Aniad1312 Wciąż fun przed records
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 maja 2020
Miałam pobiegać w czwartek lub piątek, ale nie chciało mi się zrywać skoro świt i odpuściłam.
Dzisiaj miałam w planie 13-15km.
Wyszło 12km po 6:03.
Już chyba od 3-go czułam, że ogromnie chce mi się pić. I to pragnienie mnie nie opuszczało. Nogi dawały radę, ale cała reszta nie. Do tego suche powietrze, którego nie znoszę + parę innych czynników typu kiepsko przespana noc itd. Efekt taki, że czułam się bardzo słabo.
Kiedy zobaczyłam, że na 9-tym kilometrze tempo mam 6:23, stwierdziłam, że nie ma co, nic na siłę i spadam do domu. Ledwo dokończyłam ostatni kilometr.
Z żalem kończyłam, z zazdrością patrzyłam na tych, którzy wbiegali/ wjeżdżali do lasu, no ale co było robić...
Po powrocie wypiłam niemal litr soku pomidorowego, a i tak wciąż chce mi się pić.
I spać.
Miałam pobiegać w czwartek lub piątek, ale nie chciało mi się zrywać skoro świt i odpuściłam.
Dzisiaj miałam w planie 13-15km.
Wyszło 12km po 6:03.
Już chyba od 3-go czułam, że ogromnie chce mi się pić. I to pragnienie mnie nie opuszczało. Nogi dawały radę, ale cała reszta nie. Do tego suche powietrze, którego nie znoszę + parę innych czynników typu kiepsko przespana noc itd. Efekt taki, że czułam się bardzo słabo.
Kiedy zobaczyłam, że na 9-tym kilometrze tempo mam 6:23, stwierdziłam, że nie ma co, nic na siłę i spadam do domu. Ledwo dokończyłam ostatni kilometr.
Z żalem kończyłam, z zazdrością patrzyłam na tych, którzy wbiegali/ wjeżdżali do lasu, no ale co było robić...
Po powrocie wypiłam niemal litr soku pomidorowego, a i tak wciąż chce mi się pić.
I spać.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 maja 2020
Wczoraj trochę z sobą podyskutowałam.
Argumenty były różne, od "Nie chce mi się/ Wyspałabym się w końcu" do "Przecież to lubisz".
Nie zawsze, jak widać, chce się robić to, co się lubi
Dziwne, a jednak prawdziwe.
Poza tym, las mnie trochę zamulił tempowo, a i rutynowo także.
Powtarzalność ma swoje zalety, jednak zbyt długa - w moim przypadku - zaczyna być męcząca.
Zostawię sobie pewnie niedzielne wybiegania, ale resztę - jak na razie - będę biegać w okolicy.
Niestety, wiąże się to z wcześniejszym wstawaniem, ale jakoś (chyba) dam radę.
12km po 5:35.
Pierwsze trzy kilometry w okolicach 5:30, ciężko się biegło (patrz: leśne zamulenie).
Kolejny wolniejszy, odpoczynkowy.
Później zrobiłam 3km szybsze, z taką samą przerwą tyle że wolniej, ale nie przesadnie - 5:12/5:13/5:09
I kolejne 3 odpoczynkowe.
Takie sobie wybieganie, z zatrzymywaniem się, bo nie było lekko.
Niemniej - co sobie przy okazji popatrzyłam na przyrodę, to moje
Wczoraj trochę z sobą podyskutowałam.
Argumenty były różne, od "Nie chce mi się/ Wyspałabym się w końcu" do "Przecież to lubisz".
Nie zawsze, jak widać, chce się robić to, co się lubi
Dziwne, a jednak prawdziwe.
Poza tym, las mnie trochę zamulił tempowo, a i rutynowo także.
Powtarzalność ma swoje zalety, jednak zbyt długa - w moim przypadku - zaczyna być męcząca.
Zostawię sobie pewnie niedzielne wybiegania, ale resztę - jak na razie - będę biegać w okolicy.
Niestety, wiąże się to z wcześniejszym wstawaniem, ale jakoś (chyba) dam radę.
12km po 5:35.
Pierwsze trzy kilometry w okolicach 5:30, ciężko się biegło (patrz: leśne zamulenie).
Kolejny wolniejszy, odpoczynkowy.
Później zrobiłam 3km szybsze, z taką samą przerwą tyle że wolniej, ale nie przesadnie - 5:12/5:13/5:09
I kolejne 3 odpoczynkowe.
Takie sobie wybieganie, z zatrzymywaniem się, bo nie było lekko.
Niemniej - co sobie przy okazji popatrzyłam na przyrodę, to moje
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 maja 2020
Nie wiem od czego zacząć. Nie mam ostatnio weny twórczej, ani żadnej jej podobnej.
Każdy wpis mógłby zaczynać się od: "nie chciało mi się wstać, ale jakoś dałam radę".
Ileż można o tym samym...?
