Strasb - w pogoni za formą

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czas zbrojeń. :oczko:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Ostatnio zmieniony 13 paź 2012, 21:14 przez strasb, łącznie zmieniany 1 raz.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Pozuję przed metą - tzn. tam kończą Ci, którzy robią pełną pętlę. Za plecami imponująca skalna ściana - i w tamtą właśnie stronę biegliśmy.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Start
2012-10-13 09.00.14[0].jpg
Na serio biegniemy
2012-10-13 09.00.24[0].jpg
2012-10-13 09.00.26[2].jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Na mecie
meta.jpg
Regionalny zestaw regeneracyjny
zestaw regeneracyjny.jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wciąż jeszcze nie biegałam, ale regeneruję się aktywnie i od jutra pewnie człapać już będę.

Niedziela 14/10/2012

Dla odmiany - góry. I to niedaleko od miejsca wczorajszej walki. Pokonaliśmy przełęcz La Forclaz do doliny Trient i spod niemożliwie różowego kościoła wyruszyliśmy na spotkanie z najszybciej cofającym się lodowcem w Alpach. Schodząc rano po bułki do piekarni nogi miałam dość sztywne, ale wycieczce szybko się rozruszałam, aż dziwne, pewnie dzieki masażowi pobiegowemu. Wspieliśmy się szybko około 300m do góry, potem piękny spacer po płaski i oto się pojawił:

Obrazek

Chwila odpoczynku przy schronisku (kiedyś przy czole lodowca) i zaczęliśmy przedzierać się przez kamienie i krzaki jak najbliżej się da do aktualnego lodowca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dotarliśmy do końca doliny, by dotknąć lodu należałoby się tam wspinać pionowo w górę, nie mieliśmy tego w planach.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Poniedziałek - chodziłam jak paralityk na sztywnych nogach, czworogłowe wyły.

Wtorek 16/10/2012

Pilates 1h obiadową porą.

Zajęcia mamy w nowej sali z widokiem wprost na bieżnią stadionu. Widać, że maraton i półmaraton się zbliżają, ludziska trenują pilnie, nawet w deszczu.

Środa 17/10/2012

Swiss ball 1h - odrobione za piątek, kiedy znów się szykuje seminarium w porze lunchu.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czwartek 18/10/2012

40'E, buty SKORA FORM

W zasadzie wydawalo sie, ze nogi sie juz ladnie zregenerowaly (na nieco dluzszym zbiegu zadnych narzekan ze strony czworek i ogolnie juz od wczoraj nie chodzilam na sztywnych nogach bez zginania kolan :bum:), ale jednak jakos ciezko. Co nie znaczy, ze nie bylo przyjemnie tak sobie z mezem poczlapac.

W poludnie bylam tez na obowiazkowych zajeciach wstepnych, by miec dostep na nasza uniwersytecka silownie. Poltorej godziny gadania, ale niewiele o tym, co istotne. I jakos mi entuzjazm nieco opadl co to tego miejsca - moze dlatego, ze nie ma biezni? :hahaha:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Organizator wrzucil pierwsza porcje fotek, to sie dziele. W ogole w wynikach figuruje dwa razy, jako numer 394 - z prawidlowym czasem i jako numer 395 - z czasem, ktory chcialabym miec, jak sie podciagne. :bum:

Z radoscia pod gore:

Obrazek

Obrazek

Prezentacja numeru startowego ekipie kontrolujacej:

Obrazek

Pyszna herbatka od milych starszych pan:

Obrazek
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 20/10/2012

Rano - wspinaczka na skałkach nr 1. Przepiękny dzień, jak rzadko dokładnie jak zapowiadano w prognozie - ciepło i słonecznie, szczególnie w górach. Naprawdę nie chciało się w to wierzyć, szczególnie po ostatnim weekendzie i zapakowaliśmy po dwie bluzy i kurtki zamiast szortów i kremu z filtrem. Dobrze, że chociaż okulary przeciwsłoneczne wrzuciłam. Piękne widoki wokół, jak choćby imponujący masyw Mont Blanc

Obrazek

Na wspinaczce super zabawa, technika nam się chyba poprawia i zaczynam wchodzić bardziej nogami niż na rękach.

