Pod prąd – czyli Sub 3 po 60
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Czwartek (29.11) - 10 km BS, 5:25 (HR 131).
Spokojna dyszka po 4 dniach przerwy, pięta nadal się odzywa. Wypróbowałem nowe buty Saucony Freedom ISO.
Niedziela (2.12) - 12 km BS, 5:20 (HR 144).
Polne drogi i wysokie tętno.
Tydzień - 22 km.
Listopad - 122 km, same BS-y.
Jutro wizyta u fizjo, mam nadzieję, że coś pomoże w sprawie pięty i rwy kulszowej.
Spokojna dyszka po 4 dniach przerwy, pięta nadal się odzywa. Wypróbowałem nowe buty Saucony Freedom ISO.
Niedziela (2.12) - 12 km BS, 5:20 (HR 144).
Polne drogi i wysokie tętno.
Tydzień - 22 km.
Listopad - 122 km, same BS-y.
Jutro wizyta u fizjo, mam nadzieję, że coś pomoże w sprawie pięty i rwy kulszowej.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Tydzień (3-9.12) - 13,6 km, 2x bieg.
Tydzień (10-16.12) - 35,6 km, 5x bieg.
Dziś zrobiłem 5 bardzo krótkich podbiegów i wydawało mi się, że to było dobre dla pięty.
Wizyta u fizjo (3.12) trwała ponad godzinę. Dwa dni potem chodziłem obolały. Fizjo zalecił przynajmniej 2-3 dni nie biegać, więc trzeciego dnia z nadzieją wyszedłem potruchtać. Niestety, po paru kilometrach odezwała się pięta i po 5,5 km wróciłem do domu.
Jestem podłamany, morale siadło. Ponad dwa i pół miesiąca i z piętą niewiele się poprawiło. Ból nie jest tak ostry jak wcześniej, ale jego pojawienie się w czasie biegu odbiera chęci do biegania.
Ponieważ nie wdrożyłem żadnej aktywności zastępczej czy uzupełniającej, to postanowiłem w minionym tygodniu pobiegać częściej ale krótko, po to aby przed i po biegu porozciągać się nieco i poćwiczyć. Bo niestety, ale w dni niebiegowe nic ze sobą nie robiłem i wychodziło na to, że siedzę jeszcze więcej, niż gdy trenowałem regularnie.
Przytyłem 4 kilogramy - widzę to i czuję. Wydolność spadła na dno, tętno wysokie. Nie wiem jak długo to jeszcze potrwa.
We wtorek mam kolejną wizytę u fizjo. Ciągle liczę na poprawę i powrót do treningów. Ten problem z piętą to tylko wierzchołek góry lodowej i kulminacja problemów z lewą nogą. Bo już sporo przed ostatnim maratonem odczuwałem rwę kulszową (ból i ciągnięcie z tyłu uda), potem pojawił się lekki ból w okolicach achillesa i napięcie w dolnej części łydki, a dopiero na końcu (niedługo przed maratonem) pojawił się ból pięty. Do dziś niewiele się zmieniło, jedynie nieco złagodniały objawy, no ale biegam mało i tylko wolne krótkie odcinki, więc trudno powiedzieć, czy jest jakaś poprawa.
Za dwa tygodnie start na 10 km w biegu sylwestrowym. Chcę go pobiec, i myślę, że krzywdy sobie nie zrobię. Pobiegnę mocno, na miarę aktualnych możliwości. Jednak zupełnie nie wiem na co mnie teraz stać. Myślę, że tempo 4:20-4:30 powinienem ogarnąć, a może szybsze? Obym się nie przeliczył...
Tydzień (10-16.12) - 35,6 km, 5x bieg.
Dziś zrobiłem 5 bardzo krótkich podbiegów i wydawało mi się, że to było dobre dla pięty.
Wizyta u fizjo (3.12) trwała ponad godzinę. Dwa dni potem chodziłem obolały. Fizjo zalecił przynajmniej 2-3 dni nie biegać, więc trzeciego dnia z nadzieją wyszedłem potruchtać. Niestety, po paru kilometrach odezwała się pięta i po 5,5 km wróciłem do domu.
Jestem podłamany, morale siadło. Ponad dwa i pół miesiąca i z piętą niewiele się poprawiło. Ból nie jest tak ostry jak wcześniej, ale jego pojawienie się w czasie biegu odbiera chęci do biegania.
Ponieważ nie wdrożyłem żadnej aktywności zastępczej czy uzupełniającej, to postanowiłem w minionym tygodniu pobiegać częściej ale krótko, po to aby przed i po biegu porozciągać się nieco i poćwiczyć. Bo niestety, ale w dni niebiegowe nic ze sobą nie robiłem i wychodziło na to, że siedzę jeszcze więcej, niż gdy trenowałem regularnie.
Przytyłem 4 kilogramy - widzę to i czuję. Wydolność spadła na dno, tętno wysokie. Nie wiem jak długo to jeszcze potrwa.
We wtorek mam kolejną wizytę u fizjo. Ciągle liczę na poprawę i powrót do treningów. Ten problem z piętą to tylko wierzchołek góry lodowej i kulminacja problemów z lewą nogą. Bo już sporo przed ostatnim maratonem odczuwałem rwę kulszową (ból i ciągnięcie z tyłu uda), potem pojawił się lekki ból w okolicach achillesa i napięcie w dolnej części łydki, a dopiero na końcu (niedługo przed maratonem) pojawił się ból pięty. Do dziś niewiele się zmieniło, jedynie nieco złagodniały objawy, no ale biegam mało i tylko wolne krótkie odcinki, więc trudno powiedzieć, czy jest jakaś poprawa.
Za dwa tygodnie start na 10 km w biegu sylwestrowym. Chcę go pobiec, i myślę, że krzywdy sobie nie zrobię. Pobiegnę mocno, na miarę aktualnych możliwości. Jednak zupełnie nie wiem na co mnie teraz stać. Myślę, że tempo 4:20-4:30 powinienem ogarnąć, a może szybsze? Obym się nie przeliczył...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Tydzień (17-23.12) - 23,7 km, 5:28, 3 x BS.
18.12 - ponadgodzinna wizyta u fizjo.
Tydzień (24-30.12) - 39,1 km, 5:24, 4 x BS.
