Strasb - w pogoni za formą

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 26/05/2012

1h15' po terenie pagórkowatym o zmiennej nawierzchni, buty Evo

Wyczekałam z treningiem do wieczora i dzięki temu biegałam w znośnej temperaturze. W planie stało: długie wybieganie po pagórkach w naturze (zmienna nawierzchnia). A na jutro: długie podbiegi 2' do 8' z odpoczynkiem na zbiegu, razem 20-25' podbiegania. Zmienne nawierzchnie mieszczą się raczej w górnych partiach Lozanny. Jutro wyjeżdżam i czeka mnie albo trening bladym świtem, albo jakaś improwizacja na wyjeździe. W związku z - wyszedł trening łączony. Na początek zbiegłam prawie nad jezioro, a potem przez ca półgodziny wspinałam się pod muzeum fundacji Hermitage (to jeszcze kawałek ponad katedrą), po drodze nawet zaliczyłam jeden nowy park - czyli kawałek zmiennej nawierzchni. Zbieg spod Hermitagu na początek jest konkretny, szczególnie, że ciemnawo już było, podłoże dość niestabilne. Potem trochę bruków na starym mieście i ogólnie kręcenie, by nie wrócić do domu za szybko. Ze dwie króciutki przerwy na rozciąganie łydki i stopy, bo coś trochę ciągnęło. Podczas treningu raz był miły przewiew, raz wiatr w pysk na podbiegu, nie może być idealnie. I nie będę ukrywać, uważam, że ładnie pocisnęłam. :spoko:

Edit: Źródła wirtualne twierdzą, że wspięłam się co najmniej 250 metrów w górę (bezwględna różnica).
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Poniedziałek 28/05/2012

30' E, buty Hyperspeed

Pół godzinki porannego człapania po starych strasbourskicj kątach - tak na lepsze rozpoczęcie dnia. :usmiech:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 30/05/2012

45' E, buty Ligth Silence

W planie tydzień odpoczynkowy, wieczorne 45' tupania z mężem nad brzegiem jeziora.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 02/06/2012

52'E po leśnych pagórach, buty Evo

Upalny dzień dziś u nas, ale jakoś szybko się uwinęliśmy z obowiązkami i około 16ej wyszło, że wypadałoby już pobiegać. Postanowiliśmy się zatem schować do lasu naszego ulubionego i śmignąć średnią trasę. Ostatni raz ją biegłam z rok temu prawie, nie pamiętałam szczegółów. Okazało się, że wyszedł jak najbardziej trening specjalistyczny pod górki, płaskiego mało, a reszta z przewagą podbiegów. Przynajmniej miły przewiew i duszno tylko momentami. Niezły power miał pan małżonej pod te górki, jak zwykle - wystarczy że chwilę regularnie pobiega i zaraz będzie szybszy ode mnie.

Człapaliśmy po kamyczkach i korzeniach oboje w Evo, pozytywnie. Po powrocie w ramach dalszego oswajania upału przesadzanie balkonowego ogórka zielnego, założyłam czapkę, żeby mi całkiem czaszki nie usmażyło. A jutro w planie stricte bieg pod górkę.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Przyznaję publicznie, wczoraj wymiękłam, cały dzień równo lało. Dziś rano wciaż tak samo, ale szczęśliwie wieczorem już nie. Wróciłam z pracy z bojowym nastawieniem na bieganie, choć z tyłu ud coś ciągnęło - po sobocie? Przy uniwerku wiało okrutnie, koło domu szczęśliwie mniej. Ubrałam się i poooszłam.

