Zostałem zaproszony przez kolegów i koleżanki na to niestety smutne wydarzenie... Tego dnia dopiero na nowo uczyłem się chodzić ale nie mogłem i nie chciałem odmówić...
Modlitwa przy grobie potem wspólny bieg dla uczczenia pamięci Piotra. Jakoś wytrzymałem te 8 km.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Korzystając z tego, że mam głos, to skrobnę jeszcze trzy słowa co do mojego debiutu maratońskiego od strony czysto biegowej...
Właściwie to do 30km to był po prostu bieg, mówimy tu oczywiście o tempie 5,30. Dalej to już walka o dosłownie każdy metr pozostałych 12-u km.
Co się stało? Dlaczego tak nagle osłabłem? Oddech miałem naprawdę równy i miarowy. Zaczęły mi siadać, łydki, uda i biodra. Dokładnie w takiej kolejności.
33 km. to już ból i pieczenie owych części ciała. Dalej dochodzi kolka i kłucie w brzuchu.
Nawarstwianiu się powyższych okoliczności, wiedziałem, że gdy tylko przejdę w marsz czy się zatrzymam nie będę w stanie kontynuować biegu...
Stając na starcie maratonu, zielonego pojęcia nie miałem na co się piszę... Na mecie jeszcze złapał mnie potężny skurcz prawego uda...
Dziś jeszcze nie dociera do mnie, że udało mi się pokonać taki dystans, i choć psychicznie czuję się rewelacyjnie to mechanicznie nadaję się tylko na szrot

Naprawdę jestem potwornie wymęczony ... nie mniej jednak debiut maratoński miałem naprawdę udany :uuusmiech:
Moje własne nioski;
-bankowo nie byłem przygotowany na taki wysiłek i nic tylko się cieszyć, że nic mi się nie stało.
-na łydki może pomogą opaski kompresyjne?
- pracować nad mięśniami nóg i bioder!
-w dupie mieć te 'ale' żele czy jakoś tak!
Teraz muszę porządnie odpocząć !
Jeszcze raz dziękuję Wszystkim za wszystko :uuusmiech: