sebbor - od kontuzji po Berlin Marathon 2024
Moderator: infernal
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Piątek 24.08.2018
Siłownia
6' rowerek + 45 ćwiczeń siłowych + GR 8' + podbieg na bieżni mech. 3,1km ~20min
Tu solidnie zrobiłem nogi, bo najpierw wykroki, później prostowanie nóg na maszynie i na koniec dobitka podbiegiem. Ten nie był jakoś bardzo mocny, bo ustawiłem spokojne tempo 9,5km/h, ale przy rosnącym nachyleniu 3% -> 10% powiedzmy, że ciut się upociłem
Sobota 25.08.2018
LONG
25,5km ~4:40/km + 5km ~6:40/km RAZEM 30,5km
Nogi skatowane po siłce, szczególnie na dupie. Trudno, ostatniego longa przed Krynicą trzeba było zrobić, najwyżej będzie wolno - mówiłem sobie. I faktycznie pierwszy kilometr totalna zamułka w 5:25. Później jednak zacząłem się rozkręcać i nogi same doprowadziły mnie na właściwe tempo ~4:40. I jakoś to szło. Tętno raczej wysokie, ale też na plecach miałem dodatkowy balast w postaci plecaka, litr picia. W planie było zrobienie 25km o później dokręcenie piątki z moją dziewczyną, która przed Business Run'em postanowiła trochę potruchtać Z tego powodu, skoro ostatnia piątka miała być powolutku, chciałem zrobić przyspieszenie po 20km. Do tego momentu było po 4:48/km na tętnie ~151. Później kilometry w 4:16, 3:47, 3:46, 4:10. Tętno średnie 169 tej czwórki. Całość uśredniona daje po 4:40. Truchtanie na koniec po 6:40 w sumie nie takie głupie, bo w Krynicy też mi przyjdzie pewnie biec takim tempem Dobry trening, po którym wcale nie czułem się bardzo zmęczony. To dobrze, to dobry znak, jeśli trzydziestka wjeżdża łatwo
Po każdym treningu, wchodząc do mieszkania na 3 piętro, rozciągam się na schodach. W sobotę mięśnie dupy miałem tak zDOMSowane, że przy próbie wykroku prawie osunąłem się na posadzkę... Ciekawe, że 30stkę dałem radę zrobić bez problemu, a już przysiad mnie niszczył bólem...
Niedziela 26.08.2018
EASY
11km ~4:58 ~HR143
Trening robiony dość wcześnie rano jak na niedzielę i na mnie, nie zdążyłem się rozbudzić i nogi jak kołki przez pierwsze kilometry. Pierwsze 2km w 10:50!!! Pewnie wpływ miał też jeszcze nie do końca zregenerowany long, który jednak kończyłem w sobotę dopiero o godz. 19. Lekkie easy zostało jednak wydeptane wg planu co dało mi prawie 90km w tygodniu. Czyli też wg planu. Czuję się dobrze. Waga po urlopie taka sama czyli około 69kg przy pomiarach rano na czczo. Zaczynam się nakręcać na B7D.
Siłownia
6' rowerek + 45 ćwiczeń siłowych + GR 8' + podbieg na bieżni mech. 3,1km ~20min
Tu solidnie zrobiłem nogi, bo najpierw wykroki, później prostowanie nóg na maszynie i na koniec dobitka podbiegiem. Ten nie był jakoś bardzo mocny, bo ustawiłem spokojne tempo 9,5km/h, ale przy rosnącym nachyleniu 3% -> 10% powiedzmy, że ciut się upociłem
Sobota 25.08.2018
LONG
25,5km ~4:40/km + 5km ~6:40/km RAZEM 30,5km
Nogi skatowane po siłce, szczególnie na dupie. Trudno, ostatniego longa przed Krynicą trzeba było zrobić, najwyżej będzie wolno - mówiłem sobie. I faktycznie pierwszy kilometr totalna zamułka w 5:25. Później jednak zacząłem się rozkręcać i nogi same doprowadziły mnie na właściwe tempo ~4:40. I jakoś to szło. Tętno raczej wysokie, ale też na plecach miałem dodatkowy balast w postaci plecaka, litr picia. W planie było zrobienie 25km o później dokręcenie piątki z moją dziewczyną, która przed Business Run'em postanowiła trochę potruchtać Z tego powodu, skoro ostatnia piątka miała być powolutku, chciałem zrobić przyspieszenie po 20km. Do tego momentu było po 4:48/km na tętnie ~151. Później kilometry w 4:16, 3:47, 3:46, 4:10. Tętno średnie 169 tej czwórki. Całość uśredniona daje po 4:40. Truchtanie na koniec po 6:40 w sumie nie takie głupie, bo w Krynicy też mi przyjdzie pewnie biec takim tempem Dobry trening, po którym wcale nie czułem się bardzo zmęczony. To dobrze, to dobry znak, jeśli trzydziestka wjeżdża łatwo
Po każdym treningu, wchodząc do mieszkania na 3 piętro, rozciągam się na schodach. W sobotę mięśnie dupy miałem tak zDOMSowane, że przy próbie wykroku prawie osunąłem się na posadzkę... Ciekawe, że 30stkę dałem radę zrobić bez problemu, a już przysiad mnie niszczył bólem...
Niedziela 26.08.2018
EASY
11km ~4:58 ~HR143
Trening robiony dość wcześnie rano jak na niedzielę i na mnie, nie zdążyłem się rozbudzić i nogi jak kołki przez pierwsze kilometry. Pierwsze 2km w 10:50!!! Pewnie wpływ miał też jeszcze nie do końca zregenerowany long, który jednak kończyłem w sobotę dopiero o godz. 19. Lekkie easy zostało jednak wydeptane wg planu co dało mi prawie 90km w tygodniu. Czyli też wg planu. Czuję się dobrze. Waga po urlopie taka sama czyli około 69kg przy pomiarach rano na czczo. Zaczynam się nakręcać na B7D.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 27.08.2018
EASY
10,5km 49:45 ~4:44
Wtorek 28.08.2018
Siła Biegowa
4km ~4:42 + 4' GR + 8x210m podbieg + 3,7km
Podbiegi dość mocno, ale tylko 8, więc to nie była zabójcza jednostka
Zaczynam tworzyć swój plan na B7D. Fajnie, że tam nie ma tony obowiązkowego sprzętu. W zasadzie tylko telefon i czołówka na pierwszy i ostatni etap. Będzie można biegać na lekko (poza płynami)
EASY
10,5km 49:45 ~4:44
Wtorek 28.08.2018
Siła Biegowa
4km ~4:42 + 4' GR + 8x210m podbieg + 3,7km
Podbiegi dość mocno, ale tylko 8, więc to nie była zabójcza jednostka
Zaczynam tworzyć swój plan na B7D. Fajnie, że tam nie ma tony obowiązkowego sprzętu. W zasadzie tylko telefon i czołówka na pierwszy i ostatni etap. Będzie można biegać na lekko (poza płynami)
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Środa 29.08.2018
BNP
5km ~6:45/km ~HR113 + 3km ~4:45/km ~HR141 + 8,2km ~3:54/km ~HR165 + 1km 3:35 + 1km 3:29 + 1,8km RAZEM 20km
Przedostatni akcent. Pierwsza piątka biegana z Młodą, jako jej ostatni bieg przed Business Runem, dobrze, że ją kolano nie boli. Dla mnie to rozgrzeweczka. Później jeszcze trójka już mojego easy, bo plan BNP był na 8+8+2. Ósemka drugiego zakresu wjechała łatwo, na niskim tętnie. Dobrze ,że biegałem na mierzonej pętli, bo tempo chwilowe szalało... Na koniec, bez przerwy, przyspieszenie do tempa progowego i dwa mocne kilometry. Trening dość męczący, ale dobrze 'wjechał' Czułem się na nim dobrze, kontrolowałem wszystko i mógłbym jeszcze dołożyć kilometrów, żeby było ciężej, ale już nie teraz. Przedostatni tydzień przed Krynicą, więc nadal trenuję, ale już ucinam trochę kilometrów i obciążeń. W niedzielę ostatni akcent z wykorzystaniem Business Runa, w którym również biegnę. Zdrowie jest, tak trzymać
BNP
5km ~6:45/km ~HR113 + 3km ~4:45/km ~HR141 + 8,2km ~3:54/km ~HR165 + 1km 3:35 + 1km 3:29 + 1,8km RAZEM 20km
Przedostatni akcent. Pierwsza piątka biegana z Młodą, jako jej ostatni bieg przed Business Runem, dobrze, że ją kolano nie boli. Dla mnie to rozgrzeweczka. Później jeszcze trójka już mojego easy, bo plan BNP był na 8+8+2. Ósemka drugiego zakresu wjechała łatwo, na niskim tętnie. Dobrze ,że biegałem na mierzonej pętli, bo tempo chwilowe szalało... Na koniec, bez przerwy, przyspieszenie do tempa progowego i dwa mocne kilometry. Trening dość męczący, ale dobrze 'wjechał' Czułem się na nim dobrze, kontrolowałem wszystko i mógłbym jeszcze dołożyć kilometrów, żeby było ciężej, ale już nie teraz. Przedostatni tydzień przed Krynicą, więc nadal trenuję, ale już ucinam trochę kilometrów i obciążeń. W niedzielę ostatni akcent z wykorzystaniem Business Runa, w którym również biegnę. Zdrowie jest, tak trzymać
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 30.08.2018
Siłownia
rowerek + ćwiczenia siłowe 40' w tym przysiady 40kg + podbieg na bieżni mech. 15' 3% --> 15%
Piątek 31.08.2018
wolne
Siłownia
rowerek + ćwiczenia siłowe 40' w tym przysiady 40kg + podbieg na bieżni mech. 15' 3% --> 15%
Piątek 31.08.2018
wolne
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 01.09.2018
EASY
20km 1:33:56 ~4:41/km ~HR152
Ostatnie jakieś dłuższe bieganko. Plecak i litro wody w obciążeniu. Początek powolny, czwórka była powyżej 20 minut, ale potem nogi złapały swój rytm w okolicy 4:30-35 i fajnie to szło, lekko.
