Podsumowanie przygotowań do maratonu.
35 Maraton Warszawski - przygotowania
Treningi: 88/100
Procent wykonania planu: 91,53
Zrobiłem sobie „rachunek sumienia” przed maratonem. Biegam dwa lata. W tym czasie przebiegłem 3013 kilometrów ( nie licząc rozgrzewek w oczekiwaniu na złapanie gps). Za 4 dni okaże się, czy trening był właściwy.
Kiedy pod koniec września 2011 roku wyszedłem na pierwszy marszobieg, marzyłem o maratonie. Nie interesowały mnie inne biegi, nawet nie wiedziałem, że są organizowane zawody na krótszych dystansach. Chciałem przebiec maraton. Z czasem, gdy zwiększałem wiedzę na temat biegania maraton był cały czas głównym celem, ale pojawiły się tez mniejsze wyzwania – dobre czasy na krótszych dystansach.
Niestety organizm nie zareagował dobrze na moją fanaberię. Prowadziłem osiadły tryb życia. Sport jest zdrowy, ale tylko wtedy gdy trzyma się pewnych reguł. Mimo tego, że starałem się biegać rozsądnie, kontuzje mnie nie ominęły. Z poważniejszych urazów zmagałem się ze złamaniem zmęczeniowym oraz ITBSem w obu kolanach. W ciągu 2 lat, 5 miesięcy spędziłem na rekonwalescencji. Były to trudne chwile. Nie mogąc biegać ćwiczyłem sprawność ogólną, co oceniając z perspektywy czasu uważam, ze wyszło mi na dobre.
Gdy zastanawiam się, dlaczego biegam i co, mnie motywuje, co sprawia, że mimo później pory i niepogody wychodzę pobiegać, dlaczego poświęcam wiele przyjemnych i pożytecznych rzeczy po to by zmęczyć się i usapać, to nie potrafię znaleźć jednej odpowiedzi. Myślę, że najbardziej motywuje mnie walka z samym sobą. Stałe dążenie do poprawy wyników. Obserwowanie jak staję się szybszy. Ważna jest też rywalizacja. Mam wielu znajomych, którzy mają lepsze wyniki ode mnie. Motywuje mnie zbliżenie się do ich osiągów. Zdrowie, reset po ciężkim dniu też są ważne. Lubię biegać w nowych miejscach. Dzięki bieganiu zdarza mi się widzieć wschód słońca nad morzem czy w górach. To też daje kopa.
W 25 tygodniach bezpośrednich przygotowań do maratonu przebiegłem 1163 kilometrów.
Faza I 278 kilometrów – średnie tempo 6’28”/km
Faza II 280 kilometrów – średnie tempo 6’08”/ km ( kontuzja spowodowana złym obuwiem – 2 tyg.)
Faza III 340 kilometrów – średnie tempo 5’47”/km
Faza IV 254 kilometry – średnie tempo 5’41”/km
Najdłuższe treningi:
Lipiec
-24,04 km
Sierpień
–24,06 km
-25,01 km
-26,23 km
-26,72 km
Wrzesień
– 25,31
- 27,40
- 28,80 (2h,43m)
Czy to wystarczy? Cały czas się nad tym zastanawiam. Czy wybiegania nie były za krótkie? Gdy wracam do najdłuższych biegów, to pamiętam, że po akcencie, gdy wracałem do domu w wolnym tempie, czułem spore zmęczenie. Biegłem, ale zastanawiałem się czy długo bym jeszcze pociągnął. Nigdy tego nie sprawdziłem. Po raz pierwszy przekonam się o tym na maratonie. Nastawiam się na walkę i ból.
Taktyka.
Boląca kostka pokrzyżowała mi plany w ostatnim tygodniu. Przede wszystkim chciałem rozbiegać nowe buty. Biegałem w nich 3 razy i wydają się ok. Biega mi się w nich lepiej niż w starych. Ale czy to nie będzie za duże ryzyko? Najwięcej przebiegłem w nich 14 km.