Tak więc...
7km po 5:40, po czym zdecydowałam się na dwusetki,
5 sztuk śr. po 3:50. Wydawało mi się, że gnam jak szalona, a wyszły wolniej niż w lesie.
Przerwa w truchcie.
Powrót do domu 2km po 5:49.
Razem 11km.
No i to by było na tyle.
Nie wiem od czego zacząć. Nie mam ostatnio weny twórczej, ani żadnej jej podobnej.
Każdy wpis mógłby zaczynać się od: "nie chciało mi się wstać, ale jakoś dałam radę".
Ileż można o tym samym...?
Tak więc...
7km po 5:40, po czym zdecydowałam się na dwusetki,
5 sztuk śr. po 3:50. Wydawało mi się, że gnam jak szalona, a wyszły wolniej niż w lesie.
Przerwa w truchcie.
Powrót do domu 2km po 5:49.
Razem 11km.
No i to by było na tyle.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
17 maja 2020
Ahoj przyrodo czyli las.
Po głowie chodziło mi 20km, ale nie wiedziałam, czy dam radę i czy będzie mi się chciało.
Tym razem zabrałam wodę, ale że pogoda nie zapowiadała się łaskawa, zostawiłam ją w aucie.
Na początku wiatr, lekka mżawka, chłód, a ja na krótko. No cóż...
Po kilku kilometrach wyszło piękne słońce i okazało się, że jednak dobrze dobrałam długości ubraniowe
Na początku wpadło 8km po 5:37.
Później stwierdziłam, że resztę po prostu zrobię w przyjemnym tempie, bez napinki; wyszło 7km po 5:50.
W międzyczasie pojawiła się myśl, że skoro już tak biegam, to może dociągnę do tej 20tki, jak to sobie wcześniej zamarzyłam.
No i jakoś się udało, ale kulawo.
To piękne słońce powodowało, że jednak chciało mi się pić, do tego jakaś taka niemoc mnie dopadła. Wkurza mnie to, że nagle ścinka przychodzi i muszę robić sobie przystanki. Choć może wcale nie muszę?
Coś pewnie źle robię - za często, za dużo, może za szybko.
Niemniej, jakaś satysfakcja jest, że mimo wszystko nie zrezygnowałam.
Pod koniec 18-go km przypomniały mi się ostatnie set-metry maratonów w Poznaniu, ostatnia prosta przed skrętem na targi.
Uczepiłam się tej myśli, wspominając doping po obu stronach ulicy, muzykę, ten wyjątkowy moment kiedy widziałam metę i mimo ogromnego zmęczenia znajdowałam w sobie siły, żeby przyspieszyć.
I tak myśląc o tym wszystkim dobiegłam do tego 20-go kilometra i resztę dospacerowałam.
Trener GG zawsze mówił, że dobry trening to taki, po zakończeniu którego ma się niedosyt.
No...ja nie miałam
Ale umówmy się, że to nie był trening, ale po prostu bieganie.
Ahoj przyrodo czyli las.
Po głowie chodziło mi 20km, ale nie wiedziałam, czy dam radę i czy będzie mi się chciało.
Tym razem zabrałam wodę, ale że pogoda nie zapowiadała się łaskawa, zostawiłam ją w aucie.
Na początku wiatr, lekka mżawka, chłód, a ja na krótko. No cóż...
Po kilku kilometrach wyszło piękne słońce i okazało się, że jednak dobrze dobrałam długości ubraniowe
Na początku wpadło 8km po 5:37.
Później stwierdziłam, że resztę po prostu zrobię w przyjemnym tempie, bez napinki; wyszło 7km po 5:50.
W międzyczasie pojawiła się myśl, że skoro już tak biegam, to może dociągnę do tej 20tki, jak to sobie wcześniej zamarzyłam.
No i jakoś się udało, ale kulawo.
To piękne słońce powodowało, że jednak chciało mi się pić, do tego jakaś taka niemoc mnie dopadła. Wkurza mnie to, że nagle ścinka przychodzi i muszę robić sobie przystanki. Choć może wcale nie muszę?
Coś pewnie źle robię - za często, za dużo, może za szybko.
Niemniej, jakaś satysfakcja jest, że mimo wszystko nie zrezygnowałam.
Pod koniec 18-go km przypomniały mi się ostatnie set-metry maratonów w Poznaniu, ostatnia prosta przed skrętem na targi.
Uczepiłam się tej myśli, wspominając doping po obu stronach ulicy, muzykę, ten wyjątkowy moment kiedy widziałam metę i mimo ogromnego zmęczenia znajdowałam w sobie siły, żeby przyspieszyć.
I tak myśląc o tym wszystkim dobiegłam do tego 20-go kilometra i resztę dospacerowałam.
Trener GG zawsze mówił, że dobry trening to taki, po zakończeniu którego ma się niedosyt.
No...ja nie miałam
Ale umówmy się, że to nie był trening, ale po prostu bieganie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
19 maja 2020
9km po 5:43.
