Test Coopera
Pusto tu, nie ma co czytać, skrobnę coś na koniec weekendu.
Ten był intensywny, dwa biegania, dwa koncerty, dwa trawniki. O tych nie ma co pisać, susza, koszenie poszło gładko i przyjemnie.
Koncerty, dziś godzinka Patrycja Markowska, lekkie wakacyjne granie. Wczoraj godzinki cztery, Małgorzata Ostrowska, załapaliśmy się na końcówkę toteż zobaczyłem jedynie że mimo wieku fryga ostro. Następnie Organek, choć wokal słabo słyszalny to widać że pozytywna energia. No i Bracia, pełna profeska i zaangażowanie, mały spektakl.
https://www.youtube.com/watch?v=uYlaYPvJl6k
Dobra, wróćmy do meritum tego forum. Wstałem rano, łeb jeszcze pełen decybeli, a tu taki test przede mną. I to żona nam zapodała, więc nikt wymigać się nie mógł. Mi to graj, uwielbiam się sprawdzać, córki już z mniejszym entuzjazmem. Pojechaliśmy po śniadaniu aby uniknąć upału, więc temperatura była znośna 30 stopni Celcjusza.
Nie wiedzieć czemu, nikt w rodzinie nie jest tak zapalony na te metry i sekundy jak ja. Niemniej zgodnie z filozofią że,
Twój rekord życiowy jest Twoim rekordem świata, wszyscy ambitnie ruszyliśmy w zastanych warunkach, uzyskując nasz rodziny rekord w wymiarze 9620 metrów.
Pewnie jesteście ciekawi jak poszło indywidualnie, pozwólcie że napiszę już tylko o sobie
Miałem możliwość przetestować Polara M430, więc oczywiście zrobiłem też Fitness Test.
Sam zegarek ma pewne ułomności i nie zaskoczyło między nami od razu, jednak po tym teście trudno go nie lubić będąc w elicie, cokolwiek to znaczy.
Więc w realnym teście czułem się zobowiązany wziąć VO2max 52 na barki.
Zanim opiszę bieg, to już z perspektywy i pewnej analizy po, powiem że nie jest łatwo pobiec te 12 minut na optimum. Często tu czytam rady dla nowicjuszy, pobiegnij Coopera to doradzimy. Oczywiście będzie to odnośnikiem, ale nie ma możliwości aby taka osoba wykonała to optymalnie. Trzeba być dobrze obieganym i doświadczonym oraz znać swoje możliwości by idealnie trafić tempo i rozłożyć intensywność, na jedynie całe 12 minut.
Lecimy, startuję pierwszy po wewnętrznej, po kilkunasty metrach zdziwienie że ktoś mnie wyprzedza, ba nawet dwie osoby. Jeden starszy gość lecz widać że biega, drugi wielka niewiadoma, mam dwie myśli, nieoszlifowany diament lub średniodystansowiec na emeryturze, choć po stylu to kompletny samouk jak ja. Mijając mnie już dyszał jakby finiszował, i chyba od tego zaczął, jeśli dobrze pamiętam udało mi się go dogonić gdzieś na 600 metrach, ale pierwsze 400 pewnie w 80 sekund zrobił. Tym sposobem wyszedłem na prowadzenie.
Pierwszy kilometr w 3:50, myślę szału nie ma - norma, ale już wiem że bieganie jest jak matematyka, prawidłowy wynik może być jeden i na podstawie czegoś.
Pod balonem start/meta stał zegar, w równo połowie czasu zamykam 1600 metrów, mnożę przez 2 i niewiadomą czy wytrzymam.
Drugi kilometr w 3:42, jestem zadowolony choć bardziej myślę o zmęczeniu. Wiem że nie przyspieszę, myślę by nie spuchnąć, liczę ile okrążeni mogę jeszcze zmieścić.
Zamykam przedostatnie, zostaje jakieś półtorej minuty, ostatni pełny kilometr wpada w 3:43, nie ma już nitro na finisz choć meta tak nie daleko, dociskam ostatnie 10 sekund i staję 8 metrów przed.
Siadam, dyszę jak fafik, a nawet nie dobrnąłem do HRmax, dziewczyna zapisuje mi
3190m, czyli śr. tempo 3:46/km.
Bieganie jest tak przewidywalne, nie da rady „złamać systemu”, można co najwyżej pobiec adekwatnie.
Wpisuję uzyskany wynik do kalkulatora VO2max i co widzę 51,62 , jak tu nie ufać technologii, kocham już zegarek
Nie chciałem zmarnować swojego niedzielnego longa, wziąłem 100ml wody i po południu wyszedłem jeszcze na wybieganie. Szło normalnie, lecz od 10km poczułem się jak na 30km maratonu, a potem już tylko gorzej.
Starając się zachować linię biegu domknąłem ten dystans, 15,5km, śr tempo 5:10/km, wypociłem dziś sporo.