Kostka już nie boli. Nie chcę jednak ryzykować i analizując wszystkie plusy i minusy uznałem, że rozsądniejsze będzie zrezygnowanie z biegania w ostatnim tygodniu. No chyba, że małe truchtanko w czwartek, tak żeby sprawdzić kostkę
Acha taktyka. Zacznę asekuracyjnie. Chcę dobiec do mety. To plan minimum. Złamanie 4 h przyjmę z zadowoleniem. Startuje jednak w tempie na złamanie 3h55’ i planuje rozpędzać się z każdym kilometrem. Docelowo biec 5’25”-5’27”/ km. Gdybym w końcówce potrafił z tego przyspieszyć to byłoby szczytem marzeń. Korci mnie żeby zaatakować 3’45” ale jak na debiut uważam, że to spore ryzyko.
kapolo od zera do maratonu
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 744
- Rejestracja: 30 wrz 2011, 13:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Maków
35 Maraton Warszawski 29.09.2013
Emocje jeszcze nie opadły. Rozprawiłem się z królewskim dystansem. Było ciężko ale mam ochotę na więcej!
Tydzień przed maratonem był nie biegowy. Dokuczała kostka, uznałem zatem, że lepiej będzie odpuścić. Starałem się więcej sypiać, odpoczywać, jeść węglowodany i w ostatnich dniach przed startem nawadniać się. Zachowywałem w tym umiar.
Pogoda zapowiadała się wyśmienita i taka w rzeczywistości była. Warunki były idealne. Nic tylko biec. Więc biegłem. Początkowo wolno. Pierwszy kilometr w 5’38”. Później starałem się utrzymywać delikatnie poniżej 5’30”/km. Niestety przy takim tempie puls oscylował w okolicach 180 bpm. U mnie oznacza to 88% maksymalnego. Starałem się nad nim zapanować, biec ekonomicznie, odpoczywać na zbiegach. Nic to nie dało. Rzadko puls spadał poniżej 180 bpm. Na treningach tempa maratońskiego taką wartość pulsu osiągałem dopiero na ostatnich kilometrach. Patrząc z perspektywy czasu uważam, że powinienem zasugerować się pulsem i zwolnić, dać organizmowi czas na dogrzanie. Ale, że biegło się komfortowo postanowiłem kontynuować.
Pierwsza piątka w 27’43” tempo 5’33”/km.
Na drugiej piątce straciłem opaskę z międzyczasami. Osiągnąłem prędkość przelotową i utrzymywałem ją. Nie było to trudne. Musiałem się kontrolować by nie biec za szybko. Zaczęła boleć mnie kostka. Ból towarzyszył mi mniej więcej do 26 kilometra. Później albo przeszedł albo przestałem zawracać na niego uwagę zaabsorbowany innymi zmartwieniami.
Druga piątka 27’07” Tempo 5’25”/km troszkę za szybko.
Kolejne pięć kilometrów bez historii. W pewnym momencie garmin pokazał low batery. Widać też przeżywał maraton. Krótki namysł i decyzja o przejściu na telefon z endomondo. Ale chwila przecież ładował się całą noc. Przeskok po ekranach zegarka – bateria full. Gdyby to była końcówka to pomyślałbym, że to omamy. Ale na 15 kilometrze wszystko jeszcze kontrolowałem. W oddali zauważyłem baloniki na 3h50. Byłem pewien, że je dojdę. Ale jeszcze nie teraz. Spokojnie biegłem dalej.
Trzecia piątka 27’13” tempo 5’27”/km
Zacząłem zbliżać się do baloników na 3h50m. Na starcie ustawiłem się około 20 metrów za zającem na 3h55m. Więc gdybym dogonił baloniki to była duża szansa na czas poniżej 3h50m. Wtedy to wydawało się realne.
Czwarta piątka 27’08” tempo 5’26”/km
Półmetek – 1:55:10 jest super. Odwlekam jednak decyzję o przyśpieszeniu.
Dobieg do 25 kilometra jeszcze w komforcie. Pamiętam jednak, że po raz pierwszy zacząłem wypatrywać oznaczeń kilometrowych. Wcześniej nie zwracałem uwagi na dystans. Starałem się łykać wodę lub izotonik na prawie każdym punkcie. Żele mniej więcej co 30-40 minut. Ostatni na 34 kilometrze.
Piąta piątka – 27’08” tempo 5’26”/km
Podbieg wszedł luźno, wymagał jednak zwolnienia tempa. 30 kilometr był ostatnim, który pobiegłem w zakładanym tempie. Poprzedziło go jednak kilka wolniejszych. Baloniki zaczęły odjeżdżać. Wiedziałem, że już ciężko będzie przyspieszyć. Byłem jednak pewien, że uda się utrzymać tempo.