Na początku szybciej, w okolicach 5:35, później zwolniłam. Strasznie duszno dzisiaj na dworze.
Zatrzymywanka tylko 2x: po pierwszym km włosy się wysmyknęły i musiałam je mocniej związać; drugi raz na 7km - po przylaskowym podbiegu, który męczy zawsze, niezależnie czy wbiegam na niego na początku, czy na końcu. A przy okazji, jako rasowa paniusia wytarłam sobie nos, aczkolwiek bez selfie
Tempo akuratne - nie zmęczyłam się jakoś mocno, a jednocześnie satysfakcja jest.
Już w domu chciałam ściągnąć trening na apkę, chyba ze 3 razy próbowałam. Wyskoczyły mi jakieś powiadomienia, że apka żąda zezwoleń na rozmowy, smsy i inne takie; inaczej nie załaduje treningu z zegarka.
Niedoczekanie.
9km po 5:43.
Na początku szybciej, w okolicach 5:35, później zwolniłam. Strasznie duszno dzisiaj na dworze.
Zatrzymywanka tylko 2x: po pierwszym km włosy się wysmyknęły i musiałam je mocniej związać; drugi raz na 7km - po przylaskowym podbiegu, który męczy zawsze, niezależnie czy wbiegam na niego na początku, czy na końcu. A przy okazji, jako rasowa paniusia wytarłam sobie nos, aczkolwiek bez selfie
Tempo akuratne - nie zmęczyłam się jakoś mocno, a jednocześnie satysfakcja jest.
Już w domu chciałam ściągnąć trening na apkę, chyba ze 3 razy próbowałam. Wyskoczyły mi jakieś powiadomienia, że apka żąda zezwoleń na rozmowy, smsy i inne takie; inaczej nie załaduje treningu z zegarka.
Niedoczekanie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
21 maja 2020
Wstawałam przez pół godziny.
W końcu się udało.
Nie miałam konkretnego pomysłu na dziś, oprócz tego żeby pobiec nad zalew. A tam piękne słońce, zielono, cisza, spokój.
Postanowiłam, że nadal żadnej zatrzymywanki nie będzie i że dobrze by było, gdyby wpadło coś dla rozruszania nóg.
Najpierw 9km po 5:41.
Do 8-go średnie tempo równo trzymało się 5:43, a później jeszcze ciut przyspieszyłam.
Zrobiłam podbiegi 5x100 po 4/km z przerwą w truchcie.
Ciut się zmęczyłam, ale nie za bardzo.
Powrót do domu 2km po 5:38 - myślałam, że tempo będzie ślimacze, a okazało się, że jeszcze jest trochę siły (wg kryterium GG - dobry znak)
Łącznie 12km.
Po wyłączeniu zegarka do domu miałam jeszcze ok 300m, do-spacerowałam, bo nie chciało mi się już biec
Dziś na krótko, krócej niż w ndz.
Rześko było
Wstawałam przez pół godziny.
W końcu się udało.
Nie miałam konkretnego pomysłu na dziś, oprócz tego żeby pobiec nad zalew. A tam piękne słońce, zielono, cisza, spokój.
Postanowiłam, że nadal żadnej zatrzymywanki nie będzie i że dobrze by było, gdyby wpadło coś dla rozruszania nóg.
Najpierw 9km po 5:41.
Do 8-go średnie tempo równo trzymało się 5:43, a później jeszcze ciut przyspieszyłam.
Zrobiłam podbiegi 5x100 po 4/km z przerwą w truchcie.
Ciut się zmęczyłam, ale nie za bardzo.
Powrót do domu 2km po 5:38 - myślałam, że tempo będzie ślimacze, a okazało się, że jeszcze jest trochę siły (wg kryterium GG - dobry znak)
Łącznie 12km.
Po wyłączeniu zegarka do domu miałam jeszcze ok 300m, do-spacerowałam, bo nie chciało mi się już biec
Dziś na krótko, krócej niż w ndz.
Rześko było
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
24 maja 2020
Wczoraj zasypiałam z obawą, czy się w ogóle wyśpię.
Towarzystwo, które wbija do sąsiadów nie zważa na godziny ani nocne, ani wczesno-poranne i przemieszczając się na klatce schodowej robi rumor niczym dziki. Nie przeszkadzałoby mi to w ogóle, gdyby mnie nie wybudzało. Więc jak usłyszałam, że szykuje się spotkanie towarzyskie, szczęśliwa nie byłam
Szczęście jednak zawitało, kiedy obudziłam się rano. Myślę sobie: "Wow, super, jest już jasno, pospałam!" Patrzę na zegarek - 5:25...
Na szczęście udało mi się jeszcze kimnąć, więc wielkiego cierpienia nie było.
Jechałam do lasu z planem 20km, bez żadnej napinki, bez naginania tempa, czyste run for fun.
