Data: 02.03.2014 r. (niedziela)
Godz. 12:00
Waga: 72,3 kg
HR spocz.: 72
Test ortostatyczny: 98
Rozgrzewka
Dystans – 3,797 km
Czas - 0:22:02
Tempo – 5:48/km
HR - 138/153
Zawody: XXXIV Półmaraton Wiązowski
Dystans – 21,097 km (pomiar wg stopera – 21,207 km)
Czas – 1:32:24 (PB)
Tempo - 4:23/km (pomiar wg stopera – 4:21/km)
HR - 174/189
Międzyczasy:
5,0 km - 0:22:51 – 5,0 km (5,037 km) – 22:51, tempo: 4:32/km, HR: 167/176
10,0 km - 0:45:08 – 5,0 km (5,025 km) – 22:17, tempo: 4:26/km, HR: 173/177
15,0 km - 1:06:45 – 5,0 km (5,010 km) – 21:37, tempo: 4:19/km, HR: 177/180
20,0 km - 1:28:02 – 5,0 km (5,028 km) – 21:17, tempo: 4:14/km, HR: 178/180
21,1 km - 1:32:24 – 1,1 km (1,107 km) – 04:22, tempo: 3:57/km, HR: 182/189
Temp.: ok. 6 st. C
Zachmurzenie: pełne
Opady: brak
Wiatr: odczuwany (czasami porywisty) do nawrotu
Co by tu nie pisać. Udało się. Jogi Ba Bu !!! Ale od początku. Pobudkę zaplanowałem sobie w niedzielę na godz. 7:00. Z planów niewiele wyszło, bo wstałem pół godziny później. Uznałem, że i tak będę miał dużo czasu na przygotowanie się do wyjazdu. Zacząłem od wypicia Powerade 0,5l, zrobiłem sobie kawę, dwie kanapki chleba razowego z masłem roślinnym i domowej roboty dżemem. Spokojnie to spożyłem, wykąpałem i zacząłem kompletować sprzęt. Część ubrań założyłem na siebie od razu, aby nie tracić na miejscu czasu na przebieranie. Miałem duże wątpliwości, jak się ubrać. Wiedziałem, że jak ubiorę się zbyt grubo, to w drugiej połowie dystansu mogę się przegrzać. Zabrałem zatem nadmiarową ilość ubrań, aby być przygotowanym na wersję lekką i cięższą. Zmierzyłem sobie tętno spoczynkowe, wyszło 72, także jak na taką nieprzyzwoitą porę całkiem nieźle. Z domu wyruszyłem niemal punktualnie o godz. 9, droga minęła spokojnie i 40 minut później zaparkowałem sobie na ulicy zaraz przy drugim zjeździe do Wiązownej. Wypiłem jeszcze ok. połowy butelki Powerada i udałem się do biura zawodów, który mieścił się w miejscowym Gimnazjum. Odebrałem numer startowy, a na sali odebrałem pakiet, czyli tak naprawdę koszulkę. Fajnie, że Wiązowna nie poddała się ogólnemu trendowi na koszulki techniczne i oferuje zwykłe koszulki bawełniane z nadrukiem. W tym roku były one dostępne w kilku kolorach – ja wybrałem niebieską. Sala mimo tak wczesnej pory była już mocno zatłoczona. Do startu było jeszcze ok. 2 godz. Trochę zmarzłem podczas spaceru od samochodu, także założyłem czapkę i rękawiczki i czekałem, aż się zagrzeję. Ciągle rozmyślałem, jak się ubrać. Podpiąłem sobie numer do koszulki na ramiączka i uznałem, że zaryzykuję i ubiorę się dość lekko. Gdy byłem już ogrzany, przebrałem się w strój docelowy. Buty – Asics Gel-Lyte33 2, skarpety kompresyjne, slipy Kalenji, spodenki krótkie Kalenji, koszulka termo Craft, koszulka z numerem na nią, czapeczka z daszkiem i rękawiczki. Na to wszystko założyłem sobie ciepłe spodnie dresowe, bluzę i dodatkową czapeczkę. Całą resztę spakowałem i odstawiłem do szatni. Pozbawiony balastu zająłem sobie ponownie miejsce na sali i czekałem. Było jeszcze ponad godzina do startu. Postanowiłem, że na rozgrzewkę wyjdę o wpół do. W międzyczasie parę razy odwiedziłem toj-toja, ostatni raz tuż przed wyjściem na rozgrzewkę. Gdy tak