Szósta piątka – 27’45” tempo 5’33”/km
Maraton zaczyna się po 30 kilometrze. To prawda. Zaczęła się moja walka o przetrwanie. Bój o każdy metr. O najkrótszy krok. Nie potrafię opisać jak się czułem. Było cholernie ciężko. Jak na zbawienie czekałem na chorągiewkę oznaczająca kolejny pokonany kilometr. Jeszcze jedenaście, jeszcze dziesięć. Przecież to już blisko. Ludek w głowie zrobił się aktywny. Uparcie powtarzał STÓJ, odpocznij. Ciężko było go zagłuszyć. Krok za krokiem. Lewa prawa.
Siódma piątka – 28’35” tempo 5’43”/km
Co się ze mną działo po 35 kilometrze trudno opisać. Dalej krok za krokiem. Każdy kolejny kosztował mnie coraz więcej. Nogi były ciężkie. Biegłem na graniczy skurczy. Ach gdyby tak mnie złapał. Mógłbym się zatrzymać. Mijam piechurów, ale i ja jestem mijany. Na 35 kilometrze przy wodopoju, nie zdążyłem minąć popijającego. Stanąłem . Ulga. Marsz i popijanie powerade. 20 sekund odpoczynku. Biegnę, odrabiam stracony czas. Momentami zasuwam poniżej 5 minut na kilometr. Może złapałem falę? Nie. Po 400 metrach wracają upiory. Krok za krokiem. Metr za metrem. Walka. Gdzieś w amoku zamiast lap naciskam na zegarku stop. Tracę kontrolę nad czasem netto.
Ósma piątka – 28’55” tempo 5’47”/km
Końcówka w tempie 5’35”/km. Nie była łatwa. Nawet znacznik na 41 kilometrze nie dawał ulgi. Dopiero na ostatnich 200 metrach pojawiła się euforia, która na chwilę pozwoliła zapomnieć o bólu. Zrobiłem to. To, do czego zmierzałem odkąd zacząłem biegać. Ukończyłem maraton. Zapłaciłem frycowe, ale też zebrałem doświadczenie. Jestem Maratończykiem!
Czas 3:53:50, tempo 5’32/km.
Druga połówka 1:58:40. Niestety nie wyszedł negativ. Różnica miedzy połowami to 3’30” na rzecz pierwszej części dystansu. Nie wiem jakim cudem na ostatnich 12 kilometrach straciłem tak mało.
Po minięciu mety szedłem. Szedłem, szedłem i końca nie było widać. Łydki rwały. Nogi jak z ołowiu. Każdy krok sprawiał mi ból. Gdybym miał ocenić kiedy czułem się najgorzej, to właśnie wtedy. Po maratonie w drodze do auta. Armia zombie wolnym krokiem szła do wyjścia. Podziemiami Narodowego, to w lewo to w prawo. To w górę to w dół. Niech ta wędrówka się skończy ja chcę do domu! Nigdy więcej.
Tak zapamiętam tan maraton. Debiut w „dobrym” czasie. Spodobał mi się ten dystans. Po raz kolejny zmierzę się z nim w kwietniu, też w Warszawie. Jest czas odniesienia. Jest postanowienie poprawy. Jest nad czym pracować przez zimę.
Dziękuję Wam za wsparcie, dobre słowo i rady!
...::: KONIEC :::...
P.S. Czasy odcinków:
5 km -27’43
5-10 km - 27’07, 0-10km – 54:50
10-15 km - 27’13
15-20km - 27’08, 10-20 km 54:21
Pierwsza połówka 1:55:10
20-25km - 27’08
25-30km - 27’45, 20-30 km 54:53
30-35km - 28’35
35-40km - 28’55, 30-40km 57’30
40-42,2km – 12’16”
Druga połówka 1:58:40
Maraton 3:53:50
Emocje jeszcze nie opadły. Rozprawiłem się z królewskim dystansem. Było ciężko ale mam ochotę na więcej!
Tydzień przed maratonem był nie biegowy. Dokuczała kostka, uznałem zatem, że lepiej będzie odpuścić. Starałem się więcej sypiać, odpoczywać, jeść węglowodany i w ostatnich dniach przed startem nawadniać się. Zachowywałem w tym umiar.