Na początku było okropnie (Ziko, nie jestes sam! ), myślałam że płuca wypluję, ciężko sie oddychało, gorąco i w ogóle. Zrobiłam 3 pętle krosa na samym początku, wiedziałam, że później nie będzie mi się chciało. Pobiegłam dalej, od ok 8-go km zaczęło się robić przyjemnie i było tak do ok 17-go.
Później już męka, zmęczenie + gorąco.
Na 19km spotkałam Sławka, biegliśmy do końca, tzn do mojego końca, bo on pobiegł dalej.
I tym sposobem uratował mi życie - dotrwałam do 22-go km, ciut więcej niż było w planie, śr. 6:05.
Już od jakiegoś czasu mam wrażenie, że od kiedy biegam w lesie, zobaczyłam w nim więcej zwierząt niż wiele lat temu.
Dziś znów zające, piękny jeleń i trzy sarny, które zauważyłam niemal w ostatniej chwili, kiedy to zastanawiałam się nad jakimś durnym, wyimaginowanym scenariuszem.
Jak w życiu - kiedy się skupiam na tym, co nic nie wnosi oprócz niepotrzebnej rozkminy, nie widzę tego, co przede mną.
Wczoraj zasypiałam z obawą, czy się w ogóle wyśpię.
Towarzystwo, które wbija do sąsiadów nie zważa na godziny ani nocne, ani wczesno-poranne i przemieszczając się na klatce schodowej robi rumor niczym dziki. Nie przeszkadzałoby mi to w ogóle, gdyby mnie nie wybudzało. Więc jak usłyszałam, że szykuje się spotkanie towarzyskie, szczęśliwa nie byłam
Szczęście jednak zawitało, kiedy obudziłam się rano. Myślę sobie: "Wow, super, jest już jasno, pospałam!" Patrzę na zegarek - 5:25...
Na szczęście udało mi się jeszcze kimnąć, więc wielkiego cierpienia nie było.
Jechałam do lasu z planem 20km, bez żadnej napinki, bez naginania tempa, czyste run for fun.
Na początku było okropnie (Ziko, nie jestes sam! ), myślałam że płuca wypluję, ciężko sie oddychało, gorąco i w ogóle. Zrobiłam 3 pętle krosa na samym początku, wiedziałam, że później nie będzie mi się chciało. Pobiegłam dalej, od ok 8-go km zaczęło się robić przyjemnie i było tak do ok 17-go.
Później już męka, zmęczenie + gorąco.
Na 19km spotkałam Sławka, biegliśmy do końca, tzn do mojego końca, bo on pobiegł dalej.
I tym sposobem uratował mi życie - dotrwałam do 22-go km, ciut więcej niż było w planie, śr. 6:05.
Już od jakiegoś czasu mam wrażenie, że od kiedy biegam w lesie, zobaczyłam w nim więcej zwierząt niż wiele lat temu.
Dziś znów zające, piękny jeleń i trzy sarny, które zauważyłam niemal w ostatniej chwili, kiedy to zastanawiałam się nad jakimś durnym, wyimaginowanym scenariuszem.
Jak w życiu - kiedy się skupiam na tym, co nic nie wnosi oprócz niepotrzebnej rozkminy, nie widzę tego, co przede mną.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 maja 2020
Ciężko i długo się wstawało, ostatnio chyba potrzebuję więcej snu.
Biegło się też ciężko, znów za szybko zaczęłam. Optymalnie byłoby utrzymać na początku okolice 5:40-5:45, a potem ewentualnie przyspieszyć. A u mnie niestety jest najczęściej odwrotnie i w konsekwencji wpadają paniusiowe przystanki
Do 8km tempo 5:35, ostatnie 2.5 już na luzie. Wybiegając z parku mam jeszcze dwa podbiegi do pokonania, zmęczyły mnie dzisiaj.
*****
Lubię patrzeć, jak muzycy grając dobrze się bawią, grając jakby od niechcenia. Wartość dodana do dźwięków.
Ciężko i długo się wstawało, ostatnio chyba potrzebuję więcej snu.
Biegło się też ciężko, znów za szybko zaczęłam. Optymalnie byłoby utrzymać na początku okolice 5:40-5:45, a potem ewentualnie przyspieszyć. A u mnie niestety jest najczęściej odwrotnie i w konsekwencji wpadają paniusiowe przystanki
Do 8km tempo 5:35, ostatnie 2.5 już na luzie. Wybiegając z parku mam jeszcze dwa podbiegi do pokonania, zmęczyły mnie dzisiaj.
*****
Lubię patrzeć, jak muzycy grając dobrze się bawią, grając jakby od niechcenia. Wartość dodana do dźwięków.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 maja 2020
Pogoda nie zachęcała do wystawienia z domu choć jednego palca, mocno musiałam się wziąć w garść, żeby jednak przekonać samą siebie do wyjścia. Chyba najbardziej przekonały mnie kalorie, które czekają na mnie na wieczornym spotkaniu
Btw, zawsze mnie zadziwia z jaką lekkością mężczyźni dzielą się informacjami nt. swojej wagi, podczas kiedy dla mnie jest to tajemnica państwowa najwyższej (nomen omen) wagi
Padało niemal podczas całego treningu, mniej lub bardziej intensywnie.