Poniedziałek (31.12) - zawody - IV Bieg Sylwestrowy w Jelczu-Laskowicach, atest 10 km. Czas 43:07, tempo 4:19. M50 - 14 / 61, Open - 97 / 655. HR 168/183, rytm 184.
Po 3 miesiącach wymuszonego roztrenowania i zmagania się z kontuzją pięty przyszedł czas na sprawdzian aktualnej dyspozycji.
Trasa biegu płaska, pogoda niemal idealna. Planowałem pobiec treningowo, zaczynając pierwszy kilometr tempem 4:50 i przyspieszać na kolejnych km-ach o 5s.
Jednak po wystartowaniu oceniłem, że 4:50 to za wolno i mam szansę utrzymać stałe tempo 4:20. Tak też pobiegłem do 8 km włącznie. Mimo wysokiego tętna przyspieszyłem jeszcze o 5s na 9km, a 10km pobiegłem w 4 minuty - to była pogoń za biegaczem z mojej kategorii wiekowej (niewiele zabrakło - przegrałem o 1s). W końcówce tętno skoczyło aż do 181. To było maksimum na jakie było mnie stać tego dnia.
Czas 43:07 jest tylko o 1s lepszy od czasu jaki uzyskałem w moim debiucie na tym dystansie (maj 2012 r.). Można powiedzieć, że cofnąłem się do początków mojego biegania. I nie wiem czy to już dno, czy może jest ono jeszcze niżej...
Za metą, łapię oddech (fot. Leon Dubij)
Grudzień - 134 km.
2018 rok - 2908 km.
W 2019 rok wkraczam z 5 kg nadwagi (ważę teraz 74 kg przy 175 cm wzrostu) i niewyleczoną kontuzją. Mimo problemów jestem optymistą i wierzę, że prędzej czy później osiągnę cel, jakim jest złamanie 2:50 w maratonie. Pocieszam się, że im później to zrobię, tym bardziej wartościowy będzie to wynik.
Życzę wszystkim i sobie dużo zdrowia w 2019 roku!
18.12 - ponadgodzinna wizyta u fizjo.
Tydzień (24-30.12) - 39,1 km, 5:24, 4 x BS.
Poniedziałek (31.12) - zawody - IV Bieg Sylwestrowy w Jelczu-Laskowicach, atest 10 km. Czas 43:07, tempo 4:19. M50 - 14 / 61, Open - 97 / 655. HR 168/183, rytm 184.
Po 3 miesiącach wymuszonego roztrenowania i zmagania się z kontuzją pięty przyszedł czas na sprawdzian aktualnej dyspozycji.
Trasa biegu płaska, pogoda niemal idealna. Planowałem pobiec treningowo, zaczynając pierwszy kilometr tempem 4:50 i przyspieszać na kolejnych km-ach o 5s.
Jednak po wystartowaniu oceniłem, że 4:50 to za wolno i mam szansę utrzymać stałe tempo 4:20. Tak też pobiegłem do 8 km włącznie. Mimo wysokiego tętna przyspieszyłem jeszcze o 5s na 9km, a 10km pobiegłem w 4 minuty - to była pogoń za biegaczem z mojej kategorii wiekowej (niewiele zabrakło - przegrałem o 1s). W końcówce tętno skoczyło aż do 181. To było maksimum na jakie było mnie stać tego dnia.
Czas 43:07 jest tylko o 1s lepszy od czasu jaki uzyskałem w moim debiucie na tym dystansie (maj 2012 r.). Można powiedzieć, że cofnąłem się do początków mojego biegania. I nie wiem czy to już dno, czy może jest ono jeszcze niżej...
Za metą, łapię oddech (fot. Leon Dubij)
Grudzień - 134 km.
2018 rok - 2908 km.
W 2019 rok wkraczam z 5 kg nadwagi (ważę teraz 74 kg przy 175 cm wzrostu) i niewyleczoną kontuzją. Mimo problemów jestem optymistą i wierzę, że prędzej czy później osiągnę cel, jakim jest złamanie 2:50 w maratonie. Pocieszam się, że im później to zrobię, tym bardziej wartościowy będzie to wynik.
Życzę wszystkim i sobie dużo zdrowia w 2019 roku!
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Długo nic nie pisałem, bo nie bardzo było o czym, a i chęci nie miałem.
Sobota (26.01) - Zawody - Wołowski Naraton - II leśny maraton na raty. Dystans wg GPS: 9,93 km, czas 44:34, tempo 4:29. HR 169/175, rytm 183. Miejsce open 13/71.
Pierwsze zawody cyklu, w którym brałem udział również rok temu. Totalna klapa i beznadzieja - dawałem z siebie wszystko, a tempo było koszmarnie słabe. Nawet nie potrafiłem utrzymać się blisko pleców biegaczy, z którymi wcześniej zawsze wygrywałem. Zdecydowanie przegrałem z 5-6 biegaczami, z którymi przed rokiem wygrywałem z przewagą 2-4 minut.
23 lutego odbędzie się drugi bieg cyklu...
Styczeń - 224 km.
Nadal klepię same BS-y, powoli zwiększając kilometraż. Biega się raczej ciężko, tętno dość wysokie, luzu w kroku brak.
Pilnuję, żeby nie przeginać, bo stopa/pięta odzywa się podczas każdego biegu. Ból jest coraz słabszy, trwa krócej i ostatnio przesunął się w inne miejsce obok, jestem coraz lepszej myśli.
Oczywiście nie zacząłem chodzić na siłownię, na basen zresztą też nie.
Niemal codziennie masuję/roluję spód stopy piłeczką do golfa, bo piłeczka do lacrosse nie robiła już żadnego wrażenia - wydaje się, że to pomaga.
W lutym chcę wprowadzić podbiegi i przebieżki, może też jakieś fartleki czy tempówki, a w objętości przekroczyć 250 km.
Pogodziłem się już z tym, że na Cracovia Marathon nie będzie ataku na życiówkę, a nawet łamania trójki nie będzie. Nie wiem na ile będzie mnie stać. Na pewno chciałbym poniżej 3:15 pobiec, ale teraz to wróżenie z fusów, bo zbyt odległy to termin, a pięta nie do końca wyleczona.