Niedziela 02.09.2018
Threshold
6,1km ~4:47/km + 2x100 + 1km + 2x80m + GR5' + 3,94km 13:45 ~3:29/km ~HR182 + 2,2km
Najpierw mój prywatny bieg śniadaniowy czyli kółko wokół Malty na dokręcenie kilometrów. Później impreza Business Run, na której jako członek sztafety robiłem główną część treningu, niecałe 4km mocno. Plan był na mocne progowe tempo 3:30/km i tak się udało, wyszło po 3:29. Zmęczenie solidne, aż tak lekko to nie było , ale też bardzo odczułem, że było ciepło (27 stopni i słońce) co nieco mnie zagotowało, mimo krótkiego dystansu. Ogólnie OK, kilkanaście kilometrów nakręcone w tym 4 mocno.
Tydzień 77km. Teraz już maksymalny odpoczynek przed Krynicą i jakieś easy na podtrzymanie.
EASY
20km 1:33:56 ~4:41/km ~HR152
Ostatnie jakieś dłuższe bieganko. Plecak i litro wody w obciążeniu. Początek powolny, czwórka była powyżej 20 minut, ale potem nogi złapały swój rytm w okolicy 4:30-35 i fajnie to szło, lekko.
Niedziela 02.09.2018
Threshold
6,1km ~4:47/km + 2x100 + 1km + 2x80m + GR5' + 3,94km 13:45 ~3:29/km ~HR182 + 2,2km
Najpierw mój prywatny bieg śniadaniowy czyli kółko wokół Malty na dokręcenie kilometrów. Później impreza Business Run, na której jako członek sztafety robiłem główną część treningu, niecałe 4km mocno. Plan był na mocne progowe tempo 3:30/km i tak się udało, wyszło po 3:29. Zmęczenie solidne, aż tak lekko to nie było , ale też bardzo odczułem, że było ciepło (27 stopni i słońce) co nieco mnie zagotowało, mimo krótkiego dystansu. Ogólnie OK, kilkanaście kilometrów nakręcone w tym 4 mocno.
Tydzień 77km. Teraz już maksymalny odpoczynek przed Krynicą i jakieś easy na podtrzymanie.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 03.09.2018
EASY
12,4km 1:02:00 ~5:00/km ~HR142
Z plecakiem i litrem wody w bidonach. Przyzwyczajam się do tego obciążenia. Lekki, spokojny bieg.
Wtorek 04.09.2018
wolne
EASY
12,4km 1:02:00 ~5:00/km ~HR142
Z plecakiem i litrem wody w bidonach. Przyzwyczajam się do tego obciążenia. Lekki, spokojny bieg.
Wtorek 04.09.2018
wolne
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Środa 05.09.2018
wolne
Chciałem tu zrobić spokojną dyszkę, ale od rana zaczęło mnie drapać w gardle i głowa jakaś taka cięższa, zimne dłonie, temperatura 37,1... Zacząłem obawiać się najgorszego, że znowu przed startem łapie mnie przeziębienie i będzie kupa... Nie chciałem powtarzać scenariusza z ZUKa gdzie biegłem na przeziębieniu... Od razu metody naturalne oraz te farmakologiczne, żeby postawić się na nogi. Napary, witaminy, wygrzewanie itp. i czekanie jak to będzie w czwartek...
Czwartek 06.09.2018
EASY
7km ~4:50/km
Od rana samopoczucie dobre, na tyle, że przed południem poszedłem na lekkie easy (w pracy miałem już wolne), żeby nie wypaść z rytmu, biegło się fajnie, leciutko. Kontynuowałem terapię, jednak po południu i wieczorem, podczas podróży do Krynicy samopoczucie znów ciutkę się pogorszyło To był dzień, gdzie od rana brałem leki z założeniem takim, żeby nie brać ich już w piątek dzień przed biegiem. Było lepiej niż w środę, ale jeszcze nie rewelacyjnie...
Piątek 07.09.2019
wolne
Rano wziąłem jednak jeszcze leki, possałem coś na gardło i wypoczywałem. Było już naprawdę dobrze, udało się chyba opanować infekcję. Wieczorem czułem się już całkiem normalnie, gardło nie bolało, więc zająłem się szykowaniem do boju nie myśląc już o żadnym przeziębieniu. uffff.... :uuusmiech:
kolejna część z właściwą relacją pisze się...
wolne
Chciałem tu zrobić spokojną dyszkę, ale od rana zaczęło mnie drapać w gardle i głowa jakaś taka cięższa, zimne dłonie, temperatura 37,1... Zacząłem obawiać się najgorszego, że znowu przed startem łapie mnie przeziębienie i będzie kupa... Nie chciałem powtarzać scenariusza z ZUKa gdzie biegłem na przeziębieniu... Od razu metody naturalne oraz te farmakologiczne, żeby postawić się na nogi. Napary, witaminy, wygrzewanie itp. i czekanie jak to będzie w czwartek...
Czwartek 06.09.2018
EASY
7km ~4:50/km
Od rana samopoczucie dobre, na tyle, że przed południem poszedłem na lekkie easy (w pracy miałem już wolne), żeby nie wypaść z rytmu, biegło się fajnie, leciutko. Kontynuowałem terapię, jednak po południu i wieczorem, podczas podróży do Krynicy samopoczucie znów ciutkę się pogorszyło To był dzień, gdzie od rana brałem leki z założeniem takim, żeby nie brać ich już w piątek dzień przed biegiem. Było lepiej niż w środę, ale jeszcze nie rewelacyjnie...
Piątek 07.09.2019
wolne
Rano wziąłem jednak jeszcze leki, possałem coś na gardło i wypoczywałem. Było już naprawdę dobrze, udało się chyba opanować infekcję. Wieczorem czułem się już całkiem normalnie, gardło nie bolało, więc zająłem się szykowaniem do boju nie myśląc już o żadnym przeziębieniu. uffff.... :uuusmiech:
kolejna część z właściwą relacją pisze się...
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 08.09.2019
START
100km Bieg 7 Dolin 10:35:04 ~6:21/km ~HR157 18. miejsce M
Udało się pospać około 3 godziny przed tym startem. Mimo, że budzik nastawiony dopiero na 2:00 (miałem blisko na start) to i tak obudziłem się pół godziny wcześniej. Poleżałem 15 minut i zacząłem się pakować widząc, że adrenalina zaczyna robić swoje- żadnego spania już tu nie będzie! Dzięki temu nie musiałem aż tak się spieszyć ze swoimi przygotowaniami, a na starcie byłem już o 2:35. Krótka rozgrzewka i tyle. Byłem gotowy.
Plan główny był na poniżej 11 godzin. Plan ambitny był na 10:30 i takie też międzyczasy na każdy punkt rozpisałem sobie na kartce. Sporo czasu analizowałem wyniki z poprzednich lat, porównywałem punkty ITRA itp. Wychodziło mi, że te 10:30, jakkolwiek brzmi mocno na 100km w górach, jest realne przy dobrych wiatrach. Ewentualnie strata na każdym odcinku kilku minut też doprowadzi mnie poniżej 11 godzin. Szybszego biegania nie zakładałem, jeszcze nie w tym roku O miejscach za dużo nie myślałem, chciałem być w top15, może w top20, bo wiedziałem, że poziom tam jest bardzo wysoki i taka pozycja będzie dla mnie dobra. Plany planami, ale trzeba to jeszcze pobiec...
