Wtorek (24.12) – 18,3 km BŚD, 5:08, HR 137.
Bieg średniej długości. Na początku zmoczył mnie deszcz i taki przemoczony biegłem już do końca. Do tego nieprzyjemny wiatr. Trening zaliczony. Wieczorem jeszcze nalewka imbirowa, by nie rozłożyło.
Czwartek (26.12) – 24 km BŚD, 5:08, HR 137.
Bieg średniej długości (wg Pfitzingera). Ten trening powinien być dopiero w niedzielę, a dziś miał być trening progowy. Ponieważ w niedzielę startuję na 10km w Biegu Sylwestrowym, to zamieniłem treningi miejscami.
Odczucia dobre, biegło się fajnie, tętno przyzwoite, nie za wysokie.
Wypiłem ćwiartkę izo i zjadłem jednego żela.
Pogoda była świetna do biegania, taką biorę w ciemno 10 marca.
Po czwartkowym treningu, tuż po północy, obudziłem się z bólem szyi i do samego już rana źle spałem, ponieważ ból narastał. Okazało się, że złapał mnie bolesny kręcz szyi. W piątek oszczędzałem się, bo w zasadzie nie byłem w stanie czymkolwiek się zająć. Liczyłem na to, że samo przejdzie. Jednak kolejna noc była również słaba i w sobotę rano nie było widać poprawy. Kupiłem więc termofor i Voltaren w tabletkach. Na szyję nakleiłem też plaster rozgrzewający. Kilka godzin, z przerwami, leżałem z ciepłym termoforem pod szyją i karkiem. Trening sobotni oczywiście odpuściłem. Wieczorem nastąpiła lekka poprawa i miałem nadzieję, że w niedzielę obudzę się zdrowszy. I tak też się stało, ból był niewielki i pojawiał się tylko w skrajnych położeniach głowy. Mogłem więc pojechać do Trzebnicy i wystartować w Biegu Sylwestrowym.
Niedziela (31.12) – zawody, 39. Bieg Sylwestrowy w Trzebnicy. 10 km (?), czas 41:57, HR 165/174. M60 – 1/35, Open – 81/730.
Zegarek zmierzył mi tylko 9,86 km, ale wg organizatorów trasa miała atest. Wszystkim, z którymi rozmawiałem zabrakło ponad 100 metrów (niektórym nawet 200). Trudno uwierzyć, że tak duży niedomiar to błąd zegarków. Stawiam raczej na drobny błąd w wyznaczeniu/odtworzeniu trasy przez organizatorów (atest jest z 2019 roku). Trudno mi więc uznać, że złamałem 42 minuty na dychę. Jednak z samego biegu jestem bardzo zadowolony.
Start zamierzałem potraktować jako trening progowy, czyli chciałem pobiec mocno, równo i się nie zajechać. Ponieważ trasa jest pagórkowata, to wynikowo satysfakcjonujące byłoby nabieganie sub 43.
W dniu zawodów pogoda dopisała – słaby wiaterek, 6-8 stopni i dość pogodne niebo.
Zrobiłem aż 3-kilometrową rozgrzewkę (żeby całość miała 13 km, zgodnie z planem). Do strefy startowej wskoczyłem przez barierkę w ostatniej chwili i przez to ustawiłem się dość daleko (15-20 linia). Na początku były spory tłok, ale po pierwszym kilometrze już się nieco rozluźniło. Biegłem na wyczucie, kontrolując tętno i tempo. Trasa składała się z dwóch pętli, z dwoma znaczącymi podbiegami na każdej z nich. Dłuższy podbieg, na ul. Konopnickiej, był stromy i bardzo wymagający. Na pierwszej pętli zwalniałem tam do 5:40, a na drugiej nawet do 6:10. Po 6 km dostrzegłem przed sobą Zygmunta, który biegł jakieś 150 m przede mną. Pomyślałem, że ciężko będzie go wyprzedzić, ale jeśli zbliżę się wystarczająco, to mogę mieć szansę nawet wygrać (on wystartował kilka sekund przede mną). Od tego momentu moim celem było stopniowe niwelowanie dystansu między nami. To była idealna sytuacja, by trzymać dobre tempo. Systematycznie odrabiałem dystans i na 200-300 m przed metą, zdecydowanym zrywem, wyprzedziłem kolegę. Było to tym łatwiejsze, że ostatni kilometr był na łagodnym zbiegu, a ja takie zbiegi bardzo lubię.
Czas na mecie 41:57 i zwycięstwo w kategorii ucieszyły mnie bardzo, bo nie liczyłem na taki finał.
Dzięki pogoni za rywalem, nie zwolniłem na drugiej pętli, a międzyczasy (dwa pomiary na pętli) wyszły zadziwiająco równo.
miedzyczasy.jpg
31-12.JPG
Tydzień – 55,1 km, w 3 jednostkach. Miało być 63 km, ale wypadł bieg regeneracyjny 8 km z powodu kręczu szyi.
Grudzień – 256,8 km. Zakładałem minimalną objętość na poziomie 250 km, więc nie było źle.
2023 rok – 3122 km. Kilometrażowo to był bardzo dobry rok.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.