się rozglądałem niewiele osób widziałem, które były ubrane tak, jak ja zamierzałem. O wpół do 12 zdjąłem dres i bluzę, zostawiłem w szatni i poszedłem potruchtać. Brrr, ale było zimno. Pożałowałem mojej decyzji, no ale było już za późno. Podczas rozbiegania zauważyłem, że jest duża różnica jeśli chodzi o wiatr. W jednym kierunku biegło się z wiatrem, w drugą (zgodnie z kierunkiem biegu od startu) pod wiatr. Czyżby to był ten osławiony „w modrę wind”? Truchtałem aż do za 5 min 12, wtedy skierowałem się w stronę stref. Początkowo ustawiłem się w strefie na 1:35, ale ze względu na to, że było dużo miejsca z przodu przesunąłem się bliżej startu. Nie ma co udawać, było mi zimno. Dodatkowo start się nieco opóźnił i ruszyliśmy 2 minuty po. Chyba po raz pierwszy od dawna było tak, że bardzo dużo osób wyprzedzało mnie na początku. Starałem się nie poddać i nie biec za szybko. Pierwsze tempo jakie zanotowałem to było ok. 4:50/km, czyli bardzo spokojnie. Nie było tłoku, biegło się komfortowo, ludzie mnie ciągle mijali. Po jakichś 3-4 minutach stan ten się ustabilizował. Teraz ja zacząłem mijać tych, którzy stanęli za blisko startu. Na pierwszym km średnie tempo odcinka, a zatem na 1km wyniosło 4:40/km, czyli delikatnie przyspieszałem. Do 5 km oznakowany był każdy kilometr, moje tempo powoli rosło, aby na 5 km wynieść średnio 4:32. Pierwszą 5 zamknąłem w 22:51. Wydało mi się to za wolno i dziwnie uznałem, że zbyt dużo nadrobiłem (rzeczywiście było to tylko 37 metrów). Dodatkowe utrudnienie to był wiatr, zwłaszcza na odcinkach, gdzie była wolna przestrzeń. Linia biegaczy była bardzo rozciągnięta, nie było się za kim chować. Na 6 km był pomiar, zaraz po nim pierwszy punkt odżywczy, z którego skorzystałem, spojrzałem na tempo i wynosiło ono chyba 4:38. Zacząłem powoli żegnać się z szansami na żywciówkę. Biegło mi się ciężko, wiatr przeszkadzam i w tym właśnie momencie zrzuciłem z siebie presję wyniku. Postanowiłem biec najlepiej jak się da i nie kalkulować za mocno. W międzyczasie zaważyłem, że w podobnym tempie jak ja biegnie jeszcze kilka osób, w tym dwóch kolegów z Kb-Rebus. Nie była to zwarta grupa, nikt nie chciał za bardzo prowadzić, aby nie brać na siebie frontowego wiatru. Także to były takie przeskoki pomiędzy mijanymi zawodnikami. Tempo delikatnie rosła, ale nadal było powyżej 4:30/km. Nie było już oznaczeń kilometrowych, także po czasie orientowałem się, że z wolna zbliżamy się do 10 km i następnie do półmetku i nawrotu. Upewniłem się, gdy z naprzeciwka pojawili się liderzy biegu (biegacz z Ukrainy – późniejszy zwycięzca biegu i Emil Dobrowolski – drugie miejsce). Trochę przed 10 km był dość odczuwalny zbieg, dużo na nim udało się nadrobić, ale powstała też w głowie myśl, że po nawrocie trzeba będzie powspinać się. Na 10 km miałem czas 45:08, 5 km pokonane w tempie 4:26/km, czyli nie było tak źle, wróciła myśl o żywcówce. Ważne, jak to będzie po nawrocie i po pokonaniu podbiegu. Po nawrocie pomyślałem sobie, że paru kolegów wiozło się na moich plecach, bo nagle pojawili się obok. Nadszedł podbieg, nie była to Agrykola, ale poczułem go w nogach i płucach. Gdy zrobiło się już płasko spojrzałem na tempo. Było nieźle, bo 