Początek po mieście standardowo, dużo osób leci mocno, ja się pilnuję jak mogę. Blask czołówek ładnie rozświetla ulice. Na Jaworzynę całość podbiegam, czuję się bardzo dobrze i jakoś to leci. Wmuszam w siebie pierwszego batonika, choć jeszcze nie jestem głodny. Aż do zbiegu do Rytra czeka mnie teren pagórkowaty, jednak całkiem biegowy. Fajnie, że udało się złapać dwóch panów, którzy ciągną w akceptowalnym tempie. Po drodze mijam Macieja Więcka, wyprzedzenie gwiazdy zawsze daje kopa Mimo, że to góry, noc, to jest mi ciepło. Bluzka termiczna (długi rękaw) spocona, czapeczka z daszkiem też. Dopiero jak zawieje to czuję chłód. 1:59:50 na Hali Łabowskiej. Niby rozpisałem sobie 1:57, ale to tutaj miałem z tym największy problem, bo wydawało mi się, że wszyscy idą początek mocniej i trudno było mi ustalić ile będzie optymalnie. 2h były OK, bo ja czułem się bardzo luźno, a o to mi chodziło na tym odcinku.
Pitstop krótki, tyle tylko żeby dolać wody, i na punkcie minąłem kilka osób. 2-3 kolejne na następnych kilometrach. Na 26km mijam Magdę Łączak. Tu zapaliła mi się lampka czy oby ja nie szarżuję za mocno?! Ale nie! Jest luz, dobre samopoczucie, wjechał kolejny batonik i żel. Na zbiegu do Rytra zrobiło się w końcu jasno. Biegło mi się przez to sporo łatwiej i bezpieczniej, bo wcześniej, kilka razy, wykręciłem, niegroźnie na szczęście, kostkę. Na asfalcie jestem w stanie na spokojnie wejść w tempo 4:45-4:50, co pokazuje mi, że jest Si. Na punkcie cieszy mnie Cola z mojego przepaku, orzeźwia. Niestety obok dzieją się sceny dziwne. Pan, 40-50 lat, w wielkim pośpiechu, krztusząc się pochłanianymi pomarańczami krzyczy na wolontariuszkę, żeby szybciej otwierała mu worek i mieszała izotonik z wodą. Wygląda jakby walczył w emocjach o każdą sekundę! Rozumiem determinację do walki, ale trochę kultury i ogłady by się przydało... Rytro mam w 3:20 czyli dokładnie jak w mojej rozpisce.
Stromy odcinek pod górkę na Przechybę z założenia chcę podchodzić. Szkoda mi już tam stracić większość sił na próbach podbiegania. Żwawym podchodzeniem i tak mijam kilka osób. Warto zaznaczyć, że za Rytrem mieszaliśmy się z dystansem 64km oraz Ironami, którzy też tyle biegli. Czyli to, że ja kogoś mijałem, nie zawsze znaczyło, że zyskuję pozycję. Na tym podejściu mijam Paulinę Wywłokę, drugą kobietę na mecie. Stromizna, która tak groźnie wygląda na profilu trasy, minęła mi jakoś tak... bezproblemowo?! Szybko! Aż byłem zdziwiony łatwością z jaką mi to przyszło. Dobrze! To był kolejny boost motywacyjny. Na agrafce do schroniska mijam się z tymi którzy już ruszają dalej w trasę. Widać w tym miejscu ile osób mam przed sobą z niebieskim numerkiem. Też taki mam. Ale osób takich niewiele... raczej sami fioletowi z Iron Runa, których część już tylko idzie. 44km w 4:34, 4 minuty powyżej planu, czyli nadal dobrze.
Kolejny odcinek jest długi, aż 21km do Piwnicznej, ale znam te szlaki. Dużo kamienistych zbiegów. Niespecjalnie mam ochotę coś zjeść. Żołądek mi się już trochę zakleił i wysyła sygnały, że nie chce nic słodkiego. Kilometry się tam dłużą. Raz jest z górki, raz płasko, wyprzedzam wielu zawodników z Iron Runa, ale czuję że moje tempo trochę siadło. Zrobiło się też cieplej, ale to akurat niespecjalnie mi przeszkadzało. Nie, żebym walczył tam z jakimś kryzysem, po prostu lekko przygasłem. Żołądek niby ściśnięty, a ja powoli zaczynałem odczuwać w nim pustkę i głód. Wmuszam w siebie żel cytrynowy z kofeiną, żeby trochę mnie pobudziło. Stawiam sobie za cel Eliaszówkę, z której już tylko przyjemny zbieg do kolejnego przepaku. Niestety właśnie na tym zbiegu odczuwam dyskomfort w lewym bucie. Paluch i ten drugi palec ocierały się o siebie za mocno, co spowodowało bolesne obtarcie. Spowolniło mnie to, ale mogłem biec. Zakładałem, że na punkcie będzie trzeba to zakleić plastrem. Po kilku kilometrach ból jednak zniknął i postanowiłem nie tracić czasu na opatrunek. Kilkukrotnie czułem w tych palcach dyskomfort, głównie na zbiegach, ale dało się biec, więc nie kombinowałem. Kofeina zaczęła działać, bo dobiegając do wodopoju czułem nowe siły, a nastawienie było cały czas bojowe. Piwniczna 66km w 6:33, nadal tylko 3 minuty od rozpisanego planu na 10:30. Zjadam kilka ziemniaków, arbuza i zmieniam koszulkę na krótką. Owoce na punktach mój żołądek przyjmuje bezproblemowo. Do tego koniecznie kolejna puszeczka coli. Teraz byle do Wierchomli i już będzie "z górki". Na tym etapie dwa mocne podejścia, na których nie szaleję, oraz dwa zbiegi, na których radzę sobie chyba dobrze, bo znowu kogoś doganiam. Myślami jestem wyłącznie na tym co tu i teraz, nie ma jeszcze tematu mety. Liczy się dobre dotarcie do 77km. Punkt poprzedzają 3 km po asfalcie, mało przyjemne, ale dystans szybko leci. Jestem do przepaku w dobrym zdrowiu i humorze. Kolejna cola i owoce, bo już pogodziłem się z tym, że żadnych żeli i batonów nie wcisnę. Dużo piję. Szkoda, że na punktach jest tylko woda gazowana!!! Nie wiem, czy to nie jedna z przyczyn problemów z moim żołądkiem... 7:58 tutaj czyli już prawie 8 godzin walki i nadal wg planu.
Wyruszam dalej nastawiony jak na ostatni etap. Żwawo pokonuję mocne podejście doganiając dwóch panów z mojego dystansu. Motywacją jest to, że na kolejnym punkcie planowałem telefon do mojej dziewczyny Kiedy zaczynają się zbiegi do Szczawnika po stoku narciarskim wyraźnie zyskuję nad nimi dystans. Czworogłowe cierpią, jest stromo i trudno mi się puścić pełnym pędem na tym nachyleniu. Siły już nie te. Jest z górki, więc grawitacyjnie jakoś to leci Po zbiegu nogi skasowane, a tu czeka mnie 5 km podbiegu. Gdyby było stromo to OK - podchodziłoby się spokojnie. Ale nachylenie jest małe, trzeba biec. Tutaj już była walka. Mózg wołał, żeby mu odpuścić tej męczarni, nogi też nie bardzo chciały. Przekonałem ich do przebiegnięcia kilometra, potem drugiego. Było ciężko, ale dawałem sobie świetnie radę. Walczyłem, żeby tu nie pęknąć. Myślę, że to taki moment biegu, gdzie wiele osób już idzie, mimo, że można to biec. Tak zresztą minąłem kolejnego rywala z setki. Po wymęczonym trzecim kilometrze w nagrodę 50m marszu i dużo łyków wody. Kiedy do punktu miałem już poniżej 2 km sił było jakby więcej, bo widziałem już kres tego odcinka. Trzymałem już telefon w gotowości. Pod bacówką znowu owoce, herbata i po uzupełnieniu płynów ruszyłem na końcówkę tej przygody. Humor poprawiła rozmowa z wolontariuszami, którzy dodali sił. W tym miejscu byłem na przepaku sam, stawka była już mocno rozciągnięta. 9:24 czyli 4 minuty ponad rozpiskę. Jest dobrze!