Pogoda zapowiadała się wyśmienita i taka w rzeczywistości była. Warunki były idealne. Nic tylko biec. Więc biegłem. Początkowo wolno. Pierwszy kilometr w 5’38”. Później starałem się utrzymywać delikatnie poniżej 5’30”/km. Niestety przy takim tempie puls oscylował w okolicach 180 bpm. U mnie oznacza to 88% maksymalnego. Starałem się nad nim zapanować, biec ekonomicznie, odpoczywać na zbiegach. Nic to nie dało. Rzadko puls spadał poniżej 180 bpm. Na treningach tempa maratońskiego taką wartość pulsu osiągałem dopiero na ostatnich kilometrach. Patrząc z perspektywy czasu uważam, że powinienem zasugerować się pulsem i zwolnić, dać organizmowi czas na dogrzanie. Ale, że biegło się komfortowo postanowiłem kontynuować.
Pierwsza piątka w 27’43” tempo 5’33”/km.
Na drugiej piątce straciłem opaskę z międzyczasami. Osiągnąłem prędkość przelotową i utrzymywałem ją. Nie było to trudne. Musiałem się kontrolować by nie biec za szybko. Zaczęła boleć mnie kostka. Ból towarzyszył mi mniej więcej do 26 kilometra. Później albo przeszedł albo przestałem zawracać na niego uwagę zaabsorbowany innymi zmartwieniami.
Druga piątka 27’07” Tempo 5’25”/km troszkę za szybko.
Kolejne pięć kilometrów bez historii. W pewnym momencie garmin pokazał low batery. Widać też przeżywał maraton. Krótki namysł i decyzja o przejściu na telefon z endomondo. Ale chwila przecież ładował się całą noc. Przeskok po ekranach zegarka – bateria full. Gdyby to była końcówka to pomyślałbym, że to omamy. Ale na 15 kilometrze wszystko jeszcze kontrolowałem. W oddali zauważyłem baloniki na 3h50. Byłem pewien, że je dojdę. Ale jeszcze nie teraz. Spokojnie biegłem dalej.
Trzecia piątka 27’13” tempo 5’27”/km
Zacząłem zbliżać się do baloników na 3h50m. Na starcie ustawiłem się około 20 metrów za zającem na 3h55m. Więc gdybym dogonił baloniki to była duża szansa na czas poniżej 3h50m. Wtedy to wydawało się realne.
Czwarta piątka 27’08” tempo 5’26”/km
Półmetek – 1:55:10 jest super. Odwlekam jednak decyzję o przyśpieszeniu.
Dobieg do 25 kilometra jeszcze w komforcie. Pamiętam jednak, że po raz pierwszy zacząłem wypatrywać oznaczeń kilometrowych. Wcześniej nie zwracałem uwagi na dystans. Starałem się łykać wodę lub izotonik na prawie każdym punkcie. Żele mniej więcej co 30-40 minut. Ostatni na 34 kilometrze.
Piąta piątka – 27’08” tempo 5’26”/km
Podbieg wszedł luźno, wymagał jednak zwolnienia tempa. 30 kilometr był ostatnim, który pobiegłem w zakładanym tempie. Poprzedziło go jednak kilka wolniejszych. Baloniki zaczęły odjeżdżać. Wiedziałem, że już ciężko będzie przyspieszyć. Byłem jednak pewien, że uda się utrzymać tempo.
Szósta piątka – 27’45” tempo 5’33”/km
Maraton zaczyna się po 30 kilometrze. To prawda. Zaczęła się moja walka o przetrwanie. Bój o każdy metr. O najkrótszy krok. Nie potrafię opisać jak się czułem. Było cholernie ciężko. Jak na zbawienie czekałem na chorągiewkę oznaczająca kolejny pokonany kilometr. Jeszcze jedenaście, jeszcze dziesięć. Przecież to już blisko. Ludek w głowie zrobił się aktywny. Uparcie powtarzał STÓJ, odpocznij. Ciężko było go zagłuszyć. Krok za krokiem. Lewa prawa.
Siódma piątka – 28’35” tempo 5’43”/km
Co się ze mną działo po 35 kilometrze trudno opisać. Dalej krok za krokiem. Każdy kolejny kosztował mnie coraz więcej. Nogi były ciężkie. Biegłem na graniczy skurczy. Ach gdyby tak mnie złapał. Mógłbym się zatrzymać. Mijam piechurów, ale i ja jestem mijany. Na 35 kilometrze przy wodopoju, nie zdążyłem minąć popijającego. Stanąłem . Ulga. Marsz i popijanie powerade. 20 sekund odpoczynku. Biegnę, odrabiam stracony czas. Momentami zasuwam poniżej 5 minut na kilometr. Może złapałem falę? Nie. Po 400 metrach wracają upiory. Krok za krokiem. Metr za metrem. Walka. Gdzieś w amoku zamiast lap naciskam na zegarku stop. Tracę kontrolę nad czasem netto.
