Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)
Moderator: infernal
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Dobra, infekcja zatok puściła po bagatela, 2,5 tygodniach. W międzyczasie wyglądało na to, że już po, to pobiegłem sobie 2x po 40 minut, raz wieczorem w upale, raz porankiem w rześkości. I ten drugi raz spowodował rozpoczęcie drugiego okrążenia infekcji puściło w piątek, dla pewności odczekałem 3 dni, choć na ludzi biegających patrzyłem wilkiem, i to głodnym. W międzyczasie zero ćwiczeń, bo naprawdę mało komfortowo robi się cokolwiek z napęczniałą zatoką policzkową. Sukcesem jest, że waga nie poszła w górę.
Więc poniedziałek rozpocząłem od mniej więcej luźnej siódemki na poczatku więcej luźnej, na końcu mnie, bo w końcówce docisnąłem. Co ciekawe, czuję więcej siły i wydolności niż w trakcie tych dwóch biegów, co znaczy ni mniej ni więcej tylko to, że wtedy jeszcze biegać nie powinienem, i organizm nie był gotów.
Ale teraz już jest
Więc poniedziałek rozpocząłem od mniej więcej luźnej siódemki na poczatku więcej luźnej, na końcu mnie, bo w końcówce docisnąłem. Co ciekawe, czuję więcej siły i wydolności niż w trakcie tych dwóch biegów, co znaczy ni mniej ni więcej tylko to, że wtedy jeszcze biegać nie powinienem, i organizm nie był gotów.
Ale teraz już jest
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Po nieźle przebiegniętym tygodniu można z uśmiechem napisać podsumowanie
Przez infekcję i chorobowe żonki rozjechały nam się godziny śpię/wstaję (tzn. ciut za długo zdarzało się posiedzieć), więc treningi poranne jakoś odpadały, żeby wejść w rytm potrzebowałem po prostu wyjść pobiegać.
Poniedziałek - wolno, 7,11 w 44 minuty z groszem - ale po lesie, ostatnio obieguję moje ścieżki leśne, asfalt zostawiam na później.
Czwartek 6,56 w 36:20 - trochę poniosło - więc po pierwszym w 5:47 poczułem, że mogę docisnąć, robiąc narastająco piątkę od 5:22 do 5:15, końcówkę poszedłem sub-5, żeby uświadomić organizmowi, że końcówka ma być szybko - ogólnie finisz mam niezły, a jak się go jeszcze potrenuje, to normalnie będzie petarda więc trenuję.
Piątek - 5,16 w 31:07 - żebym zrobił czwarty trening, żona wywaliła mnie z domu "idź pobiegaj" więc zrobiłem piątkę i wróciłem do domu na sziszę i browara
To był cykl treningów wieczornych, i już zacząłem łapać rytm. W sobotę chrystusowe urodziny znajomej na działce, więc dbałem o regenerację, nawadnianie i carbloading
No i niedziela. Wstałem bladym świtem o 6:30, lekko spragniony, poszedłem biegać już po 45 minutach lekko nie było. Słoneczko dogrzewało, ja spalałem dzień wczorajszy i biegłem wolno, bo w planie dyszka. Postanowiłem biegać po ścieżkach, po których jeszcze nie biegałem (jeszcze takie są, o dziwo!), co skończyło się 2x koniecznością wracania po śladach, ale było fajnie ogólnie z jednej strony obciążenie było, bo być musiało, mimo niewielkiego tempa. Ale z drugiej, coraz częściej załącza mi się automatyzm - czyli zaskakuje tempomat i po prostu lecę. Co prawda jeszcze moja wydolność nie jest do tego tempomatu dostosowana, bo tempomat załapuje w okolicy 5:30 ale idzie w dobrym kierunku.
Niedziela - 10,1 w 1:03
Tydzień - 4/4 - 29 kilometrów.
A już dziś o 5:20 wpadło kolejne 7,3 miło
Przez infekcję i chorobowe żonki rozjechały nam się godziny śpię/wstaję (tzn. ciut za długo zdarzało się posiedzieć), więc treningi poranne jakoś odpadały, żeby wejść w rytm potrzebowałem po prostu wyjść pobiegać.
Poniedziałek - wolno, 7,11 w 44 minuty z groszem - ale po lesie, ostatnio obieguję moje ścieżki leśne, asfalt zostawiam na później.
Czwartek 6,56 w 36:20 - trochę poniosło - więc po pierwszym w 5:47 poczułem, że mogę docisnąć, robiąc narastająco piątkę od 5:22 do 5:15, końcówkę poszedłem sub-5, żeby uświadomić organizmowi, że końcówka ma być szybko - ogólnie finisz mam niezły, a jak się go jeszcze potrenuje, to normalnie będzie petarda więc trenuję.
Piątek - 5,16 w 31:07 - żebym zrobił czwarty trening, żona wywaliła mnie z domu "idź pobiegaj" więc zrobiłem piątkę i wróciłem do domu na sziszę i browara
To był cykl treningów wieczornych, i już zacząłem łapać rytm. W sobotę chrystusowe urodziny znajomej na działce, więc dbałem o regenerację, nawadnianie i carbloading
No i niedziela. Wstałem bladym świtem o 6:30, lekko spragniony, poszedłem biegać już po 45 minutach lekko nie było. Słoneczko dogrzewało, ja spalałem dzień wczorajszy i biegłem wolno, bo w planie dyszka. Postanowiłem biegać po ścieżkach, po których jeszcze nie biegałem (jeszcze takie są, o dziwo!), co skończyło się 2x koniecznością wracania po śladach, ale było fajnie ogólnie z jednej strony obciążenie było, bo być musiało, mimo niewielkiego tempa. Ale z drugiej, coraz częściej załącza mi się automatyzm - czyli zaskakuje tempomat i po prostu lecę. Co prawda jeszcze moja wydolność nie jest do tego tempomatu dostosowana, bo tempomat załapuje w okolicy 5:30 ale idzie w dobrym kierunku.
Niedziela - 10,1 w 1:03
Tydzień - 4/4 - 29 kilometrów.
A już dziś o 5:20 wpadło kolejne 7,3 miło
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Mało było czasu to i mało pisania, więc trzeba podsumować zbiorczo
Tydzień 11-18 lipca, 4 biegi z 4 planowanych (7, 10, 8, 13 km), łącznie pod 40. Nieźle. Ale potem schody.
Moje auto, które obskoczyło niecały miesiąc wcześniej remont silnika, po 1000 km zgasło w trakcie jazdy i dalej się nie odpaliło. Diagnoza, zatarty zawór w głowicy i dodatkowe 1200 kosztów. Więc niecałe pół wartości samochodu władowane w miesiąc. Co gorsza, młody do żłobka na drugi koniec miasta musiał być wożony przez tydzień komunikacją miejską. Dla niego to nie problem, bo się jara wszystkim, dla nas - czas. Więc 20, 21 i 22 lipca, wiozłem go autobusem, wracałem biegiem Co gorsza vol.2 - auto padło we wtorek, mechanik wracał w niedzielę, a ja od soboty urlop w Jastarni zarezerwowany. Więc pojechaliśmy pożyczonym. W niedzielę miał być czwarty bieg, ale trafiła mnie migrena i zamiast o bieganiu myślałem o tym,żeby zbyt szybko nie ruszać głową
W kolejnym tygodniu, na urlopie wyskoczyłem 2x, więc za dużo biegania nie było, ale że trening na wyjeździe liczy się podwójnie to uznaję, że plan wykonałem
Lipiec zamknąłem w 115 km, szału nie ma, ale i okoliczności trochę nabruździły, inaczej 150 by pękło.
Sierpień to już 2 treningi, w poniedziałek powrót biegowy z pracy z plecakiem więc coś pod dychę w tym siła, wtorek ciut za późno wstałem, więc byłem na trasie 5:20, i postanowiłem przewietrzyć płuca, zrobiłem 4x 1km na przerwie 1,5 minuty progowo, no, może ciut szybciej niż progowo, na samopoczucie, ale utrzymanie równego szybkiego tempa to coś co musi wrócić samo. Ewentualnie musze skalibrować footpoda :D
Więc mam na liczniku 18 km w dwóch treningach, dziś znów powrót z pracy biegiem i dyszka doskoczy, a w sobotę coś dłuższego - planuję 14-16km, zależnie od czasu i świeżości nóg. Czyli 42-44 km powinny wejść.
Oprócz tego nabyłem jakiś czas temu "magiczną deseczkę" - narzędzie tortur do ćwiczenia stabilizacji, ale dolnych partii ciała. No daje się odczuć, dodatkowo pompki i core stability. Jest sporo czasu przed maratonem, więc liczę, że regularnie robione, przyniosą mi te ćwiczenia pożytek.
A ogólnie to rozpisałem sobie plan na sierpień, na 4 treningi w tygodniu plus trening uzupełniający, tempa z Danielsa, trochę koncepcji treningowych także z niego, ale raczej luźno, bo trening muszę dostosować do trybu życia i biegania rano, a nie odwrotnie - inaczej nie szło
Już oficjalnie mogę powiedzieć, że moim docelowym biegiem na jesień jest Poznań Maraton - najodleglejszy w czasie maraton w PL. Cel minimum - przebiec poniżej 4h. Reszta - co wyjdzie z treningu.
Tydzień 11-18 lipca, 4 biegi z 4 planowanych (7, 10, 8, 13 km), łącznie pod 40. Nieźle. Ale potem schody.
Moje auto, które obskoczyło niecały miesiąc wcześniej remont silnika, po 1000 km zgasło w trakcie jazdy i dalej się nie odpaliło. Diagnoza, zatarty zawór w głowicy i dodatkowe 1200 kosztów. Więc niecałe pół wartości samochodu władowane w miesiąc. Co gorsza, młody do żłobka na drugi koniec miasta musiał być wożony przez tydzień komunikacją miejską. Dla niego to nie problem, bo się jara wszystkim, dla nas - czas. Więc 20, 21 i 22 lipca, wiozłem go autobusem, wracałem biegiem Co gorsza vol.2 - auto padło we wtorek, mechanik wracał w niedzielę, a ja od soboty urlop w Jastarni zarezerwowany. Więc pojechaliśmy pożyczonym. W niedzielę miał być czwarty bieg, ale trafiła mnie migrena i zamiast o bieganiu myślałem o tym,żeby zbyt szybko nie ruszać głową
W kolejnym tygodniu, na urlopie wyskoczyłem 2x, więc za dużo biegania nie było, ale że trening na wyjeździe liczy się podwójnie to uznaję, że plan wykonałem
Lipiec zamknąłem w 115 km, szału nie ma, ale i okoliczności trochę nabruździły, inaczej 150 by pękło.