Ostatnie 2 km w górę minęły szybko. Pokrzepiła mnie rozmowa z ukochaną, którą poinformowałem, że niedługo będę na mecie. Na początku zbiegu dogonił mnie niepolak z krótszego dystansu, za którym udało mi się utrzymać ledwie kilkaset metrów. Nogi nie te... Ale wszedłem w dobry, mocny rytm, a kilometry uciekały. Po już chyba ostatnim małym podejściu na szlaku, który znałem, wiedziałem, że do mety została piątka. Ból wszystkiego zaczął znikać. No może nie wszystkiego, żołądek ciągle ściśnięty. Było mi na tyle niedobrze, że na ostatnich 12km nie napiłem się nawet łyczka wody... Pojawiła się większa radość z biegu, z każdego kroku przybliżającego mnie do mety. Wiedziałem, że już nic mnie nie powstrzyma przed realizacją mojego celu. W dodatku było prawie cały czas z górki. To pchało. Następna tabliczka, 3 km do mety. Zbliżyłem się do kolejnego Iron Runnera, którego obrałem sobie za cel. Niby nie musiałem go gonić, za sobą też nie miałem żadnego pościgu, ale adrenalina robiła swoje, chciałem dać z siebie więcej. 1km do mety i już jestem za plecami biegacza przede mną. Wbiegamy na ulice, słychać deptak, jeszcze dwa zakręty i zaczyna się ostatnia prosta. W nogach mam 100km, ale wchodzę w mocne tempo i finiszuję ile tylko mogę. 150m przed metą stoi Wojtek Kopeć (3 miejsce OPEN), który bije brawo i zagrzewa do ostatniego wysiłku. Czuję się wspaniale. Mam to! 10:35:04.
Po chwili przychodzi ogromne zmęczenie, ale to już jest nie ważne. Satysfakcja z ukończenia tak długiego i trudnego biegu jest bezcenna. W końcu mogę na chwile się zatrzymać, usiąść i nacieszyć chwilą. Dla takich chwil warto żyć...
START
100km Bieg 7 Dolin 10:35:04 ~6:21/km ~HR157 18. miejsce M
Udało się pospać około 3 godziny przed tym startem. Mimo, że budzik nastawiony dopiero na 2:00 (miałem blisko na start) to i tak obudziłem się pół godziny wcześniej. Poleżałem 15 minut i zacząłem się pakować widząc, że adrenalina zaczyna robić swoje- żadnego spania już tu nie będzie! Dzięki temu nie musiałem aż tak się spieszyć ze swoimi przygotowaniami, a na starcie byłem już o 2:35. Krótka rozgrzewka i tyle. Byłem gotowy.
Plan główny był na poniżej 11 godzin. Plan ambitny był na 10:30 i takie też międzyczasy na każdy punkt rozpisałem sobie na kartce. Sporo czasu analizowałem wyniki z poprzednich lat, porównywałem punkty ITRA itp. Wychodziło mi, że te 10:30, jakkolwiek brzmi mocno na 100km w górach, jest realne przy dobrych wiatrach. Ewentualnie strata na każdym odcinku kilku minut też doprowadzi mnie poniżej 11 godzin. Szybszego biegania nie zakładałem, jeszcze nie w tym roku O miejscach za dużo nie myślałem, chciałem być w top15, może w top20, bo wiedziałem, że poziom tam jest bardzo wysoki i taka pozycja będzie dla mnie dobra. Plany planami, ale trzeba to jeszcze pobiec...
Początek po mieście standardowo, dużo osób leci mocno, ja się pilnuję jak mogę. Blask czołówek ładnie rozświetla ulice. Na Jaworzynę całość podbiegam, czuję się bardzo dobrze i jakoś to leci. Wmuszam w siebie pierwszego batonika, choć jeszcze nie jestem głodny. Aż do zbiegu do Rytra czeka mnie teren pagórkowaty, jednak całkiem biegowy. Fajnie, że udało się złapać dwóch panów, którzy ciągną w akceptowalnym tempie. Po drodze mijam Macieja Więcka, wyprzedzenie gwiazdy zawsze daje kopa Mimo, że to góry, noc, to jest mi ciepło. Bluzka termiczna (długi rękaw) spocona, czapeczka z daszkiem też. Dopiero jak zawieje to czuję chłód. 1:59:50 na Hali Łabowskiej. Niby rozpisałem sobie 1:57, ale to tutaj miałem z tym największy problem, bo wydawało mi się, że wszyscy idą początek mocniej i trudno było mi ustalić ile będzie optymalnie. 2h były OK, bo ja czułem się bardzo luźno, a o to mi chodziło na tym odcinku.
Pitstop krótki, tyle tylko żeby dolać wody, i na punkcie minąłem kilka osób. 2-3 kolejne na następnych kilometrach. Na 26km mijam Magdę Łączak. Tu zapaliła mi się lampka czy oby ja nie szarżuję za mocno?! Ale nie! Jest luz, dobre samopoczucie, wjechał kolejny batonik i żel. Na zbiegu do Rytra zrobiło się w końcu jasno. Biegło mi się przez to sporo łatwiej i bezpieczniej, bo wcześniej, kilka razy, wykręciłem, niegroźnie na szczęście, kostkę. Na asfalcie jestem w stanie na spokojnie wejść w tempo 4:45-4:50, co pokazuje mi, że jest Si. Na punkcie cieszy mnie Cola z mojego przepaku, orzeźwia. Niestety obok dzieją się sceny dziwne. Pan, 40-50 lat, w wielkim pośpiechu, krztusząc się pochłanianymi pomarańczami krzyczy na wolontariuszkę, żeby szybciej otwierała mu worek i mieszała izotonik z wodą. Wygląda jakby walczył w emocjach o każdą sekundę! Rozumiem determinację do walki, ale trochę kultury i ogłady by się przydało... Rytro mam w 3:20 czyli dokładnie jak w mojej rozpisce.
Stromy odcinek pod górkę na Przechybę z założenia chcę podchodzić. Szkoda mi już tam stracić większość sił na próbach podbiegania. Żwawym podchodzeniem i tak mijam kilka osób. Warto zaznaczyć, że za Rytrem mieszaliśmy się z dystansem 64km oraz Ironami, którzy też tyle biegli. Czyli to, że ja kogoś mijałem, nie zawsze znaczyło, że zyskuję pozycję. Na tym podejściu mijam Paulinę Wywłokę, drugą kobietę na mecie. Stromizna, która tak groźnie wygląda na profilu trasy, minęła mi jakoś tak... bezproblemowo?! Szybko! Aż byłem zdziwiony łatwością z jaką mi to przyszło. Dobrze! To był kolejny boost motywacyjny. Na agrafce do schroniska mijam się z tymi którzy już ruszają dalej w trasę. Widać w tym miejscu ile osób mam przed sobą z niebieskim numerkiem. Też taki mam. Ale osób takich niewiele... raczej sami fioletowi z Iron Runa, których część już tylko idzie. 44km w 4:34, 4 minuty powyżej planu, czyli nadal dobrze.
Kolejny odcinek jest długi, aż 21km do Piwnicznej, ale znam te szlaki. Dużo kamienistych zbiegów. Niespecjalnie mam ochotę coś zjeść. Żołądek mi się już trochę zakleił i wysyła sygnały, że nie chce nic słodkiego. Kilometry się tam dłużą. Raz jest z górki, raz płasko, wyprzedzam wielu zawodników z Iron Runa, ale czuję że moje tempo trochę siadło. Zrobiło się też cieplej, ale to akurat niespecjalnie mi przeszkadzało. Nie, żebym walczył tam z jakimś kryzysem, po prostu lekko przygasłem. Żołądek niby ściśnięty, a ja powoli zaczynałem odczuwać w nim pustkę i głód. Wmuszam w siebie żel cytrynowy z kofeiną, żeby trochę mnie pobudziło. Stawiam sobie za cel Eliaszówkę, z której już tylko przyjemny zbieg do kolejnego przepaku. Niestety właśnie na tym zbiegu odczuwam dyskomfort w lewym bucie. Paluch i ten drugi palec ocierały się o siebie za mocno, co spowodowało bolesne obtarcie. Spowolniło mnie to, ale mogłem biec. Zakładałem, że na punkcie będzie trzeba to zakleić plastrem. Po kilku kilometrach ból jednak zniknął i postanowiłem nie tracić czasu na opatrunek. Kilkukrotnie czułem w tych palcach dyskomfort, głównie na zbiegach, ale dało się biec, więc nie kombinowałem. Kofeina zaczęła działać, bo dobiegając do wodopoju czułem nowe siły, a nastawienie było cały czas bojowe. Piwniczna 66km w 6:33, nadal tylko 3 minuty od rozpisanego planu na 10:30. Zjadam kilka ziemniaków, arbuza i zmieniam koszulkę na krótką. Owoce na punktach mój żołądek przyjmuje bezproblemowo. Do tego koniecznie kolejna puszeczka coli. Teraz byle do Wierchomli i już będzie "z górki". Na tym etapie dwa mocne podejścia, na których nie szaleję, oraz dwa zbiegi, na których radzę sobie chyba dobrze, bo znowu kogoś doganiam. Myślami jestem wyłącznie na tym co tu i teraz, nie ma jeszcze tematu mety. Liczy się dobre dotarcie do 77km. Punkt poprzedzają 3 km po asfalcie, mało przyjemne, ale dystans szybko leci. Jestem do przepaku w dobrym zdrowiu i humorze. Kolejna cola i owoce, bo już pogodziłem się z tym, że żadnych żeli i batonów nie wcisnę. Dużo piję. Szkoda, że na punktach jest tylko woda gazowana!!! Nie wiem, czy to nie jedna z przyczyn problemów z moim żołądkiem... 7:58 tutaj czyli już prawie 8 godzin walki i nadal wg planu.