Obrazek

Po pierwszej sesji wspinaczkowej szybka akcja i przemieściliśmy się na charytatywny Terry Fox Run organizowany przez szkołę amerykańska. Nie było czasu się przebrać ani nic, zaraz wystartowaliśmy. Mówiono, że to 3km, w praniu wyszło, że jednak 5. Od początku mój plan był polecieć to treningowo, żadnego ścigania. Dzieciaki ze szkoły ruszyły bardzo ambitnie pierwsze metry, po czym spora część maszerowała na pierwszym niedużym podbiegu. Co ciekawe co drugie dziecię dzierżyło w ręku iPhona, ciekawy widok na biegu po lesie (no, nie w całości, ale w istotnej części). Widać wg mądrości powszechnej nie ma iPhona, nie ma biegania. :oczko: :bum: Ja nie leciałam lekko jak gazela - byłam głodna, trochę już zmęczona i zgrzana w długich legginsach - ale z godnościom pokonałam wszystkie wzloty i upadki (trasy), by pokonać dystans w słusznym celu.

Po biegu przenieśliśmy się pod skałki nr 2, nie biegający zaatakowali od razu ścianę, a biegacze najpierw zaatakowali smakowite kanapki. Słońce grzało tak, że czym prędzej bufik na głowę, bo czacha parowała i się potem w głowie kręciło tam wysoko. Wciśnięcie nieco rozczłapanych po biegu stóp na powrót w buty wspinaczkowe było zdecydowanie bolesne.

Po powrocie do domu padłam spać o 21ej. :bum:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 21/10/2012

long run na raty, razem z 1h30', buty SKORA FORM

Niedzielne poranne bieganko międzynarodowe nad jeziorem. Cudna pogoda z wczoraj utrzymała się dalej. Na dobiegu samotnym nogi ciężkie, ale z czasem się rozkręciły. Człapaliśmy sobie gawędząc miło i podziwiając nasze piękne jezioro, każdego dnia inne. Po pożegnaniu postanowiłam wrócić do domu też biegiem, choć pod górkę było ciężko. Ogólnie - super początek dnia.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 23/10/2012

Pilates 1h

Z inną instruktorką niż zwykle, niezbyt mnie ta zmiana zachwyciła, sporo ćwiczeń trudniejszych niż zwykle bez dobrego zwrócenia uwagi na podstawy.

Środa 24/10/2012

37-38' biegu, szybciej niż E, buty SKORA FORM

Południowe bieganie z koleżanką Dunką, ostatnie nam się kalendarze nie do końca zazębiają, ale ten jeden dzień udało nam sie wytypować. Pętelkę zaczęłyśmy pagórkami w mini-lasku, potem przelot przez campus nad jezioro, trochę wzdłuż brzegu, nawrót, kawałek "ściężką fińską" i pod górkę do mety myśląc z rozmażeniem o obiedzie.

Tempo na początek bardzo przyjemne, potem chyba nieco gorzej, ale to głównie głowa? Fajnie by było, jakby w takim tempie udało się przebiec niedzielną Marseille-Cassis. Raz bardzo się cieszę na ten start, raz bym najchętniej nie jechała. Ludzi będzie duuuużo (15 tysięcy), widoki pewnie piękne, choć prognoza pogody kiepska.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Melduje sie juz z Marsylii, wczoraj nie bylo biegania, bo wieczor na ostrym dyzurze, by dostac cos na opanowanie egzemy przed wyjazdem. Po drodze lalo, ale w Marsylii juz przyjemnie, sloneczko, okolo 25 stopni. Gorzej, ze od jutra na scene wkracza mistral - na czas biegu ma byc okolo 5 stopni i wiatr do 90 km/ :szok: h.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