Parę razy naszła mnie myśl, czy to przypadkiem nie koniec już moich rekordów i życiówek, przecież latek ciągle przybywa, poczułem się stary i słaby... Były to jednak chwile dużego doła i tak naprawdę nie zamierzam się poddawać.
Następny wpis będzie zapewne po zakończeniu lutego.
Sobota (26.01) - Zawody - Wołowski Naraton - II leśny maraton na raty. Dystans wg GPS: 9,93 km, czas 44:34, tempo 4:29. HR 169/175, rytm 183. Miejsce open 13/71.
Pierwsze zawody cyklu, w którym brałem udział również rok temu. Totalna klapa i beznadzieja - dawałem z siebie wszystko, a tempo było koszmarnie słabe. Nawet nie potrafiłem utrzymać się blisko pleców biegaczy, z którymi wcześniej zawsze wygrywałem. Zdecydowanie przegrałem z 5-6 biegaczami, z którymi przed rokiem wygrywałem z przewagą 2-4 minut.
23 lutego odbędzie się drugi bieg cyklu...
Styczeń - 224 km.
Nadal klepię same BS-y, powoli zwiększając kilometraż. Biega się raczej ciężko, tętno dość wysokie, luzu w kroku brak.
Pilnuję, żeby nie przeginać, bo stopa/pięta odzywa się podczas każdego biegu. Ból jest coraz słabszy, trwa krócej i ostatnio przesunął się w inne miejsce obok, jestem coraz lepszej myśli.
Oczywiście nie zacząłem chodzić na siłownię, na basen zresztą też nie.
Niemal codziennie masuję/roluję spód stopy piłeczką do golfa, bo piłeczka do lacrosse nie robiła już żadnego wrażenia - wydaje się, że to pomaga.
W lutym chcę wprowadzić podbiegi i przebieżki, może też jakieś fartleki czy tempówki, a w objętości przekroczyć 250 km.
Pogodziłem się już z tym, że na Cracovia Marathon nie będzie ataku na życiówkę, a nawet łamania trójki nie będzie. Nie wiem na ile będzie mnie stać. Na pewno chciałbym poniżej 3:15 pobiec, ale teraz to wróżenie z fusów, bo zbyt odległy to termin, a pięta nie do końca wyleczona.
Parę razy naszła mnie myśl, czy to przypadkiem nie koniec już moich rekordów i życiówek, przecież latek ciągle przybywa, poczułem się stary i słaby... Były to jednak chwile dużego doła i tak naprawdę nie zamierzam się poddawać.
Następny wpis będzie zapewne po zakończeniu lutego.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Jak nie urok to...
Z piętą systematycznie poprawiało się, aż na dwóch ostatnich treningach (przedwczoraj i dziś) ból w stopie nie pojawił się wcale. Przez pół roku zmagałem się z tą kontuzją i chyba już jest w porządku. I byłoby fajnie, ale niestety, trzy tygodnie temu pojawił się nagle ból w drugiej, prawej nodze, taki jak przy rwie kulszowej. Ból dużo silniejszy niż ten w lewej nodze, z którym biegam już bardzo długo. Z tym bólem 23 lutego przebiegłem w kolejnym etapie maratonu na raty, czyli dyszkę w tempie 4,19 (wg GPS) i niby poprawiłem się o 10 sekund na kilometrze, ale po pierwsze - tym razem było sucho (a przed miesiącem leżał śnieg), a po drugie - wszyscy się tam poprawili.
Nie wiem czy przyczyną bólu jest kręgosłup, czy pośladek, ale roluję codziennie pośladek i tył uda, i powoli poprawia się. Nie jest jednak na tyle dobrze, abym zaryzykował bieganie akcentów (przy szybszym biegu ból się nasila). Nadal więc klepię spokojne rozbiegania, żeby za wiele nie tracić i zachować jakąś sensowną bazę.
Luty - przebiegłem 261 km, to sporo ale takie było założenie. Średnie tempo lutego wyszło jednak zaledwie 5:18.
Dużo wcześniej pozapisywałem się na różne zawody, tak więc w najbliższym czasie będzie mała kumulacja. 16 marca - Dziesiątka Wroactiv, 23 marca - Półmaraton Ślężański i 30 marca - trzeci etap maratonu na raty.
Najbliższą dyszkę Wroactiv chciałbym przebiec poniżej 42 minut - śmieszny to czas, ale na dziś to jednak spore wyzwanie.
Z piętą systematycznie poprawiało się, aż na dwóch ostatnich treningach (przedwczoraj i dziś) ból w stopie nie pojawił się wcale. Przez pół roku zmagałem się z tą kontuzją i chyba już jest w porządku. I byłoby fajnie, ale niestety, trzy tygodnie temu pojawił się nagle ból w drugiej, prawej nodze, taki jak przy rwie kulszowej. Ból dużo silniejszy niż ten w lewej nodze, z którym biegam już bardzo długo. Z tym bólem 23 lutego przebiegłem w kolejnym etapie maratonu na raty, czyli dyszkę w tempie 4,19 (wg GPS) i niby poprawiłem się o 10 sekund na kilometrze, ale po pierwsze - tym razem było sucho (a przed miesiącem leżał śnieg), a po drugie - wszyscy się tam poprawili.
Nie wiem czy przyczyną bólu jest kręgosłup, czy pośladek, ale roluję codziennie pośladek i tył uda, i powoli poprawia się. Nie jest jednak na tyle dobrze, abym zaryzykował bieganie akcentów (przy szybszym biegu ból się nasila). Nadal więc klepię spokojne rozbiegania, żeby za wiele nie tracić i zachować jakąś sensowną bazę.
Luty - przebiegłem 261 km, to sporo ale takie było założenie. Średnie tempo lutego wyszło jednak zaledwie 5:18.
Dużo wcześniej pozapisywałem się na różne zawody, tak więc w najbliższym czasie będzie mała kumulacja. 16 marca - Dziesiątka Wroactiv, 23 marca - Półmaraton Ślężański i 30 marca - trzeci etap maratonu na raty.
Najbliższą dyszkę Wroactiv chciałbym przebiec poniżej 42 minut - śmieszny to czas, ale na dziś to jednak spore wyzwanie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Sobota (16.03) - zawody - VI Dziesiątka Wroactiv, atest 10 km. Czas 41:07, tempo 4:07. Open - 218/1033, M50 - 13/76. HR 168/178, rytm 187.