Wyruszam dalej nastawiony jak na ostatni etap. Żwawo pokonuję mocne podejście doganiając dwóch panów z mojego dystansu. Motywacją jest to, że na kolejnym punkcie planowałem telefon do mojej dziewczyny Kiedy zaczynają się zbiegi do Szczawnika po stoku narciarskim wyraźnie zyskuję nad nimi dystans. Czworogłowe cierpią, jest stromo i trudno mi się puścić pełnym pędem na tym nachyleniu. Siły już nie te. Jest z górki, więc grawitacyjnie jakoś to leci Po zbiegu nogi skasowane, a tu czeka mnie 5 km podbiegu. Gdyby było stromo to OK - podchodziłoby się spokojnie. Ale nachylenie jest małe, trzeba biec. Tutaj już była walka. Mózg wołał, żeby mu odpuścić tej męczarni, nogi też nie bardzo chciały. Przekonałem ich do przebiegnięcia kilometra, potem drugiego. Było ciężko, ale dawałem sobie świetnie radę. Walczyłem, żeby tu nie pęknąć. Myślę, że to taki moment biegu, gdzie wiele osób już idzie, mimo, że można to biec. Tak zresztą minąłem kolejnego rywala z setki. Po wymęczonym trzecim kilometrze w nagrodę 50m marszu i dużo łyków wody. Kiedy do punktu miałem już poniżej 2 km sił było jakby więcej, bo widziałem już kres tego odcinka. Trzymałem już telefon w gotowości. Pod bacówką znowu owoce, herbata i po uzupełnieniu płynów ruszyłem na końcówkę tej przygody. Humor poprawiła rozmowa z wolontariuszami, którzy dodali sił. W tym miejscu byłem na przepaku sam, stawka była już mocno rozciągnięta. 9:24 czyli 4 minuty ponad rozpiskę. Jest dobrze!
Ostatnie 2 km w górę minęły szybko. Pokrzepiła mnie rozmowa z ukochaną, którą poinformowałem, że niedługo będę na mecie. Na początku zbiegu dogonił mnie niepolak z krótszego dystansu, za którym udało mi się utrzymać ledwie kilkaset metrów. Nogi nie te... Ale wszedłem w dobry, mocny rytm, a kilometry uciekały. Po już chyba ostatnim małym podejściu na szlaku, który znałem, wiedziałem, że do mety została piątka. Ból wszystkiego zaczął znikać. No może nie wszystkiego, żołądek ciągle ściśnięty. Było mi na tyle niedobrze, że na ostatnich 12km nie napiłem się nawet łyczka wody... Pojawiła się większa radość z biegu, z każdego kroku przybliżającego mnie do mety. Wiedziałem, że już nic mnie nie powstrzyma przed realizacją mojego celu. W dodatku było prawie cały czas z górki. To pchało. Następna tabliczka, 3 km do mety. Zbliżyłem się do kolejnego Iron Runnera, którego obrałem sobie za cel. Niby nie musiałem go gonić, za sobą też nie miałem żadnego pościgu, ale adrenalina robiła swoje, chciałem dać z siebie więcej. 1km do mety i już jestem za plecami biegacza przede mną. Wbiegamy na ulice, słychać deptak, jeszcze dwa zakręty i zaczyna się ostatnia prosta. W nogach mam 100km, ale wchodzę w mocne tempo i finiszuję ile tylko mogę. 150m przed metą stoi Wojtek Kopeć (3 miejsce OPEN), który bije brawo i zagrzewa do ostatniego wysiłku. Czuję się wspaniale. Mam to! 10:35:04.
Po chwili przychodzi ogromne zmęczenie, ale to już jest nie ważne. Satysfakcja z ukończenia tak długiego i trudnego biegu jest bezcenna. W końcu mogę na chwile się zatrzymać, usiąść i nacieszyć chwilą. Dla takich chwil warto żyć...
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 09.09.2018 - Wtorek 11.09.2018
wolne
4 dni po biegu, a ja ciągle jeszcze go odczuwam. Głównie zakwasy na czworogłowych. Uważam, że mięśniowo całkiem dobrze zniosłem bieg, bo podczas zawodów nie odczuwałem bólu takiego, który by mnie jakoś specjalnie blokował, nie "zalało mi nóg betonem". Nie był to jednak bieg lekki jak ktoś pisał w komentarzach Po prostu myślę, że bardzo dobrze rozłożyłem siły. Początek spokojnie, później zmęczenie nasilało się do maksa, ale tak, żeby uniknąć niechcianego efektu odcięcia i by do końca móc biec. Jednak zajechanie pobiegowe jest spore. Dwa dni czułem ciężar na płucach przy próbie głębszego oddechu... Powrót po biegu wiązał się z 8h w samochodzie, późnym powrotem do domu (1:45 w Poznaniu), a w poniedziałek rano trzeba było iść do pracy. W regeneracji to nie pomagało... Ten tydzień przeznaczam całkowicie na dojście do siebie, środa -czwartek planuję iść na pierwsze easy.
10:35:04 na mecie. Czy dało się szybciej? Zawsze się da. Obawiam się, że mocniejsze tempo od początku nie skończyłoby się dobrze. Pewnie dało się ciut skrócić pobyty na punktach i przycisnąć bardziej zbiegi. Szczególnie zbiegi gdzie czułem obtarcie w stopie były wolniejsze niż powinny. Pytanie też co gdyby mój żołądek nie strajkował? Myślę, że maks. 10-15 minut szybciej było możliwe, ale jak wiadomo, nigdy nie jest idealnie Ja jestem zadowolony ze swojego wyniku, ogólnie z całego biegu. A do górskich "koni" robiących tu wyniki under10 jeszcze mi brakuje...
Sprzęt: biegłem w butach Brooks Cascadia 12, które sprawdziły się dobrze. Jedyny mankament to tylko ten epizod z obtartymi palcami, ale na mecie okazało się, że tam nic wielkiego nie ma... Poza tym żadnych obtarć, bąbli. Trzymały się dobrze nawierzchni. Plecak Grivel po raz kolejny też mnie nie zawiódł. Biegłem bez kijków, nie mam, a poza tym nie umiem
Co dalej? Dobre pytanie. Byłem skupiony tylko na Krynicy, jako głównym biegu jesienią. Forma jest dobra, szkoda jej nie wykorzystać jeszcze w krótszych startach. Będę teraz kombinował gdzie tu jeszcze pobiegać...
wolne
4 dni po biegu, a ja ciągle jeszcze go odczuwam. Głównie zakwasy na czworogłowych. Uważam, że mięśniowo całkiem dobrze zniosłem bieg, bo podczas zawodów nie odczuwałem bólu takiego, który by mnie jakoś specjalnie blokował, nie "zalało mi nóg betonem". Nie był to jednak bieg lekki jak ktoś pisał w komentarzach Po prostu myślę, że bardzo dobrze rozłożyłem siły. Początek spokojnie, później zmęczenie nasilało się do maksa, ale tak, żeby uniknąć niechcianego efektu odcięcia i by do końca móc biec. Jednak zajechanie pobiegowe jest spore. Dwa dni czułem ciężar na płucach przy próbie głębszego oddechu... Powrót po biegu wiązał się z 8h w samochodzie, późnym powrotem do domu (1:45 w Poznaniu), a w poniedziałek rano trzeba było iść do pracy. W regeneracji to nie pomagało... Ten tydzień przeznaczam całkowicie na dojście do siebie, środa -czwartek planuję iść na pierwsze easy.