28/10/2012

20km Marseille-Cassis 2012, 2h05'19'', buty SKORA FORM

Piątek

Wyjazd w kierunku Marsylii, po drodze coraz mocniej pada, przystanek w Grenoble na obiadek i zakupy w Decathlonie. Po jedzeniu zmierzamy na południe 'Autostradą Słońca'. Tylko że tegoż za bardzo nie widać, leje. Gdy roślinność i zabudowa zaczynają nam uświadamiać, że jesteśmy już w Prowancji, przed nami na deszczowym pochmurnym niebie otwiera się okno pięknego błękitu. Bardzo już chcemy się pod tym oknem znaleźć, ale najpierw jest nam dany niezwykły spektakl - ulewa i przede wszystkim chmury wody rozbryzgiwane przez samochody na autostradzie prześwietlona mocnym słońcem sprawiają, że otaczają nas niesamowicie nasycone barwą tęcze - przed nami, w lusterkach bocznym, lusterku tylnym, odbite w szynach samochodu. Po otwarciu szyby do uregulowania ostatniej płatności za autostradę do samochodu wpada wyraźne cieplejsze powietrze - jesteśmy na Lazurowym Wybrzeżu!

Na dobry początek kawa w kafejce w Starym Porcie w Marsylii oraz spacer i zakupy w dzielnicy Panier. Unikalne sklepiki lokalnymi produktami (oliwy, miody, mydło oraz czekolada tak oryginalna, że zawieziemy ją do Szwajcarii - niczym drewno do lasu :oczko: ). Zanim zlądujemy na naszej kwaterze długie kluczenie samochodem po jednokierunkowych uliczkach, których nasz GPS wyraźnie nie ogarnia. A nasza kwatera to przesympatyczny B&B w rejonie Saint-Barnabe w dwunastej dzielnicy. Podłączamy się do internetu i sprawdzamy prognozy - w Lozannie przymrozki i śnieg, tak jak już wcześniej było wiadomo, u nas słonecznie, ale mistral, najgorszy w niedzielę rano, odczuwalna temperatura poniżej 5 stopni. No nic, mogło być lepiej, ale jeszcze morale dobre.

Sobota

Poranek zaczynamy pysznym śniadaniem na tarasie w ogrodzie. Humory dopisują, zbieramy się i jedziemy metrem na expo w centrum wystawienniczym obok słynnego Stade Velodrome Olympique de Marseille. Przy wejściu wywieszki z czterostopniową procedurą odbiory pakietu:
-sprawdzenie świadectwa zdrowia
-odbiór koperty z numerem itd.
-weryfikacja chipa
-odbiór koszulki.

Mój polski dowód osobisty robi wrażenie, jestem egzotycznym przybyszem z daleka dla życzliwych wolontariuszy. Weryfikacja chipa odbywa się przez przejście przez matę pomiarową z kopertą w ręku, po usłyszeniu piknięcia otrzymuje zapewnienie, że będę mieć jutro zmierzony czas. Od maty już krok do koszulek i worków depozytowych. Kręcimy się chwilę po expo, zbieramy ulotki z reklamujących się biegów, odbieramy bilet na pociąg powrotny z Cassis do Marsylii, mierzę opaski kompresyjne dwóch firm i wychodzimy by na ławeczce pod palmą w pobliskim parku posortować łupy. Pakiet okazał się naprawdę bogaty: techniczna koszulka, okolicznościowy buff, frotka na rękę z kieszonką na drobiazgi, bransoletka na rozpiskę z międzyczasami*, mała paczka słodyczy, kalendarz/dzienniczek treningowy, bezpłatny bilet na metro/karta na parking przy metrze.