Poniedziałek 04/06/2012

1h17' = 12' (ok. 3' zbieg potem płaskie) + 40' pod górę + 25' z góry; buty Hyperspeed

Tym razem najpierw zbiegłam najniżej jak się da, nad jezioro. Tam się nieco rozgrzałam na płaskim i dawaj - zaczęłam się wspinać wzdłuż rzeczki Vauchere. Gdzieś w necie znalazłam mapke jak to się można z tą rzeczką aż na samą górę Lozanny zabrać, ale rzeczka chwilami sie chowa zupełnie pod miejską dżunglę, więc o zmierzchu postanowiłam niekoniecznie gubić się w nieznanych rejonach. Skręciłam więc jak zwykle, ale pokombinowałam potem nieco po nowemu, ma skutek czego jedne odcinki zamieniłam na łagodniejsze niż zwykle, inne na bardziej strome. Summa summarum pod katedrę się wdrapałam, ale ciężko było. Pomyślałam sobie, że na zameldowanie się dziś po Hermitagem może pary braknąć, więc limit ustawiam po prostu na pół godziny zapodawania po górę. Niemniej spróbować spróbowałam, bo doświadczenie mówiło, że przychodzi taki moment, że wbieganie pod górę już niespecjalnie staje się bardziej męczące, ot stała trudność i wystarczy "tylko" ciągnąć głową. Więc dociągnęłam do Hermitagu, barierę 30 minut łamiąc zupełenie niezauważenie na początku serpentynowej dróżki. A potem po trybunał - tam gdzie się zatrzymałam tydzień temu. To dla zasady jeszcze do tego zakrętu, który widać spod trybunału. A w zasadzie do przystanku, co się zaraz za tym zakrętem wyłonił. Tam rzut oka i parking koło lasu Sauvabelin to już następny przystanek, stromy bo stromy - próbujemy. Postraszyłam sapaniem itp. trochę spacerowiczór po drodze, ale dotarłam. Czyli w sumie zrobiłam to, co planowałam, a w co po drodze zwątpiłam. Ochlapałam twarz wodą z fontanny i odbiłam w bok szukać ścieżki w dół znanej ze spacerów. Było już mocno szaro, więc trening na zbiegu tym bardziej ekstremalny. Starałam się trzymać niezłe tempo na zbiegu, nawet gdy coś zaczęło w boku pobolewać. Wróciłam do domu dumna i blada - nie, blada nie, różowa jak burak. :oczko: MapMyRun jakoś dziwnie profil trasy rysuje - skoro to pętla, to nie start i meta powinny być na tej samej wysokości - nie są. :bum: Niemniej twierdzi że 55m więcej w pionie niż tydzień temu. Najs. :spoczko:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 06/06/2012

51'E, buty Light Silence

Wieczorem, po dwóch niedospanych nocach + nogi jakieś nieświeże - po poniedziałku? Stwierdziłam, że jakieś spokojniutkie truchtanie powinno być wykonalne. A tu mąż pozazdrościł mi ostatnich górek i stwierdził, że dawaj do centrum. I jakoś powoli dałam radę, choć nie czułam się lekko.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 09/06/2012

Było w planie: 20'E + 2x(6X150-200m zbieg) p=3' + 10'E

wyszło

25'E + 5x ~250m'E zbieg 12.5% przerwa - marsz pod góre + 7'E + 2x ~280m, buty Evo