4:24. Poczułem moc i dużą mobilizację, dodatkowo po nawrocie biegło się z wiatrem w plecy. Czułem, że przyspieszam, co miało szybkie odzwierciedlenie w tempie trzeciej piątki, bo wynosiło już ono 4:20. Koledzy też czuli moc, bo nagle jeden z nich (Darek z KB) mocno przyspieszył. Z racji, że nieco znam Jego możliwości odpuściłem sobie podążanie z nim. Kolega Darek ma jakieś 1:24-25 w półmaratonie i zwyczajnie postanowił rozwinąć swoją zwykłą prędkość. Dwaj pozostali koledzy ruszyli za Darkiem. Niestety zapłacili za to, bo obu bodajże później dogoniłem i wyprzedziłem. Kolega z KB znikał mi z oczu, tempo jednak nie malało, a wręcz przeciwnie - rosło. –trzecią piątkę zamknąłem w 4:19. Stało się wtedy jasne, że aby poprawić żywcówkę, będę musiał pobiec lepiej niż w Tarczynie czwartą piątkę. Wtedy to było tempo 4:20, teraz musiało być nieco szybciej. Otworzyłem 16 km i zerknąłem na Garmina, tempo – 4:06/km. Aż się przeraziłem tym wynikiem, nie miałem odczucia, że jakoś przyspieszam, biegło mi się bardzo swobodnie. Tak na chłodno to prawdopodobnie na tamtym odcinku było lekko w dół. Po jakimś 1,5 km tempo powoli zaczęło spadać: 4:08, 4:10, 4:12. Odnosiłem wrażenie, że zwalniam. Coraz bliżej było do mety i coraz bardziej byłem zmęczony, a nogi wydawały się odczuwać wielotygodniowe treningi. Szło to coraz mozolniej. Ale szansa na dobry wynik nadal była, czwartą piątkę ostatecznie zamknąłem w tempie 4:14/km. Tempo średnie na ostatnim odcinku trochę mnie przestraszyło – 4:24, czyli biegłem już wolno, ostatkiem sił. Zmusiłem się do przyspieszenia, ale nie szło. Na znaczniku 1 km (do mety) miałem zapas ok. 4:20 i takież tempo na Garminie, byłem na styk. Pełna mobilizacja, ostatni zakręt (pozostało jakieś 800 metrów). Tempo zaczęło rosnąć: 4:18, 4:15, 4:11. Na asfalcie pojawił się znacznik 600 metrów, uznałem, że tyle mam jeszcze do mety, zresztą było już ją widać w oddali. Przyspieszyłem jeszcze już resztką sił, nie patrzyłem już na stoper. Oj nie było już wtedy mocy, nie było, ale walczyłem o każdą sekundę. Na mecie stoper zatrzymałem na 1:32:25. Yesss. Wywalczyłem to, bardziej z tego, że chciałem, niż mogłem. Ominąłem wręczających medale i poszedłem na chwiejnych nogach po depozyt. Chwile się zastanawiałem, co dalej robić. Poszedłem zobaczyć, czy jest tłok pod prysznicami. Było niemal pusto. Wykąpałem się, przebrałem, wyciągnąłem z torby telefon – wynik skorygowany o 1 sek. na moją korzyść. I powoli zacząłem iść w stronę samochodu, wyszedłem z budynku i wtedy zobaczyłem gościa z taką kiełbaską na gorąco z musztardą i drugiego, jak się pytał, gdzie takie dają. Dostałem niemal ślinotoku, zrobiłem w tył zwrot , na węch odszukałem kuchnię i stołówkę. Szef kuchni polecał kiełbaskę, bigos i żurek. Jako, że nie wprowadzono żadnych ograniczeń wziąłem sobie kiełbaskę i bigos. Ależ mi to jedzonko smakowałem, popchnąłem to dwiema kajzerkami. Od razu ocena imprezy poszła ostro w górę. W świetnym nastroju, zaopatrzywszy się jeszcze w kawę na drogę, poszedłem do samochodu i ruszyłem do domu. Po drodze zajechałem jeszcze do Auchan i w ramach nagrody zakupiłem sobie duży zestaw sushi.
No, ale teraz mam vdot 49,5, co dla tempa progowego oznacza 4:18/km