Króciutki wypad na plażę i nie daje się ukryć - mistral się rozpoczął. Będzie ciekawie. Dłuuugi lunch we włoskiej knajpie z wesołą ekipą polsko-francuską zakończony w zasadzie podwieczorkiem. Po nim jeszcze raz wizyta w sklepiku z czekoladą i w oliwiarni i postanawiamy jeszcze przed kolacją odwiedzić "Dobrą Matkę" - wsiadamy w autobus jadący pod górującą na wzgórzu nad miastem bazylikę Notre Dame de la Garde. Wysiadamy tuż pod szczytem wzgórza i ledwo wychyliwszy głowę z autobusu dostaję w twarz trzymanymi w ręku torebkami i podmuch wiatru osadza mnie w miejscu. Na pozomie górnej bazyliki wiatr niemal przewraca, dawno jeśli w ogóle czegoś takiego nie doświadczyłam. Szybko chronię się w bazylice i podziwiam wnętrze w bizantyjsko-marynistycznym stylu, podczas gdy mąż dzielnie fotografuje widoki na cztery strony świata. Potem szybka ewakuacja do autobusu i metra. Mąż się pyta - czy Ty naprawdę masz zamiar biec jutro? Sprawdzamy ponownie pogodę i teraz serwisy donoszą - mistral silniejszy niż zwykle, do 130km/h, na start odczuwalna temperatura - 1 stopień.

Robi się nerwowo. Wyciągam wszystkie zabrane ciuszki biegowe i staram się skomponować dobry zestaw. Otwieram kopertę z numerem startowym i odkrywam, że nie ma agrafek do zamocowania. A to się popisałam, należało to sprawdzić zaraz przy odbiorze, teraz siedzę i obgryzam paznokcie, morale ogólnie spada. Noc nerwowa nieco, mistral huczy potężnie za oknami.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela

Pobudka, spojrzenie za okno - drzewa tańczą. Po chwili pan gospodarz przynosi mi śniadanko, dziś nie będzie na tarasiku. Proszę go nieśmiało o igłę z nitką do przyszycia numery startowego, ale udaje mu się zorganizować nawet naręcze agrafek. Dodatkowo mówi mi, że ponieważ kwatera nie jest zarezerwowana na dzień następny, nie musimy się pakować przed biegiem, tylko możemy spokojnie wrócić po, wziąć prysznic itd., zostać jak długo chcemy - kochani ludzie! Na start jedziemy metrem, na każdej stacji coraz więcej biegaczy sie dosiada, "normalnych" ludzi niewiele. Na prawie wszystkich głowach buffy, mało kto bez wiatrówki, ale są odważni w szortach. Korytarz na stacji tuż przy starcie wypełniony biegaczami, choć nawet tu jakieś podmuchy wiatru docierają. Przegląd wszystkich dostępnym na rynku rodzajów worków na śmieci, peleryny przeciwdeszczowe, folie termiczne etc. Przebieram ciepłą bluzę na wiatrówkę, przypinam numer i jednak trzeba wyjść z metra, by skorzystać z toalety. Zaraz potem znów się chowamy. Na 20 minut przed startem jednak trzeba wyjść, najpierw podchodzimy pod scenę, gdzie prowadzona jest rozgrzewka, nieco skaczę dla rozgrzewki, tańczymy sobie z panem małżonkiem. Dalej wstęp jest tylko dla biegaczy, już zaczynają poganiać, więc buziak na pożegnanie, rozstaję się z ciepłą kurteczką i truchtam w stronę linii startu. Potem zagłębiam się w tłum, by osłonić się od wiatru, udaje mi się przebić do zająców na 2h15', Ci na 2h są zdecydowanie za daleko. Grzejemy się nawzajem, humory dopisują.

Coraz więcej worków i folii wzlatuje w powietrze, wreszcie pada sygnał startu, wznosimy gromki okrzyk...i tyle. Po chwili zaczynami maszerować w kierunku linii startu, jest to slalom pomiędzy porzuconym odzieniem, butelkami itd, biegłoby się bardzo niebezpiecznie. Wreszcie - mata startowa, prawie ją przeoczyłam. Odpalam stoper i biegnę.