Kiepski dzień dziś, jakoś miałam wrażenie, że nic mi nie wychodzi. Przynajmniej na wieczór ustąpiła duchota. W planie były zbiegi, najlepiej strome i "techniczne". Zbiegów w okolicy dostatek, ale do takich z kamolami i korzeniami, to jednak kawałek, nie miałam czasu na takie fanaberie. Postanowiłam, że będzie po prostu stromo. Najpierw wybór padł na Valee de Jeunesse, ale jak już tam przyczłapałam, to się okazało, że jest mniej stromo niż pamiętałam. W tył zwrot i atakujemy uliczkę niedaleko domu, od punktu, gdzie stoi znak ostrzegawczy dla samochodów - uwaga, spadek 12.5%. Zbieg po wybetonowanym chodniku, Evo trzymają w takich warunkach jak nic innego, tylko szybko zaczęło mi się ogumienie nieźle nagrzewać. :bum: Zbieg zajmował mi 50-53 sekundy mniej więcej, wychodzi na to, że to dość szybko. :hahaha: Po wejściu na górę po piątym powtórzeniu potruchtałam przykazane 3' przerwy i miałam zaatakować następną serię, ale na chodnikach po obu stronach ulicy zrobił się niezły ruch, zbyt duże ryzyko zasuwać z górki na pazurki, przeniosłam się na nieco mniej dogodną, ale i mniej uczęszczaną uliczkę. I od razu było też trochę technicznie, bo uliczka częściowo remoncie. Tam zbiegałam ok. 280m w ok. minutę. Na pierwszym powtórzeniu poczułam, że chyba obtarłam lewe śródstopie. Na drugim już nie miałam wątpliwości. Trzeciego nie było, tylko spacer do domu. Dzięki temu, nie zdążyłam zwinąć skóry z całej stopy, tylko z tego kawałka, który czułam. Pozostaje zapamiętać nauczkę - na strome zbiegi w skarpetkach!

Jak mi się zdarzyło kogoś wymijać, to padały dość ciekawe komentarze, podziwiano moją przyczepność. :bum: Dwóch hiszpańskich zdaję się kibiców piłkarskich poczuło się tak pod wrażeniem, że jak mnie spotkali ponownie podchodzącą, to podjęli tytaniczny wysiłek skomponowania jakiegoś wyszukanego komplementu po francusku. Pot się perlił na czołach. :oczko:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Jeszcze w tematach obuwniczych. Miałam dziś w planie pomierzyć co nieco trailowego w naszym lokalnym sklepie z mini-odchyłem. :oczko: Niestety nie zastałam Samuela jak ostatnio, tylko jakieś dwie kobitki nie do końca w temacie i bardzo przebraną rozmiarówkę w nielicznych i tak damskich modelach. Z inov8 rozmiar był tylko w X-talonach, niestety model odpada ze względu na za wąskie śródstopie/przodostopie. Potem dostałam Fuji Racer Asicsa, no noga się mieści, ale nie byłoby to wiele nowego w porównaniu z Salomonami. Za vivobarefoot neo podziękowałam bez mierzenia, to w zasadzie jest Evo tylko z grubszą cholewką. Potem mierzyłam inov8 f-lite195 ale z półtora numery za duże, tu za palcami nie było za wąsko. :bum: Na koniec dostałam roclite 268, które nawet już nie stały w kąciku mini. Szersze rzeczywiście, obiecujący bieżnik, podwozie w odczuciu "twarde" (a niby mają 3 strzałki w skali amortyzacji). Nie spodobała mi się dość gruba cholewka, ale poleciałam pośmigać nieco przed sklepem. Beton to nie do końca ich przeznaczenie, ale ujdzie. Gdyby nie to, że wszycie języka szoruje po wierzchu palców/stopy. Może by się z czasem ułożyło, ale szwajcarskie ceny butów w sklepach stacjonarnych nie zachęcają do eksperymentów. Dobra, żeby nie przedłużać - zamówiłam przez net NB WT110 z UK. :hej:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 10/06/2012

1h20', po pagórkach ale bez szału, ciągłego podbiegu tylko ze dwa km, reszta na zmianę góra dół lekko; buty Light Silence