Samo bieganie układało mi się w trakcie, jedyne założenie było takie, żeby jak najdłużej się nie zatrzymywać.
Udało się, 8km po 5:43 + 1km na odpoczynek.
4x150m po 3:36, szybko, ale celowo wybrałam odcinek z nachyleniem w dół, ot taka odwrotność podbiegów, których dzisiaj nie chciało mi się robić; przerwa w truchcie.
Powrót 2km po 5:50.
Co jakiś czas powtarzam sobie, że muszę się przyłożyć do rozciągania, jakichś ćwiczeń siłowych... W tym samym momencie udaję, że sama siebie nie słyszę No i niestety są tego efekty w postaci słabizny biegowej, braku siły potrzebnej, żeby krok był bardziej stabilny i innych kadencyjnych kwestii...
Wciąż chciałabym biegać jak dawniej, a przecież nie da się, po prostu nie da biegać jak wtedy, jeśli nie ma wykonania takiej pracy, takiego kilometrażu jak wówczas: jak śpiewają: co było, przeszło, nie wróci.
Nicto, przerobię temat, poustawiam myślenie i będzie ok.
Pogoda nie zachęcała do wystawienia z domu choć jednego palca, mocno musiałam się wziąć w garść, żeby jednak przekonać samą siebie do wyjścia. Chyba najbardziej przekonały mnie kalorie, które czekają na mnie na wieczornym spotkaniu
Btw, zawsze mnie zadziwia z jaką lekkością mężczyźni dzielą się informacjami nt. swojej wagi, podczas kiedy dla mnie jest to tajemnica państwowa najwyższej (nomen omen) wagi
Padało niemal podczas całego treningu, mniej lub bardziej intensywnie.
Samo bieganie układało mi się w trakcie, jedyne założenie było takie, żeby jak najdłużej się nie zatrzymywać.
Udało się, 8km po 5:43 + 1km na odpoczynek.
4x150m po 3:36, szybko, ale celowo wybrałam odcinek z nachyleniem w dół, ot taka odwrotność podbiegów, których dzisiaj nie chciało mi się robić; przerwa w truchcie.
Powrót 2km po 5:50.
Co jakiś czas powtarzam sobie, że muszę się przyłożyć do rozciągania, jakichś ćwiczeń siłowych... W tym samym momencie udaję, że sama siebie nie słyszę No i niestety są tego efekty w postaci słabizny biegowej, braku siły potrzebnej, żeby krok był bardziej stabilny i innych kadencyjnych kwestii...
Wciąż chciałabym biegać jak dawniej, a przecież nie da się, po prostu nie da biegać jak wtedy, jeśli nie ma wykonania takiej pracy, takiego kilometrażu jak wówczas: jak śpiewają: co było, przeszło, nie wróci.
Nicto, przerobię temat, poustawiam myślenie i będzie ok.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
31 maja 2020
Nie mogłam usnąć, rano obudziłam się połamana, nogi ciężkie i w ogóle wszystko ciężkie choć nie miało to nic wspólnego z ciężarem procentowym
Rozważałam nawet rezygnację z biegu, no ale jakoś się poskładałam i wyszłam.
Przez pierwsze 500m zegarek nie mógł załapać sygnału.
Generalnie, od samego początku wszystko nie tak, nie miałam pojęcia, która noga lewa, a która prawa, a co dopiero jeszcze stawiać je tak, żeby w miarę harmonijnie poruszały się do przodu. 99 proc tego "nie tak" było z przewagą dla wiatru. Nożesz, wiał niemożebnie. Wciąż w twarz.
W związku z tym, że kroki szły mi niezdarnie, odczuwałam zero poweru, zero odbicia, człapanie w miejscu i do tego wciąż ściana wiatru przede mną, a na oskrzelach jakby mi ktoś usiadł. Tak źle dawno mi się nie biegło, tempo naprawdę nie było szybkie - w okolicach 5:55, celowo nie chciałam biec szybciej, coby sił wystarczyło. No ale dzisiaj dyszałam jak parowóz. Nikt mi nie wmówi, że noszenie masek nie miało wpływu na oddychanie - nawet jeśli u miliardów innych ludzi nie, u mnie TAK i na bieganiu widzę to wyraźnie.
Po 5km przeszłam w marsz na chyba 200m, wściekła, no ale co było robić, skoro kompletnie nie miałam siły.
Potem jakoś się zebrałam, na wylocie lasu spotkałam Sławka. Niestety dla mnie, biegł już do domu, a ja dzisiaj motywatora potrzebowałam. No trudno, trzeba było samej się motywować. Jakoś szło, ale kiedy na 11km znów wiatr dał mi w kość, to w Górę poszło parę słów, co sądzę na ten temat.
