PN, WT: w poniedziałek łowienie ryb, na stojąco, więc poszło w kolana. Po południu trochę pływania na regenerację, we wtorek wycieczka nad morze i nie miałem już siły biegać. Przynajmniej nogi doszły trochę do siebie.

SR: Odstawiłem rodzinę na basen, bo lało i było zimno, a sam potruchtałem sobie po lesie. Miałem ~1h, zrobiłem 11km po parku/lesie.
11km 57'
CZ: ryby i odpoczynek

PT: Chciałem chociaż raz skorzystać ze stadionu, zebrałem się rano, ale lało i było zimno, odpuściłem żeby sobie czegoś nie naciągnąć. Potem po południu jak przestało padać, stwierdziłem jak nie teraz to kiedy. Nie brałem kolców, bo zamiast samochodem postanowiłem na miejsce dobiec. Potruchtałem 4km na stadion, zrobiłem trochę wymachów, skipów i rozciągania, ale odbijało mi się mocno śniadanie i jeszcze bardziej deser. Postanowiłem zrobić z 5-6 200m na przerwie 3-4'. Zacząłem nie za mocno, bo byłem w zwykłych butach i nie chciałem się naciągnąć - już nie padało, ale nadal było chłodno. Pierwsze 100m w 18" a potem przyspieszyłem. Wpadło w 33.1, bez tragedii, ale i bez szału. 3' przerwy i robię drugi, znowu początek lżej a potem już solidnie, ale wpadło w 34.0, w żołądku mi się już gotowało. Trzeci po 4' przerwy, żeby opanować żołądek i cały luźno - 33.2. Złapałem rytm i zaczynało to dobrze iść. Znowu 4' i lecę luźno, pierwsza setka wreszcie solidnie w 16" zapowiadało się, że się powoli rozkręcam, ale na 150m mało nie popuściłem. Zemdliło mnie i cofnęła mi się zawartość żołądka, musiałem odpuścić. Chwila na opanowanie i poczłapałem powoli spowrotem. Po drodze w parku wreszcie dałem upust temu co mi zalegało i zrobiło się trochę lepiej. Doczłapałem do 10km + 1km spacerku.
10km w tym 4km rozgrzewka, nieudana próba zrobienia rytmów i 3.75km człapania powrotnego.
Wieczorem jeszcze obiecałem dzieciakom, że pójdę z nimi na basen, ale zbyt dużo nie miałem sił, przepłynąłem jakieś 500m i wieczorem byłem wykończony.
SB: Tylko regeneracyjne pływanie w jeziorze. Nadal zimno, wszyscy na plaży patrzyli na mnie jak na wariata. Około 500m lekkiego pływania.

ND: Podróż powrotna. Jak już ułożyło się śniadanie to postanowiłem wyjść na chwilę, może tym razem trochę nogi rozruszać drugim zakresem, ostatnio głównie człapanie wchodziło. 1km rozgrzewki i wszedłem w mocniejszy krok, planowałem biec w okolicy 4:40, ale wszedłem na tempo ~4:30. Szło przyzwoicie, nie było mocno męczące. Niestety po 3km takiego tempa przyatakowały kiszki. Udało mi się jeszcze 1km przetruchtać i musiałem wracać do domu marszem.
5km 24' w tym 3km @4:30
Razem: 26km, chaotycznie i nie udało się skorzystać ze stadionu. Koniec urlopu, zaczynam się szykować na jesień. Coś mi przygotowania do 800-1600 wiosną/wczesnym latem nie szły, spróbuję w takim razie przyszykować się do piątki.