Dziś jak to w niedzielę w planie było długie wybieganie z wpełzaniem na pagórki. Niestety plan nie przewidywał stopy częściowo oskalpowanej do mięsa. :bum: Wahałam się, szczególnie jak padać zaczęło. Więc może przełożyć. Hmm, prognoza szansę na najbliższy słoneczny bieg przedstawiała w czwartek, nieco późno. Cóż było robić - założyłam plasterek, na to najbardziej wyściełane skarpetki, jakie posiadam, na to delikatnie Light Silency, czapka na głowę, kurtka i ruszyłam. Najwyżej szybko wrócę. Na płakskim i pod górę nie było źle, ale zapowiadało się, że z górki będzie niezbyt różowo. A jak się podbiegnie, to potem jakoś zbiec trzeba. Co prawda miałam awaryjnie kasę na bilet w kieszeni, ale...No nic, zaczęłam podbiegać i to wbrew rozsądkowi zupełnie nową i nieznaną trasą. Szybko zgubiłam założoną drogę, ale ta improwizowana też była ładna. :hahaha: Szybko stwierdziłam, że zbiegania to dziś nie będzie. Tzn. i tak musiało nieco być, ale generalnie dzielnie opierałam się wszystkim malowniczym dróżkow do góry w winnice i biegłam mniej więcej po płaskim aż pod ogromny wiadukt kolejowy. I zaczęłam ostrożnie zbiegać z powrotem. Musiało to wyglądać nieco pokracznie, stosowałam m.in. technikę hybrydową - lewą nogą z pięty, prawą ze śródstopia, technikę kontr-grzebnięcia i inne kombinacje alpejskie od których mam nieźle zmęczone ścięgna i mieśnie w stopie. Jak już prawie byłam pod domem, to mnie skusiło odbić na Mostku Diabelskim i zobaczyć, co się czai po jego drugiej stronie - podbieg po schodach, a potem ostry zbieg się okazuje. Dzięki temu wylądowałam nisko nad jeziorem i mogłam zaliczyć podbieg do domu (ten z zawodów na 10km). Przed samym domem jeszcze ze dwie pętelki po okolicznych uliczkach.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wyjątkowy tydzień, na bieganie po prostu już nie było miejsca.

Wtorek 19/06/2012

54'E, buty Light Silence

Poranne wietrzenie wzdłuż Aare, końcówka z Jungfrau twarzą w twarz i po czerwonym dywanie. :oczko: Wracam do świata biegaczy.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 20/06/2012

55'E, buty Evo

Bieganie wyczekane do wieczora, bo najpierw ulewy a potem upał. O 21ej chłodniej, ale i tak ciężko, chyba za mało wody dziś wypiłam. Więc człapaliśmy powoli, a mąż mi wykładaj historię Szwajcarii, którą ostatnio zgłębiał.

Trzeba się zebrać jakoś z tym bieganiem po już za niecałe dwa tygodnie czeka mnie taka trasa:

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Pechowy weekend.

Sobota 23/06/12

Bez biegania, ale pod 3 godziny roweru w tym wjazd od jeziora całkiem wysoko do Lozanny - na ciężkim miejskim rowerze. Nad jeziorem już płasko, ale pełno muszek. Na koniec gleba na korzeniach, bez większych strat szczęśliwie.

Niedziela 24/06/12

W planach - marszobiegowo na Rochers de Naye - tam, gdzie nie doszliśmy na majowej wyprawie. I rzeczywiście zebraliśmy się rano, sprzęt i prowiant szybko naszykowane. Ja na nogi nowe WT110 celem przetestowania, a pan małżonej idąc na ciosem wziął Evo. Podjechaliśmy samochodem na Przełęcz Jaman (1512 m n.p.m) - już stamtąd widoki na Jezioro Genewskie i okolice niezłe. Chwila podziwiania i ruszyliśmy pod górę, nawet nie zauważyliśmy, jak podeszliśmy pierwsze 300 metrów w górę do stacji La Perche. Potem nieco w dół i obchodzenie Rochers de Naye, bo od naszej strony niedostępny zwykłym śmiertelnikom. Potem ze dwa lepsze podejścia, szczególnie drugie, po luźnych kamieniach. Na jego końcu tabliczka - uwaga, niebezpieczny korytarz, wejście na własną odpowiedzialność - rychło w czas. Potem już bez atrakcji na szczyt. Pod prawie sam szczyt podjeżdża się pociągiem, więc tam bardzo turystycznie i dość brzydko, trochę to rozczarowało. Z rzeczy ładnych - widok w dół na jezioro + alpejski ogród botaniczny. Zaczęliśmy odwrót, do stromego korytarza marszobiegiem na kijach lub bez, buty trzymają ładnie. Zejście korytarzem powoli ostrożnie, dobrze poszło, już się zdawało, że reszta, to bułka z masłem.

