30.09.2017
V Energetyczna Dycha - Kozienice
39:17!
Udało się. 40 minut pękło z hukiem. Rano, jadąc ze znajomymi na te zawody czułem pewność siebie, ale też czułem to, że muszę jeszcze wykonać jedno zadanie do zakończenia "procesu".
Prognoza pogody mówiła jednoznacznie - warunki fantastyczne. Trochę kłamała, bo pokazywała raczej bardzo słaby wiatr a ten jednak kręcił mocno, nawet w porywach bardzo mocno. Stając na starcie już planowałem rozpoczęcie delikatne. Zaciągnąłem mocno hamulec, żeby nie ruszyć po 3:40. Okazało się to bardzo dobrą decyzją, bo o ile trasa do 6 kilometra była płaska jak stół a wiatr wiał raczej z boku, tak po 6 km zaczęło wiać centralnie w mordę a i podbiegi się pokazały.
No dobra, przechodząc do konkretów. 10:20 rozpocząłem rozgrzewkę - 15 minut truchtu, trochę rozciągania dynamicznego typu wymachy, krążenie tułowia itp. Po wszystkim chwila na odpoczynek i jeszcze 3 przebieżki - 2 x 100 metrów + 1 x 200 metrów i spokojnie, świńskim truchtem a nawet i marszem udałem się na start.
Początek w sporej grupie, chociaż było widać, że liderzy ruszyli mocno (zwycięzca osiągnął czas 30:08). Tak jak wspomniałem - hamowałem się. Grupka się rozciągnęła a na 3 kilometrze dobiegłem do zawodnika, który biegł w dobrym dla mnie tempie, około 3:50 - podczepiłem się. Na 4 - dałem zmianę. Kolega jednak osłabł, a ja niespecjalnie miałem ochotę, żeby go motywować do walki. Może gdyby to był 8-9 kilometr, to bym coś powiedział, ale nie na 4. Osłabł i z każdym metrem zostawał. Mniejsza.
Do około 5,5 km biegłem sam, chyba nawet nie miałem nikogo za plecami, nie sprawdzałem bo nie było wczoraj moim celem ściganie się z ludźmi a z czasem. Wielkim moim szczęściem było to, że właśnie około 5,5 km doszedłem do grupy 3 zawodników. Mogę w tym momencie powiedzieć, że gdybym tam został sam - kaplica. Od 6 kilometra wyszliśmy na otwarty teren, niczym nie osłonięty i wiatr wiał centralnie w mordę. Czułem, że grupka słabnie, tempo spadło do okolic 4:15-4:17. Nie mogłem tu tracić aż tyle, powiedziałem coś w stylu "słabniemy panowie" i wziąłem na siebie prowadzenie. Jak tylko wyszedłem na czoło, poczułem czemu tak tempo siadło. Mega ciężka fizyczna orka pod wiatr. Nie wiem ile prowadziłem, 600, 700 czy 800 metrów, udało się ten kilometr zrobić po 4:03 i, dzięki Panu Bogu, grupa nie odpadła ode mnie, tylko dali zmianę! Wtedy zaczął się podbieg, ja trochę odpocząłem od wiatru a i podbieg zrobiłem z wlepionymi oczami w plecy zawodników przede mną. To był chyba kluczowy moment tego biegu.
Trochę śmieszne, ale ja po tym "odpoczynku" pod górę dałem radę wrócić do tempa poniżej 4/km. W tym momencie grupa odpadła. Ale też i wtedy wbiegliśmy w gęsty las, gdzie wiatru nie było więc nie byli mi jakoś szczególnie potrzebni. Końcówka bez zbędnych przeżyć, widziałem na 9 km że mam zapas, że 40 minut pęknie. Doszedł mnie wtedy zawodnik z MZKS Kozienice i chwilę (200-250 metrów?) próbowałem trzymać się jego tempa ale był bardzo mocny, biegł w okolicach 3:30-3:40/km i po tych 200 metrach zrezygnowałem, bo się zaczęło ciemno robić.
Wróciłem do tempa 3:55/km około, finisz bez sprintu ale widzę po wykresie, że też zszedłem na ostatnich 200 metrach poniżej 3:45/km.
- 1. 3:49,2 / 3:49,2
2. 3:47,5 / 7:36,7
3. 3:49,0 / 11:26
4. 3:51,8 / 15:17
5. 3:52,5 / 19:10
6. 3:57,4 / 23:07
7. 4:04,4 / 27:12
8. 4:05,0 / 31:17
9. 3:57,4 / 35:14
10. 4:03,1 / 39:17
Można powiedzieć, że była to kontrolowana życiówka. Kontrolowana na tyle, na ile można było. Potwierdziło się, że trzeba też mieć trochę farta w tym sporcie.
Na dzisiaj mam wrażenie, że kończę sezon. Wcześnie, ale np. za tydzień mam weekend "kawalerski", 3 tygodnie później wesele. Przydałoby się krew oddać, a do tego trochę obowiązków i chyba dobrze dla mnie by było zwyczajnie już odpuścić w tym sezonie. Zeszło powietrze i bardzo fajnie.
Jest tylko jedna opcja, żeby pobiec mocno 11. listopada w Białymstoku - Grand Prix Podlasia. Co prawda nie liczę na cuda, ale jednak brałem udział w 3 zawodach, które się składają na to GP i byłem 14, 10 i 8 (będąc równocześnie dość wysoko w kategorii wiekowej). Mooooże się zdarzyć, że gdzieś tam wyjdzie, że coś w kategorii wiekowej uda się ugrać, ale żeby tak było to będę musiał pobiec 11. listopada. Na dzisiaj nie ma klasyfikacji, więc nie wiem. Jeśli po tych zawodach, które się odbyły będę poza jakimiś "pozycjami" to 11. listopada nie wystartuję.
Przyszłość... To jest dla mnie jasne i oczywiste. Ten sezon kończę z wynikami 18:31 na 5 km (bez atestu, biorąc poprawkę na Garmina, to mogło to być około 18:40-18:45), 39:17 na 10 km i 1:29:25 w półmaratonie. Przyszły sezon to pełne skupienie na 5 km i 10 km. Półmaraton pobiegnę dopiero jesienią. Chcę pracować nad szybkością i będę pracował na wynik około 18:20 na atestowanych 5 km i poniżej 38:30 (plan minimum na pierwszą połowę roku to 38:59) na 10 km. Termin zawodów to będzie klasycznie - kwiecień/początek maja.
Mam już pewien zarys co chcę robić zimą, muszę jeszcze sobie policzyć tygodnie, coś niecoś zaplanować... Na pewno muszę w październiku odwiedzić fizjo - mam dziwny "problem" z prawą nogą. Nie tyle że boli, co czuję jakieś dziwne ograniczenie gdzieś w okolicach stawu biodrowego. W niektórych ćwiczeniach rozciągających widzę wyraźną różnicę dojścia do granicy bólu, ale nie rozciągania danego mięśnia. I jak coś mnie później boli, to właśnie prawa noga.
Kolejnym pewnikiem będzie udział w crossowym GP w Siedlcach - jako element treningowy. Ultra Śledz... Zobaczymy - chcę, ale...
Teraz robię tydzień, może 10 dni kompletnego roztrenowania. Więcej raczej nie potrzebuję, bo nie czuję się ani fizycznie zmęczony, ani za specjalnie psychicznie wypalony. Zupełnie inaczej niż rok temu, gdy pod koniec października marzyłem tylko o tym, żeby rzucić to w cholerę.