Sierpień to już 2 treningi, w poniedziałek powrót biegowy z pracy z plecakiem więc coś pod dychę w tym siła, wtorek ciut za późno wstałem, więc byłem na trasie 5:20, i postanowiłem przewietrzyć płuca, zrobiłem 4x 1km na przerwie 1,5 minuty progowo, no, może ciut szybciej niż progowo, na samopoczucie, ale utrzymanie równego szybkiego tempa to coś co musi wrócić samo. Ewentualnie musze skalibrować footpoda :D
Więc mam na liczniku 18 km w dwóch treningach, dziś znów powrót z pracy biegiem i dyszka doskoczy, a w sobotę coś dłuższego - planuję 14-16km, zależnie od czasu i świeżości nóg. Czyli 42-44 km powinny wejść.
Oprócz tego nabyłem jakiś czas temu "magiczną deseczkę" - narzędzie tortur do ćwiczenia stabilizacji, ale dolnych partii ciała. No daje się odczuć, dodatkowo pompki i core stability. Jest sporo czasu przed maratonem, więc liczę, że regularnie robione, przyniosą mi te ćwiczenia pożytek.
A ogólnie to rozpisałem sobie plan na sierpień, na 4 treningi w tygodniu plus trening uzupełniający, tempa z Danielsa, trochę koncepcji treningowych także z niego, ale raczej luźno, bo trening muszę dostosować do trybu życia i biegania rano, a nie odwrotnie - inaczej nie szło
Już oficjalnie mogę powiedzieć, że moim docelowym biegiem na jesień jest Poznań Maraton - najodleglejszy w czasie maraton w PL. Cel minimum - przebiec poniżej 4h. Reszta - co wyjdzie z treningu.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
nooo, i tak jak powiedziałem kiedyś, człowiek się ty pochwali i zaraz się sypie :D
Kolejny zbiorczy wpis, ale teraz postaram się trochę ogarnąć
Kolejny - tylko jeden powrót z pracy więc 6km, bryndza.
I potem zaskoczyło.
Poniedziałek - wieczorne 12,8 km i narastającą końcówką - potrzebowałem pokazać sobie, ze coś więcej niż dychę dam radę. Dostałem kopa motywacyjnego.
Środa - wieczorne ciągłe progi - 8,6 km. Jak na progi - przyjemne ale trudne, zahaczałem o tempo I, więc była rezerwa.
Piątek - wieczorny BS tempem blisko szybszej granicy widełek
Niedziela - poranny (przedpołudniowy) średni long, 15km - wydłużanie zacząłem (+3 co tydzień). Do dychy szło ładnie, sub-6:00, ale potem zaczęły się światła w drodze powrotnej co mnie mocno wybiło z rytmu. Ale zrobiłem.
niecałe 44km i fajne samopoczucie, zero zmęczenia, tym bardziej zajezdni, itp. Minus był taki, że zero rozciągania i rolowania, i łydka od razu pokazała, że to jest be.
Tu zaczynają się treningi poranne, posłużę się komentami z endo
Wtorek - do połowy wóz z węglem, cały trening łydka.
Czwartek - 9,6 km, z trzema przebieżkami na koniec. Komentarz z Endo:
Wstać się nie chciało, ale się udało dziś widziałem dwie sarny, idąc tym tropem jutro będą 4 dziś jakoś drewniany byłem, prawa łydka pobolewa, prawdopodobnie jako wypadkowa większej objętości w poprzednim tygodniu i zerowego rozciągania i rolowania w połączeniu z pilnowaniem się żeby nie walić z pięty prawą nogą. Dziś rolowanie i rozciąganie w wersji maks planuję. I cały ten tydzień tak samo, a potem wersja standard. Trza być w jednym kawałku przed maratonem
Wieczorem walka z łydką - wałek z rury od kibla za twardy, użyłem taniochy z Aliexpress, miodzio :D muszę kupić drugi do domu, bo tym chińskim roluję się w pracy Pomogło bardzo.
Sochersodiagnoza problemu:
Zauważyłem, że lewą nogą ląduję na śródstopiu, prawą ostro na pięcie, to i nie dziwota, że się kontuzja jesienią przyplątała, ale odkąd zacząłem zwracać uwagę, żeby biegać luźno, problemu nie ma. O ile of korz nie zaniedbam rozciągania/rolowania jak w zeszłym tygodniu,
Piątek - 8,2 km w tym 6 podbiegów po 45-47s.
Niedziela (6 rano ) - 18 km (to już zaczyna longi przypominać) - dni się jarałem tym treningiem, wyszedłem o 6 rano, pierwsze 8km sztywno, czułem łydkę, dalej jak ręką odjął bardzo przyjemnie, ostatnie kilometry szybciej ze sprintem na koniec, a w baku jeszcze zostało Generalnie luźną połóweczkę <2h bym zrobił bez problemu, ale nie szleję. +3 km / tydz. w longu.
Podbudowany mocno, zakończyłem drugi tydzień z rzędu przebiegiem >40 (45 km) w tym wpadło parę fajnych akcentów.
Bieżący tydzień, środa a ja już po dwóch treningach:
Wtorek - 8km w tym 20 minut progów - młody zażądał butelki o 4:15, a ja zamiast iść po tym na trening, postanowiłem się położyć, bo przecież budzik miałem nastawiony na 4:55. efekt taki, że nieprzytomny zostałem jeszcze cztery drzemki po pięć minut i dopiero 5:25 wyszedłem. Więc trochę przyciąłem zakres I zrobiłem 3km BSa, 20 minut progów i minimalne schłodzenie. łącznie 8km. fajnie się biegło, ale trzymanie tempa leży, gps w Garminie też dziś przeszkadzał pokazując tempo chwilowe średnio, więc biegałem na samopoczucie, i to chyba był dobry wybór fajny trening.
Środa - poranne zamotanie lvl ja. wychodzę z klatki, plan na podbiegi. po dwóch kilometrach biegu w drugą stronę refleksja, że jednak nie miało być lasu tylko podbiegi :D więc kółko, 8 sztuk po około 45 sekund, ostatnio na ostro w 39, całość 9,5km żwawszym tempem. jutro wolne
Muszę się wyspać, bo dwa ostatnie dni to <5,5h spania, sporo pracy i potem młody wiecznie wołający "tutuś!" jako że jestem niezbędnym kompanem zabaw wszelakich. Doby zaczyna brakować
W niedzielę lecimy firmowo Łódź Business Run, wiele tam nie ma bo 3,8, ale na maksa raczej nie polecę, bo w weekend trzeba jeszcze Longa zaliczyć i się zaczyna gęsto robić
Kolejny zbiorczy wpis, ale teraz postaram się trochę ogarnąć
- to wyszłodziś znów powrót z pracy biegiem i dyszka doskoczy
a to już nie. Tydzień zamknąłem w 3 treningach i 29 km.a w sobotę coś dłuższego - planuję 14-16km, zależnie od czasu i świeżości nóg. Czyli 42-44 km powinny wejść.
Kolejny - tylko jeden powrót z pracy więc 6km, bryndza.
I potem zaskoczyło.
Poniedziałek - wieczorne 12,8 km i narastającą końcówką - potrzebowałem pokazać sobie, ze coś więcej niż dychę dam radę. Dostałem kopa motywacyjnego.
Środa - wieczorne ciągłe progi - 8,6 km. Jak na progi - przyjemne ale trudne, zahaczałem o tempo I, więc była rezerwa.
Piątek - wieczorny BS tempem blisko szybszej granicy widełek
Niedziela - poranny (przedpołudniowy) średni long, 15km - wydłużanie zacząłem (+3 co tydzień). Do dychy szło ładnie, sub-6:00, ale potem zaczęły się światła w drodze powrotnej co mnie mocno wybiło z rytmu. Ale zrobiłem.
niecałe 44km i fajne samopoczucie, zero zmęczenia, tym bardziej zajezdni, itp. Minus był taki, że zero rozciągania i rolowania, i łydka od razu pokazała, że to jest be.
Tu zaczynają się treningi poranne, posłużę się komentami z endo
Wtorek - do połowy wóz z węglem, cały trening łydka.
Czwartek - 9,6 km, z trzema przebieżkami na koniec. Komentarz z Endo:
Wstać się nie chciało, ale się udało dziś widziałem dwie sarny, idąc tym tropem jutro będą 4 dziś jakoś drewniany byłem, prawa łydka pobolewa, prawdopodobnie jako wypadkowa większej objętości w poprzednim tygodniu i zerowego rozciągania i rolowania w połączeniu z pilnowaniem się żeby nie walić z pięty prawą nogą. Dziś rolowanie i rozciąganie w wersji maks planuję. I cały ten tydzień tak samo, a potem wersja standard. Trza być w jednym kawałku przed maratonem
Wieczorem walka z łydką - wałek z rury od kibla za twardy, użyłem taniochy z Aliexpress, miodzio :D muszę kupić drugi do domu, bo tym chińskim roluję się w pracy Pomogło bardzo.
Sochersodiagnoza problemu:
Zauważyłem, że lewą nogą ląduję na śródstopiu, prawą ostro na pięcie, to i nie dziwota, że się kontuzja jesienią przyplątała, ale odkąd zacząłem zwracać uwagę, żeby biegać luźno, problemu nie ma. O ile of korz nie zaniedbam rozciągania/rolowania jak w zeszłym tygodniu,
Piątek - 8,2 km w tym 6 podbiegów po 45-47s.
Niedziela (6 rano ) - 18 km (to już zaczyna longi przypominać) - dni się jarałem tym treningiem, wyszedłem o 6 rano, pierwsze 8km sztywno, czułem łydkę, dalej jak ręką odjął bardzo przyjemnie, ostatnie kilometry szybciej ze sprintem na koniec, a w baku jeszcze zostało Generalnie luźną połóweczkę <2h bym zrobił bez problemu, ale nie szleję. +3 km / tydz. w longu.
Podbudowany mocno, zakończyłem drugi tydzień z rzędu przebiegiem >40 (45 km) w tym wpadło parę fajnych akcentów.
Bieżący tydzień, środa a ja już po dwóch treningach:
Wtorek - 8km w tym 20 minut progów - młody zażądał butelki o 4:15, a ja zamiast iść po tym na trening, postanowiłem się położyć, bo przecież budzik miałem nastawiony na 4:55. efekt taki, że nieprzytomny zostałem jeszcze cztery drzemki po pięć minut i dopiero 5:25 wyszedłem. Więc trochę przyciąłem zakres I zrobiłem 3km BSa, 20 minut progów i minimalne schłodzenie. łącznie 8km. fajnie się biegło, ale trzymanie tempa leży, gps w Garminie też dziś przeszkadzał pokazując tempo chwilowe średnio, więc biegałem na samopoczucie, i to chyba był dobry wybór fajny trening.