Jestem już poza osuwiskiem, zaraz jest zakręt, by zacząć okrążać górę. Przede mną widzę, no jakże by coś innego - korzeń. I nie za bardzo wiem, co się stało, ale za chwilę leżę obok ścieżki. Pan małżonek zeznał potem, że lot miałam nieszczególnie spektakularny. Na szczęście koło ścieżki zbocze nie było zbyt strome. Nic mnie nie boli, no może drętwieje prawe przedramię i dwa palce dłoni. Mąż mnie podnosi i stwierdza, że mam brzydko rozwalony łokieć - już wiem, skąd to drętwienie. Siadamy z boku, żeby jakoś ten łokieć opatrzyć, no w jednym miejscu dziura rzeczywiście brzydka. Mnie to za bardzo nie ruszyło, ale szanowny organizm zdecydował inaczej i załączył stan szoku. Było mi coraz bardziej słabo, zimny pot się po mnie lał. Spróbowałam się napić, zjeść trochę czekolady - no to na dokładkę miałam pełen zestaw atrakcji od układu trawiennego, a miejsce zdecydowanie nieintymne było. I z okazji tych dni brzuch zaczął nadawać na całego. Trochę poleżałam, mąż zachęca, żeby zacząć iść, to mi się polepszy. Na początek udało się przejść aż kilkadziesiąt metrów i znów musiałam się na chwilę położyć. No żesz tego, przecież nic takiego się nie stało, co też znów głowa wymyśliła. Zaciskam zęby i idziemy - tylko, że teraz odcinek pod górę, nie za stromo, ale jednak. Kręci mi się w głowie i męczę się potwornie, nie wyobrażam sobie, jak dojdziemy do samochodu. Posuwamy się powoli, ale staram się nie zatrzymywać, to kiedyś się doczołgamy. Stacja La Perche, teraz już tylko w dół. O, chyba zaczęły działać prochy przeciwbólowe i jakoś życie we mnie wraca. Dobra, będziemy żyć. I faktycznie do auta doszliśmy już bez problemu.

Parę słów o butach - z wyglądu nieco za bardzo plastikowe i błyszczące, ale nie za bardzo była alternatywa. Cholewka tego buta to taka dziurkowane gumowe tworzywo podszyte kontrastową tkaniną. Bardzo przyjemne wykończenie wnętrza, czyli właśnie ta tkanina (poszłam dziś bez skarpet, zero problemów), sznurówki bardzo dobrze trzymają, bo są takie jakby z supełkiem co kawałek. Na szerokość na palce naprawdę sporo miejsca (to jest to samo "anatomiczne" kopyto, co w serii minimus) choć na początek wydawało się że jest go trochę za mało na wysokość, niemniej dziś na trasie zupełnie tego nie czułam. Co do dopasowania jeszcze, to po dłuższym wahaniu wzięłam rozmiar US 7.5 (zasugerowany przez shoefitr na stronie running warehouse) mimo iż odpowiada on długości wkładki 24.5cm. To mój pierwszy but z wkładką inną niż 24cm, niemniej był to wybór trafiony. Podeszwa trzyma ładnie teren, płytka rockstop chroni nieco śródstopie, ale but nie jest zbyt sztywny. Szkoda tylko, że pobiec się w nim za dużo dziś nie udało. :echech:

Jutro może będą jakieś fotki.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 26/06/2012

Coś pomiędzy 1h a 1h05'E, buty NB WT110

Wieczorne wyjście gdzieś między ulewą a mniejszym deszczem. Z mężem, ale jakoś kiepsko nam się biegło, tempo szarpane i w ogóle jakoś wszystko nie tak. Duszno. Jestem bardzo bez formy a w sobotę zawody. :echech:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czwartek 28/06/2012