*Profil trasy wygląda tak:
Obrazek

Na stronie biegu jest symulator tempa poszczególnych kilometrów na dany wynik końcowy z uwzględnieniem tego, czy jesteśmy kiepski/średnim/dobrym podbiegaczem i kiepski/średnim/dobrym zbiegaczem. Ja wygenerowałam tabelkę kiepski podbiegacz/średni zbiegacz na 2h. To oznaczało, że powinnam być na przełęczy po 1h01'04'', na 10km 1h03'11'.

Nie ma footpoda, tylko zegarek ze stoperem, więc biegnę na czuja i wypatruję oznaczeń kilometrów. Pierwszego nie widzę - może przez tłum? Ani drugiego, ani trzeciego. Zaczynamy się lekko wspinać. Stwierdzam, że w sumie mało mnie obchodzi tym razie ściganie się z zegarem, lecimy na styl. Oznaczenie odległości widzę dopiero na 5km, mam z 90 sekund obsuwy, ale przynajmniej biegnie się komfortowo. Pod mostkiem dostajemy nagle podmuch mistrala w twarz - prawie stawia w miejscu. Na 6km punkt odżywczy, omijam szerokiem łukiem, jak coś, to napiję się na górze. Już od jakiegoś czasu oczy egzaminują pagórki na horyzoncie szukając naszego celu - przełęczy. Wreszcie ją lokalizuję - nie tragicznie, ale jednak wysoko. Gdy już zaczynamy nieco czuć podbieg zbliżamy się do momentu, gdy trasa robi zakręt o 180 stopni i dostrzegam kolorowy wąż biegaczy wspinających się na serpentyny po przeciwległej stronie dolinki. I my tam mamy naprawdę wbiec? Dobra, bez paniki, po prostu regularnie prawa-lewa do przodu. Oddechy się pogłębiają, ale faktycznie grupa niesamowicie pomaga znieść wysiłek, więc pomimo, że prawie już nie mogę, to w zasadzie wyprzedam. Kolejny ostry zakręt i teraz już naprawdę widzimy przełęcz, ale jeszcze z 1.5km przed nami. Tuż przed przełęczą ktoś w peletonie zaczyna skandować: "Nie jesteśmy zmęczeni" (po francusku brzmi to bardziej rytmicznie) i z tym powtarzanym okrzykiem wpadamy na przełęcz. Na zegarku z 4-5 minut obsuwy - ale sprawdzam tylko pro-forma.

Tu zgodnie z planem piję... i jest to błąd, momentalnie łapie mnie kolka, więc nie mogę w pełni skorzystać z pięknej pierwszej części zbiegu. 10km=1:07:59 (wspięliśmy się ponad 300m w górę). Gdy nieco się wypłaszczy, a nawet zrobi znów lekko pod górę, kolka słabnie. Około 13km już było chyba dobrze? Mistral rozwiał chmury i biegniemy w pięknym słońcu. Wiatr teraz mamy jeśli już tylko w plecy, przy silnym podmuchu niemalże nogi nie nadążają za resztą ciała. Biegnę i jestem niesamowicie szczęśliwa, będąc tu i teraz. Omijam następny punkt odżywczy, za to nie omijam żadnej okazji, by przybić piątki dzieciakom i pokrzyczeć z radości z kibicami. Na pięknym zbiegu gdzieś ok. 16 km piękny uśmiech dla fotografów. Około 17km trasa się zwęża, jesteśmy na obrzeżach Cassis. Kibiców coraz więcej, nogi zaczynają być ciężkie, a przed nami jeszcze słynne wzgórze strażaków na 18tym kilometrze. Czy to było już ono? Phi, przesadzali, prawie nie poczułam - myślę sobie, zanim nie dobiegłam do stóp tego właściwego. Ma może z 200m długości, ale wspina się nieźle. Do połowy idzie dobrze, potem zaciskam zęby, kibice mocno zagrzewają, ale na szczycie zaczyna mi sie robić jakoś niewyraźnie. Zaraz jest ostatni punkt odżywczy - Powerade. Normalnie bym się nietknęła, ale może coś słodkiego w ustach pozwoli utrzymać się na nogach. Dwa łyki i lecę. Po bruku ostro w dół - ał, mięśnie pośladkowe już nie chcą. Ciasne wiraże i jesteśmy w porcie. Skończył się zbieg, teraz po płaskim w szpalerze kibiców. Gdzie ta meta? Nie widzę za bardzo łuku, za to jest...korek biegaczy. Nie było żadnego sprintu, zatrzymuję się o tak. Na zegarku 2h04'XX, słyszę krzyk męża - odwracam sie do fotek. Wreszcie przechodzę linię mety - i to tyle.