10:35:04 na mecie. Czy dało się szybciej? Zawsze się da. Obawiam się, że mocniejsze tempo od początku nie skończyłoby się dobrze. Pewnie dało się ciut skrócić pobyty na punktach i przycisnąć bardziej zbiegi. Szczególnie zbiegi gdzie czułem obtarcie w stopie były wolniejsze niż powinny. Pytanie też co gdyby mój żołądek nie strajkował? Myślę, że maks. 10-15 minut szybciej było możliwe, ale jak wiadomo, nigdy nie jest idealnie Ja jestem zadowolony ze swojego wyniku, ogólnie z całego biegu. A do górskich "koni" robiących tu wyniki under10 jeszcze mi brakuje...
Sprzęt: biegłem w butach Brooks Cascadia 12, które sprawdziły się dobrze. Jedyny mankament to tylko ten epizod z obtartymi palcami, ale na mecie okazało się, że tam nic wielkiego nie ma... Poza tym żadnych obtarć, bąbli. Trzymały się dobrze nawierzchni. Plecak Grivel po raz kolejny też mnie nie zawiódł. Biegłem bez kijków, nie mam, a poza tym nie umiem
Co dalej? Dobre pytanie. Byłem skupiony tylko na Krynicy, jako głównym biegu jesienią. Forma jest dobra, szkoda jej nie wykorzystać jeszcze w krótszych startach. Będę teraz kombinował gdzie tu jeszcze pobiegać...
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Środa 12.09.2018
wolne
Czwartek 13.09.2018
EASY
6km 30:36 ~5:06/km ~HR131
Krótkie easy na sprawdzenie stanu organizmu po setce. Nic nie boli, zmęczenie i zamulenie minęło. Tempo spokojne na bardzo (!) niskim tętnie. Większość dnia padał deszcz, ale mnie tak ciągnęło już do biegania, że i tak poszedłem. Nie patrząc na zegarek biegłem spokojnie delektując się tym deszczowym truchtem. Fajnie było
Z jednej strony po udanym B7D czuję się w pewnym sensie spełniony i można by robić roztrenowanie ale szkoda dobrej formy i na pewno będę wracał teraz do treningu i planował co tu pobiec na jesieni żeby tę formę wykorzystać. Wrzesień, październik spokojnie można jeszcze przebiegać. Jest chęć na coś szybszego, może jakaś dyszka, ale też długiemu biegowi nie mówię nie. Może nie 100km ale do 50km why not. Planuję jeszcze w październiku jakiś długi weekend w górach, ale nie wiem czy uda się to skrosować z jakimś biegiem. Jeśli nie, to coś w wielkopolsce. Myślałem nawet o maratonie w Poznaniu, ale nie wiem czy jestem tempowo gotowy na tak mocne bieganie, bo z kolei startowanie na 2:45 i więcej niespecjalnie mnie pociąga. Zobaczymy. Przez najbliższy tydzień będę chciał to wszystko wyklarować.
wolne
Czwartek 13.09.2018
EASY
6km 30:36 ~5:06/km ~HR131
Krótkie easy na sprawdzenie stanu organizmu po setce. Nic nie boli, zmęczenie i zamulenie minęło. Tempo spokojne na bardzo (!) niskim tętnie. Większość dnia padał deszcz, ale mnie tak ciągnęło już do biegania, że i tak poszedłem. Nie patrząc na zegarek biegłem spokojnie delektując się tym deszczowym truchtem. Fajnie było
Z jednej strony po udanym B7D czuję się w pewnym sensie spełniony i można by robić roztrenowanie ale szkoda dobrej formy i na pewno będę wracał teraz do treningu i planował co tu pobiec na jesieni żeby tę formę wykorzystać. Wrzesień, październik spokojnie można jeszcze przebiegać. Jest chęć na coś szybszego, może jakaś dyszka, ale też długiemu biegowi nie mówię nie. Może nie 100km ale do 50km why not. Planuję jeszcze w październiku jakiś długi weekend w górach, ale nie wiem czy uda się to skrosować z jakimś biegiem. Jeśli nie, to coś w wielkopolsce. Myślałem nawet o maratonie w Poznaniu, ale nie wiem czy jestem tempowo gotowy na tak mocne bieganie, bo z kolei startowanie na 2:45 i więcej niespecjalnie mnie pociąga. Zobaczymy. Przez najbliższy tydzień będę chciał to wszystko wyklarować.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Piątek 14.09.2018
Siłownia
rowerek + 40' obwód + 1km
Sobota 15.09.2018
wolne
Niedziela 16.09.2018
ZABAWA BIEGOWA
4km ~5:00/km + 12x45'' przerwa 1'15'' + 3km RAZEM 12km
Na odmulenie po setce. W lesie, na ścieżkach zróżnicowanych. Pierwsze powtórzenie bardzo spokojnie, w tempie progowym, później ciut przyspieszałem. Ostatnie 3 mocniej, do tempa chwilowego 3:05/km. Fajnie weszło.
Poniedziałek 17.09.2018
EASY
12,9km ~4:31/km ~HR142
Jesień idzie, wraca bieganie wieczorami po asfalcie bo w lesie ciemno. A jak po asfalcie to od razu szybciej
Siłownia
rowerek + 40' obwód + 1km
Sobota 15.09.2018
wolne
Niedziela 16.09.2018
ZABAWA BIEGOWA
4km ~5:00/km + 12x45'' przerwa 1'15'' + 3km RAZEM 12km
Na odmulenie po setce. W lesie, na ścieżkach zróżnicowanych. Pierwsze powtórzenie bardzo spokojnie, w tempie progowym, później ciut przyspieszałem. Ostatnie 3 mocniej, do tempa chwilowego 3:05/km. Fajnie weszło.
Poniedziałek 17.09.2018
EASY
12,9km ~4:31/km ~HR142
Jesień idzie, wraca bieganie wieczorami po asfalcie bo w lesie ciemno. A jak po asfalcie to od razu szybciej
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Wtorek 18.09.2018
Siłownia
50' obwód + 1km + GR 10'
Środa 19.09.2018
wolne
Czwartek 20.09.2018
EASY
9km ~4:43/km ~HR138
Piątek 21.09.2018 - Niedziela 23.09.2018
okrągłe NIC
To był biegowo kiepski tydzień. W planie było ruszyć z treningami, bo po Krynicy już byłem wypoczęty. Szukałem możliwości startu w zawodach. Tak jak wolne w środę było planowane, tak w weekend miało być biegane. Nie było. Od czwartku nałożyło się wiele spraw do załatwienia zrobienia, momentów irytacji, stania w korkach, fuckupów itp. W czwartek wymęczyłem jeszcze późno-wieczorną dziewiątkę, ale w piątek już nie było kiedy. W sobotę podobnie i wtedy już się wkurzyłem. Pomyślałem sobie, że chyba trzeba jednak zrobić roztrenowanie, bo nie ma kiedy trenować... Smuteczek Zacząłem nawet wstępnie rozpisywać sobie plany na wiosnę. I tak oto zorientowałem się, że do wiosny to jeszcze dużo czasu. Przygotowania wystarczy ruszyć w listopadzie. A do listopada można jeszcze coś poszarpać, tak bez spiny. Forma, całkiem niezła przecież, nie uleciała w 2 tygodnie całkowicie. I tak oto najprawdopodobniej akcję jesień zakończę biegiem niepodległości. Zostało kilka tygodni i liczę, że jestem w stanie dotrenować się tempowo, żeby pobiec to przyzwoicie. Żadnych długich biegów nie będzie, gór też nie, bo nie ma kiedy, nic nie pasuje. Miałem chwilową myśl o maratonie w Poznaniu, ale to nie ma sensu, jeśli nie jestem teraz w treningu na prędkościach maratońskich. A zrobienie długiego 42km treningu za 150zł na koniec sezonu jakoś mnie nie bawi Tak więc skupiam się na krótszych dystansach, spróbuję podreperować zapas prędkości. Ale wszystko na luzie, bez spiny, co wyjdzie to wyjdzie. Zobaczymy.
Poniedziałek 24.09.2018
EASY
12km ~4:26 ~HR145
Duży luz, swoboda. Ten trening dał mi nadzieję.
Wtorek 25.09.2018
Siłownia
45' obwód + schody 30 pieter na maszynie
Środa 26.09.2018
Marathon Pace
3,3km ~4:55 + 2x100 + 10km 38:27 ~HR168 + 1,2km RAZEM 14,7km
Pierwsze koty za płoty. Ciągły. Dycha w maratońskim tempie, która wcale nie była taka łatwa. Niby nogi szły dobrze, ale już wyżej było gorzej. Płuca nie chciały z siebie za dużo dać, a brzuch ściśnięty, bo obżarłem się za dużo słodkiego na godzinę przed treningiem. Niedobrze mi było momentami nawet. Kilometry leciały, mi było niby niezbyt łatwo, ale po 9km po 3:55/km stwierdziłem, że zmęczony to ja aż tak bardzo nie jestem. Tętno było dość niskie, więc po prostu trudno było mi wejść na wyższe obroty po przerwie bez akcentów. Ostatnie szybsze bieganie było 02.09... Ostatni kilometr docisnąłem w 3:30. Szybko, ale biegło się to dobrze. Przetarłem się, teraz już będzie tylko lepiej.