30'E w tym 2 przebieżki, buty Evo

Leciutki poranny rozruch, powoli, bez jakiś konkretnych górek. Przyjemnie, tylko nieco mnie przeraziło, że o tak wczesnej porze było już tak ciepło. Mam nadzieję, że w górach będzie chłodniej.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 30/06/2012

10km du Mont Blanc +290/-290m*, 1:12:56, New Balance WT110

*trasa była nowa w tym roku, profil trasy zapostowany wyżej nieaktualny

I nadszedł dzień oficjalnego starcia Strasb contra (Pa)górki. Pierwsza rzecz, to należało dojechać na miejsce na czas, więc pobudka o 6ej, wskok w ciuchyn przygotowane dzień wcześniej, szykowanie kawy, by obudzić kierowcę, miska owsianki, kubek z herbatą w rękę i w drogę. Postanowiłam nie przejmować się siniakami czy innymi szlachetnymi ranami z poprzedniej niedzieli i ubrałam szorty. Plus niedawno zakupiona koszulka na ramiączkach. Fakt, że o tak wczesnej godzinie nie było mi w tym stroju ani odrobinę chłodno, był niepokojący.

Droga na miejsce bez niespodzianek, zdążyłam wypić herbatkę, wysmarować się kremem z filtrem etc. Przeprawiliśmy się przez przełęcze La Forclaz i Col des Montets i wylądowaliśmy w dolinie Chamonix. Czasowo było nieźle, tylko czy uda się sprawnie zaparkować. Wcisnęliśmy się na pełny już w zasadzie parking i za strzałkami do biura zawodów. Mąż sprawdza mój numerek na listach startowych i komentuje, że jest pod wrażeniem mojego planowanego czasu ukończenia - jest wpisane 1h i wypada to nieźle na tle innych kobitek. Cóż, widać tak zaznaczyłam przy zapisach, ale plan rzeczywisty jest na około 1h15', mam teraz stresa, że startuje z bloku sporo za szybkiego dla mnie. Odbieram numerek, koszulkę (bawełniana + za duża - standard), chwila paniki, że ktoś mi zwinął komórkę w tym lekkim zamieszaniu, powrót i znalezenie komórki wciśniętej pod fotel w samochodzie, początek rozgrzewki, powrót po zapomniany aparat, trucht na azymut, by znaleźć start. No i znaleziony:

Obrazek
Obrazek

Otoczenie robi wrażenie, ale co mnie czeka na trasie? :niewiem:

Obrazek

Pierwsza fala ruszyła, przez 5 minut zabawiają nas żonglerzy

Obrazek

i wreszcie sygnał startu. Ja rozsądnie zaczynam z tyłu sektora

Obrazek

z uśmiechem, ale w gardle mam już sucho i praży równo. Na głowie mój niedawny nabytek od Raidlighta - wreszcie czapeczka jasna, leciutka acz pewnie siedząca na głowie. Grupa porusza się nadspodziewanie wolno, jestem naprawdę zaskoczona, bo na imprezach masowych większość raczej wypala jak z procy. Jakoś tak mimochodem przesuwam się w przód w grupie, choć ogólnie stwierdzam, że jeśli ogół oszczędza siły na później, to zapewne jest w tym racja. :oczko: Na poczatek biegniemy po szerokiej drodze gruntowej, potem zagłębimy się w las i trasa zaczyna lekko falować. Podłoże takie, że spokojnie mogłam biec w Evo - przemyka mi przez myśli. Wokół mnie sporo butów po prostu szosowych. Część ludzi maszeruje od pierwszego najmniejszego wzniesienia terenu, ale większość biegnie. Nie za długo, bo mamy pierwsze podbieg przez duże P (może to ta mniejsza górka ze starego profilu trasy?), maszerujemy solidarnie, no z wyjątkiem 2-3 panów, którzy chyba niesłusznie wystartowali z ostatnim sektorem i teraz nas właśnie doganiają. Ludzie podchodzą w większości nie za szybko, ja staram się trzymać ładne tempo. Na szczycie oczywiście kusi odpoczynek, ale tu trzeba popracować głową i odpalić wbrew temu na nowo motorek biegowy. Zbiegamy, tempo wzrosło, chyba znów trochę wyprzedam, jakieś kłucie w boku jakby kolka - na szczęście jedynie przez moment. Lekki kryzys środka trasy, patrzę na upływający czas i szacuję, za ile będziemy na punkcie z wodą. Tuż przed punktem wywraca sie dziewczyna obok, nie wygląda to przyjemnie, po przeszorowała kawałek po ziemie, niemniej szybko chwyta wyciągniętą rękę moją i kogoś z drugiej strony, by ruszyć dalej. Z punktu odświeżania rusza dalej nawet przede mną, ja stwierdziłam, że opłaci się spokojnie wypić cały kubek wody + drugi na twarz.