Za metą panuje bałagan, ze zgrzewek walających się na ziemi razem z innymi biegaczami wyszarpuję butelki wody. Gdzie tu dają coś słodkiego? Nie mogę znaleźć, jest tabliczka, że bufet w stronę merostwa, ale czy ja kurcze wiem, gdzie tu merostow?! Telefon nie chce złapać sieci, z mężem ciężko się znaleźć w tłumie, zaczyna mi być zimno. W końcu cudem się odnajdujemy. Gratulacje, całusy, ciepła kurtka - nie pamiętam, czy w takiej kolejności. Wieje tak, że nie zostajemy ani na chwilę w porcie, tylko maszerujemy od razu w stronę dworca. Miały być autokary dowożące, ale i do nich daleko i kolejka wielka - w sumie całe 4km pod górę zrobimy na piechotę. Czekamy na peronie, w przeciwnym kierunku też czeka grupa biegaczy. Wreszcie zapowiadają opóźnienie 20 minut - w ich kierunku. Okrzyk radości u nas, zawodu u nich. Zbliża się pociąg - i staje na skraju stacji, rzucamy się biegiem, bo są tylko dwa zespoły trakcyjne, a nas mnóstwo. Uff, weszliśmy do środka, ale wielu jeszcze na peronie. Krzyczymy, żeby przesuwać się dalej w głąb, ale niektórzy bracia biegacze rozsiedli się na podłodze i stwierdzają, że miejsca nie ma. Magia wspólnoty prysła...Było mi niezmiernie żal tych, którym właśnie zafundowano godzinę kwitnięcia na dworcu pośrodku nieczego.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Podsumowując:

-wiatr nie był aż taki straszny
-impreza ma swój klimar, trasa piękna
-biegłam każdy kilometr z przyjemnością
-pomimo kolki zbieg w zasadzie zgodnie z planem 57'20'' wraz ze staniem w korku
-pod górkę należało wbiec 5' szybciej; realnie - mogłam pewnie z 2 minuty urwać, całych 5' nie dałabym na dzień dzisiejszt rady
-SKORA spisały się bardzo dobrze, przy okazji złapały sporo zdziwionych spojrzeń i jedno pytanie wprost - "To naprawdę buty biegowe?"
-na zbiegu zaczęłam lekko czuć prawy tibialis posterior, ale nie rozwinęło się to w nic groźnego

POZYTYWY IMPREZY:
-bogaty pakiet
-symulator tempa dla biegaczy o różnym profilu
-zające startujące "wśród ludu" a nie z początku
-trasa
-kibice

MINUSY:
-niektórych elementów tych bogatych pakietów zabrakło dla odbierających numerki w ostatnich 1-2 godzinach - żadnych przeprosin, dopiero na starcie zdziwienie skąd inni mają buffy itd.
-korek do mety i bałagan za metą, bufet gdzieś daleko
-brak obiecanych dodatkowych wagonów w pociągu

DWA SMUTNE WSPOMNIENIA:
-"braterstwo" biegaczy, które nie przetrwało poza linię mety, w pociągu było zwykłe buractwo
-te setki ledwo napoczętych butelek wody-napojów wyrzucane na każdym punkcie odżywczym, tyle marnotrawstwa, tyle śmieci
ODPOWIEDZ