PS. Myślałem o półmaratonie w Szamotułach last minute 07.10, ale nie wiem czy się zdecyduję. Tę dychę ciągłego trochę jednak męczyłem i nie wiem czy na tyle szybko, w tydzień, wejdę na tempa 3:40 żeby to pobiec jakoś sensownie. Pomyślę jeszcze...
Siłownia
50' obwód + 1km + GR 10'
Środa 19.09.2018
wolne
Czwartek 20.09.2018
EASY
9km ~4:43/km ~HR138
Piątek 21.09.2018 - Niedziela 23.09.2018
okrągłe NIC
To był biegowo kiepski tydzień. W planie było ruszyć z treningami, bo po Krynicy już byłem wypoczęty. Szukałem możliwości startu w zawodach. Tak jak wolne w środę było planowane, tak w weekend miało być biegane. Nie było. Od czwartku nałożyło się wiele spraw do załatwienia zrobienia, momentów irytacji, stania w korkach, fuckupów itp. W czwartek wymęczyłem jeszcze późno-wieczorną dziewiątkę, ale w piątek już nie było kiedy. W sobotę podobnie i wtedy już się wkurzyłem. Pomyślałem sobie, że chyba trzeba jednak zrobić roztrenowanie, bo nie ma kiedy trenować... Smuteczek Zacząłem nawet wstępnie rozpisywać sobie plany na wiosnę. I tak oto zorientowałem się, że do wiosny to jeszcze dużo czasu. Przygotowania wystarczy ruszyć w listopadzie. A do listopada można jeszcze coś poszarpać, tak bez spiny. Forma, całkiem niezła przecież, nie uleciała w 2 tygodnie całkowicie. I tak oto najprawdopodobniej akcję jesień zakończę biegiem niepodległości. Zostało kilka tygodni i liczę, że jestem w stanie dotrenować się tempowo, żeby pobiec to przyzwoicie. Żadnych długich biegów nie będzie, gór też nie, bo nie ma kiedy, nic nie pasuje. Miałem chwilową myśl o maratonie w Poznaniu, ale to nie ma sensu, jeśli nie jestem teraz w treningu na prędkościach maratońskich. A zrobienie długiego 42km treningu za 150zł na koniec sezonu jakoś mnie nie bawi Tak więc skupiam się na krótszych dystansach, spróbuję podreperować zapas prędkości. Ale wszystko na luzie, bez spiny, co wyjdzie to wyjdzie. Zobaczymy.
Poniedziałek 24.09.2018
EASY
12km ~4:26 ~HR145
Duży luz, swoboda. Ten trening dał mi nadzieję.
Wtorek 25.09.2018
Siłownia
45' obwód + schody 30 pieter na maszynie
Środa 26.09.2018
Marathon Pace
3,3km ~4:55 + 2x100 + 10km 38:27 ~HR168 + 1,2km RAZEM 14,7km
Pierwsze koty za płoty. Ciągły. Dycha w maratońskim tempie, która wcale nie była taka łatwa. Niby nogi szły dobrze, ale już wyżej było gorzej. Płuca nie chciały z siebie za dużo dać, a brzuch ściśnięty, bo obżarłem się za dużo słodkiego na godzinę przed treningiem. Niedobrze mi było momentami nawet. Kilometry leciały, mi było niby niezbyt łatwo, ale po 9km po 3:55/km stwierdziłem, że zmęczony to ja aż tak bardzo nie jestem. Tętno było dość niskie, więc po prostu trudno było mi wejść na wyższe obroty po przerwie bez akcentów. Ostatnie szybsze bieganie było 02.09... Ostatni kilometr docisnąłem w 3:30. Szybko, ale biegło się to dobrze. Przetarłem się, teraz już będzie tylko lepiej.
PS. Myślałem o półmaratonie w Szamotułach last minute 07.10, ale nie wiem czy się zdecyduję. Tę dychę ciągłego trochę jednak męczyłem i nie wiem czy na tyle szybko, w tydzień, wejdę na tempa 3:40 żeby to pobiec jakoś sensownie. Pomyślę jeszcze...
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 27.09.2018
EASY
9km 41:18 ~4:34/km w tym 2x100m na ostatnim km
Piątek 28.09.2018
nic
Sobota 29.09.2018
Intervals
2,4km ~5:00 + 2x100 + GR 6' + 6x800m przerwa 2:20 + 2km
Nie pamiętam kiedy ostatnio biegałem interwały... Dlatego plan był ostrożny, tempo 3:20 i zobaczymy jak to będzie. Tym bardziej, że biegałem to po parku, nawierzchnia różna, ale sporo zakrętów, mostki i nawet jeden mały podbieg. Pogoda natomiast idealna Wyszło to szybciej, wyszło na dobrym samopoczuciu. Wyszło bardzo dobrze. Po tym treningu wierzę, że bieg niepodległości da się szybko pobiec.
2:42, 2:37, 2:37, 2:37, 2:33, 2:34 czyli tempo 3:15-3:20
Niedziela 30.09.2018
EASY
15km 1:07:10 ~4:28/km ~HR150 +/-150m przewyższenia
Tętno wysokie, ale tutaj było biegane lekko pod górkę i pod wiatr, pierwsze 6,5km wspinałem się z poziomu 190 m.n.p.m. aż do 340m. Małym nachyleniem, ale cały czas pod górkę i tętno ciut wyższe niż zazwyczaj. Później zbieg w tempie 4:00-4:15.
EASY
9km 41:18 ~4:34/km w tym 2x100m na ostatnim km
Piątek 28.09.2018
nic
Sobota 29.09.2018
Intervals
2,4km ~5:00 + 2x100 + GR 6' + 6x800m przerwa 2:20 + 2km
Nie pamiętam kiedy ostatnio biegałem interwały... Dlatego plan był ostrożny, tempo 3:20 i zobaczymy jak to będzie. Tym bardziej, że biegałem to po parku, nawierzchnia różna, ale sporo zakrętów, mostki i nawet jeden mały podbieg. Pogoda natomiast idealna Wyszło to szybciej, wyszło na dobrym samopoczuciu. Wyszło bardzo dobrze. Po tym treningu wierzę, że bieg niepodległości da się szybko pobiec.
2:42, 2:37, 2:37, 2:37, 2:33, 2:34 czyli tempo 3:15-3:20
Niedziela 30.09.2018
EASY
15km 1:07:10 ~4:28/km ~HR150 +/-150m przewyższenia
Tętno wysokie, ale tutaj było biegane lekko pod górkę i pod wiatr, pierwsze 6,5km wspinałem się z poziomu 190 m.n.p.m. aż do 340m. Małym nachyleniem, ale cały czas pod górkę i tętno ciut wyższe niż zazwyczaj. Później zbieg w tempie 4:00-4:15.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 01.10.2018
Siła biegowa
3,5km ~4:50 + 6x370m podbieg + 1,8km
Wtorek 02.10.2018
Siłownia
50' obwód + 1 km + 12' GR
Środa 03.10.2018
Threshold
2,6km + 2x100 + GR 6' + 3x3km przerwa 2'30'' + 1,5km
~3:31/km ~3:31/km ~3:29/km
Czwartek 04.10.2018
EASY
10,3km ~6:40/km z lokalną grupą biegaczy
Piątek 05.10.2018
wolne planowe
Sobota 06.10.2018 - Niedziela 07.10.2018
nic
miało być biegane, nie było, życie ułożyło inny scenariusz. Szkoda, bo w planach był akcent. W niedzielę wieczorem mogłem niby coś pobiegać, ale nastroje były słabe. W głowie inne sprawy a nie bieganie. Trudno.
Poniedziałek 08.10.2018
Siła biegowa
3,6km + 10x230m podbieg + 1,5km
Wtorek 09.10.2018
Siłownia
1km + 45' obwód + 1 km + 10' GR
Środa 10.10.2018
wolne
Czwartek 11.10.2018
Threshold
2,5km + 2x100 + Gr 7' + 20:00 5,68km ~3:31/km ~HR180 + 1,5km
Piątek 12.10.2018
EASY
10km ~4:43/km ~HR141
Sobota 13.10.2018
EASY
10,1km ~5:00/km ~HR147
To dyszka biegana rano po piątkowym, wieczornym treningu. Byłem zaspany i zmęczony. Od kilku dni źle spałem niestety i od razu to widać. Tętno wysokie, tempo słabe.