Ósma piątka – 28’55” tempo 5’47”/km
Końcówka w tempie 5’35”/km. Nie była łatwa. Nawet znacznik na 41 kilometrze nie dawał ulgi. Dopiero na ostatnich 200 metrach pojawiła się euforia, która na chwilę pozwoliła zapomnieć o bólu. Zrobiłem to. To, do czego zmierzałem odkąd zacząłem biegać. Ukończyłem maraton. Zapłaciłem frycowe, ale też zebrałem doświadczenie. Jestem Maratończykiem!
Czas 3:53:50, tempo 5’32/km.
Druga połówka 1:58:40. Niestety nie wyszedł negativ. Różnica miedzy połowami to 3’30” na rzecz pierwszej części dystansu. Nie wiem jakim cudem na ostatnich 12 kilometrach straciłem tak mało.
Po minięciu mety szedłem. Szedłem, szedłem i końca nie było widać. Łydki rwały. Nogi jak z ołowiu. Każdy krok sprawiał mi ból. Gdybym miał ocenić kiedy czułem się najgorzej, to właśnie wtedy. Po maratonie w drodze do auta. Armia zombie wolnym krokiem szła do wyjścia. Podziemiami Narodowego, to w lewo to w prawo. To w górę to w dół. Niech ta wędrówka się skończy ja chcę do domu! Nigdy więcej.
Tak zapamiętam tan maraton. Debiut w „dobrym” czasie. Spodobał mi się ten dystans. Po raz kolejny zmierzę się z nim w kwietniu, też w Warszawie. Jest czas odniesienia. Jest postanowienie poprawy. Jest nad czym pracować przez zimę.
Dziękuję Wam za wsparcie, dobre słowo i rady!
...::: KONIEC :::...
P.S. Czasy odcinków:
5 km -27’43
5-10 km - 27’07, 0-10km – 54:50
10-15 km - 27’13
15-20km - 27’08, 10-20 km 54:21
Pierwsza połówka 1:55:10
20-25km - 27’08
25-30km - 27’45, 20-30 km 54:53
30-35km - 28’35
35-40km - 28’55, 30-40km 57’30
40-42,2km – 12’16”
Druga połówka 1:58:40
Maraton 3:53:50
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 744
- Rejestracja: 30 wrz 2011, 13:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Maków
Po maratonie nie mogę się odnaleźć.
Dziś mija 15 dzień. Mięśniowo nie było tak źle. Najtrudniejsze były pierwsze chwile po biegu. Zakwasy na drugi dzień były spore, ale do przeżycia. Funkcjonowałem normalnie. Na trzeci dzień po zawodach wyszedłem na bieg regeneracyjny, 5 km. Lekko bez oznak bólowych. Fizycznie było ekstra. Spodziewałem się, że maraton mocniej da mi w kość. Łydki już dzień po, były spoko. Gorzej z udami, zakwasy w czwórkach trzymały 4 dni.
W drugim tygodniu po zawodach już normalny reżim treningowy. 4 razy BS od 8 do 13,5 km. Mięśniowo super. Nie odczuwam żadnych oznak bólowych czy zmęczeniowych. Niestety dopadło mnie niezidentyfikowane zmęczenie ogólne. Muszę się zmuszać do treningów. Planuję np biec 12 kilometrów, a wracam do domu po przebiegnięciu 8. Biegnąc, nie czuje mocy. Gdy pomyślę o tempie progowym, to mam obawy, czy byłbym w stanie przebiec w nim choćby kilometr. Nie wiem co się dzieje. Chcę biegać, myślę o bieganiu, ale gdy przychodzi do treningu, to jest jakoś niefajnie. Martwi mnie to, bo chciałem sobie zrobić mały mikrocykl treningowy z rytmami pod dyszkę 11 listopada. Ale to chyba nie ma sensu. Na pewno nie w obecnej formie.
