Trening - 48,9 km rower
No i nie pobiegałam.... Kładłam się spać z postanowieniem, że pobiegam rano z Sabą. Wolno i spokojnie, bez spinania się. W końcu nie zależało mi na wybieganiu jakiegoś super dystansu. Swoje już w tym tygodniu wybiegałam, kilometraż miałam zwiększać stopniowo. No cóż, przed godz. 6.00 obudził mnie okropny ból łydek. " Nie przeginaj" - krzyczały. Próbowałam trochę negocjować, ale skończyło się na tym, że musiałam wstać, połknąć tabletkę p/bólową i zapomnieć o bieganiu. Przynajmniej dzisiaj.
Po obiedzie nie wytrzymałam. Nosiło mnie niemiłosiernie, więc jeśli nie mogłam biegać, to wyciągnęłam Jacka na rower. Popatrzyliśmy w internecie na okoliczne drogi i postanowiliśmy pojechać do Maciejewa. Asfaltem to ok. 25km, ale znalazłam skrót przez las o 10km krótszy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby były jakieś oznaczenia tej trasy, ale nie było.... W rezultacie zanim znaleźliśmy dobrą drogę trochę pobłądziliśmy. W Maciejewie najprzyjemniejsza część wyprawy, czyli odpoczynek na tarasie pięknego pałacu z malutkim kufelkiem Żywca ( nie była to woda

Jacek właśnie obiecał, że jutro razem pobiegamy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie......
Łydki już nie bolą.....