Niedziela 14.10.2018
Interwały
2,5km + 2x100 + Gr 6' + 8x1000m ~3:20/km przerwa 2' + 1,4km
3:20, 3:20, 3:19, 3:21, 3:17, 3:18, 3:21, 3:17
Na tym treningu był ogień! Zamiast oklepanego piłowania 5x1000 postawiłem na 8 odcinków i to na skróconej przerwie jak to w wątku o interwałach radzono. Tempo w okolicach T10-4s czyli po 3:20, bo zaczynam się przymierzać do 34' na dyszkę, która mnie czeka. Sam byłem ciekaw czy dam radę to pobiegać, bo nigdy tylu interwałów nie biegałem. Po 4 odcinku zaczęło się robić trudniej i organizm chciał mnie przekonać, żeby jednak skończyć po 6. Ja jednak zamiast tego przyspieszyłem Dało radę zrobić 8 w dobrym zdrowiu. Przyszłościowo 10 odcinków też jest do zrobienia. Ostatnie 300m 9. i 10. tysiąca były już jednak trudne, z lekkim uczuciem zalewania nóg betonem. To jest świetny trening, mocny, gdzie trzeba sporo się namęczyć i wytrzymać do końca. Satysfakcja jest, że fajnie to pykło. Tak jak pisałem zaczynam się nastawiać na jakieś 34 minuty na biegu niepodległości. Treningowo w tym tygodniu odżyłem, bo po niebieganym poprzednim weekendzie morale było bardzo niskie. Kontynuuję to samo czyli niezbyt duży kilometraż i podbijanie formy mocnymi akcentami. Zobaczymy co to da.
Siła biegowa
3,5km ~4:50 + 6x370m podbieg + 1,8km
Wtorek 02.10.2018
Siłownia
50' obwód + 1 km + 12' GR
Środa 03.10.2018
Threshold
2,6km + 2x100 + GR 6' + 3x3km przerwa 2'30'' + 1,5km
~3:31/km ~3:31/km ~3:29/km
Czwartek 04.10.2018
EASY
10,3km ~6:40/km z lokalną grupą biegaczy
Piątek 05.10.2018
wolne planowe
Sobota 06.10.2018 - Niedziela 07.10.2018
nic
miało być biegane, nie było, życie ułożyło inny scenariusz. Szkoda, bo w planach był akcent. W niedzielę wieczorem mogłem niby coś pobiegać, ale nastroje były słabe. W głowie inne sprawy a nie bieganie. Trudno.
Poniedziałek 08.10.2018
Siła biegowa
3,6km + 10x230m podbieg + 1,5km
Wtorek 09.10.2018
Siłownia
1km + 45' obwód + 1 km + 10' GR
Środa 10.10.2018
wolne
Czwartek 11.10.2018
Threshold
2,5km + 2x100 + Gr 7' + 20:00 5,68km ~3:31/km ~HR180 + 1,5km
Piątek 12.10.2018
EASY
10km ~4:43/km ~HR141
Sobota 13.10.2018
EASY
10,1km ~5:00/km ~HR147
To dyszka biegana rano po piątkowym, wieczornym treningu. Byłem zaspany i zmęczony. Od kilku dni źle spałem niestety i od razu to widać. Tętno wysokie, tempo słabe.
Niedziela 14.10.2018
Interwały
2,5km + 2x100 + Gr 6' + 8x1000m ~3:20/km przerwa 2' + 1,4km
3:20, 3:20, 3:19, 3:21, 3:17, 3:18, 3:21, 3:17
Na tym treningu był ogień! Zamiast oklepanego piłowania 5x1000 postawiłem na 8 odcinków i to na skróconej przerwie jak to w wątku o interwałach radzono. Tempo w okolicach T10-4s czyli po 3:20, bo zaczynam się przymierzać do 34' na dyszkę, która mnie czeka. Sam byłem ciekaw czy dam radę to pobiegać, bo nigdy tylu interwałów nie biegałem. Po 4 odcinku zaczęło się robić trudniej i organizm chciał mnie przekonać, żeby jednak skończyć po 6. Ja jednak zamiast tego przyspieszyłem Dało radę zrobić 8 w dobrym zdrowiu. Przyszłościowo 10 odcinków też jest do zrobienia. Ostatnie 300m 9. i 10. tysiąca były już jednak trudne, z lekkim uczuciem zalewania nóg betonem. To jest świetny trening, mocny, gdzie trzeba sporo się namęczyć i wytrzymać do końca. Satysfakcja jest, że fajnie to pykło. Tak jak pisałem zaczynam się nastawiać na jakieś 34 minuty na biegu niepodległości. Treningowo w tym tygodniu odżyłem, bo po niebieganym poprzednim weekendzie morale było bardzo niskie. Kontynuuję to samo czyli niezbyt duży kilometraż i podbijanie formy mocnymi akcentami. Zobaczymy co to da.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 15.10.2018
EASY
8km ~5:03/km
Po niedzieli spore zmęczenie nóg, do tego zmarznięty byłem cały dzień i tylko lekka ósemka na rozruszanie.
Wtorek 16.10.2018
Siłownia
50' obwód + 20' stretching + core
Środa 17.10.2018
Interwalsy
2,5km + 2x100 + GR6' + 4x1600m w 10kT(-4s) ~3:20/km przerwa 2' + 1,3km
5:20.5 5:18.6 5:19.0 5:20.5
Bardzo trudny trening. Szczególnie odczuwalna była zaledwie dwuminutowa przerwa. W zasadzie na 3 odcinku było już bardzo ciężko i pogodziłem się, że to koniec, że dołożę może jeszcze na koniec jakiś krótszy odcinek i tyle. Z takim założeniem ruszyłem na 4 interwał. Czyli, że robię połowę, 800m i kończę tę gehennę. Po 600m stwierdziłem, że trochę jeszcze wytrzymam i chociaż ten kilometr pobiegnę. Po 900m widziałem, że 1200m wypadnie mi akurat na końcu prostej i fajnie byłoby tam dobiec. Tam było już ciężko, ale załączył mi się 'biegowy walczak' i zdecydowałem, że jak zrobiłem już tyle to muszę do końca, tym bardziej, że tempo było dobre. Ostatnie 400m było więc bardzo intensywne, nogi powoli zalewał beton, a po odcinku trudno było złapać oddech przez dłuższą chwilę. Po raz pierwszy od dawna wydałem z siebie nawet jakiś rodzaj jęku w momencie zatrzymania Tak czy owak bardzo dobry trening Teraz regeneracja, bo w sobotę kolejny akcent w ramach startu Grand Prix Dziewiczej Góry w biegach górskich, gdzie przez najbliższe kilka miesięcy mam zamiar męczyć dyszkę. Plan jest taki, by pobiec mocno. Pogoda ma być dobra.
Czwartek 18.10.2018
wolne
EASY
8km ~5:03/km
Po niedzieli spore zmęczenie nóg, do tego zmarznięty byłem cały dzień i tylko lekka ósemka na rozruszanie.
Wtorek 16.10.2018
Siłownia
50' obwód + 20' stretching + core
Środa 17.10.2018
Interwalsy
2,5km + 2x100 + GR6' + 4x1600m w 10kT(-4s) ~3:20/km przerwa 2' + 1,3km
5:20.5 5:18.6 5:19.0 5:20.5
Bardzo trudny trening. Szczególnie odczuwalna była zaledwie dwuminutowa przerwa. W zasadzie na 3 odcinku było już bardzo ciężko i pogodziłem się, że to koniec, że dołożę może jeszcze na koniec jakiś krótszy odcinek i tyle. Z takim założeniem ruszyłem na 4 interwał. Czyli, że robię połowę, 800m i kończę tę gehennę. Po 600m stwierdziłem, że trochę jeszcze wytrzymam i chociaż ten kilometr pobiegnę. Po 900m widziałem, że 1200m wypadnie mi akurat na końcu prostej i fajnie byłoby tam dobiec. Tam było już ciężko, ale załączył mi się 'biegowy walczak' i zdecydowałem, że jak zrobiłem już tyle to muszę do końca, tym bardziej, że tempo było dobre. Ostatnie 400m było więc bardzo intensywne, nogi powoli zalewał beton, a po odcinku trudno było złapać oddech przez dłuższą chwilę. Po raz pierwszy od dawna wydałem z siebie nawet jakiś rodzaj jęku w momencie zatrzymania Tak czy owak bardzo dobry trening Teraz regeneracja, bo w sobotę kolejny akcent w ramach startu Grand Prix Dziewiczej Góry w biegach górskich, gdzie przez najbliższe kilka miesięcy mam zamiar męczyć dyszkę. Plan jest taki, by pobiec mocno. Pogoda ma być dobra.
Czwartek 18.10.2018
wolne