42 minuty złamane. Pogoda dopisała, było wietrznie ale jakoś specjalnie wiatr nie przeszkadzał. Od początku starałem się kontrolować tempo i tętno, zważając na samopoczucie. I jakoś tak dziwnie się złożyło, że pobiegłem nieco szybciej od założeń, cały czas kontrolując bieg. Na trzecim kilometrze poczułem ostry ból w prawej stopie pod kostką i na chwilę musiałem zwolnić, na szczęście ból stopniowo ustępował. To był solidny bieg, a czas pokazuje moją aktualną formę. Nie jest źle, jak na wolne bieganie bez akcentów.
Dziś nie wyszedłem pobiegać, bo odczuwam lekki ból w prawej stopie w okolicy pięty.
Cierpienie staruszka
42 minuty złamane. Pogoda dopisała, było wietrznie ale jakoś specjalnie wiatr nie przeszkadzał. Od początku starałem się kontrolować tempo i tętno, zważając na samopoczucie. I jakoś tak dziwnie się złożyło, że pobiegłem nieco szybciej od założeń, cały czas kontrolując bieg. Na trzecim kilometrze poczułem ostry ból w prawej stopie pod kostką i na chwilę musiałem zwolnić, na szczęście ból stopniowo ustępował. To był solidny bieg, a czas pokazuje moją aktualną formę. Nie jest źle, jak na wolne bieganie bez akcentów.
Dziś nie wyszedłem pobiegać, bo odczuwam lekki ból w prawej stopie w okolicy pięty.
Cierpienie staruszka
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Dla porządku krótkie podsumowanie miesiąca.
Marzec - 271 km. 21 treningów, w tym trzy starty: w półmaratonie i dwie dyszki. Średnie tempo marca 5:09.
Sobota (23.03) - zawody - Półmaraton Ślężański. Czas 1:37:26, tempo 4:37. Open - 409/4058, M55 - 7/142. HR 163/175, rytm 182.
Plan wykonany. Pobiegłem tempem maratońskim planowanym na Kraków, a przy okazji podciągnąłem kolegę. Nie było jednak lekko, zapasu mocy niewiele.
Bilans biegu: pięta wytrzymała, rwa kulszowa odczuwalna, jeden paznokieć do wymiany i na innym palcu odcisk/pęcherz (NB Zante 3).
W Krakowie pobiegnę raczej w innych butach, albo te rozbiegam więcej na treningach.
Finisz w Sobótce (kolega obok)
Sobota (30.03) - zawody - 2. Wołowski Naraton. Dystans wg GPS: 9,78 km, czas 42:02. HR 166/171, rytm 187. Open 9/66.
Bieg o pietruszkę i na zaliczenie. Trasa w lesie, głównie po drogach szutrowych. Nie potrafiłem wkręcić się na wyższe tętno, które średnio było niższe o 4 uderzenia niż przed miesiącem, czy dwoma. Czas był jednak o pół minuty lepszy niż w lutym na tej samej trasie. Moi bezpośredni rywale byli tym razem już bliżej przede mną niż ostatnio, jednak nie miałem sił ich dogonić. W kwietniu nie pobiegnę w tym cyklu (start w krakowskim maratonie), ale na zakończenie cyklu, w maju, postaram się powalczyć z 2-3 biegaczami, którzy do tej pory byli przede mną.
Zdrowotnie niewiele się zmieniło. Pięta definitywnie już nie boli, ale nasilił się ból prawego biodra, a objawy rwy kulszowej w prawej nodze bardzo wolno ustępują. Nadal biegam więc same BS-y.
Tydzień temu byłem u nowego fizjo i z ciekawostek, to zastosował falę uderzeniową na moje bolące biodro, na razie zmian nie widzę. Jutro umówię się do "starego" fizjo.
Do maratonu w Krakowie chciałbym jeszcze zrobić ze dwa długie wybiegania ok. 25 km, bo po ostatniej połówce czuję, że nie mam nadmiaru wytrzymałości. Oczywiście najgorzej jest z szybkością i wytrzymałością tempową, ale tu za wiele w tym czasie nie zrobię. Aktualnie cel na Kraków mieści się w widełkach 3:15 - 3:20.
Marzec - 271 km. 21 treningów, w tym trzy starty: w półmaratonie i dwie dyszki. Średnie tempo marca 5:09.
Sobota (23.03) - zawody - Półmaraton Ślężański. Czas 1:37:26, tempo 4:37. Open - 409/4058, M55 - 7/142. HR 163/175, rytm 182.
Plan wykonany. Pobiegłem tempem maratońskim planowanym na Kraków, a przy okazji podciągnąłem kolegę. Nie było jednak lekko, zapasu mocy niewiele.
Bilans biegu: pięta wytrzymała, rwa kulszowa odczuwalna, jeden paznokieć do wymiany i na innym palcu odcisk/pęcherz (NB Zante 3).
W Krakowie pobiegnę raczej w innych butach, albo te rozbiegam więcej na treningach.
Finisz w Sobótce (kolega obok)
Sobota (30.03) - zawody - 2. Wołowski Naraton. Dystans wg GPS: 9,78 km, czas 42:02. HR 166/171, rytm 187. Open 9/66.
Bieg o pietruszkę i na zaliczenie. Trasa w lesie, głównie po drogach szutrowych. Nie potrafiłem wkręcić się na wyższe tętno, które średnio było niższe o 4 uderzenia niż przed miesiącem, czy dwoma. Czas był jednak o pół minuty lepszy niż w lutym na tej samej trasie. Moi bezpośredni rywale byli tym razem już bliżej przede mną niż ostatnio, jednak nie miałem sił ich dogonić. W kwietniu nie pobiegnę w tym cyklu (start w krakowskim maratonie), ale na zakończenie cyklu, w maju, postaram się powalczyć z 2-3 biegaczami, którzy do tej pory byli przede mną.
Zdrowotnie niewiele się zmieniło. Pięta definitywnie już nie boli, ale nasilił się ból prawego biodra, a objawy rwy kulszowej w prawej nodze bardzo wolno ustępują. Nadal biegam więc same BS-y.
Tydzień temu byłem u nowego fizjo i z ciekawostek, to zastosował falę uderzeniową na moje bolące biodro, na razie zmian nie widzę. Jutro umówię się do "starego" fizjo.