Góra cierpliwie wysłuchała, a wiatr wiał dalej.
Co było robić, biegłam, nawet jedną pętlę krosa zaliczyłam. Bez sił, wody robiło się coraz mniej, rozważałam nawet, że skończę na 15km i resztę po prostu podreptam, ale byłabym wtedy wściekła jeszcze bardziej, więc nawet nie próbowałam wcielać tego w życie.
Kiedy dotarłam do zalewu odliczałam - jeszcze 2km, jeszcze 1.5, jeszcze tylko kilometr... Kiedy zegarek pokazał 19.5km włączyłam stop i resztę (niecałe 2km) przespacerowałam ze względu na 3 x NIE: NIE miałam już wody, NIE miałam siły, NIE miałam chęci na jakikolwiek biegowy ruch.
Średnie tempo 6:06.
Maj: 190 km
Nie mogłam usnąć, rano obudziłam się połamana, nogi ciężkie i w ogóle wszystko ciężkie choć nie miało to nic wspólnego z ciężarem procentowym
Rozważałam nawet rezygnację z biegu, no ale jakoś się poskładałam i wyszłam.
Przez pierwsze 500m zegarek nie mógł załapać sygnału.
Generalnie, od samego początku wszystko nie tak, nie miałam pojęcia, która noga lewa, a która prawa, a co dopiero jeszcze stawiać je tak, żeby w miarę harmonijnie poruszały się do przodu. 99 proc tego "nie tak" było z przewagą dla wiatru. Nożesz, wiał niemożebnie. Wciąż w twarz.
W związku z tym, że kroki szły mi niezdarnie, odczuwałam zero poweru, zero odbicia, człapanie w miejscu i do tego wciąż ściana wiatru przede mną, a na oskrzelach jakby mi ktoś usiadł. Tak źle dawno mi się nie biegło, tempo naprawdę nie było szybkie - w okolicach 5:55, celowo nie chciałam biec szybciej, coby sił wystarczyło. No ale dzisiaj dyszałam jak parowóz. Nikt mi nie wmówi, że noszenie masek nie miało wpływu na oddychanie - nawet jeśli u miliardów innych ludzi nie, u mnie TAK i na bieganiu widzę to wyraźnie.
Po 5km przeszłam w marsz na chyba 200m, wściekła, no ale co było robić, skoro kompletnie nie miałam siły.
Potem jakoś się zebrałam, na wylocie lasu spotkałam Sławka. Niestety dla mnie, biegł już do domu, a ja dzisiaj motywatora potrzebowałam. No trudno, trzeba było samej się motywować. Jakoś szło, ale kiedy na 11km znów wiatr dał mi w kość, to w Górę poszło parę słów, co sądzę na ten temat.
Góra cierpliwie wysłuchała, a wiatr wiał dalej.
Co było robić, biegłam, nawet jedną pętlę krosa zaliczyłam. Bez sił, wody robiło się coraz mniej, rozważałam nawet, że skończę na 15km i resztę po prostu podreptam, ale byłabym wtedy wściekła jeszcze bardziej, więc nawet nie próbowałam wcielać tego w życie.
Kiedy dotarłam do zalewu odliczałam - jeszcze 2km, jeszcze 1.5, jeszcze tylko kilometr... Kiedy zegarek pokazał 19.5km włączyłam stop i resztę (niecałe 2km) przespacerowałam ze względu na 3 x NIE: NIE miałam już wody, NIE miałam siły, NIE miałam chęci na jakikolwiek biegowy ruch.
Średnie tempo 6:06.
Maj: 190 km
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 czerwca 2020
Pięknie słońce świeciło dzisiaj rano.
To był argument ZA tym, żeby jednak pobiegać.
Ciężko po wczorajszym, nogi zmęczone.
Postoje zaczynają mnie wkurzać, wśród przyczyn (oprócz wpływu masek) optuję jeszcze za zblokowaną przeponą. Albo po prostu...starość...
6km po 5:44, potem 5x110 m po 3:38 + przerwa w truchcie, powrót 2km po 5:47 (subiektywne odczucie: ślimak byłby szybszy). Na tym miałam zamiar poprzestać, ale stwierdziłam, że jednak szybciej wrócę jeśli pobiegnę, więc dołożyłam jeszcze 500m, też jakoś w tych okolicach tempowych.
No i tyle relacji
Pięknie słońce świeciło dzisiaj rano.
To był argument ZA tym, żeby jednak pobiegać.
Ciężko po wczorajszym, nogi zmęczone.
Postoje zaczynają mnie wkurzać, wśród przyczyn (oprócz wpływu masek) optuję jeszcze za zblokowaną przeponą. Albo po prostu...starość...