Środa - poranne zamotanie lvl ja. wychodzę z klatki, plan na podbiegi. po dwóch kilometrach biegu w drugą stronę refleksja, że jednak nie miało być lasu tylko podbiegi :D więc kółko, 8 sztuk po około 45 sekund, ostatnio na ostro w 39, całość 9,5km żwawszym tempem. jutro wolne
Muszę się wyspać, bo dwa ostatnie dni to <5,5h spania, sporo pracy i potem młody wiecznie wołający "tutuś!" jako że jestem niezbędnym kompanem zabaw wszelakich. Doby zaczyna brakować
W niedzielę lecimy firmowo Łódź Business Run, wiele tam nie ma bo 3,8, ale na maksa raczej nie polecę, bo w weekend trzeba jeszcze Longa zaliczyć i się zaczyna gęsto robić
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Ok, stoję w korku więc coś napiszę
Więc po kolei:
Piątek:
znów pobudka o 4:10 na butelkę i powrót do łóżka. Efekt - 5:27 w trasie. GPS ostatnio pierwszy kilometr pokazuje totalnie z czapy, mimo fixa na poziomie +- 5/6m. Oh well. Miało być osiem, było osiem, miały być zapoznawcze 2 km TM, no to powiedzmy, ze jakoś tak noga pociągnęła i zrobiłem piątkę TM
Sobota:
młody znów pomógł wstać na trening, więc punkt szósta ruszyłem. w planie było 21,1 z szybszą końcówką. plan wykonany w 110%. Po piątkowym dobrze mi się biegło, więc się nie hamowałem i leciałem 5:45, a po 15 km wrzuciłem wyższy bieg i poszedłem w TM (5:15), cały czas z rezerwą, a jak sobie policzyłem, że mam szansę na połówkę poniżej 2h, stwierdziłem, czemu nie. No i zrobiłem pierwsze 20+ od praktycznie ROKU... Najfajniejszy trening w 2016!
Niedziela:
Łódź Business Run, trasa miała mieć 3,8 ale miała 3,6 może 3,65. ogólnie jakby nie fakt, że wczoraj zrobiłem 20+ to jeszcze trochę bym z tego czasu urwał, bo wydolności jeszcze trochę było w zapasie, ale nóg brakło, chociaż i tak bałem się że będzie gorzej ważne że nie spaliłem początku i nikomu nie dałem się wyprzedzić, a sam wyprzedzałem od początku do końca potem porządne rolowanie i jeden dzień przerwy, regeneracja musi być.
Wysłane z mojego Redmi Note 2 .
Więc po kolei:
Piątek:
znów pobudka o 4:10 na butelkę i powrót do łóżka. Efekt - 5:27 w trasie. GPS ostatnio pierwszy kilometr pokazuje totalnie z czapy, mimo fixa na poziomie +- 5/6m. Oh well. Miało być osiem, było osiem, miały być zapoznawcze 2 km TM, no to powiedzmy, ze jakoś tak noga pociągnęła i zrobiłem piątkę TM
Sobota:
młody znów pomógł wstać na trening, więc punkt szósta ruszyłem. w planie było 21,1 z szybszą końcówką. plan wykonany w 110%. Po piątkowym dobrze mi się biegło, więc się nie hamowałem i leciałem 5:45, a po 15 km wrzuciłem wyższy bieg i poszedłem w TM (5:15), cały czas z rezerwą, a jak sobie policzyłem, że mam szansę na połówkę poniżej 2h, stwierdziłem, czemu nie. No i zrobiłem pierwsze 20+ od praktycznie ROKU... Najfajniejszy trening w 2016!
Niedziela:
Łódź Business Run, trasa miała mieć 3,8 ale miała 3,6 może 3,65. ogólnie jakby nie fakt, że wczoraj zrobiłem 20+ to jeszcze trochę bym z tego czasu urwał, bo wydolności jeszcze trochę było w zapasie, ale nóg brakło, chociaż i tak bałem się że będzie gorzej ważne że nie spaliłem początku i nikomu nie dałem się wyprzedzić, a sam wyprzedzałem od początku do końca potem porządne rolowanie i jeden dzień przerwy, regeneracja musi być.
Wysłane z mojego Redmi Note 2 .
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
minęły dwa tygodnie, czas na podsumowanie
Po łódź business run gdzie zajęliśmy 29 miejsce na 262 zespoły o_O czułem się naprawdę nieźle. Zrobiłem dzień przerwy i zacząłem kolejny tydzień treningowy:
WTOREK:
8,8 km w 85,5 minuty - w tym dziesięć porządnych podbiegów, ładnie bieganych
ŚRODA:
10,1 w 55 minut. Trochę szybkiego biegania, czyli dwa razy pi dziesięć minut progów na przerwie 2 min. plus trzeci odcinek 5 minut. miało być 3*10, ale poczułem że wchodzę w intensywność interwałów, ale to dlatego że nóg brakło po podbiegach i reszta musiała nadrabiać. Więc grzecznie skończyłem w połowie odcinka i poBSowałem do domu bardzo fajny trening
CZWARTEK:
Poranna dyszka w formie lekkiego BNP, zaczynając od 6:22 a kończąc na 5:09 z końcówką w tempie I.
No i weekend, miał być long, 24km. Ale tak się czasem zdarza, że się człowiekowi nawinie piąta rocznica ślubu więc zabrałem żonę i młodego na wycieczkę do Torunia, od piątku do niedzieli. A tam Łażing i żarcing (polecam lody w kawiarni Lenkiewicz - są mega dobre i stosunek jakości do ceny best ever! ), więc nie było czasu na bieganie. Może jakąś dychę bym wykroił, ale to nie byłoby to z punktu widzenia celu treningu. Więc poświęciłem poniedziałkowy wieczór i po położeniu spać młodego poleciałem robić longa, też BNP, bo się naczytałem u Bartka Olszewskiego, że te treningi dają dużo nie męcząc nadmiernie. W sumie racja, lekkie nie są, ale budują formę i głowę, bo jak się nie ogarnie w treningu 24 km gdzie końcówka, np. 1/3 jest w TM, to raczej tym tempem 42 się nie zrobi
Więc tydzień kalendarzowy zamknąłem trzema treningami w tym dwoma akcentami na raptem 29 kilometrach. Bidnie. Ale...
PONIEDZIAŁEK:
no właśnie 24 km z kocówką w TM. Początkowo miało być 15 km BS a i 9 km TM, ale jak wyszedłem postanowiłem zrobić BNP z tempem podbijanym co 5 km, kończąc na 9 km TM.
No ok, pierwsza piątka po około 6:00, druga po około 5:46, trzecia po około 5:30 i tu zaczęły się schody, mini kryzys nawet, bo było ciężko, za ciężko jak na to tempo. Ale leciałem nie zwalniając. Potem podbiłem do 5:20 (wszystko według zegarka), ale już szło mega ciężko. Ale starałem się trzymać, chociaż lekko nie było. Po 20 km potężnie zniszczony postanowiłem zwolnić i zrobić mimo wszystko 24, ale resztę BSem, nie zarżnąć mięśni. Zwolniłem mocno i skierowałem się w stronę domu. Tylko ciekawostka, jak wybiegłem spod drzew, tempo na zegarku podskoczyło o 25/30 s... tylko ja swojego nie zmieniłem, czyli wcześniej musiało być o mniej więcej tyle zafałszowane. Co by się zgadzało, bo tydzień temu 5:15 było dość komfortowe, a teraz było ciężkie do utrzymania. Więc mam wrażenie że moje widełki realnego tempa były trochę przesunięte, co w kolejnych dniach doskonale czułem w mięśniach, które dość mocno spacyfikowałem, zwłaszcza czwórki.
ŚRODA:
5,5 km w 32'. Lekki rozruch po poniedziałku, bo miełem paskudne zakwasy na czworogłowych... kurde, po maratonie takich nie miałem, mocno przegiąłem w poniedziałek z tempem, oj mocno. Niewielkie pocieszenie jest takie że głowa wytrzymała, co jest dobrym omenem przed maratonem.
CZWARTEK:
Poprzedniego dnia biegałem wieczorem, to teraz dla równowagi wyszedłem rano. Ciąg dalszy rozbiegania zakwasów, bo miałem potężne, bałem się czy do niedzieli zejdą 6,5 km w 40 minut. I potężne wrażenie, że mi Garmin ściemnia z tempem, znacznie je zaniżając. Chyba, że ja po prostu jakoś jestem strasznie zajechany i to co biegałem jeszcze parę dni temu leciutko, czyli 5:15, teraz mnie mega męczy... No ciekawe.
NIEDZIELA:
Zgodnie z życzeniem pogoda była łaskawsza, około 8-10 stopni jak wychodziłem o 6:20. Po carboloadingu na browarach z dnia poprzedniego i jeszcze poprzedniego plan jasny - 27 km z końcówką w TM, żadnego umierania, żadnych zakwasów, żeby była rezerwa.
Wychodzę przed klatkę, włączam zegarek a Garmin radośnie oznajmia "bateria słaba". Padł po 100 metrach. nie ma jak przed najdłuższym treningiem dać ciała z przygotowaniem sprzętu. Dobrze że wodę wziąłem i spodenki założyłem... Przeszło mi przez myśl, żeby wrócić, podładować, i dopiero, ale to głupie było od razu, wiec wyjąłem telefon, odpaliłem Endomondo i ruszyłem, na dzień dobry nie mając wskazań tema chwilowego i tętna, bo telefon leżał w plecaku
Tempo znów z czapy według mnie (tzn. mam wrażenie, że biegłem szybciej niż pokazywał zegarek), muszę przed maratonem skalibrować footpoda... Pierwsze 19 km zrobiłem w 1:52 (średnio 5:53) - po tym czasie mój telefon ubił mi trening na Endomondo więc odpaliłem Endo jeszcze raz i rzuciwszy kilka brzydkich słów nie zwalniając leciałem swoje. Drugą część zgodnie z założeniami szybciej, po 5:36 średnio, a przyspieszenie nie zrobiło na mnie wrażenia, był jeszcze zapas. Zrobiłem 27 km w około 2:35 - miałem siłę na lekkie przyciśnięcie w końcówce, bo biegłem na samopoczucie, i chyba dobrze. Tempo poszczególnych kilometrów zmienne, ale raczej wynikało z terenu, a nie z nieumiejętności pilnowania go
Tydzień wyszedł w 2 treningach 62 km, z czego 2 to porządne longi
No cóż, maraton zobowiązuje. bo już oficjalnie - moje trzecie podejście do królewskiego dystansu będzie w Poznaniu:
i Teraz się zastanawiam na jaki czas lecieć. Cel główny - przebiec cały dystans bez spacerów. Jeśli czas będzie kolidował z tym celem, zwalniam i truchtam. Ale mam wrażenie, że forma jakaś jest i chciałbym to wykorzystać. Najchętniej poleciałbym na 3:50, ale nie będzie takich balonów, więc albo lecę sam na 3:50, albo w grupie na 3:45. Pewnie decyzję podejmę w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Teraz powoli luzowanie i łapanie świeżości i szybkości.
