10km, śr. tempo 4:54/km, lecz nie o tym teraz, a o pogodzie. Trening dzisiejszy w aurze już jesiennej i to uświadomiło mi, że miło już było. W te 50 minut przeanalizowałem sobie rok, bo mimo iż do końca jeszcze trochę, to co najważniejsze już miało miejsce. Przekażę więc swe „złote myśli”.
Start kończący sezon określiłem sformułowaniem „
czas gasić światło”, co miało znaczyć tyle, że wszystko zgodnie z planem. To był pierwszy rok, zaplanowany na 12-cie m-cy, celów i działań by je osiągnąć. Wiele pojedynczych rzeczy mogę zmodyfikować w bieganiu, lecz za wszystkim stoją pory roku, na nie wpływu nie mam. Nie stanowią dla mnie najmniejszego problemu treningi w wysokich temperaturach, lubię je, lubię się wypocić, co najwyżej wykonam ciut wolniej. Z kolei niskie temperatury i nadal mówię tu o dodatnich, to nie jest okres kiedy mam chęć pocić się nadmiernie. I na podstawie powyższego, czyli tego na co mam ochotę, a na co nie dzielę swój sezon na dwa okresy. Pierwszy kiedy gonię za sekundami, z myślą o nich trenuję i karmię się rywalizacją. I drugi kiedy głównym moim motywatorem jest to by tłuszczem nie zarosnąć, nie zapuścić się i w miarę przyzwoitej dyspozycji przystąpić do sezonu startowego.
Podług tego ułożyłem mijający rok, pierwszy kwartał tryb zimowy, 3 kwietnia rozpocząłem treningi ku wynikom od sprawdzianu na 5km celem określenia miejsca w którym jestem (byłem dość daleko 20:46). Dwa tygodnie później HM w 1:32:42, tu już wpadło lepiej niż myślałem. To jak i cała reszta treningów jest na blogu, przyjąłem schemat czterech treningów na tydzień i praktycznie do końca października tego się trzymałem. Kolejne treningi kreśliłem z dnia na dzień, lecz starałem się kręgosłup trzymać: siła, wytrzymałość tempowa, szybkość, BS i long, choć ten to raczej taki pół w moim wykonaniu.
W sumie było to niemalże siedem miesięcy nieprzerwanych treningów w tym wydaniu. Czy to przyniosło efekt?, przedstawię to tak; przełożyło się na poprawę życiówek na trzech głównych dystansach na których mi zależało 5,10 i 21km, łącznie o 109 sekund. Dużo, mało, nie mi oceniać, osobiście jestem bardzo zadowolony i szanuję każdą sekundę urwaną. Wysokie progi już dla mnie, więc nie liczę na spadające minuty.
Taka struktura trenowania, przełożyła się na to iż, praktycznie poza pierwszymi kontrolnymi startami, wszelkie pozostałe były bardzo wyrównane i kręciłem w nieodległych okolicach życiówek, w zasadzie na każdej atestowanej trasie z takim nastawieniem silniejszym bądź słabszym startowałem. Z kolei być może brak jakiejkolwiek periodyzacji spowodował to, że nie było momentu w którym czuł bym petardę pod nogą, że to jest ten moment, chwila, tydzień kiedy czuję dyspozycję ponad przeciętną. Mi akurat to odpowiada, lubię startować, ale nie by przebiec turystycznie, więc jak wiem że nie jestem pod formą, to już wystarczy by głową przenieś się nawet ponad. Że to lubię, to delikatnie powiedziane, „żywię się” startami, rywalizacja jest dla mnie tym czym EPO dla kolarzy, toteż miałem ich w sezonie kilkanaście i świadomość, że ich nie poddałem. Może dzięki temu też udało mi się dopiąć pośredniego celu, podium na zawodach, sukces marginalny, ale ten moment wejścia na podium
Moje zadowolenie sezonem, nie było by zapewne pełne, bądź wręcz znikome, gdyby nie dopisujące zdrowie, które odpukać jest na dobrym poziomie. Sięgając pamięcią to może wskutek okrutnych warunków pogodowych, zalążków choroby czy mikrourazów opuściłem łącznie kilka treningów na przestrzeni roku. Te ostatnie momentami sygnalizowałem od lata, nic wielkiego na tą chwilę, ale trzeba być czujnym.
Temat w który nie ingerowałem tego roku to waga i próby zmniejszania, tak jak w tamtym większość wieczorów odmawiałem żonki ciasta, tak w tym nie odmawiałem. Ale też większych grzechów nie mam, wszystko na zasadach równowagi, jakość produktów, ilość, pory spożywania bez przekraczania zdrowego rozsądku. Toteż większość ubiegłego sezonu kręciłem koło 72kg, tak tego 74kg z trochę cięższą końcówką.
Najważniejszą rzeczą którą uświadomił mi ten okres to konieczność modyfikacji celów a konkretnie okresu na ich realizację (te na pierwszej stronie bloga). Rok temu przyjmując dwa lata na ich osiągnięcie, myślałem, że jednak większe kroki będę robił. Choć słowo myślałem nie jest odpowiednie, gdyż nawet się nad tym nie zastanawiałem, przyjąłem cel główny w myśl zasady, że trzeba mieć marzenia i dobrałem do niego poziomy które muszę osiągnąć do podjęcia próby. Na tą chwilę mam dalej niż bliżej, niemniej nie tak daleko bym nie wierzył w osiągnięcie tychże stopni. Choć zdaję sobie sprawę z trudności bez dołożenia czegoś (na tą chwilę nie wiem czego i nie wiem czy chcę dokładać, za to wagi mógłbym ująć).
Wobec czego przesuwam projekt 10779 na rok 2020, i też jest to data ostateczna, nawet gdybym niższych szczebli nie osiągnął przystąpię do alternatywnego projektu 10979.
To przyszłość odległa, najbliższa w której się znajduję to tryb zimowy, który zakończony będzie startem w HM 24.3.19, do którego zapewne nie będę przygotowany, więc będzie punktem wyjścia. A potem pojawi się wiosna…
Ale się nadumałem, czy ja to nie przesadnie pochlebnie ukułem, kończę na parę miesięcy bo treści merytorycznej u mnie mało, jedynie januszowe gonienie króliczków w myśl motta ze stopki.
Chyba, że coś ponad monotonię zimy się wybije, np. jakieś zawody, gdzie znów będę mógł napisać, że dałem z siebie wszystko

, najbliższe 25 listopada.
Tyle i tak to widzę ze środka, jeśli ktoś ma swoje spostrzeżenia, uwagi z szerszej perspektywy śmiało pisać
