biegowy w Tatrach. Wystartowałem z pełnego treningu sprinterskiego, zastanawiałem się co może wydarzyć się na tych zawodach bo mój trening jest w innej galaktyce niż ten bieg. No ale mam jeszcze bazę z zimy, gdzie zrobiłem na nartach turowych licząc do kwietnia ponad 600km dystansu i 40 tyś metrów przewyższenia. Nie powinno być źle. Jestem jednak kilka tygodni po skręceniu stawu skokowego więc chciałem przede wszystkim nie zrobić sobie krzywdy.
Biegłem na tętno, starając się nie przekraczać 175 uderzeń. Zacząłem dość mocno więc docelowe tętno osiągnąłem dość szybko po czym musiałem zwolnić już na drugim kilometrze idącym na Hale Kondratową i dać się wyprzedzić wielu zawodnikom. Jestem cierpliwy. Minęliśmy schronisko na Hali po czym zaczęła się długa wspinaczka na przełęcz Kondracką. Wystromiło się fest i wtedy, z kontrolowanym tętnem, zacząłem po kolei wyprzedzać. Tutaj się ujawniają zalety lekkiej budowy ciała

. W trakcie podejścia spotkałem biegacza z koszulką RMT i pytam na ile punktów biegnie

- okazało się, że to właściciel tego serwisu (swoją droga polecam, polski odpowiednik rankingu ITRA- ratemytrail.com) i biegnie na mniej punktów niż ja czyli powinienem się zacząć uwijać

Doczłapałem sobie do przełęczy, następnie do Kopy Kondrackiej 2005m. Od Kopy do aż do Ciemniaka 2096m wrócił teren biegowy, trochę się wypłaszczając. Przed zbiegiem do Kościeliskiej wciągnąłem jeszcze żela, żeby czasem nie wybić sobie zębów w trakcie zbiegu i próby jedzenia. Zbiegi poszły zaskakująco dobrze - siłą rzeczy każdy trudniejszy fragment atakowałem prawą, zdrową stopą a lewą starałem się oszczędzać, wyprzedziłem kilka osób, a mnie wyprzedziły dwie. Cieszę się, że umiałem się powstrzymać i nie ruszyłem za nimi. W trakcie zbiegu wąską ścieżką w okolicy Chudej Turni/Kazalnicy upadłem próbując wyprzedzić biegacza który mnie de facto puszczał żebym leciał przodem. W trakcie upadku kostkę oczywiście dokręciłem i za chwilę musiałem go puścić z powrotem dopóki nie okiełznam trochę bólu. Po drodze spotykam siedzącego biegacza - dwa pytania kontrolne czy wszystko jest ok i czy nie uderzył się w głowę, ale potwierdza że będzie żył więc lecę dalej. Zbiegając w dolnych już prawie partiach Kościeliskiej, gdzie jest mnóstwo luźnych kamieni zwalniam żeby nie ryzykować i tętno spada prawie że do pierwszego zakresu pomimo, że prędkość jest przyzwoita ok 4min/km. Biegnę sam, coś tam sobie pogwizduje dla urozmaicenia. No jest przyjemnie. Jak na niedzielnym wolnym rozbieganiu. Minąwszy ten trudniejszy technicznie odcinek podgrzewam trochę tętno, mijam schronisko na Ornaku nie zatrzymując się tam ani na chwilę bo wszystko co potrzebne mam ze sobą. A, żele! No właśnie, pasowało by coś zjeść bo teraz czeka mnie podejście na Iwanicką Przełęcz a zaczyna powoli odcinać. Na podejściu jest ciężko, tętno niby niskie więc zmuszam się żeby wskoczyło na 170 ale jakoś dziwnie dużo wysiłku mnie to teraz kosztuje. Mimo, że kosztuje, to wyprzedzam - jednego, drugiego, trzeciego zawodnika. Mijam gości nominalnie sporo mocniejszych ode mnie. Jeden z nich jest poskręcany od skurczy. Drugie podejście, choć mniejsze to zbiera swoje żniwo. Szczególnie jak ktoś już nic na nie nie zostawił. Ja patrzę na to tętno i myślę - trzymaj to, przecież powinieneś na luzie przebiec to na średnim 170 więc zmuszam się dalej do wysiłku. Chyba zaczyna działać żel, bo robi się jakby lżej. No tak, te żele to jadłem tak na hurra trochę, bez dokładnej rozpiski. Pewnie przegapiłem moment. Jestem na Iwaniackiej Przełęczy, uff teraz już tylko z górki. Jest zbieg, ale łatwy - bez plątających się kamieni. Wypłaszcza się, już prawie jestem w Chochołowskiej, trochę się tutaj zakotłowało biegaczami, tj. mijam ze trzech, a wcześniej leciałem sam. No i jest asfalt w Chochołowskiej, prawie płasko, zero trudności. Prawdziwa próba charakteru. Na celowniku w oddali jeden biegacz, powoli się zbliżam, mijam go. Życzy mi powodzenia. Biegnę dalej sam. Po jakimś czasie odwracam się i sprawdzam jak sytuacja. Ktoś mnie goni, choć jest w dobrej odległości żeby jeszcze szarpnąć i uciec i nie zachęcać go. Przyspieszam. Kilometr wpada w 3:50. Tętno rośnie, już 176 na liczniku. Został ostatni kilometr wg tracka który miałem w zegarku. Jest już ciężko, ale walczę, tętno 180. Track mówi że meta za moment. @#$%^ gdzie jest meta. Jakiś kolo mnie kieruje w prawo, no jest strzałka. Wpadam na singletracka i miejscami jest po górę, kierwa pod górę! Niby tylko 3m ale ja już nie chcę, ja już prawie finiszowałem a tam widzę znaczek 1km

Utnę ręce za to organizatorom jak dobiegnę na miejsce. Widać parking, widać mete, tętno 182. Koniec, nareszcie!
26km 6:46/km
29 miejsce open
689 pkt RMT :D
od Ornaku do mety odzyskałem ok 10 miejsc.
Ostatnie 5km zrobione w 20 minut 2 sekundy.
Jestem zadowolony. To był najmocniej obsadzony bieg górski w tym roku w Polsce. Nazjeżdżało się sporo koni z zagranicy. Gdybym miał tylko zdrową kostkę to odzyskałbym jeszcze kilka minut na zbiegach. Było fajnie, było przyjemnie, była przygoda. Z wyjątkiem końcówki i drugiego podejścia na którym zabrakło mi paliwa (żela) to całkiem komfortowe bieganie.
https://ratemytrail.com/results/tatra-r ... tatrzanski