Trochę biegu po małych pagórkach i oto przed nami danie główne - strome podejście po kamieniach, z dołu nie widać nawet, gdzie się kończy. Posuwamy się w zasadzie gęsiego, choć wyprzedzam ze 2-3 osoby na szerszych łukach. Podchodzenie w grupie pozwala utrzymać tempo pomimo jęczących nóg - po prostu wyłączyć myślenie i trzymać się pleców osoby z przodu. Gdy górka nie chce się skończyć, dziewczyna za mną mamrocze pod nosem: "No to jest niemożliwe, naprawdę, żarty sobie stroją; i do tego ja się na to zapisałam z własnej woli. No jak poród normalnie". :hahaha: Wreszcie szczyt, czas znów biec. Na początek są to raczej skoki kozicy, niektórzy nie są przyzwyczajeni i schodzą bardzo asekuracyjnie, nie wszędzie da się ich wyprzedzić. Podoba mi sie ten odcinek, wydolnościowo nie jest męczący, sprawdza technikę. Potem robi się coraz bardziej biegowo, na ostatnim, szutrowym odcinku biegu mijam naprawdę sporo ludzi, chyba nie ufają swoim butom. Ja od początku głównego podejścia jednak się cieszę, że mam WT110. :oczko: Część wyprzedzonych mnie potem łyknie na płaskiej końcówce, ale na części z kolei jeszcze przed metą wezmę rewanż.

Moment przerwy na zawiązanie sznurówek, ale oprócz tego napieram wytrwale. Zastanawiam się, ile jeszcze może być do mety. Nawet mi nie przyszło do głowy patrzeć, ile namierzył garmin, szacuję raczej patrząc na czas i tempa chwilowe jakie miałam na różnych odcinkach. Coraz więcej kibiców, zagrzewają do boju, bo teraz to już tylko płasko etc. Po jakimś czasie pierwszy pan krzyczący "już tylko 500m". A, to luz, choć topografia nie bardzo potwierdza. Po paru minutach zamiast mety kolejne zapewnienie, że "no max 500 metrów". :hahaha: Obok mnie dziewczyna w obstawie wyraźnie szybszego chłopaka, których goniłam przez dłuższy już czas. Może mnie pociągną? Chłopak naprawdę się stara ją motywować słowami, ale szybko się okazuje, że to raczej oni postawiają spróbować się moich pleców trzymać. "Ostatnie 200m" - tym razem to ktoś z organizatorów. Hmm, ale czyżby więc meta była za widocznym zakrętem, gdzie z lasu wybiega się na odsłoniety teren i widać nie ludzi? O, to fajnie. Dobiegam do zakrętu, wyprzedzam dwie dziewczyny z którym mijałyśmy się kilkukrotnie od czasu pierwszego zbiegu, a na zakręcie mety brak, za to uderza żar. Za moment widać polanę z metą - to po prostu to samo miejsce, co start, tylko wbieg od drugiej strony. Lądujemy na wysokości łuku mety, niestety nie jest nam dane podążyć wprost do niego, tylko trzeba zrobić petlę - pod górkę. No normalnie sobie żartują! :wrr: No nic, wspinam się, kurcze, już nie mogę. W ramach nie mogę wyprzedzam na wirażu dwie osoby jeszcze, zbiegam z górki, zakręt i ostatnia prosta. Najchętniej bym stanęła tu i teraz, lecz nie bardzo wypada, więc zaciskam zęby i mentalnie dociągam się do mety.