6km po 5:44, potem 5x110 m po 3:38 + przerwa w truchcie, powrót 2km po 5:47 (subiektywne odczucie: ślimak byłby szybszy). Na tym miałam zamiar poprzestać, ale stwierdziłam, że jednak szybciej wrócę jeśli pobiegnę, więc dołożyłam jeszcze 500m, też jakoś w tych okolicach tempowych.
No i tyle relacji
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
3 czerwca 2020
Właśnie przez okno zobaczyłam biegacza. Ładnie biegł - lekko, sprężyście. Odwrotnie niż ja
Zaczęłam dziś tempem 5:45, potem lekko poszło w dół. Po 3km stop - nie miałam siły oddychać, myślałam, że się rozpłaczę z bezsilności. Po kolejnych 3km znów stop. Kolejny raz zatrzymałam się po 11km, ogółem nabiegałam 12km, a średnie tempo spadło do 5:52, od 6tego kolebało się w okolicach 5:53-5:55.
Nie mam żadnych kłopotów oskrzelowo-płucnych, zero duszności, a od kilku tygodni biegowo-oddechowo jest jak jest i niestety - coraz gorzej
Ech...
Nie mam pojęcia, jaka jest przyczyna, choć jakieś przypuszczenia mam.
Na ten żal zamówiłam sobie buty, saucony, nigdy ich nie miałam, zobaczymy czy się sprawdzą.
Właśnie przez okno zobaczyłam biegacza. Ładnie biegł - lekko, sprężyście. Odwrotnie niż ja
Zaczęłam dziś tempem 5:45, potem lekko poszło w dół. Po 3km stop - nie miałam siły oddychać, myślałam, że się rozpłaczę z bezsilności. Po kolejnych 3km znów stop. Kolejny raz zatrzymałam się po 11km, ogółem nabiegałam 12km, a średnie tempo spadło do 5:52, od 6tego kolebało się w okolicach 5:53-5:55.
Nie mam żadnych kłopotów oskrzelowo-płucnych, zero duszności, a od kilku tygodni biegowo-oddechowo jest jak jest i niestety - coraz gorzej
Ech...
Nie mam pojęcia, jaka jest przyczyna, choć jakieś przypuszczenia mam.
Na ten żal zamówiłam sobie buty, saucony, nigdy ich nie miałam, zobaczymy czy się sprawdzą.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 czerwca 2020
Miałam zamiar pobiegać w czwartek, na zamiarze się skończyło. Ten środowy bieg tak mnie niemocą wykończył, że nie miałam ochoty zwlekać się z łózka skoro świt.
W pt byłam u fizjo. Potwierdziły się moje przypuszczenia - przepona zblokowana, plus jeszcze parę innych spraw w bonusie. Efekt był taki, że na kozetce wykrzyczałam parę uwag, co sądzę na temat maskowych pomysłów MZ, które miały wpływ na to, że na tej kozetce się znalazłam. Nie żebym miała potrzebę takiego głośnego artykułowania swoich opinii, raczej była to akcja-reakcja, czyli ból-krzyk
Dziś...Trochę czasu minęło zanim wstałam, zanim się poskładałam, zanim się przekonałam do tego, żeby jednak coś pobiegać...Wychodziłam grubo po 11, z zamiarem nie pokonywania żadnych długich dystansów.
Nie chciało mi się absolutnie nic, czułam się fatalnie, do tego na zewnątrz duszno i w ogóle łomatkorudo.
Biegło się lepiej, piątkowa wizyta dała efekty, już nie miałam wrażenia, że mam płuca ściśnięte. Niemniej, stopery wpadły, bo siły brakowało i tak.
Stara jestem i tyle
Z rzeczy pozytywnych, pękło dzisiaj nabieganych 21 tys. Mała rzecz a cieszy.
Aha i kinvary 10 dotarły w piątek, więc dzisiaj chrzest. Mogą być.
10 km po 5:39
Miałam zamiar pobiegać w czwartek, na zamiarze się skończyło. Ten środowy bieg tak mnie niemocą wykończył, że nie miałam ochoty zwlekać się z łózka skoro świt.
W pt byłam u fizjo. Potwierdziły się moje przypuszczenia - przepona zblokowana, plus jeszcze parę innych spraw w bonusie. Efekt był taki, że na kozetce wykrzyczałam parę uwag, co sądzę na temat maskowych pomysłów MZ, które miały wpływ na to, że na tej kozetce się znalazłam. Nie żebym miała potrzebę takiego głośnego artykułowania swoich opinii, raczej była to akcja-reakcja, czyli ból-krzyk
Dziś...Trochę czasu minęło zanim wstałam, zanim się poskładałam, zanim się przekonałam do tego, żeby jednak coś pobiegać...Wychodziłam grubo po 11, z zamiarem nie pokonywania żadnych długich dystansów.
Nie chciało mi się absolutnie nic, czułam się fatalnie, do tego na zewnątrz duszno i w ogóle łomatkorudo.