Do maratonu w Krakowie chciałbym jeszcze zrobić ze dwa długie wybiegania ok. 25 km, bo po ostatniej połówce czuję, że nie mam nadmiaru wytrzymałości. Oczywiście najgorzej jest z szybkością i wytrzymałością tempową, ale tu za wiele w tym czasie nie zrobię. Aktualnie cel na Kraków mieści się w widełkach 3:15 - 3:20.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Jadę pociągiem do Krakowa na maraton.
W treningach ostatnio rewolucji nie było, głównie spokojne rozbiegania. Udało się zrobić jedno długie wybieganie 25 km, raz progi 4x1200m po 4:15 na przerwie 2 min. i w ostatni wtorek 5 km tempem 4:28.
Ze zdrowiem jest lekka poprawa, ale od paru tygodni w prawej stopie coś niedobrego się dzieje i po treningu pobolewa, mam obawy czy wytrzyma dystans maratonu.
Plan na bieg jest prosty - utrzymywać tempo 4:44 i na mecie zameldować się z czasem 3:19:xx. Jeśli coś złego będzie się działo, to po prostu zwolnię. Fajnie by było pobiec szybciej niż 6 lat temu w debiucie maratońskim, również w Krakowie (3:22:52).
Mój numer startowy 3118.
W treningach ostatnio rewolucji nie było, głównie spokojne rozbiegania. Udało się zrobić jedno długie wybieganie 25 km, raz progi 4x1200m po 4:15 na przerwie 2 min. i w ostatni wtorek 5 km tempem 4:28.
Ze zdrowiem jest lekka poprawa, ale od paru tygodni w prawej stopie coś niedobrego się dzieje i po treningu pobolewa, mam obawy czy wytrzyma dystans maratonu.
Plan na bieg jest prosty - utrzymywać tempo 4:44 i na mecie zameldować się z czasem 3:19:xx. Jeśli coś złego będzie się działo, to po prostu zwolnię. Fajnie by było pobiec szybciej niż 6 lat temu w debiucie maratońskim, również w Krakowie (3:22:52).
Mój numer startowy 3118.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Miałem zamiar wczoraj napisać relację z maratonu, ale zmagałem się z silnym bólem zęba, który pojawił się dzień po maratonie, a wczoraj miał swoją kulminację (od wczoraj jestem na antybiotyku).
Niedziela (28.04) - zawody - 18. PZU Cracovia Maraton. Czas 3:20:03, tempo 4:44. Open - 489/5183, M50 - 35/559. HR 146/174, rytm 180.
Na początku muszę pochwalić organizatorów za pasta party - bogate, smaczne i bez ograniczeń (zjadłem makaron z sosem bolońskim, lasagne i michę sałatki).
Przed startem zdecydowałem, że pobiegnę na wynik 3:20. Taki czas wydawał się bezpieczny. Liczyłem na to, że zrobię to z lekkim zapasem, co spowoduje, że nie będę musiał bardzo długo regenerować tego maratonu (przy 100% obciążeniu trwa to około miesiąca).
W dniu startu cały czas padał deszcz, ale drobny i nie bardzo uciążliwy. Wiatr był słaby, temperatura 11-12 st.C, a więc warunki bardzo dobre.
Na starcie ustawiłem się ok. 10 rzędów za balonami na 3:15.
Od początku pilnowałem tempa, które odczuciowo było łatwe i przyjemne. Czułem się jak na szybszym wybieganiu. Dodatkowo miłym zaskoczeniem było bardzo niskie tętno, oscylujące nieco powyżej 140 uderzeń. Szybko zorientowałem się, że na ekranie Race Screen ustawiony był dystans półmaratonu (zapomniałem przed startem przestawić na maraton). Spowodowało to, że za połową dystansu nie miałem już prognozy czasu na mecie, a jedynie użytecznym było średnie tempo. Lapowałem wg znaczników, najczęściej co 1 km, ale czasami co 2 km, gdy przeoczyłem znacznik.
Po 10 km i później pojawiały się kolejno różne dolegliwości, najpierw odezwało się biodro i stopa, a potem dwugłowe i łydki. Nie był to silny ból, a jedynie odczuwalny dyskomfort, którym się nie przejmowałem za bardzo, bo miałem z nim do czynienia na niejednym maratonie.
Do 20 km biegło się spokojnie. Potem delikatnie zaczęło rosnąć tętno. Ok. 25 km zrównałem się z biegaczem, który biegł na czas podobny do mojego. Długo biegliśmy razem, czasami rozmawiając (ok. 35km oddałem mu swój shot z magnezem, bo potrzebował). Miałem spore trudności z oszacowaniem rzeczywistego tempa, bo wskazania GPS mocno rozjeżdżały się ze znacznikami kilometrów,a co najdziwniejsze, to raz w jedną, a innym razem w drugą stronę. Mocno zaskoczył mnie pomiar na 37 km - GPS odmierzył 1,33 km między znacznikami. To spowodowało, że nagle z nadróbki około pół minuty zrobiła się wyraźna strata. Postanowiłem lekko przyspieszyć, mając nadzieję, że nadrobię stracony czas. To przyspieszanie nie było jednak łatwe, bo czułem już duże zmęczenie, a lekki wiatr i podbiegi nie ułatwiały tego. Czułem że nogi stają się coraz bardziej sztywne, a szczególnie nasilił się ból łydek, które nie dość, że sztywne, to były na granicy skurczu. Na 41 km spotkałem Mihumora, który głośno dopingował. Przed metą zerknąłem jeszcze na zegarek i ostatnie 100-200 m pobiegłem maksymalnie szybko, wierząc, że pęknie 3:20. Okazało się, że kilka sekund zabrakło.
Straty po maratonie, to zmasakrowane łydki (już trzeci dzień mam problemy z chodzeniem, ale najgorsze były dwa pierwsze dni), spuchnięty i bolący staw skokowy (nie mam pojęcia czy, gdzie i kiedy go skręciłem).
Maraton pobiegłem w butach Saucony Freedom ISO z 4 mm dropem - obstawiam, ze to ich mały drop był przyczyną zmasakrowania łydek. Obawiałem się tego przed startem, ale wybrałem je, bo są bardzo komfortowe. I nie zawiodłem się - żaden paznokieć nie zejdzie, pęcherzy i otarć też nie było. W domu od paru miesięcy leżą sobie Adidas Adios 3 i czekają na szybsze bieganie.
