
Nie jestem pewna, czy to wpisysywać w kategorię zawody

II edycja Falenickich Biegów Górskich 2010.
~10 km w czasie 1:04 z jakimiś ułamkami
Bez komentarza

Betasso. Okazały się za mało agresywne na śliski i kopny śnieg, musiałam uważać.
Legginsy Kalenji 1000. Cieniutkie skarpetki Pumy (innych nie znalazłam). Na górze - koszulka bez rekawow Nike Pro-cośtam, na to bluza Kalenji 1000, cienka kurtka, koszulka startowa (bez rękawów). Za ciepło troszkę jak na zawody, ale i tak w porównaniu z innymi całkiem niezle

Do tego tuba na szyję, rękawiczki polarowe i czapka.

No cóż, odejście od pewnych zasad się mści. Powrót do standardowego 62.
Od poniedzialku wracam do zasad
Inne.
Przy -17, a tyle pokazywał termometr w samochodzie, jeszcze nie biegałam. Znaczy, biegalam raz albo dwa przy -22, ale to rok temu, na treningach. Poważnie się zastanawiałam, dlaczego to robię. Ale jak robot rano wstalam, ubralam się, naszykowałam. Jeszcze męża namówiłam (bardzo lubi Falenicę).
Wiedziałam, jak będzie. W połowie drugiego kółka zacznę się zastanawiać, po co mi to było, i zacznę rozważać zejście z trasy.
Nie przewidziałam, że może być gorzej. Że już na trzecim podbiegu, grzęznąc do pół łydki w kopnym śniegu i zaciskając zgrabiałe w rękawiczkach palce, będę myślała, że coś mam nie tak z glową. Potem był zbieg, na którym omal nie poleciałam na pysk. A na piątym podbiegu omal nie zaliczyłam gleby z wybiciem zębów w gratisie. Potem mój najbardziej znienawidzony szósty podbieg, gdzie śnieg sięgał prawie do kolan, zbieg na pysk.... No cóż.
Na drugim kółku na siódmym podbiegu zostałam zdublowana. Może zresztą zostałam zdublowana wcześniej, ale tego nie zauważyłam. Ale chyba nie. Przez chwilę pomyślałam, żeby już zostać na mecie.
Ale nie. Jak debil, jak masochista jakiś, powlokłam się na trzecie kółko. Na koncu pierwszego podbiegu stała jakaś pani, która trochę kibicowała, spojrzała na mnie ze zdumieniem i podziwem: O, a pani sie usmiecha... Prawie zdębiałam. Ja tu zaciskałam zęby, bo doskonale widziałam, co biegnę, a ona - że się uśmiecham. No, w sumie fakt - pomyślałam. - Uśmiecham się, bo jeszcze tylko 6 podbiegów. I potem powtarzałam sobie to na każdym podbiegu. I się uśmiechałam