Ktoś się jeszcze wybiera do Poznania? Fajnie byłoby przybić piątkę
Po łódź business run gdzie zajęliśmy 29 miejsce na 262 zespoły o_O czułem się naprawdę nieźle. Zrobiłem dzień przerwy i zacząłem kolejny tydzień treningowy:
WTOREK:
8,8 km w 85,5 minuty - w tym dziesięć porządnych podbiegów, ładnie bieganych
ŚRODA:
10,1 w 55 minut. Trochę szybkiego biegania, czyli dwa razy pi dziesięć minut progów na przerwie 2 min. plus trzeci odcinek 5 minut. miało być 3*10, ale poczułem że wchodzę w intensywność interwałów, ale to dlatego że nóg brakło po podbiegach i reszta musiała nadrabiać. Więc grzecznie skończyłem w połowie odcinka i poBSowałem do domu bardzo fajny trening
CZWARTEK:
Poranna dyszka w formie lekkiego BNP, zaczynając od 6:22 a kończąc na 5:09 z końcówką w tempie I.
No i weekend, miał być long, 24km. Ale tak się czasem zdarza, że się człowiekowi nawinie piąta rocznica ślubu więc zabrałem żonę i młodego na wycieczkę do Torunia, od piątku do niedzieli. A tam Łażing i żarcing (polecam lody w kawiarni Lenkiewicz - są mega dobre i stosunek jakości do ceny best ever! ), więc nie było czasu na bieganie. Może jakąś dychę bym wykroił, ale to nie byłoby to z punktu widzenia celu treningu. Więc poświęciłem poniedziałkowy wieczór i po położeniu spać młodego poleciałem robić longa, też BNP, bo się naczytałem u Bartka Olszewskiego, że te treningi dają dużo nie męcząc nadmiernie. W sumie racja, lekkie nie są, ale budują formę i głowę, bo jak się nie ogarnie w treningu 24 km gdzie końcówka, np. 1/3 jest w TM, to raczej tym tempem 42 się nie zrobi
Więc tydzień kalendarzowy zamknąłem trzema treningami w tym dwoma akcentami na raptem 29 kilometrach. Bidnie. Ale...
PONIEDZIAŁEK:
no właśnie 24 km z kocówką w TM. Początkowo miało być 15 km BS a i 9 km TM, ale jak wyszedłem postanowiłem zrobić BNP z tempem podbijanym co 5 km, kończąc na 9 km TM.
No ok, pierwsza piątka po około 6:00, druga po około 5:46, trzecia po około 5:30 i tu zaczęły się schody, mini kryzys nawet, bo było ciężko, za ciężko jak na to tempo. Ale leciałem nie zwalniając. Potem podbiłem do 5:20 (wszystko według zegarka), ale już szło mega ciężko. Ale starałem się trzymać, chociaż lekko nie było. Po 20 km potężnie zniszczony postanowiłem zwolnić i zrobić mimo wszystko 24, ale resztę BSem, nie zarżnąć mięśni. Zwolniłem mocno i skierowałem się w stronę domu. Tylko ciekawostka, jak wybiegłem spod drzew, tempo na zegarku podskoczyło o 25/30 s... tylko ja swojego nie zmieniłem, czyli wcześniej musiało być o mniej więcej tyle zafałszowane. Co by się zgadzało, bo tydzień temu 5:15 było dość komfortowe, a teraz było ciężkie do utrzymania. Więc mam wrażenie że moje widełki realnego tempa były trochę przesunięte, co w kolejnych dniach doskonale czułem w mięśniach, które dość mocno spacyfikowałem, zwłaszcza czwórki.
ŚRODA:
5,5 km w 32'. Lekki rozruch po poniedziałku, bo miełem paskudne zakwasy na czworogłowych... kurde, po maratonie takich nie miałem, mocno przegiąłem w poniedziałek z tempem, oj mocno. Niewielkie pocieszenie jest takie że głowa wytrzymała, co jest dobrym omenem przed maratonem.
CZWARTEK:
Poprzedniego dnia biegałem wieczorem, to teraz dla równowagi wyszedłem rano. Ciąg dalszy rozbiegania zakwasów, bo miałem potężne, bałem się czy do niedzieli zejdą 6,5 km w 40 minut. I potężne wrażenie, że mi Garmin ściemnia z tempem, znacznie je zaniżając. Chyba, że ja po prostu jakoś jestem strasznie zajechany i to co biegałem jeszcze parę dni temu leciutko, czyli 5:15, teraz mnie mega męczy... No ciekawe.
NIEDZIELA:
Zgodnie z życzeniem pogoda była łaskawsza, około 8-10 stopni jak wychodziłem o 6:20. Po carboloadingu na browarach z dnia poprzedniego i jeszcze poprzedniego plan jasny - 27 km z końcówką w TM, żadnego umierania, żadnych zakwasów, żeby była rezerwa.
Wychodzę przed klatkę, włączam zegarek a Garmin radośnie oznajmia "bateria słaba". Padł po 100 metrach. nie ma jak przed najdłuższym treningiem dać ciała z przygotowaniem sprzętu. Dobrze że wodę wziąłem i spodenki założyłem... Przeszło mi przez myśl, żeby wrócić, podładować, i dopiero, ale to głupie było od razu, wiec wyjąłem telefon, odpaliłem Endomondo i ruszyłem, na dzień dobry nie mając wskazań tema chwilowego i tętna, bo telefon leżał w plecaku
Tempo znów z czapy według mnie (tzn. mam wrażenie, że biegłem szybciej niż pokazywał zegarek), muszę przed maratonem skalibrować footpoda... Pierwsze 19 km zrobiłem w 1:52 (średnio 5:53) - po tym czasie mój telefon ubił mi trening na Endomondo więc odpaliłem Endo jeszcze raz i rzuciwszy kilka brzydkich słów nie zwalniając leciałem swoje. Drugą część zgodnie z założeniami szybciej, po 5:36 średnio, a przyspieszenie nie zrobiło na mnie wrażenia, był jeszcze zapas. Zrobiłem 27 km w około 2:35 - miałem siłę na lekkie przyciśnięcie w końcówce, bo biegłem na samopoczucie, i chyba dobrze. Tempo poszczególnych kilometrów zmienne, ale raczej wynikało z terenu, a nie z nieumiejętności pilnowania go
Tydzień wyszedł w 2 treningach 62 km, z czego 2 to porządne longi
No cóż, maraton zobowiązuje. bo już oficjalnie - moje trzecie podejście do królewskiego dystansu będzie w Poznaniu:
Kod: Zaznacz cały
Dziękujemy za wniesienie opłaty startowej 17. Poznań Maratonu
Przyznano Tobie numer startowy: 5280
Ktoś się jeszcze wybiera do Poznania? Fajnie byłoby przybić piątkę
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Hmm, akurat mam obiad, więc coś skrobnę
WTOREK - 6,5 km, rozbieganie po niedzieli. O 80% lepiej niż po 24 km tydzień wcześniej, punktowo pobolewały uda, ale w końcu 27 km to nie w kij pierdział, zwłaszcza jak się 20+ biegnie trzeci raz w 2016 obudziłem się znów przed budzikiem, ale jeszcze podrzemkowałem i czasu było mało... u
ŚRODA - 9,5 km o poranku, bardzo przyjemne danielsowkie 4x1 km T na przerwie ok 1,5 minuty. No dobra, trochę szybciej niż T, ale leciałem na samopoczucie i moje samopoczucie mówiło, że jestem w strefie komfortu, z Tabelek wyszło prawie tempo I Więc tego jeszcze gdzieniegdzie czuję uda, ale bez tragedii, co było dziś widać - jak przyspieszyłem, to przestałem je czuć 18 dni do maratonu, a ja muszę się pilnować bo coś mnie infekcja zaczyna podgryzać. Ale będę walczył!
P.S. Ma ktoś jakiś dobry sposób na otarcia na wewnętrznej stronie stopy, w miejscu łączenia cholewki buta z podeszwą? Bo mi się tam na prawej nodze rzeźnia robi, a po niedzieli jak wszedłem pod prysznic to zapłakałem... teraz stoję przed wyborem skarpetek, niby mam parę kompletów tych czarnych Kalenji, ale raz biegam bez najmniejszego pęcherza, raz mam pęcherz na pęcherzu, a nie chciałbym wylosować złej konfiguracji na maraton
WTOREK - 6,5 km, rozbieganie po niedzieli. O 80% lepiej niż po 24 km tydzień wcześniej, punktowo pobolewały uda, ale w końcu 27 km to nie w kij pierdział, zwłaszcza jak się 20+ biegnie trzeci raz w 2016 obudziłem się znów przed budzikiem, ale jeszcze podrzemkowałem i czasu było mało... u
ŚRODA - 9,5 km o poranku, bardzo przyjemne danielsowkie 4x1 km T na przerwie ok 1,5 minuty. No dobra, trochę szybciej niż T, ale leciałem na samopoczucie i moje samopoczucie mówiło, że jestem w strefie komfortu, z Tabelek wyszło prawie tempo I Więc tego jeszcze gdzieniegdzie czuję uda, ale bez tragedii, co było dziś widać - jak przyspieszyłem, to przestałem je czuć 18 dni do maratonu, a ja muszę się pilnować bo coś mnie infekcja zaczyna podgryzać. Ale będę walczył!
P.S. Ma ktoś jakiś dobry sposób na otarcia na wewnętrznej stronie stopy, w miejscu łączenia cholewki buta z podeszwą? Bo mi się tam na prawej nodze rzeźnia robi, a po niedzieli jak wszedłem pod prysznic to zapłakałem... teraz stoję przed wyborem skarpetek, niby mam parę kompletów tych czarnych Kalenji, ale raz biegam bez najmniejszego pęcherza, raz mam pęcherz na pęcherzu, a nie chciałbym wylosować złej konfiguracji na maraton
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
No, to tego - po środzie - środa.
W środę poczułem że szuka mnie przeziębienie, i niestety znalazło... więc tydzień mi wypadł na "regenerację". Jakoś nie ubolewam, co miałem zrobić, to zrobiłem, teraz o to dbać tylko trzeba. Wyszedłem rano, wstając bez problemów 4:55, trochę się grzebałem przy doborze garderoby bo piździernik zbliża się wielkimi krokami i o 5:10 poleciałem na długo, co było dobre w ostatecznym rozrachunku.
Ale nie było dobre wysokie tętno i to, że nogi sztywne jak cholera, albo jeszcze infekcja trzyma, albo jej pokłosie. Więc planowany na czwartek trening przesunąłem na piątek, mam nadzieję, ze organizm wróci do siebie. Chce pobiec 4x 1km w tempie 4:45, łącznie może dyszkę, w sobotę/niedzielę też coś, niedużego. A przyszły tydzień BSy z przebieżkami i powtórka z kilometrówek w czwartek. Mam nadzieję, że po infekcji nie bezie śladu do maratonu i spokojnie ustawię się na starcie.
Klamka zapadła, lecę na 3:50, 3:45 kusi, ale jakoś mam dziwne przeczucie, że 3:50 jest w zasięgu bez umierania, a 3:45 skaże mnie na pchanie ściany. Zobaczymy, lecę wolniejszą wersję, jeśli pogoda dopisze. Jeśli coś poszaleje (gdzieś słyszałem o 28 stopniach o_O w przyszłą niedzielę) to 3:55, może nawet 4:00, żeby przebiec. Bez ciśnień. Ale świerzbi mnie wszystko żeby pobiec, oj świerzbi
W środę poczułem że szuka mnie przeziębienie, i niestety znalazło... więc tydzień mi wypadł na "regenerację". Jakoś nie ubolewam, co miałem zrobić, to zrobiłem, teraz o to dbać tylko trzeba. Wyszedłem rano, wstając bez problemów 4:55, trochę się grzebałem przy doborze garderoby bo piździernik zbliża się wielkimi krokami i o 5:10 poleciałem na długo, co było dobre w ostatecznym rozrachunku.
Ale nie było dobre wysokie tętno i to, że nogi sztywne jak cholera, albo jeszcze infekcja trzyma, albo jej pokłosie. Więc planowany na czwartek trening przesunąłem na piątek, mam nadzieję, ze organizm wróci do siebie. Chce pobiec 4x 1km w tempie 4:45, łącznie może dyszkę, w sobotę/niedzielę też coś, niedużego. A przyszły tydzień BSy z przebieżkami i powtórka z kilometrówek w czwartek. Mam nadzieję, że po infekcji nie bezie śladu do maratonu i spokojnie ustawię się na starcie.
Klamka zapadła, lecę na 3:50, 3:45 kusi, ale jakoś mam dziwne przeczucie, że 3:50 jest w zasięgu bez umierania, a 3:45 skaże mnie na pchanie ściany. Zobaczymy, lecę wolniejszą wersję, jeśli pogoda dopisze. Jeśli coś poszaleje (gdzieś słyszałem o 28 stopniach o_O w przyszłą niedzielę) to 3:55, może nawet 4:00, żeby przebiec. Bez ciśnień. Ale świerzbi mnie wszystko żeby pobiec, oj świerzbi
Ostatnio zmieniony 30 wrz 2016, 11:48 przez sochers, łącznie zmieniany 1 raz.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Piątek, piąteczek, piątunio.
No teraz to rozumiem zrobiłem tak jak planowałem, 4x1 w tempie P, z przerwą ~1,5 minuty. No dobra, między P a I chociaż wciąż było komfortowo, ale potrzebowałem tego z dwóch powodów - sprawdzić stan posiadania po chorobie i podbudować głowę. Jest dobrze, wydolność wróciła, nogi jeszcze trochę słabe, trochę galaretka w odczuciu, ale siłowo pociągnęły bez walki, więc wiem że się jeszcze zepną przez ten tydzień. Teraz weekend na wyjeździe I może jakaś dyszka wpadnie spokojna pod Krakowem.
O, i takie coś sobie popełniłem na maraton. Jak ktoś chce mogę Excela podlinkować, w którym można sobie grzebać i ustawiać swoje czasy
No teraz to rozumiem zrobiłem tak jak planowałem, 4x1 w tempie P, z przerwą ~1,5 minuty. No dobra, między P a I chociaż wciąż było komfortowo, ale potrzebowałem tego z dwóch powodów - sprawdzić stan posiadania po chorobie i podbudować głowę. Jest dobrze, wydolność wróciła, nogi jeszcze trochę słabe, trochę galaretka w odczuciu, ale siłowo pociągnęły bez walki, więc wiem że się jeszcze zepną przez ten tydzień. Teraz weekend na wyjeździe I może jakaś dyszka wpadnie spokojna pod Krakowem.
O, i takie coś sobie popełniłem na maraton. Jak ktoś chce mogę Excela podlinkować, w którym można sobie grzebać i ustawiać swoje czasy
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Weekend mi wypadł, więc przydałoby się pobiegać w poniedziałek. A tu co? A tu napier/nicza deszczem od 4:50... Więc postanowiłem polatać wieczorem. Ale cały dzień lało, cały... jeszcze kulturalnie wychodząc z pracy wpadłem w taki korek, że 6 minut czekałem, żeby wyjechać z miejsca parkingowego po pracą. Ogólnie w domu po 1h10 minutach, czyli x2.
Leje. Żona wpadła ja pomysł, żeby może na bieżnię skoczyć, już zacząłem szukać po okolicy, ale na szczęście W międzyczasie przydało padać, więc wyszedłem na 9km BS a. Tylko to dość szybko przeszło w 6 km tempa maratońskiego, jak się okazało plus. Ani lekko, ani przyjemnie, ale zobaczymy jak w środę pójdą progi, bo biegło mi się naprawdę średnio, i z takim samopoczuciem nie uciągnąłym 42 km. Chociaż z 2 strony po bieganiu nie czułem że biegałem. Mam nadzieję że da radę pobiegać rano w środę i nogi będą już na chodzie jak ostatnio.
Aha, po 3 km znów wszystko wróciło do normy i zaczęło lać... więc do domu wpadłem "lekko" zmoczony. A dziś od rana bezchmurne niebo. #googlepogodasucks
Aha2, Garmin naładowany działa dłużej niż 100m od włączenia.
Pogoda na weekend średnia, aż się familia zastanawia czy mi towarzyszyć. Stan na dziś rano - ma być 6-8 stopni i 30% szans na deszcz. Zobaczymy, do piątku mogę odwołać rezerwację i spać na hali jakbym miał sam jechać.
Leje. Żona wpadła ja pomysł, żeby może na bieżnię skoczyć, już zacząłem szukać po okolicy, ale na szczęście W międzyczasie przydało padać, więc wyszedłem na 9km BS a. Tylko to dość szybko przeszło w 6 km tempa maratońskiego, jak się okazało plus. Ani lekko, ani przyjemnie, ale zobaczymy jak w środę pójdą progi, bo biegło mi się naprawdę średnio, i z takim samopoczuciem nie uciągnąłym 42 km. Chociaż z 2 strony po bieganiu nie czułem że biegałem. Mam nadzieję że da radę pobiegać rano w środę i nogi będą już na chodzie jak ostatnio.
Aha, po 3 km znów wszystko wróciło do normy i zaczęło lać... więc do domu wpadłem "lekko" zmoczony. A dziś od rana bezchmurne niebo. #googlepogodasucks
Aha2, Garmin naładowany działa dłużej niż 100m od włączenia.
Pogoda na weekend średnia, aż się familia zastanawia czy mi towarzyszyć. Stan na dziś rano - ma być 6-8 stopni i 30% szans na deszcz. Zobaczymy, do piątku mogę odwołać rezerwację i spać na hali jakbym miał sam jechać.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Czwartek - fajnie było, chociaż piździło Ciekawostka, z Budżetu Obywatelskiego w "moim" parku na Zdrowiu "kończą" (tryb wciąż niedokonany) pas bieżni o długości 2x1 km i szerokości bodajże 1,2 m - będzie można przyjemniej śmigać kilometrówki.
Zostałem wywalony na trening przez żonę, żebym wieczorem nie musiał latać. Podjechałem autem, żeby szybciej wrócić do domu. 2 km rozgrzewki i trening właściwy. Ostatni mocniejszy trening przed maratonem. 4x 1 km P na przerwie 1'. Ogólnie tempo mniej więcej progowe, żadnych problemów z utrzymaniem, leciałem na luzie, bez spiny, 4:43, 4:54, 4:49, ostatni odcinek już puściłem wodze i wszedł w 4:33 też nie wychodząc ze strefy komfortu. Biegaczuff jak mrufkuff, aż ręka boli od machania pozdro Kamil, fajnie było Cię spotkać, uznaję to za dobry omen
Ale łyżka dziegciu w beczce miodu - na koniec treningu potłukłem wyświetlacz w telefonie, więc mnie czeka wymiana, to drugi w pół roku więrc tym razem zmieniam tylko wyświetlacz, będę elektronikię
Potłuczone szkło to na szczęście, tak to szło? :D
W każdym razie, w Poznaniu planuję być około 16, najprawdopodobniej zabiorę się z dwoma biegaczmi z Łodzi, dla dwóch kolejnych ma odebrać pakiety na miejscu, z Maxtsem też już umówieni jesteśmy, Longtom, Albert80, może wspólna fota przed startem? żarło, paciorek i spać. Pogoda rewelacji sobą nie przedstaiwa, mam nadzieję, że nie bedzie padać, bo temperaturę przeżyję. Jakieś sugestie ubraniowe na 7-10 stopni na maraton?
Mój numer startowy to 5280, a jak ktoś chce link do apki organizatora, to http://marathon.poznan.pl/aplikacja-mobilna-poznan-maraton/
Cel nr 1 - PRZEBIEC.
Cel nr 2 - Przebiec w 3:49:xx
Zostałem wywalony na trening przez żonę, żebym wieczorem nie musiał latać. Podjechałem autem, żeby szybciej wrócić do domu. 2 km rozgrzewki i trening właściwy. Ostatni mocniejszy trening przed maratonem. 4x 1 km P na przerwie 1'. Ogólnie tempo mniej więcej progowe, żadnych problemów z utrzymaniem, leciałem na luzie, bez spiny, 4:43, 4:54, 4:49, ostatni odcinek już puściłem wodze i wszedł w 4:33 też nie wychodząc ze strefy komfortu. Biegaczuff jak mrufkuff, aż ręka boli od machania pozdro Kamil, fajnie było Cię spotkać, uznaję to za dobry omen
Ale łyżka dziegciu w beczce miodu - na koniec treningu potłukłem wyświetlacz w telefonie, więc mnie czeka wymiana, to drugi w pół roku więrc tym razem zmieniam tylko wyświetlacz, będę elektronikię
Potłuczone szkło to na szczęście, tak to szło? :D
W każdym razie, w Poznaniu planuję być około 16, najprawdopodobniej zabiorę się z dwoma biegaczmi z Łodzi, dla dwóch kolejnych ma odebrać pakiety na miejscu, z Maxtsem też już umówieni jesteśmy, Longtom, Albert80, może wspólna fota przed startem? żarło, paciorek i spać. Pogoda rewelacji sobą nie przedstaiwa, mam nadzieję, że nie bedzie padać, bo temperaturę przeżyję. Jakieś sugestie ubraniowe na 7-10 stopni na maraton?
Mój numer startowy to 5280, a jak ktoś chce link do apki organizatora, to http://marathon.poznan.pl/aplikacja-mobilna-poznan-maraton/
Cel nr 1 - PRZEBIEC.
Cel nr 2 - Przebiec w 3:49:xx
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Dobra, podsumowanie czas zacząć
Jupii, złamałem 4:45 choć niewiele brakowało, żebym tego nie zrobił, ale po kolei.