Tuż przed maratonem w Krakowie zapisałem się na maraton w Poznaniu, który będzie tegorocznym startem docelowym.
Niedziela (28.04) - zawody - 18. PZU Cracovia Maraton. Czas 3:20:03, tempo 4:44. Open - 489/5183, M50 - 35/559. HR 146/174, rytm 180.
Na początku muszę pochwalić organizatorów za pasta party - bogate, smaczne i bez ograniczeń (zjadłem makaron z sosem bolońskim, lasagne i michę sałatki).
Przed startem zdecydowałem, że pobiegnę na wynik 3:20. Taki czas wydawał się bezpieczny. Liczyłem na to, że zrobię to z lekkim zapasem, co spowoduje, że nie będę musiał bardzo długo regenerować tego maratonu (przy 100% obciążeniu trwa to około miesiąca).
W dniu startu cały czas padał deszcz, ale drobny i nie bardzo uciążliwy. Wiatr był słaby, temperatura 11-12 st.C, a więc warunki bardzo dobre.
Na starcie ustawiłem się ok. 10 rzędów za balonami na 3:15.
Od początku pilnowałem tempa, które odczuciowo było łatwe i przyjemne. Czułem się jak na szybszym wybieganiu. Dodatkowo miłym zaskoczeniem było bardzo niskie tętno, oscylujące nieco powyżej 140 uderzeń. Szybko zorientowałem się, że na ekranie Race Screen ustawiony był dystans półmaratonu (zapomniałem przed startem przestawić na maraton). Spowodowało to, że za połową dystansu nie miałem już prognozy czasu na mecie, a jedynie użytecznym było średnie tempo. Lapowałem wg znaczników, najczęściej co 1 km, ale czasami co 2 km, gdy przeoczyłem znacznik.
Po 10 km i później pojawiały się kolejno różne dolegliwości, najpierw odezwało się biodro i stopa, a potem dwugłowe i łydki. Nie był to silny ból, a jedynie odczuwalny dyskomfort, którym się nie przejmowałem za bardzo, bo miałem z nim do czynienia na niejednym maratonie.
Do 20 km biegło się spokojnie. Potem delikatnie zaczęło rosnąć tętno. Ok. 25 km zrównałem się z biegaczem, który biegł na czas podobny do mojego. Długo biegliśmy razem, czasami rozmawiając (ok. 35km oddałem mu swój shot z magnezem, bo potrzebował). Miałem spore trudności z oszacowaniem rzeczywistego tempa, bo wskazania GPS mocno rozjeżdżały się ze znacznikami kilometrów,a co najdziwniejsze, to raz w jedną, a innym razem w drugą stronę. Mocno zaskoczył mnie pomiar na 37 km - GPS odmierzył 1,33 km między znacznikami. To spowodowało, że nagle z nadróbki około pół minuty zrobiła się wyraźna strata. Postanowiłem lekko przyspieszyć, mając nadzieję, że nadrobię stracony czas. To przyspieszanie nie było jednak łatwe, bo czułem już duże zmęczenie, a lekki wiatr i podbiegi nie ułatwiały tego. Czułem że nogi stają się coraz bardziej sztywne, a szczególnie nasilił się ból łydek, które nie dość, że sztywne, to były na granicy skurczu. Na 41 km spotkałem Mihumora, który głośno dopingował. Przed metą zerknąłem jeszcze na zegarek i ostatnie 100-200 m pobiegłem maksymalnie szybko, wierząc, że pęknie 3:20. Okazało się, że kilka sekund zabrakło.
Straty po maratonie, to zmasakrowane łydki (już trzeci dzień mam problemy z chodzeniem, ale najgorsze były dwa pierwsze dni), spuchnięty i bolący staw skokowy (nie mam pojęcia czy, gdzie i kiedy go skręciłem).
Maraton pobiegłem w butach Saucony Freedom ISO z 4 mm dropem - obstawiam, ze to ich mały drop był przyczyną zmasakrowania łydek. Obawiałem się tego przed startem, ale wybrałem je, bo są bardzo komfortowe. I nie zawiodłem się - żaden paznokieć nie zejdzie, pęcherzy i otarć też nie było. W domu od paru miesięcy leżą sobie Adidas Adios 3 i czekają na szybsze bieganie.
Tuż przed maratonem w Krakowie zapisałem się na maraton w Poznaniu, który będzie tegorocznym startem docelowym.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Nie jest dobrze. Liczyłem na to, że pomaratoński problem ze stawem skokowym to epizod, o którym szybko zapomnę i wrócę do treningów. W poniedziałek, po tygodniu niebiegania, zdecydowałem się wyjść potruchtać. Planowałem maksymalnie 5 km żółwim tempem, ale wyszedłem pobiegać razem z kolegą i zrobiło się 8 km tempem 5:27. Podczas biegu czułem niewielki ból, który nie narastał, więc nie przejmowałem się tym. Następnego dnia ból nieco się nasilił i tak straciłem złudzenia o szybkim powrocie do biegania.
Smaruję okolicę kostki i staram się nie narażać stopy na gwałtowne ruchy. Czekam i obserwuję, ale szkoda mi kolejnych straconych dni.
Zaległe podsumowanie kwietnia - 266 km, w tym start w maratonie. Średnie tempo miesiąca 5:10.
Najbliższe starty, to: 25 maja - ostatni etap maratonu na raty (ok. 10 km) i 2 czerwca - Półmaraton Szlakiem RIESE.
Smaruję okolicę kostki i staram się nie narażać stopy na gwałtowne ruchy. Czekam i obserwuję, ale szkoda mi kolejnych straconych dni.
Zaległe podsumowanie kwietnia - 266 km, w tym start w maratonie. Średnie tempo miesiąca 5:10.
Najbliższe starty, to: 25 maja - ostatni etap maratonu na raty (ok. 10 km) i 2 czerwca - Półmaraton Szlakiem RIESE.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (20.05) - Interwały 6x600m, p. 2 min.
Problem ze stopą ucichł. Miałem ochotę wreszcie żwawiej pobiegać. Choć tempo (4:00) tych krótkich interwałów nie powala, to i tak jestem zadowolony.
