
Pierwsze zawody za mną, jestem zadowolony z wyniku, a jednocześnie czuje jakieś nienasycenie analizując przebieg.
Przed zrobiłem 3km rozgrzewki, trochę jeszcze posiedziałem i na dziesięć minut przed startem ustawiłem się w strefie. Co mi się podobało, to oddzielenie stref taśmami i wpuszczanie do konkretnych przez wolne luki w ogrodzeniu. Nie trzeba było więc skakać przez, czy przesuwać się z daleka do przodu.
Pierwsze 200m trochę ciasno, ale każdy w dość podobnym tempie leci, nie ma więc skakania. Wybiegając z Manufaktury krótki, ale dość ostry podbieg, nie szaleję na nim. Po nim sprawdzam tempo, lekko ponad 4/km, trochę więc podbijam intensywność, by w okolicach czwórki wszedł kilometr. Szybciej boję się otworzyć, mam w pamięci wigilijny sprawdzian, gdzie z trudem wycisnąłem 20 minut.
Na początku 2km jeszcze raz sprawdziłem tempo i na długo przestałem zerkać. Nie chciałem się stresować, czy ograniczać. Biegnę na intensywność i tyle co płuca pozwolą. Jedynie czuję, że idzie nieźle i poniżej 4/km jest na pewno. Od drugiego kilometra stopniowo, acz systematycznie zyskuję pozycję.
Tyka zakończenie km, nie patrzę na zegarek, biegnę 3km. Leci tak samo jak wcześniejszy, kolejne osoby mijam, staram się mieć cały czas kontakt z kimś przed sobą.
Przeskakuje czasomierz na 4km, Piotrkowska pięknie oświetlona, ale nie mam czasu się rozglądać. Dłuży się ten kilometr, przestałem wyprzedzać zawodników, mnie za to 3-4 osoby przegoniły. Większość tego odcinka pokonuję sam, mając stratę do poprzedzających. Zastanawiam się czy słabnę i zwalniam, aczkolwiek czuję, że nadal idę dobrze.
Pyka rozpoczynający się 5km, zerkam wreszcie na tempo chwilowe i potwierdza się, że nie puchnę. Nie bardzo kojarzę, jak on będzie szedł, przez co nie wiem czy i kiedy rozpocząć długi finisz. Wreszcie jest ostatnia prosta, dobrze że dość długa, bo mam moc (chyba za dużo jak na końcówkę biegu) i dociskam znacznie, pierwszy raz finiszuję poniżej 3/km.
Sprawdzam czas 19:08 i jestem zadowolony, wręcz trochę zaskoczony, bo przed brałbym w ciemno. Po dłuższej chwili przychodzi jednak refleksja, że zupełnie nie jestem wypruty, jakieś za małe to zmęczenie. Może można było mocniej, może pierwszy kilometr za asekuracyjnie. Wyszedł też trochę brak obiegania na krótkim dystansie, niepewność ile się pociągnie i czy starczy do końca na danej intensywności. Nie chcę powiedzieć, że mogłem ciut lepiej, niemniej gryzie mnie czy nie mogłem. Gdzie wiem też, że się nie opierdalałem.
Po takim bieganiu co biegam, czekając na ferie i roztrenowanie, to jest dobrze.
Ale jak by chciało mi się bardziej potrenować, było by może lepiej. Choć z drugiej strony zawsze świeżej i lepiej biega mi się z wypoczynku, wręcz niedotrenowania. Co z kolei może być hamulcowym do dalszego rozwoju, jeśli zbyt często będę zażywał relaksu.
Mętlik sprzecznych myśli mam w głowie, lecę na ferie