Po czwartkowym treningu, gdzie potłukłem sobie wyświetlacz, uznałem to za znak na szczęście, do niedzieli nie biegałem – relaks, makarą, ryż, cukiery wszelakie, mało białka, mało wysiłku, jedno piwo w piątek wieczorem, wyspany, no życie sportowca normalnie. I jakiś taki spokój w głowie. Do dnia wyjazdu. Ze względu na 40.5 stopnia gorączki u młodego, wyjazd jego i zony wypadł z grafika, więc skróciłem rezerwację hotelu i podczepiłem się pod dwóch biegaczy którzy tez z Łodzi jechali, żeby nie bujać się swoim autem. Od piątku wieczora torba i zawartość naszykowana, sprawdzona, czeka.
Budzę się w sobotę rano z lekko piekącym gardłem. Ki diabeł, infekcja? Ale po porannej herbacie z miodem i cytryną przeszło, więc uznałem, że po prostu wysuszyło mnie suche powietrze, jak się tylko paszczą oddycha to tak jest.
Ogólnie za wiele nie robiliśmy, trochę posiedziałęm z żoną, trochę z młodym, relaks, a mimo to zaczęło mnie nosić z emocji, wiadomo. Ale o 14.30 mój dyliżans podjechał i ruszyliśmy. Generalnie jeden z niewielu razy w życiu trafiłem na kogos kto gada więcej ode mnie Kuba, jeśli to czytasz, szacun
Niemniej podróż minęła miło, ja się wyluzowałem totalnie, i oglądałem ptactwo za oknem, lekko zdziwiony tym, że bardzo marzną mi stopy w butach. Na miejscu o 17, po pakiety, znów makarą (kucharz musiał się postarać, tak spieprzonego bolognese w życiu nie jadłem, chociaż plus za to, że w porównaniu z pasta party sprzed dwóch lat, teraz już było wliczone w cenę :D ), spotkałem Matxsa i do hotelu. Jeszcze wyprawa po składniki śniadaniowo-kolacyjne i o 21 z nogami w górze zaległem na wyrze. Zmarznięty jak cholera, bardziej niż wskazywałaby pogoda. Nieciekawie. To kolacja, naszykowanie mandżuru na rano, i jak skończyłem, walnąłem 2 musujące aspiryny, wlazłem pod gorący prysznic, 20 minut postałem, i do wyra. Poczytałem książkę (ostatnia która mi została Dana Browna, Zaginiony Symbol), i 23:15 padłem.
Dłuższy czas nie mogłem usnąć, słysząc jak ciężko serducho pompuje rozgrzaną krew (komentarz mojej żony na „długo nie mogłem usnąć: „buahahahahaha”), w końcu się uspokoiło i padłem. Obudziłem się w nocy żeby stwierdzić, że przepociłem się jak cholera, więc aspiryna działała, i padłem dalej. Nad ranem się obudziłem, trochę przed budzikiem (nastawionym na 6;15), ale zero zmęczenia, wypoczęty pokręciłem się i jak zadzwonił budzik – wstałem.
Pogoda butelkowa, mżawka. Ale nic to, założyłem na siebie krótkie leginsy, luźną termikę Brubecka i koszulkę z krótkim rękawem, na szyję cieniutki buff (chronić gardło), czapka z daszkiem - jakby miało padać, to nie leci na twarz, sprawdzone w boju , i skarpetki Kalenji – tu były dylematy, ale wziąłem te które planowałem i to był dobry wybór.
Podjechaliśmy z Matxsem na teren targów, zrzuciliśmy rzeczy do depozytu, spotkaliśmy Alberta, ja jeszcze jednego znajomego, siku, złapanie fixa w zegarku, trochę rozgrzewki i na start. Totalny spokój, nie padało, niewielki wiaterek, czułem że będzie dobrze, telefon do żony i truchtem na start.
Ustawiłem się z trochę przed balonami na 4:00, mając w zasięgu wzroku tych na 3:45, autolap wyłączony, żeby nie wprowadzał w błąd, na pasku miałem opaskę z międzyczasami – 3x 5:37, 11x 5:31, 14x 5:25, 14x 5:20 (zalaminowaną dokleiłem do jednej z tych odblaskowych, fajny patent, choć do dopracowania), jeszcze przewiązanie butów, i start.
Pierwsze kilometry z minimalnymi odchyleniami od planu, ale wszystko pod kontrolą, jak leciało kilka osób ławą, to nie spinałem się, żeby wyprzedzać, tylko czekałem na moment, żeby samo poszło, kontrola tempa, luźno, nie tracić energii i nie dać się zakręcić, że ludzie którzy mnie wyprzedzają to moje tempo i że ja biegnę za wolno. No po prostu chill. Ja mam biec swoje. Po 3 km lekko szybciej, na miękko, choć 2 rzeczy trochę mnie nurtowały. Pierwsza, to trochę miękkie nogi, o których już pisałem kiedyś – biec biegnę, tempo trzymam, a nogi jakieś takie … rozluźnione. No dobra, stwierdziłem, że może przez adrenalinę. Tak samo jak puls 167 przed pierwszym kilometrem… Ale biegnę swoje, tym bardziej, że puls się utrzymuje a ja biegnę relatywnie bez wysiłku. Pierwsza piątka w 27:45 (-9 s) i pierwszy wodopój, po profesorsku zostawiam wszystkich rzucających się na pierwsze stoliki, lecę środkiem nie dając się zatrzymać ani zadeptać (swoją drogą przykre to, że biegacze już na pierwszym wodopoju zachowują się jak wygłodniałe stado zombiaków…), biorę dwa kubeczki wody i na spokojnie wypijam. 9 km, pierwszy żel, popity własną wodą (w sumie po to wziąłem, bo planowałem żele co 9 km), lecę swoje, czasem kontrolując tempo, pod górkę lekko odpuszczając, z górki lekko popuszczając cugli, ale wszystko w granicach totalnego rozsądku – ja przyjechałem przebiec, totalnie mnie nie ciśnie presja czasu. Wyszło trochę słońca i zrobiło się ciepło (i ciut duszno, bo asfalt parował), ale po jakichś kilku/nastu minutach się schowało nie czyniąc szkody. Dycha w 55:15 (-15 s.)
Do 14 km można powiedzieć jak po sznurku, na jakichś kilku zbiegach i dzięki podłączeniu się pod trójkę innych biegaczy nadrobiłem jakieś 20-30 s, ale tak… naturalnie, więc potem tym bardziej, zero spiny, nawet starałem się te sekundy spieniężać po kilka, żeby zachować więcej sił, ale jakoś teren ułatwiał bieg, że przez kilka kilometrów biegłem równo więc nadróbka była stała. Tym bardziej bez ciśnień z mojej strony. Ja sobie biegnę, podziwiając widoki i innych uczestników. No niemalże sielanka.
15 km w 1:23:09 (+ 8 s), więc prawie po sznurku, niestety wlazłem lewą nogą w kałużę, nieprzyjemne, ale dało się przeżyć, a po 10 minutach zapomniałem o sprawie. Wodopoje zgodnie z planem, bez strat własnych ani energii. Taktyka i wykonanie jak dotychczas na złoto olimpijskie. Od 15 km powinienem przyspieszać – no ok, ale się zaczęło w górę, więc znów luz, jestem w czasie, to sobie tu mogę delikatnie coś zgubić, nie ma co przyspieszać na siłę pod górkę, mam jeszcze gdzie się rozpędzić. Tym bardziej, że w udach czuję większe obciążenie niż się spodziewałem. Dziwne to, tym bardziej, że podbiegi robiłem i wchodziły jak złoto.
16, 17 i 18 km (drugi żel) jeszcze w czasie, ale ciężej, całość spoko, tylko te uda. Zaczynają trochę palić. Ki diabeł? 19, 20 i 21 już zauważalnie wolniej, nogi przestają podawać, a czwórki palą coraz mocniej.
Połówka w 1:57:37 (+ 1,5 minuty). Nogi zaczynają zwalniać, ale założenie główne – przebiec ciągle obowiązuje, więc totalnie na miękko, tym bardziej, że żadnych strat w ludziach i sprzęcie nie mam, myślę sobie 3:53, 3:55 czy 4:00, jeden czort, mam to przebiec. Więc biegnę. Ale z niepokojem obserwują dalszy stopniowy bunt czworogłowych. Palenie się nasila, mam takie uczucie, jakbym ten maraton poszedł bez treningu biec, przynajmniej pod kątem ud, bo łydki trzymają jak złoto. Tym bardziej jestem zaskoczony, bo 3 tygodnie wcześniej na 27 km wybiegania nie miałem żadnych takich problemów, a tu się zaczyna o 1/3 wcześniej…
A dalej to już zaczyna się powoli walka o biegnięcie – 23 km – 6:00, 24 km – 6:08, 25 km – 6:13 (2:21:16, +4:50…), tu jeszcze doszły podbiegi na Malcie, które jak czwórki ostro palą, też zbytnio nie pomogły, wbiłem się ambicją na szczyt tego ostatniego przed zakrętem i dobrnąłem do znacznika 26 km (6:21), wyjąłem telefon i zadzwoniłem do żony, że ja bardzo chętnie dalej bym pobiegł, ale sprzęt nawalił i zamierzam przejść się do mety, po czym zrobiłem lekkie rozciąganie ud. Dałbym może radę przebiec z kilometr, może dwa, na pewno nie więcej, ale cholera wie co by się tam porobiło. Ogólnie mięśnie ud miałem w takim stanie, takie piekące i sztywne, że nawet szybki marsz był dziwnie trudny. Puściło po paru kilometrach dopiero. W międzyczasie popadało, powiało, więc mokry i zziębnięty szedłem do mety. Jakby były autobusy, to bym się zabrał. Ale nie było, więc szedłem. Trochę dziko musiałem wyglądać, z bananem na paszczy (no co, w końcu ogólnie nie licząc ud i łupania w czaszce, które się pojawiło jakoś miedzy piątym a dziesiątym i sukcesywnie narastało - czułem się nieźle.
Więc reszta trasy zeszła mi na żarciu czekolady (a co!), przybijaniu piątek z dzieciakami i korzystaniu z uroków animacji a, i jeszcze porównywałem izo pomarańczowe, z żółtym i zielonym – zielone rządzi (modżajto). Po jakimś czasie jak poczułem że uda puściły, to stwierdziłem, że można byłoby jeszcze trochę podbiec. No ale nieprzyjemne uczucie narastające wraz z prędkością wybiło mi ten pomysł z głowy. To może truchcik? O, tak się da, 100m, 200m, oż fak, jednak nie. Bo oto powitaliśmy niespodziewanie atak ITBSa w lewej nodze :D jeszcze tylko tej łajzy brakowało. Bo ale cóż, moje ostatnich kilka kilometrów i nie było perfekcyjnych technicznie, co mi doskonale stary znajomy uświadomił.