Biegło się lepiej, piątkowa wizyta dała efekty, już nie miałam wrażenia, że mam płuca ściśnięte. Niemniej, stopery wpadły, bo siły brakowało i tak.
Stara jestem i tyle
Z rzeczy pozytywnych, pękło dzisiaj nabieganych 21 tys. Mała rzecz a cieszy.
Aha i kinvary 10 dotarły w piątek, więc dzisiaj chrzest. Mogą być.
10 km po 5:39
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 czerwca 2020
Dyszka, dzielona na dwa. Pierwsze pół po 5:38, drugie pół po 5:42. Duszno i gorąco.
Kilka dni temu fb przypomniał mi wpis z przed paru lat z nazwami klubów/ drużyn z 12h Biegu w Bochni.
1. SZAŁU NIE MA
2. SFORA OJCA DYREKTORA
3. PĘDZĄCE IMADŁA
4. Z PIEKŁA RODEM
5. DALEKO JESZCZE?
6. ARCYBRACTWO UCIECH WSZELAKICH
7. KB SPOCENI
8. DZIKIE PYRY
9. BEZIMIENNI
10. UCIEKAJĄCE DZIEWICE
No i last but not least:
"Poranne bąki prezesa"
Kiedy je spisywałam, nie przypuszczałam, że za czas jakiś sama tam pobiegnę
Długo nie chciałam się zgodzić, w końcu jednak...
Jechałam przekonana, że po prostu tam się biega ile się chce-może. Na miejscu lekko się zdziwiłam
Na szczęście noga podawała, nabiegałam niecałe 39km.
Pamiętam ostatnie okrążenie... lecę na maksa, żołądek przyklejony do pleców, gnam ile wlezie, bo to już końcówka zawodów, koniec pętli już na widoku...Patrzę, a tu nie ma kolegi, który miał mnie zmienić No to gnałam dalej
Fajna impreza, fajny czas
Dyszka, dzielona na dwa. Pierwsze pół po 5:38, drugie pół po 5:42. Duszno i gorąco.
Kilka dni temu fb przypomniał mi wpis z przed paru lat z nazwami klubów/ drużyn z 12h Biegu w Bochni.
1. SZAŁU NIE MA
2. SFORA OJCA DYREKTORA
3. PĘDZĄCE IMADŁA
4. Z PIEKŁA RODEM
5. DALEKO JESZCZE?
6. ARCYBRACTWO UCIECH WSZELAKICH
7. KB SPOCENI
8. DZIKIE PYRY
9. BEZIMIENNI
10. UCIEKAJĄCE DZIEWICE
No i last but not least:
"Poranne bąki prezesa"
Kiedy je spisywałam, nie przypuszczałam, że za czas jakiś sama tam pobiegnę
Długo nie chciałam się zgodzić, w końcu jednak...
Jechałam przekonana, że po prostu tam się biega ile się chce-może. Na miejscu lekko się zdziwiłam
Na szczęście noga podawała, nabiegałam niecałe 39km.
Pamiętam ostatnie okrążenie... lecę na maksa, żołądek przyklejony do pleców, gnam ile wlezie, bo to już końcówka zawodów, koniec pętli już na widoku...Patrzę, a tu nie ma kolegi, który miał mnie zmienić No to gnałam dalej
Fajna impreza, fajny czas
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 czerwca 2020
Dzisiaj niewiele, 10.6 km w dwóch ratach, 1-sza połówka po 5:35, 2-ga po 5:44. Może byłoby więcej, gdybym wcześniej wstała, ale że mi się nie chciało, a czasu dzisiaj na bieganie mało, to jest tyle ile jest.
Tydzień w bieganie ubogi, niecałe 21km, nie było kiedy. Trochę roweru też wpadło, ale bez szału.
Mam ostatnio problem z blogiem, weny brak. Pandemiczny kilometr raczej nie dla mnie, o czym tu pisać?
Są myśli w głowie, ale chyba miejsce niezbyt odpowiednie, żeby je uzewnętrzniać, a i nawet nie wszystkie do uzewnętrzniania się nadają
No cóż.
Maki piękne tego roku.
Dzisiaj niewiele, 10.6 km w dwóch ratach, 1-sza połówka po 5:35, 2-ga po 5:44. Może byłoby więcej, gdybym wcześniej wstała, ale że mi się nie chciało, a czasu dzisiaj na bieganie mało, to jest tyle ile jest.
Tydzień w bieganie ubogi, niecałe 21km, nie było kiedy. Trochę roweru też wpadło, ale bez szału.
Mam ostatnio problem z blogiem, weny brak. Pandemiczny kilometr raczej nie dla mnie, o czym tu pisać?
Są myśli w głowie, ale chyba miejsce niezbyt odpowiednie, żeby je uzewnętrzniać, a i nawet nie wszystkie do uzewnętrzniania się nadają
No cóż.
Maki piękne tego roku.