Sobota 02/03/2013
Ćwiczenia stabilności ogólnej - solidna dniówka, czyli snowboardowanie w Chamonix
Wypad trochę dalej niż zwykle, ale mieliśmy mocno zniżkowe karnety, więc skusiliśmy się na odkrywanie nowego miejsca. I szczerze mówiąc bez rewelacji.

Droga OK, obie przełęcze bez problemu przejezdne, w dolinie Chamonix mnóstwo śniegu, ale i mgła, a ten śnieg już taki mocno zużyty, błotem strzaskany. Wyglądało to bardzo smutno. Na dzień dobry 40 minut czekania w kolejce do linówki, by się dostać na teren do szusowania. A na górze informacja, że czeka nas ta przyjemność i na koniec dnia, bo trasa na dno doliny zamknięta z powodu niedostatków śniegowych. Temperatura faktycznie była wysoka, nawet na powyżej 2000 m n.p.m. śnieg szybko zrobił się bardzo mokry i ciężki. Na odcinkach poza trasą nieźle się napociłam, a na trasach nieźle poćwiczyłam jazdę po muldach - wymiękłam tylko na odcinku, gdzie oweż były zainstalowane specjalnie - sięgały mi do pasa. Wieczorem po powrocie okrutnie bolały mnie przyczepy czworogłowych nad kolanami, a następnego dnia dla odmiany górna część ciała - od balansowania.
Pomimo tego
Niedziela 03/03/2013
Biegówki 14km, około 2h
Po bardzo wczesnym obiedzie wybraliśmy się na przełęcz Mollendruz, było tak ciepło, że nie do końca wierzyliśmy, że będzie tam wystarczająco dużo śniegu. Śnieg jednak był i również mnóstwo jego amatorów, ledwo udało się zaparkować. Słońce grzało mocno, wyruszyliśmy na trasę dającą możliwości zrobienia 3, 6, 10 lub 14-to kilometrowej pętli. W miejscacj zacienionych w torach był lód, gdzie tylko śnieg nie dochodził natychmiast zaczynała się paćka - często nawet z górki zamiast zjechać, trzeba było zbiec. Na początek biegliśmy razem, potem zaczęłam stopniowo odstawać, niemniej dzielnie goniłam pana małżonka i wyprzedzałam kolejne osoby. Niemniej na krętym odcinku w lesie straciłam go z oczu na dobre. W sumie nie ustaliliśmy nawet, którą pętlę biegniemy, gdzieś niebawem na mnie poczeka. I tak dziko gnając (wyprzedził mnie jedynie dziadek w stroju supermana

) dojechałam aż do zawrotki największej pętli, koncówka mocno pod górę, ale pocisnęłam. Niemniej jak i tam na mnie nie czekano, to motywacja mi nieco siadła, w sumie przykro mi było już od jakiegoś czasu. Druga połówka trasy to pogoń za państwem różowymi - tzn. tak ich sobie w myślach nazwałam, bo pani miała tego koloru kurtkę. Ruszyli z zawrotki z pewną przewaga nade mną, trochę ich doganiałam, to znów trochę traciłam, doszłam ich chyba po 5km, przepuścili mnie, choć miałam ochotę odpowiedzieć: "nie jestem przekonana, czy rzeczywiście będę na dalszym odcinku szybsza od państwa". Ale jakoś się zawzięłam i pojechałam, na horyzoncie zamajaczył parking, postanowiłam dobiec z fasonem. Na "mecie" dyszałam solidnie. I nie zastałam tam pana małżonka. No to już w ogóle pięknie. Na szczęście po chwili przybiegł, okazało się, że dokręcił jeszcze dwukilometrową boczną pętlę. Nie ukrywałam, że pozostawienie mniej samej na trasie w górach nieszczególnie mi się spodobało. Skończyło się na przeprosinach i obietnicy poprawy.
Pisałam Wam kiedyś, że rozważałam start na biegówkach, byłby właśnie w tę niedzielę. Nie zdecydowałam się w końcu, bo obawiałam się przy swoich umiejętnościach jazdy w większej grupie. Ale jakbym śmigała te 12km, to celem byłoby złamanie 2h. I w sumie się to udało, tylko na innej trasie i na posnowboardowym zmęczeniu.