Więc dalej było już tak, spaaaaaaaacer, truchcik->ITBS->ała, spaaaaacer, truchcik, itd. Przerywany czekoladą i zielonym izo. Gdzieś koło trzydziestego któregoś odkryłem, że jak biegnę kuśtykaniem (tak, wiem jak to brzmi), to okresy „biegu” mogę mieć nawet 150-200 metrowe. Noo, ale po każdym takim to ten ITBS atakował ze zdwojoną siłą. A co mi tam, lecę. I tak dobujałem się do 40 kilometra, gdzie realne stało się „złamanie 4:45” :D aha, ogólnie gość przebrany za biedronkę śpiewający piosenkę o biedronce na czterdziestym pozamiatał
41 km to już nawet chyba ze 300 metrów przebiegłem, aż na 41 wziałem się w garść, i niczym VonSmolchausen „pobiegłem” kuśtykając w stronę mety, i to był mój najdłuższy nieprzerwany odcinek biegowy na przestrzeni 2,5 h… Na mecie nieznacznie wyprzedziłem balony na 4:45, dostałem medal, ładny, ale wielki jak właz do kanalizacji i tyle. Picie, prysznic w zimnej wodzie, pożegnanie z chłopakami i do domu.
Tyle.
Dziś jest środa – o dziwo przód czworogłowych puścił już w poniedziałek, ale za to odezwały się mocno boki, aż do samych bioder, cały tył prawego kolana i rzepka w lewym. A wsiadanie do samochodu było jedną z mniej miłych rzeczy. Kuleję już mniej zauważalnie, choć wszystko wciąż sztywne i nie mam ochoty na razie tego ruszać, ani rozbiegać, ani rozciągnąć, ani rolować, jeszcze trochę.
Ogólnie – to wszystko dopisało, bo i pogoda (bałem się upału), sprzęt i taktyka także (garmin naładowany, lapowanie ręczne, pas trzymał, opaska z międzyczasami super pomoc, spodenki, koszulki, plastry na sutki, skarpetki, buty, wszystko dobrane idealnie – żadnych otarć, nic, żele wchodziły jak powinny, picie zgodnie z założeniami, dosłownie wszystko. Tylko nóg zabrakło, a właściwie samych ud, bo łydki na 5+
Tak bywa.
A następne podejście za rok, a do wiosny spróbuje pomęczyć dychę jak Skoor.
Dlaczego wiosna odpada? Ano dlatego, że w okolicy 3 kwietnia 2017 ma się pojawić Numer Drugi więc średnio widzę trening maratoński i wybiegania pod ten dystans.
Dzięki wszystkim za trzymanie kciuków. Jak macie jakieś komentarze, to chętnie poznam
Sochers
Jupii, złamałem 4:45 choć niewiele brakowało, żebym tego nie zrobił, ale po kolei.
Po czwartkowym treningu, gdzie potłukłem sobie wyświetlacz, uznałem to za znak na szczęście, do niedzieli nie biegałem – relaks, makarą, ryż, cukiery wszelakie, mało białka, mało wysiłku, jedno piwo w piątek wieczorem, wyspany, no życie sportowca normalnie. I jakiś taki spokój w głowie. Do dnia wyjazdu. Ze względu na 40.5 stopnia gorączki u młodego, wyjazd jego i zony wypadł z grafika, więc skróciłem rezerwację hotelu i podczepiłem się pod dwóch biegaczy którzy tez z Łodzi jechali, żeby nie bujać się swoim autem. Od piątku wieczora torba i zawartość naszykowana, sprawdzona, czeka.
Budzę się w sobotę rano z lekko piekącym gardłem. Ki diabeł, infekcja? Ale po porannej herbacie z miodem i cytryną przeszło, więc uznałem, że po prostu wysuszyło mnie suche powietrze, jak się tylko paszczą oddycha to tak jest.
Ogólnie za wiele nie robiliśmy, trochę posiedziałęm z żoną, trochę z młodym, relaks, a mimo to zaczęło mnie nosić z emocji, wiadomo. Ale o 14.30 mój dyliżans podjechał i ruszyliśmy. Generalnie jeden z niewielu razy w życiu trafiłem na kogos kto gada więcej ode mnie Kuba, jeśli to czytasz, szacun
Niemniej podróż minęła miło, ja się wyluzowałem totalnie, i oglądałem ptactwo za oknem, lekko zdziwiony tym, że bardzo marzną mi stopy w butach. Na miejscu o 17, po pakiety, znów makarą (kucharz musiał się postarać, tak spieprzonego bolognese w życiu nie jadłem, chociaż plus za to, że w porównaniu z pasta party sprzed dwóch lat, teraz już było wliczone w cenę :D ), spotkałem Matxsa i do hotelu. Jeszcze wyprawa po składniki śniadaniowo-kolacyjne i o 21 z nogami w górze zaległem na wyrze. Zmarznięty jak cholera, bardziej niż wskazywałaby pogoda. Nieciekawie. To kolacja, naszykowanie mandżuru na rano, i jak skończyłem, walnąłem 2 musujące aspiryny, wlazłem pod gorący prysznic, 20 minut postałem, i do wyra. Poczytałem książkę (ostatnia która mi została Dana Browna, Zaginiony Symbol), i 23:15 padłem.
Dłuższy czas nie mogłem usnąć, słysząc jak ciężko serducho pompuje rozgrzaną krew (komentarz mojej żony na „długo nie mogłem usnąć: „buahahahahaha”), w końcu się uspokoiło i padłem. Obudziłem się w nocy żeby stwierdzić, że przepociłem się jak cholera, więc aspiryna działała, i padłem dalej. Nad ranem się obudziłem, trochę przed budzikiem (nastawionym na 6;15), ale zero zmęczenia, wypoczęty pokręciłem się i jak zadzwonił budzik – wstałem.
Pogoda butelkowa, mżawka. Ale nic to, założyłem na siebie krótkie leginsy, luźną termikę Brubecka i koszulkę z krótkim rękawem, na szyję cieniutki buff (chronić gardło), czapka z daszkiem - jakby miało padać, to nie leci na twarz, sprawdzone w boju , i skarpetki Kalenji – tu były dylematy, ale wziąłem te które planowałem i to był dobry wybór.
Podjechaliśmy z Matxsem na teren targów, zrzuciliśmy rzeczy do depozytu, spotkaliśmy Alberta, ja jeszcze jednego znajomego, siku, złapanie fixa w zegarku, trochę rozgrzewki i na start. Totalny spokój, nie padało, niewielki wiaterek, czułem że będzie dobrze, telefon do żony i truchtem na start.
Ustawiłem się z trochę przed balonami na 4:00, mając w zasięgu wzroku tych na 3:45, autolap wyłączony, żeby nie wprowadzał w błąd, na pasku miałem opaskę z międzyczasami – 3x 5:37, 11x 5:31, 14x 5:25, 14x 5:20 (zalaminowaną dokleiłem do jednej z tych odblaskowych, fajny patent, choć do dopracowania), jeszcze przewiązanie butów, i start.
Pierwsze kilometry z minimalnymi odchyleniami od planu, ale wszystko pod kontrolą, jak leciało kilka osób ławą, to nie spinałem się, żeby wyprzedzać, tylko czekałem na moment, żeby samo poszło, kontrola tempa, luźno, nie tracić energii i nie dać się zakręcić, że ludzie którzy mnie wyprzedzają to moje tempo i że ja biegnę za wolno. No po prostu chill. Ja mam biec swoje. Po 3 km lekko szybciej, na miękko, choć 2 rzeczy trochę mnie nurtowały. Pierwsza, to trochę miękkie nogi, o których już pisałem kiedyś – biec biegnę, tempo trzymam, a nogi jakieś takie … rozluźnione. No dobra, stwierdziłem, że może przez adrenalinę. Tak samo jak puls 167 przed pierwszym kilometrem… Ale biegnę swoje, tym bardziej, że puls się utrzymuje a ja biegnę relatywnie bez wysiłku. Pierwsza piątka w 27:45 (-9 s) i pierwszy wodopój, po profesorsku zostawiam wszystkich rzucających się na pierwsze stoliki, lecę środkiem nie dając się zatrzymać ani zadeptać (swoją drogą przykre to, że biegacze już na pierwszym wodopoju zachowują się jak wygłodniałe stado zombiaków…), biorę dwa kubeczki wody i na spokojnie wypijam. 9 km, pierwszy żel, popity własną wodą (w sumie po to wziąłem, bo planowałem żele co 9 km), lecę swoje, czasem kontrolując tempo, pod górkę lekko odpuszczając, z górki lekko popuszczając cugli, ale wszystko w granicach totalnego rozsądku – ja przyjechałem przebiec, totalnie mnie nie ciśnie presja czasu. Wyszło trochę słońca i zrobiło się ciepło (i ciut duszno, bo asfalt parował), ale po jakichś kilku/nastu minutach się schowało nie czyniąc szkody. Dycha w 55:15 (-15 s.)
Do 14 km można powiedzieć jak po sznurku, na jakichś kilku zbiegach i dzięki podłączeniu się pod trójkę innych biegaczy nadrobiłem jakieś 20-30 s, ale tak… naturalnie, więc potem tym bardziej, zero spiny, nawet starałem się te sekundy spieniężać po kilka, żeby zachować więcej sił, ale jakoś teren ułatwiał bieg, że przez kilka kilometrów biegłem równo więc nadróbka była stała. Tym bardziej bez ciśnień z mojej strony. Ja sobie biegnę, podziwiając widoki i innych uczestników. No niemalże sielanka.
15 km w 1:23:09 (+ 8 s), więc prawie po sznurku, niestety wlazłem lewą nogą w kałużę, nieprzyjemne, ale dało się przeżyć, a po 10 minutach zapomniałem o sprawie. Wodopoje zgodnie z planem, bez strat własnych ani energii. Taktyka i wykonanie jak dotychczas na złoto olimpijskie. Od 15 km powinienem przyspieszać – no ok, ale się zaczęło w górę, więc znów luz, jestem w czasie, to sobie tu mogę delikatnie coś zgubić, nie ma co przyspieszać na siłę pod górkę, mam jeszcze gdzie się rozpędzić. Tym bardziej, że w udach czuję większe obciążenie niż się spodziewałem. Dziwne to, tym bardziej, że podbiegi robiłem i wchodziły jak złoto.
16, 17 i 18 km (drugi żel) jeszcze w czasie, ale ciężej, całość spoko, tylko te uda. Zaczynają trochę palić. Ki diabeł? 19, 20 i 21 już zauważalnie wolniej, nogi przestają podawać, a czwórki palą coraz mocniej.