Obrazek

Obrazek

Agonia, za sylwetkę dwója :bum:

Obrazek

Ale bliskość linii mety ożywia, mąż twierdzi, że nawet różową panią wyprzedziłam

Obrazek

W sumie rzeczywiście odbierałam chyba medal zaraz za facetem w niebieskim. :oczko: Nigdy nie przywiązywałam za bardzo wagi do medali, ale ten nie ma nawet napisu z jakiej okazji etc., ot standardowy medal z sylwetką biegacza, pasujący na dowolny bieg - to już mogli nie dawać. :lalala: Tzn. o tym wszystkim pomyślałam dopiero oglądając medal w domu, na miejscu ruszyłam ku stoiskom z jedzeniem i piciem. :hahaha: Mąż w czasie mojego wypluwania płuc był na targu, więc i coś z prywatnych zapasów dorzucił. Po złapaniu oddechu sesja dla prasy :oczko:

Obrazek

ten stadion śmiało może konkurować w kategorii otoczenia z tym z krakowskiego BBL :oczko:

Nawet fotograf zażyczył sobie sfit focię:

Obrazek

Potem pokręciliśmy się trochę po mieście, rzeczywiście była to w ten weekend stolica trail running (co tam się musi dziać podczas UTMB? :orany: ). Świetna atmosfera, prawdziwe święto biegowe, wszędzie biegacze z rodzinami (jutrzejsi maratończycy, pierwsi wracający crossowcy, może ktoś z piątkowych z "Pionowego Kilometra" - tu widoczna trasa:

Obrazek

Zajrzeliśmy do paru sklepów, bo we Francji ruszyły już letnie wyprzedaże, ale żadnych super okazji w moim rozmiarze. Na targu za to nabyliśmy dwie butelki lokalnego winka na pamiątkę. Coś na ząb i skoro jesteśmy w Chamonix, to jak tu się przejść się choć na trochę w góry. Skwar niemiłosierny + zawody w nogach, więc wyprawa skromna, tylko na Mały Balkon Wschodni. Na trasie przepyszne poziomki (kiedy ja takie ostatnio jadłam?) i krioterapia w strumyku:

Obrazek

Powrót nielegalnie ścieżką zamknięta z powodu drzew powalonych przez burzę, ale w takich przeprawach przetrenowaliśmy się już w maju :oczko: , a tak na serio, to spieszyło się nam nam do Chamonix na hydrospeed. Ja miałam stracha, ale przemogłam się, gdyż pan małżonek bardzo chciał spróbować. Całkiem fajna zabawa, a z jednego z przystanków na rzece był kapitalny widok twarzą w twarz z najniżej schodzącym jęzorem lodowca w dolinie. Woda o temperaturze 5 stopni była samą przyjemnością po tak upalnym dniu. Ponoć takie temperatury w Chamonix to rzadkość, jedno z naszym pamiątkowych win w bagażniku odkorkowało się samo. :orany: Było w plecaku z moimi ciuchami biegowymi, dobrze, że nie jesteśmy miłośnikami czerwonego...Gdy ruszaliśmy spowrotem spadły jakieś nieśmiałe krople deszczu, niemniej na wysokości 1300m n.p.m. wciąż było 31 stopni w cieniu. :trup: Świetny dzień, ale wyprana byłam na maxa.
ODPOWIEDZ