No i na dobrą sprawę nie wiem co robić. Chciałbym zacząć zwiększać kilometraż, dodać akcenty, ale w obecnym stanie mogło to by się źle skończyć. Mam nadzieję, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej.
Pamiętam, że kiedyś snułem plany, by zrobić po Warszawie, Poznań. Ale byłem głupi.
Dziś mija 15 dzień. Mięśniowo nie było tak źle. Najtrudniejsze były pierwsze chwile po biegu. Zakwasy na drugi dzień były spore, ale do przeżycia. Funkcjonowałem normalnie. Na trzeci dzień po zawodach wyszedłem na bieg regeneracyjny, 5 km. Lekko bez oznak bólowych. Fizycznie było ekstra. Spodziewałem się, że maraton mocniej da mi w kość. Łydki już dzień po, były spoko. Gorzej z udami, zakwasy w czwórkach trzymały 4 dni.
W drugim tygodniu po zawodach już normalny reżim treningowy. 4 razy BS od 8 do 13,5 km. Mięśniowo super. Nie odczuwam żadnych oznak bólowych czy zmęczeniowych. Niestety dopadło mnie niezidentyfikowane zmęczenie ogólne. Muszę się zmuszać do treningów. Planuję np biec 12 kilometrów, a wracam do domu po przebiegnięciu 8. Biegnąc, nie czuje mocy. Gdy pomyślę o tempie progowym, to mam obawy, czy byłbym w stanie przebiec w nim choćby kilometr. Nie wiem co się dzieje. Chcę biegać, myślę o bieganiu, ale gdy przychodzi do treningu, to jest jakoś niefajnie. Martwi mnie to, bo chciałem sobie zrobić mały mikrocykl treningowy z rytmami pod dyszkę 11 listopada. Ale to chyba nie ma sensu. Na pewno nie w obecnej formie.
No i na dobrą sprawę nie wiem co robić. Chciałbym zacząć zwiększać kilometraż, dodać akcenty, ale w obecnym stanie mogło to by się źle skończyć. Mam nadzieję, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej.
Pamiętam, że kiedyś snułem plany, by zrobić po Warszawie, Poznań. Ale byłem głupi.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 744
- Rejestracja: 30 wrz 2011, 13:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Maków
9 Półmaraton Warszawski
1:44:09 netto
Średnie tempo 4’56”/km
Odkopałem.
Oto wielkimi krokami zbliża się kolejny maraton. Cel z jakim się będę mierzył to złamanie 3.45. Czyli poprawa o dziewięć minut względem jesieni. Czy się uda? Trudno przewidzieć? Trening szedł dobrze. Jednostki realizowałem zgodnie z zaleceniami Danielsa. W ciągu 6 miesięcy wypadły mi tylko 3 treningi specjalistyczne. Nieznacznie wzrósł kilometraż. Zdarzało się w tygodniu biegać ponad 70 kilometrów, w czterech treningach. Bywały treningi, że wręcz fruwałem, ale mimo wszystko jakoś podświadomie czuję, że cel jest zbyt ambitny. Być może, to tylko strach przed dystansem.
Wiem już, co się może dziać w końcówce i gdzieś tam z tyłu głowy czai się obawa. Mam też problem z określeniem progresu. Prze te 6 miesięcy tylko raz zmieniłem VDOT z 42 na 43. Brakuje mi sprawdzenia formy w zawodach. W zasadzie od 11 listopada nie biegłem nic na maksa. Jedyny bieg jaki potraktowałem w miarę poważnie. To znaczy walczyłem o jak najlepszy wynik, to była „chomiczókwa”. 15 kilometrów pobiegłem w 1h13m z okładem. Średnio po 4’53”/km. Nie traktowałem jednak tego startu priorytetowo. Poprzedziłem go 5 kilometrową dość intensywną rozgrzewka ( Bieg o Puchar Bielan) i dość ciężkim treningowo tygodniem.
Dlatego postanowiłem sprawdzić się w półmaratonie. Początkowo maiłem pobiec treningowo, ale zdecydowałem, że to bez sensu. Ostatnio nie mam czasu na udział w imprezach więc trzeba korzystać maksymalnie z tego, co mogę biegać w atmosferze rywalizacji.