Połówka w 1:57:37 (+ 1,5 minuty). Nogi zaczynają zwalniać, ale założenie główne – przebiec ciągle obowiązuje, więc totalnie na miękko, tym bardziej, że żadnych strat w ludziach i sprzęcie nie mam, myślę sobie 3:53, 3:55 czy 4:00, jeden czort, mam to przebiec. Więc biegnę. Ale z niepokojem obserwują dalszy stopniowy bunt czworogłowych. Palenie się nasila, mam takie uczucie, jakbym ten maraton poszedł bez treningu biec, przynajmniej pod kątem ud, bo łydki trzymają jak złoto. Tym bardziej jestem zaskoczony, bo 3 tygodnie wcześniej na 27 km wybiegania nie miałem żadnych takich problemów, a tu się zaczyna o 1/3 wcześniej…
A dalej to już zaczyna się powoli walka o biegnięcie – 23 km – 6:00, 24 km – 6:08, 25 km – 6:13 (2:21:16, +4:50…), tu jeszcze doszły podbiegi na Malcie, które jak czwórki ostro palą, też zbytnio nie pomogły, wbiłem się ambicją na szczyt tego ostatniego przed zakrętem i dobrnąłem do znacznika 26 km (6:21), wyjąłem telefon i zadzwoniłem do żony, że ja bardzo chętnie dalej bym pobiegł, ale sprzęt nawalił i zamierzam przejść się do mety, po czym zrobiłem lekkie rozciąganie ud. Dałbym może radę przebiec z kilometr, może dwa, na pewno nie więcej, ale cholera wie co by się tam porobiło. Ogólnie mięśnie ud miałem w takim stanie, takie piekące i sztywne, że nawet szybki marsz był dziwnie trudny. Puściło po paru kilometrach dopiero. W międzyczasie popadało, powiało, więc mokry i zziębnięty szedłem do mety. Jakby były autobusy, to bym się zabrał. Ale nie było, więc szedłem. Trochę dziko musiałem wyglądać, z bananem na paszczy (no co, w końcu ogólnie nie licząc ud i łupania w czaszce, które się pojawiło jakoś miedzy piątym a dziesiątym i sukcesywnie narastało - czułem się nieźle.
Więc reszta trasy zeszła mi na żarciu czekolady (a co!), przybijaniu piątek z dzieciakami i korzystaniu z uroków animacji a, i jeszcze porównywałem izo pomarańczowe, z żółtym i zielonym – zielone rządzi (modżajto). Po jakimś czasie jak poczułem że uda puściły, to stwierdziłem, że można byłoby jeszcze trochę podbiec. No ale nieprzyjemne uczucie narastające wraz z prędkością wybiło mi ten pomysł z głowy. To może truchcik? O, tak się da, 100m, 200m, oż fak, jednak nie. Bo oto powitaliśmy niespodziewanie atak ITBSa w lewej nodze :D jeszcze tylko tej łajzy brakowało. Bo ale cóż, moje ostatnich kilka kilometrów i nie było perfekcyjnych technicznie, co mi doskonale stary znajomy uświadomił.
Więc dalej było już tak, spaaaaaaaacer, truchcik->ITBS->ała, spaaaaacer, truchcik, itd. Przerywany czekoladą i zielonym izo. Gdzieś koło trzydziestego któregoś odkryłem, że jak biegnę kuśtykaniem (tak, wiem jak to brzmi), to okresy „biegu” mogę mieć nawet 150-200 metrowe. Noo, ale po każdym takim to ten ITBS atakował ze zdwojoną siłą. A co mi tam, lecę. I tak dobujałem się do 40 kilometra, gdzie realne stało się „złamanie 4:45” :D aha, ogólnie gość przebrany za biedronkę śpiewający piosenkę o biedronce na czterdziestym pozamiatał
41 km to już nawet chyba ze 300 metrów przebiegłem, aż na 41 wziałem się w garść, i niczym VonSmolchausen „pobiegłem” kuśtykając w stronę mety, i to był mój najdłuższy nieprzerwany odcinek biegowy na przestrzeni 2,5 h… Na mecie nieznacznie wyprzedziłem balony na 4:45, dostałem medal, ładny, ale wielki jak właz do kanalizacji i tyle. Picie, prysznic w zimnej wodzie, pożegnanie z chłopakami i do domu.
Tyle.
Dziś jest środa – o dziwo przód czworogłowych puścił już w poniedziałek, ale za to odezwały się mocno boki, aż do samych bioder, cały tył prawego kolana i rzepka w lewym. A wsiadanie do samochodu było jedną z mniej miłych rzeczy. Kuleję już mniej zauważalnie, choć wszystko wciąż sztywne i nie mam ochoty na razie tego ruszać, ani rozbiegać, ani rozciągnąć, ani rolować, jeszcze trochę.
Ogólnie – to wszystko dopisało, bo i pogoda (bałem się upału), sprzęt i taktyka także (garmin naładowany, lapowanie ręczne, pas trzymał, opaska z międzyczasami super pomoc, spodenki, koszulki, plastry na sutki, skarpetki, buty, wszystko dobrane idealnie – żadnych otarć, nic, żele wchodziły jak powinny, picie zgodnie z założeniami, dosłownie wszystko. Tylko nóg zabrakło, a właściwie samych ud, bo łydki na 5+
Tak bywa.
A następne podejście za rok, a do wiosny spróbuje pomęczyć dychę jak Skoor.
Dlaczego wiosna odpada? Ano dlatego, że w okolicy 3 kwietnia 2017 ma się pojawić Numer Drugi więc średnio widzę trening maratoński i wybiegania pod ten dystans.
Dzięki wszystkim za trzymanie kciuków. Jak macie jakieś komentarze, to chętnie poznam
Sochers
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Przygotowanie do wiosny czas zacząć.
Wczoraj pierwsze bieganie po maratonie. Z jednej strony myślałem, że będzie lepiej (bo ogólnie mocno sztywno mi sie biegało, zwłaszcza w biodrach), a z drugiej, że będzie gorzej (ud praktycznie nie czułem, kolano też nie dokucza, więc ten atak ITBSa na maratonie to na szczęście tylko ostrzegawczy był).
Wyszedłem 5:10. Byłoby wcześniej,, bo młody obudził się i zażyczył sobie flaszeczkę o 4:35, ale stwierdziłem "to ja te 15 minut do budzika jeszcze poleżę". Plus 2x5 minut drzemki i wyszedłem jak wyszedłem.
Ciemno, więc z czołówką, tym bardziej że okolice osiedla mocno zryte przez dziki, więc w razie spotkania wolałbym zobaczyć je wcześniej niż z dwóch metrów leciałem ciut szybciej niż BS, tempem w granicach 5:40-5:50, wydolnościowo spoko, chociaż czułem, że tydzień przerwy był. a po siedmiu kilometrach zrobiłem 4 sprinty, jak radził Rolli w temacie w którym prosiłem o pomoc w podbiciu dychy. No dobra, to pierwsze to raczej w tempie przebieżki (4:23), ale następne już około 3min/km. I to było przyjemne
Ogólnie pobolewa mnie podbicie lewej stopy - po maratonie bolało dość mocno, nie wiem, czy za bardzo zawiązałem but, czy co, ale muszę się temu przyjrzeć, żeby zonka nie było.
Więc niecałe 8 km wpadło. Jeszcze jeden trening i pobiję swój wynik z 2015, do rekordowego 2014 (14xx) brakuje, ale >1000 powinienem w tym roku zaliczyć. Tak to jest, jak się biega w kratkę na przemian kontuzje i przygotowania do maratonu. Liczę, że w 2017 zrobię >1500, zobaczymy jak Numer Drugi z Numerem Pierwszym pozwolą :D
Wczoraj pierwsze bieganie po maratonie. Z jednej strony myślałem, że będzie lepiej (bo ogólnie mocno sztywno mi sie biegało, zwłaszcza w biodrach), a z drugiej, że będzie gorzej (ud praktycznie nie czułem, kolano też nie dokucza, więc ten atak ITBSa na maratonie to na szczęście tylko ostrzegawczy był).
Wyszedłem 5:10. Byłoby wcześniej,, bo młody obudził się i zażyczył sobie flaszeczkę o 4:35, ale stwierdziłem "to ja te 15 minut do budzika jeszcze poleżę". Plus 2x5 minut drzemki i wyszedłem jak wyszedłem.
Ciemno, więc z czołówką, tym bardziej że okolice osiedla mocno zryte przez dziki, więc w razie spotkania wolałbym zobaczyć je wcześniej niż z dwóch metrów leciałem ciut szybciej niż BS, tempem w granicach 5:40-5:50, wydolnościowo spoko, chociaż czułem, że tydzień przerwy był. a po siedmiu kilometrach zrobiłem 4 sprinty, jak radził Rolli w temacie w którym prosiłem o pomoc w podbiciu dychy. No dobra, to pierwsze to raczej w tempie przebieżki (4:23), ale następne już około 3min/km. I to było przyjemne
Ogólnie pobolewa mnie podbicie lewej stopy - po maratonie bolało dość mocno, nie wiem, czy za bardzo zawiązałem but, czy co, ale muszę się temu przyjrzeć, żeby zonka nie było.
Więc niecałe 8 km wpadło. Jeszcze jeden trening i pobiję swój wynik z 2015, do rekordowego 2014 (14xx) brakuje, ale >1000 powinienem w tym roku zaliczyć. Tak to jest, jak się biega w kratkę na przemian kontuzje i przygotowania do maratonu. Liczę, że w 2017 zrobię >1500, zobaczymy jak Numer Drugi z Numerem Pierwszym pozwolą :D
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Czwartek.
Operacja "pchamy wagon z węglem" - ongoing... Jezu jak mi się ciężko biega, nienaturalnie, sztywno, fuj, jakbym wracał po trzech miesiącach kontuzji, a nie po tygodniu odpoczynku po maratonie. Jak widać ten wysiłek znacznie bardziej spustoszył mi organizm niż się spodziewałem.
Serio, jak tak dalej pójdzie, to odpuszczę sobie tą dychę na koniec października i spróbuję się zapisać na jakiś bieg 11 listopada, bo jakoś sobie nie wyobrażam, że miałbym się ścigać gdzie samo luźne bieganie idzie mi jak krew z nosa...
Ehh, idę po kawę.
Operacja "pchamy wagon z węglem" - ongoing... Jezu jak mi się ciężko biega, nienaturalnie, sztywno, fuj, jakbym wracał po trzech miesiącach kontuzji, a nie po tygodniu odpoczynku po maratonie. Jak widać ten wysiłek znacznie bardziej spustoszył mi organizm niż się spodziewałem.
Serio, jak tak dalej pójdzie, to odpuszczę sobie tą dychę na koniec października i spróbuję się zapisać na jakiś bieg 11 listopada, bo jakoś sobie nie wyobrażam, że miałbym się ścigać gdzie samo luźne bieganie idzie mi jak krew z nosa...
Ehh, idę po kawę.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Niedzielny start właśnie muszę odłożyć ad acta. Młody coś przytargał ze żłobka. Running mode off, strepsils i aspiryna mode on.
Wysłane z mojego Redmi Note 2 .
Wysłane z mojego Redmi Note 2 .
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12