Sobota (25.05) - zawody - 2. Wołowski Naraton, etap V ostatni. Dystans wg GPS: 9,9 km, czas 43:07. HR 174/187, rytm 184. Open 9/61.
Słabo, o minutę wolniej niż dwa miesiące wcześniej na tej samej trasie. Dziwna rzecz działa się z tętnem - było bardzo wysokie, a ostatnie 1,5 km nawet powyżej 180 uderzeń i dobijało do HRmax.
Podczas biegu dałem z siebie wszystko, a to dzięki temu, że naciskało mnie dwóch rywali z kategorii i nie dałem się.
W całym cyklu zająłem dopiero 4. miejsce w kategorii M50, co jest sromotną porażką (przed rokiem byłem tu pierwszy), ale nie zaskoczeniem.
Środa (29.05) - Interwały 6x600m, p. 2 min.
Taki sam trening jak 9 dni wcześniej, tylko w założeniu tempo o 5s szybsze, czyli 3:55.
Miałem już dość po 4 powtórzeniach, ale jakoś wymęczyłem do końca. Tętno w kosmosie i zdecydowanie za ciężko.
Maj - 147 km. Głównie krótkie rozbiegania oraz dwa razy interwały i zawody na 10km.
Niedziela (2.06) - zawody - IV Półmaraton Szlakiem RIESE - czas brutto 1:50:34. M50 - 1/25, Open - 20/214. HR 171/182, rytm 174.
Półmaraton w Górach Sowich. Fajne, kameralne zawody. Urozmaicona trasa i bardzo ciepło. Niespodziewane pierwsze miejsce w kat. M50, co cieszy - powiało optymizmem i nadzieją.
Biegłem na maksimum swoich aktualnych możliwości, cały czas mocno napierając i kontrolując tętno, które utrzymywało się bardzo wysoko. Kilka razy na stromych podbiegach musiałem przejść do marszu, ale już na zbiegach pomykałem jak szalony.
Przy okazji wyszedł mocny i dobry trening, powinien nieco podbić mój marny poziom. I najważniejsze, że obyło się bez poważniejszych strat (zejdzie jeden paznokieć). Dzisiaj, choć to już drugi dzień po zawodach, nadal mam olbrzymie zakwasy (czwórki, dwójki i łydki).
Na zbiegu (fot. Marcin Gidaszewski)
Meta (fot. Ewa Puzio-Sobieraj)
Podium
Problem ze stopą ucichł. Miałem ochotę wreszcie żwawiej pobiegać. Choć tempo (4:00) tych krótkich interwałów nie powala, to i tak jestem zadowolony.
Sobota (25.05) - zawody - 2. Wołowski Naraton, etap V ostatni. Dystans wg GPS: 9,9 km, czas 43:07. HR 174/187, rytm 184. Open 9/61.
Słabo, o minutę wolniej niż dwa miesiące wcześniej na tej samej trasie. Dziwna rzecz działa się z tętnem - było bardzo wysokie, a ostatnie 1,5 km nawet powyżej 180 uderzeń i dobijało do HRmax.
Podczas biegu dałem z siebie wszystko, a to dzięki temu, że naciskało mnie dwóch rywali z kategorii i nie dałem się.
W całym cyklu zająłem dopiero 4. miejsce w kategorii M50, co jest sromotną porażką (przed rokiem byłem tu pierwszy), ale nie zaskoczeniem.
Środa (29.05) - Interwały 6x600m, p. 2 min.
Taki sam trening jak 9 dni wcześniej, tylko w założeniu tempo o 5s szybsze, czyli 3:55.
Miałem już dość po 4 powtórzeniach, ale jakoś wymęczyłem do końca. Tętno w kosmosie i zdecydowanie za ciężko.
Maj - 147 km. Głównie krótkie rozbiegania oraz dwa razy interwały i zawody na 10km.
Niedziela (2.06) - zawody - IV Półmaraton Szlakiem RIESE - czas brutto 1:50:34. M50 - 1/25, Open - 20/214. HR 171/182, rytm 174.
Półmaraton w Górach Sowich. Fajne, kameralne zawody. Urozmaicona trasa i bardzo ciepło. Niespodziewane pierwsze miejsce w kat. M50, co cieszy - powiało optymizmem i nadzieją.
Biegłem na maksimum swoich aktualnych możliwości, cały czas mocno napierając i kontrolując tętno, które utrzymywało się bardzo wysoko. Kilka razy na stromych podbiegach musiałem przejść do marszu, ale już na zbiegach pomykałem jak szalony.
Przy okazji wyszedł mocny i dobry trening, powinien nieco podbić mój marny poziom. I najważniejsze, że obyło się bez poważniejszych strat (zejdzie jeden paznokieć). Dzisiaj, choć to już drugi dzień po zawodach, nadal mam olbrzymie zakwasy (czwórki, dwójki i łydki).
Na zbiegu (fot. Marcin Gidaszewski)
Meta (fot. Ewa Puzio-Sobieraj)
Podium
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Sobota (15.06) - zawody - 7. PKO Nocny Wrocław Półmaraton. Czas 1:39:55, HR 159/171, rytm 179.
Siódmy już nocny półmaraton we Wrocławiu pobiegłem jako zając z balonikami na 1:40. Po upalnym dniu, wieczorem rozpadało się i praktycznie cały bieg odbył się w deszczu.
Start i meta była na Stadionie Olimpijskim. O ile meta na stadionie może być atrakcją, to start z bieżni stadionu okazał się wielkim nieporozumieniem. Po pierwsze ogromnie trudno było przepchać się do początkowych stref. Po drugie - po starcie na szerokiej bieżni następowało mocne zwężenie w bramie, na rondzie przedstadionowym, na alejce, aż do pierwszego ronda na ulicy. Powodowało to ogromne straty czasowe. Pierwszy kilometr przebiegłem w 5:27, czyli o 43 s wolniej od założeń i uwierzcie mi, że szybciej się nie dało. Następnie ten stracony czas musiałem systematycznie i łagodnie odrabiać. Finiszowaliśmy na mocno błotnistej żużlowej bieżni stadionu i chyba wszyscy utaplali się błotem.
Wydolnościowo było raczej dobrze, ale mięśnie w drugiej części biegu bolały coraz bardziej. Myślę, że tego dnia stać mnie było na wynik co najwyżej o 5 minut lepszy (1:35?).