Cel na ten pólmaraton był jasny – pobiec poniżej 1:45. Udało się go zrealizować z nawiązką. Pozostał jednak niedosyt. Gdybym zachował dyscyplinę taktyczną wynik mógłby być sporo lepszy. Niestety wszystko skopałem na początku. Zdecydowałem się pobiec za zającem. Znałem jego taktykę, która bardzo mi odpowiadała. Ruszyłem i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że tempo jest luźne. Biegłem w maksymalnym komforcie. Coś mi zaczynało nie pasować. Po 400 metrach kontrola zegarka: Tempo średnie z kilometra 5’30”, chwilowe niewiele szybciej. Spanikowałem. Nie chciałem od razu osiągać prędkości przelotowej, ale zacząłem znacznie przyśpieszać. Po dwóch kilometrach biegłem już w zakładanym na ten etap tempie. Ku mojemu zdziwieniu zając, który nieco zaspał na starcie, zaczął mnie wyprzedzać. Próbowałem dotrzymać mu kroku, ale tempo dochodziło do 4’20”. Konsternacja. Odpuszczam. Biegnę w zakładanym tempie 4’56-4’59. Zając oddala się w szybkim tempie. Ginie mi z oczu. Dopiero na Wisłostradzie ( 8-9km biegu) widzę go około 500 metrów przede mną. Wygląda na to, że szybko chciał odrobić stratę.
Mnie to wybiło z rytmu i poszarpałem pierwszą część dystansu, co odbiło się w końcówce. Maiłem delikatny kryzys na 14-15 kilometrze przed podbiegiem na Agrykoli. Sam podbieg wszedł gładko. Straciłem na nim około 20 sekund, co uważam jako starte minimalną. Na podbiegu wyprzedziłem wszystkich zająców biegnących na 1:45 ( na starcie ustawiłem się przy ostatnim, więc wiedziałem, że mam spory zapas). Jednego już na samym szczycie. Przez kilometr biegłem razem z nim. Na około 4 kilometry przed metą czułem się na tyle dobrze, że rozpocząłem finisz. Za wcześnie. Średnia z 18 km wyszła 4’37”. Odczułem to na kolejnych kilometrach: 19 – 4’49”, 20 – 4’52, 21 – 4’59. Ostatni kilometr był istną walką o przetrwanie. Nie byłem w stanie podjąć walki o te 10 sekund.
Negativ split wyszedł bardzo delikatnie. Kilkanaście sekund. Wpływ na to maił tez zbieg w pierwszej części dystansu i podbieg w drugiej.
Poszczególne piątki
5 -25’05”
10 – 24’22
15 – 25’01
20 -24’13”
1,1km -5’28”
Sponiewierał mnie ten półmaraton. Pobiegłem go zamiast Danielsowskiego tempa M dwa tygodnie przed OrlenMaratonem. Do tej pory nie doszedłem do siebie. Wczoraj maiły być tempa progowe 2x 4km. ale po 1 kilometrze odpuściłem. Głównie dlatego, że czułem jeszcze zakwasy i uznałem, że lepiej nie ryzykować. Dać organizmowi czas na regenerację. Mam teraz dylemat, co zrobić w sobotę na tydzień przed maratonem. Czy spokojnie 1,5 h, czy jednak spróbować pobiegać tempówki? Myślałem by zamiast tempa progowego polatać trochę w tempie M.
Przede mną Orlen Maraton, z którego postaram się zdać relację. Później będę chciał coś pozmieniać w treningu. Nie jestem do końca zadowolony z postępów.
1:44:09 netto
Średnie tempo 4’56”/km
Odkopałem.
Oto wielkimi krokami zbliża się kolejny maraton. Cel z jakim się będę mierzył to złamanie 3.45. Czyli poprawa o dziewięć minut względem jesieni. Czy się uda? Trudno przewidzieć? Trening szedł dobrze. Jednostki realizowałem zgodnie z zaleceniami Danielsa. W ciągu 6 miesięcy wypadły mi tylko 3 treningi specjalistyczne. Nieznacznie wzrósł kilometraż. Zdarzało się w tygodniu biegać ponad 70 kilometrów, w czterech treningach. Bywały treningi, że wręcz fruwałem, ale mimo wszystko jakoś podświadomie czuję, że cel jest zbyt ambitny. Być może, to tylko strach przed dystansem.
