19 września 2021
Miałam nadzieję obudzić się o 7 rano, to byłby 3 dzień z rzędu z przespanymi 8h. Tym razem wyszło 7h, to i tak dobry wynik, w sam raz na dzień zawodów.
Wstałam i od rana tłukłam się z myślami typu, po co mi to było, taka ładna pogoda, biegłabym sobie nad zalewem spokojne wybieganie... itede, itepe. Dobrze, że są te opłaty startowe, trudniej zrezygnować.
No nic, ogarnęłam się, wychodząc z domu jak zwykle na ostatnią chwilę. Do biura zawodów 5km z kawałkiem, wsiadłam na rower i pojechałam. Zimno było, zdecydowanie zimno. Przyjechałam 2min przed godziną zamknięcia biura, na szczęście organizatorem mój dawny klub, więc familiarnie i kameralnie było.
Dlatego, między innymi, zdecydowałam się na bieg. Oprócz tego, że miałam nadzieję, jakoś przyzwoicie pobiec, no i wisienką na torcie powodów był medal.
Odebrałam pakiet, przypięłam numer startowy, trochę pogadałam z biegowymi znajomymi.
No i zaczęłam rozgrzewkę. Tia, nazwijmy to rozgrzewką, po tylu latach nie-startowania z lekka mi się zapomniała. Trochę potruchtałam, jakieś skipy - chyba z 6, cos tam machnęłam rękoma, załapałam się na szybszy odcinek ze znajomym, znów potruchtałam i uznałam, że tyle mi wystarczy. Dojazd rowerem też został wliczony.
No i w sam raz, bo przybyła WSK -Wielkopolska Strefa Kibica, czyli znajomi z wypadu do Zakopanego.
Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, cyt: "Anna, daję ci 30min, rosół stygnie".
Nagle na starcie włączyli muzykę, zaczęło się odliczanie, no i pobiegłam.
Zawody to dla mnie zawsze stres, na treningach mam luz psychiczny, a na zawodach już z definicji mi się nie chce. Ciekawa byłam, czy i tym razem tak będzie.
Nie miałam żadnego planu, ani taktyki. Zakładałam, że może 52min nabiegam, bieg był w lesie, znam te ścieżki, może nie ma wysokich wzniesień, ale dają się we znaki, zwłaszcza na ostatnich 2km, a jeszcze bardziej na ostatnich 500.
No to jak tu pobiec? Może pierwsze 3km po 5:20, a potem zobaczę?
Biegnę, jest ok, po ok 500m patrzę na zegarek - 4:38. Hola hola, zaraz padniesz dziewczyno. Przystopuj. To zwolniłam do 5/km i tym tempem sobie biegłam przez kilka kilometrów. Nagle jakoś zaczęłam wyprzedzać, tempo utrzymywałam, zdziwiona, że jeszcze nie padam. Nawet zaczęłam ciut przyspieszać. Z reguły nigdy nie biegnę na sposób pt" ile fabryka dała", jeśli już to zachowuję to na ostatnie metry, po co mam gnać, a potem paść?
Od 7km zaczęło już być odczuwalnie ciężko, zmęczenie dało znać o sobie, a przede mną te ostatnie 2km, które na zmęczeniu lekkie nie są.
No nic. Jakoś przetrwam, myślę sobie. Patrzyłam na tempo, od jakiegoś czasu oscylowało wokół 4:57/4:56. Jeszcze tylko tyle, jakbym biegła od wiaduktu do domu. Po 8km kolejny punkt "zalewowy" odhaczony w myślach. Tempo 4:55 - jest ok, tylko to utrzymać.
Nogi ciężkie, głowa lekko mnie pobolewała, komfortu coraz mniej
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Kiedy to się skończy...
WSK miała czekać w pobliżu mety, Gabi, córka znajomych miała wbiec ze mną na metę - taki mały rytualik.
W końcu ich zobaczyłam, Gabi wystartowała, ma zadatki na biegaczkę - gnała tak, że musiałam ją przystopować, nie dawałam rady
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Chyba ze 200-300m przed metą próbowałam łyknąć jednego biegacza, ale mimo wysiłku, nie udało mi się. W sumie to dobrze, bo to oznacza, że dobrze pobiegłam, skoro przed metą nie miałam sił na wyprzedzanie.
Uff, w końcu meta, stopuję zegarek, dostaję medal, potem wodę, patrzę na czas, a na zegarku 49:16
Łomatkorudo, chyba się pomylił.
Telefon zostawiłam w domu, więc nie miałam smsa z wynikiem.
No ale po przyjściu do domu okazało się, że brutto 49:19, netto 49:13.
Czyli jednak się nie pomylił.
1-5km - 5:00/4:48/5:00/4:52/4:55
6-10km - 4:56/4:49/4:48/4:54/4:46
Załapałam się na 3m kobiet w kategorii miasta i gminy, nagrodą był zestaw 5 piw Browaru Fortuna...Jak z tym na rowerze wrócić....
Dobrze, że kolega autem przyjechał...
I na ostatnich metrach
![uśmiech :usmiech:](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.