25.02. sobota, dojazd na miejsce i rozruch 5 km, 5'44", HR 142.
Na kolację pizza z salami i burratą, piwo przed startowe też było
Nie jestem ortodoksem pod tym kontem.
26.02. niedziela 1'37.29 tempo 4'37", HR 173. Tętno dużo niższe niż w Kościanie (wtedy 182, tempo 4'54"), myślę że to w dużej mierze wynika z niskiej temperatury jak tym razem była.
Śniadanie jadłam wcześniej, 4,5h przed startem tj. o godz. 5:30, mam obawy przed jedzeniem bliżej startu, ale może powinnam się przełamać. Śniadanie czyli dwie pszenne bułki z masłem, jedna z miodem, druga z dżem. Zjadłam w łóżku i poszłam spać dalej (500 kcal, 88g węglowodanów). 1h przed startem Stoperan prewencyjnie.
Na rozgrzewką nie było zbyt dużo czasu, szukanie miejsca parkingowego, depozyt itp. Zrobiłam 1,5 km easy, rytmy, rozciąganie dynamiczne.
Na starcie ustawiłam się za balonami na 1:40, myślałam że będzie zator przy starcie i uznałam, że łatwiej się przebiję z pejsem i następnie zwolnię. Puszczano jednak falowo, więc nie było kłopotu, zając wyrwał do przodu i tyle go widziałam. Dogoniłam go na 11-12 km bo mocno zwolnił, chyba korygował zbyt szybki początek. Chwilę potrzymałam się za nim, ale było za wolno i poleciłam dalej
Żaden kilometr nie wyszedł mi tak wolno jak planowałam zacząć tj. po 4'50", tempo naturalnie i swobodnie wychodziło szybsze. W okolicy 8-9 km tempo średnie było już szybsze od tempa z życiówki, wiedziałam że jak nie zdarzy się nic nieprzewidzianego to dowiozę życiówkę. Na agrafce pokrzyczałam trochę czołówce biegu i znajomym, co mnie mocno nakręciło i tempo wzrosło
. Krystianowi krzyknęłam - "leć brawo, na rekord"! Co prawda miałam na myśli rekord Polski, ale rekord trasy też może być :D. W okolicy 16 km wciąż czułam się naprawdę dobrze i postanowiłam, że puszczę się w przedłużony finisz, który rozpoczęłam w okolicy jakoś 18 km. Pierwotnie planowałam w okolicy 16-17 km wziąć ostatni żel (ten drugi żel miał być na 11 km, ale wtedy było pod górkę i wiało w twarz, wolałam skupić się na rozluźnianiu i równym oddechu, bo kiedyś na starcie w takich warunkach złapała mnie kolka, więc zjadłam później). Zdecydowałam jednak, że będę wchodzić na mocne obroty, czułam się dobrze ale jednak niepokoił mnie trochę żołądek.. nie wiem jak to opisać, czułam po prostu że jak wezmę kolejnego żela i wejdę na wyższą intensywność to może być źle. No i hop, zanurzyłam się głęboko w biegu, zrobiło się intensywnie. Teraz już chciałam tylko jak najwięcej urwać z życiówki
. Napierałam, to był właśnie ten najpiękniejszy moment biegu, ostateczna walka i danie całego zapasu, który miałam.
Za metą chwila ogłuszenia, z wysiłku poczułam jak dygotają mi nogi. Spotkałam się z chlopakiem, ubrałam coś cieplejszego (co w sumie było problematyczne bo nie miałam zbyt dobrej koordynacji i wciąż czułam się ogłuszona) i zrobiłam jeszcze 1 km roztruchtania .Na pierwszych metrach poczułam obolałe czworogłowe. Mocno.
Co do warunków atmosferycznych - było zimno, jakiś 1 stopień, po nawrocie wiało w twarz, nie chowałam się jednak za nikim, wolę biec swoim tempem, naturalniej i swobodniej wtedy się czuję.
Mawiają, że w butach z płytką karbonową mocno angażowane są tylne partie mięśniowe - pośladki, dwugłowe, łydki. W ogóle nie czuję, żeby były zmęczone. Wszystko poszło w czworogłowe.
Wrzucam link do biegu, GPS źle pokazuje profil trasy, tempo uzależnione od tego czy było w górę, czy w dół, z wiatrem, czy pod wiatr.
https://flow.polar.com/shared/7e72e21bd ... 955d45ec1b
Bardzo jestem szczęśliwa, że po tylu latach wreszcie pobiegłam coś szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i to na dystansie, który nigdy mi jakoś szczególnie nie leżał. Pora uaktualnić forumową stopkę
. Trening maratoński służy
.
Wygląda na to, że powinnam zmienić założenia co do maratonu i atakować sub. 3:40
.