Wiem już, co się może dziać w końcówce i gdzieś tam z tyłu głowy czai się obawa. Mam też problem z określeniem progresu. Prze te 6 miesięcy tylko raz zmieniłem VDOT z 42 na 43. Brakuje mi sprawdzenia formy w zawodach. W zasadzie od 11 listopada nie biegłem nic na maksa. Jedyny bieg jaki potraktowałem w miarę poważnie. To znaczy walczyłem o jak najlepszy wynik, to była „chomiczókwa”. 15 kilometrów pobiegłem w 1h13m z okładem. Średnio po 4’53”/km. Nie traktowałem jednak tego startu priorytetowo. Poprzedziłem go 5 kilometrową dość intensywną rozgrzewka ( Bieg o Puchar Bielan) i dość ciężkim treningowo tygodniem.
Dlatego postanowiłem sprawdzić się w półmaratonie. Początkowo maiłem pobiec treningowo, ale zdecydowałem, że to bez sensu. Ostatnio nie mam czasu na udział w imprezach więc trzeba korzystać maksymalnie z tego, co mogę biegać w atmosferze rywalizacji.
Cel na ten pólmaraton był jasny – pobiec poniżej 1:45. Udało się go zrealizować z nawiązką. Pozostał jednak niedosyt. Gdybym zachował dyscyplinę taktyczną wynik mógłby być sporo lepszy. Niestety wszystko skopałem na początku. Zdecydowałem się pobiec za zającem. Znałem jego taktykę, która bardzo mi odpowiadała. Ruszyłem i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że tempo jest luźne. Biegłem w maksymalnym komforcie. Coś mi zaczynało nie pasować. Po 400 metrach kontrola zegarka: Tempo średnie z kilometra 5’30”, chwilowe niewiele szybciej. Spanikowałem. Nie chciałem od razu osiągać prędkości przelotowej, ale zacząłem znacznie przyśpieszać. Po dwóch kilometrach biegłem już w zakładanym na ten etap tempie. Ku mojemu zdziwieniu zając, który nieco zaspał na starcie, zaczął mnie wyprzedzać. Próbowałem dotrzymać mu kroku, ale tempo dochodziło do 4’20”. Konsternacja. Odpuszczam. Biegnę w zakładanym tempie 4’56-4’59. Zając oddala się w szybkim tempie. Ginie mi z oczu. Dopiero na Wisłostradzie ( 8-9km biegu) widzę go około 500 metrów przede mną. Wygląda na to, że szybko chciał odrobić stratę.
Mnie to wybiło z rytmu i poszarpałem pierwszą część dystansu, co odbiło się w końcówce. Maiłem delikatny kryzys na 14-15 kilometrze przed podbiegiem na Agrykoli. Sam podbieg wszedł gładko. Straciłem na nim około 20 sekund, co uważam jako starte minimalną. Na podbiegu wyprzedziłem wszystkich zająców biegnących na 1:45 ( na starcie ustawiłem się przy ostatnim, więc wiedziałem, że mam spory zapas). Jednego już na samym szczycie. Przez kilometr biegłem razem z nim. Na około 4 kilometry przed metą czułem się na tyle dobrze, że rozpocząłem finisz. Za wcześnie. Średnia z 18 km wyszła 4’37”. Odczułem to na kolejnych kilometrach: 19 – 4’49”, 20 – 4’52, 21 – 4’59. Ostatni kilometr był istną walką o przetrwanie. Nie byłem w stanie podjąć walki o te 10 sekund.
Negativ split wyszedł bardzo delikatnie. Kilkanaście sekund. Wpływ na to maił tez zbieg w pierwszej części dystansu i podbieg w drugiej.
Poszczególne piątki
5 -25’05”
10 – 24’22
15 – 25’01
20 -24’13”
1,1km -5’28”
Sponiewierał mnie ten półmaraton. Pobiegłem go zamiast Danielsowskiego tempa M dwa tygodnie przed OrlenMaratonem. Do tej pory nie doszedłem do siebie. Wczoraj maiły być tempa progowe 2x 4km. ale po 1 kilometrze odpuściłem. Głównie dlatego, że czułem jeszcze zakwasy i uznałem, że lepiej nie ryzykować. Dać organizmowi czas na regenerację. Mam teraz dylemat, co zrobić w sobotę na tydzień przed maratonem. Czy spokojnie 1,5 h, czy jednak spróbować pobiegać tempówki? Myślałem by zamiast tempa progowego polatać trochę w tempie M.
Przede mną Orlen Maraton, z którego postaram się zdać relację. Później będę chciał coś pozmieniać w treningu. Nie jestem do końca zadowolony z postępów.