Czerwiec - 286 km, 22 treningi (w tym zawody), śr. tempo 5:20.
W czerwcu znacznie zwiększyłem kilometraż, biegałem jednak wolno, poza dwoma startami w półmaratonach. Zrobiłem też dwa treningi interwałowe: pierwszy raz 4x600/p.2min. (I=3:53), drugim razem 6x600m/p.2min (I=3:50). Czuję, jak bardzo brakuje mi szybkości i wytrzymałości tempowej.
Moja forma jest daleka od oczekiwanej. Często boli mnie coś w prawej stopie (śródstopie), ale znośnie i nie pogarsza się. Od paru tygodni lekko boli lewe kolano. Czasami lekko boli prawy achilles. Tradycyjnie czasami odczuwam prawe biodro i lewy tył uda (kulsz?). Jestem ostrożny i monitoruję swoje dolegliwości.
Do głównego startu w poznańskim maratonie nie mam konkretnego planu treningowego. O treningach zamierzam decydować na bieżąco, kierując się doświadczeniem, wyczuciem i samopoczuciem.
Najbliższy zakładany kilometraż: lipiec - 300 km, sierpień - 330 km, wrzesień - 350 km.
Stopniowo zamierzam wprowadzać akcenty - biegi progowe i tempo maratońskie. Raz w tygodniu chcę robić podbiegi.
Ciekawe do jakiego poziomu potrafię się odbudować. Cel na maraton pozostaje niezmienny - pobiec życiówkę lub przynajmniej złamać 3 godziny.
Od teraz będę wstawiał tygodniowe podsumowania treningów. Łatwiej będzie śledzić postępy i może mnie to dodatkowo zmobilizuje.
Najbliższy start - 6 lipca - Bieg na Jawornik (półmaraton).
Siódmy już nocny półmaraton we Wrocławiu pobiegłem jako zając z balonikami na 1:40. Po upalnym dniu, wieczorem rozpadało się i praktycznie cały bieg odbył się w deszczu.
Start i meta była na Stadionie Olimpijskim. O ile meta na stadionie może być atrakcją, to start z bieżni stadionu okazał się wielkim nieporozumieniem. Po pierwsze ogromnie trudno było przepchać się do początkowych stref. Po drugie - po starcie na szerokiej bieżni następowało mocne zwężenie w bramie, na rondzie przedstadionowym, na alejce, aż do pierwszego ronda na ulicy. Powodowało to ogromne straty czasowe. Pierwszy kilometr przebiegłem w 5:27, czyli o 43 s wolniej od założeń i uwierzcie mi, że szybciej się nie dało. Następnie ten stracony czas musiałem systematycznie i łagodnie odrabiać. Finiszowaliśmy na mocno błotnistej żużlowej bieżni stadionu i chyba wszyscy utaplali się błotem.
Wydolnościowo było raczej dobrze, ale mięśnie w drugiej części biegu bolały coraz bardziej. Myślę, że tego dnia stać mnie było na wynik co najwyżej o 5 minut lepszy (1:35?).
Czerwiec - 286 km, 22 treningi (w tym zawody), śr. tempo 5:20.
W czerwcu znacznie zwiększyłem kilometraż, biegałem jednak wolno, poza dwoma startami w półmaratonach. Zrobiłem też dwa treningi interwałowe: pierwszy raz 4x600/p.2min. (I=3:53), drugim razem 6x600m/p.2min (I=3:50). Czuję, jak bardzo brakuje mi szybkości i wytrzymałości tempowej.
Moja forma jest daleka od oczekiwanej. Często boli mnie coś w prawej stopie (śródstopie), ale znośnie i nie pogarsza się. Od paru tygodni lekko boli lewe kolano. Czasami lekko boli prawy achilles. Tradycyjnie czasami odczuwam prawe biodro i lewy tył uda (kulsz?). Jestem ostrożny i monitoruję swoje dolegliwości.
Do głównego startu w poznańskim maratonie nie mam konkretnego planu treningowego. O treningach zamierzam decydować na bieżąco, kierując się doświadczeniem, wyczuciem i samopoczuciem.
Najbliższy zakładany kilometraż: lipiec - 300 km, sierpień - 330 km, wrzesień - 350 km.
Stopniowo zamierzam wprowadzać akcenty - biegi progowe i tempo maratońskie. Raz w tygodniu chcę robić podbiegi.
Ciekawe do jakiego poziomu potrafię się odbudować. Cel na maraton pozostaje niezmienny - pobiec życiówkę lub przynajmniej złamać 3 godziny.
Od teraz będę wstawiał tygodniowe podsumowania treningów. Łatwiej będzie śledzić postępy i może mnie to dodatkowo zmobilizuje.
Najbliższy start - 6 lipca - Bieg na Jawornik (półmaraton).
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (2.07) - P 4x(1,2km p 2min), P=4:06. Łącznie 15,1 km, 4:50.
Przed treningiem oceniałem swoje aktualne tempo progowe na 4:05–4:10 i trafiłem.
To była wersja progów z typowego tygodnia startowego, a więc niby łatwa (w wykonaniu już nie tak bardzo).
Środa (3.07) - 10 km BS, 5:14.
Pierwszy raz ubrałem nowe buty - Adidas SolarBoost. Bardzo toporne w porównaniu z Saucony Freedom ISO, w których ostatnio biegałem, Może się uleżą i polubię je.
Czwartek (4.07) - 8 km BS, 5:39.
Bieg bardzo spokojny.
Sobota (6.07) - zawody - 9. Bieg na Jawornik, Złoty Stok. Czas 1:41:24, 3. miejsce w M50 i 19. w open na 145 finiszujących. HR 168/176, rytm 174.
Jeden z trudniejszych dla mnie biegów. Ciepły, słoneczny dzień. Dystans ok. 20 km, długie i męczące podbiegi ze szczytem na 11 km, a potem zbieg z ostatnim podbiegiem na 13 km, gdzie już nie miałem sił i umierałem. Do tego momentu trzymałem się 50-150m za drugim zawodnikiem z mojej kategorii, ale niespodziewany dla mnie długi podbieg spowodował, że spękałem i przechodziłem do marszu (czego nie czynił mój rywal). Mimo, że delikatnie odpuściłem, co widać na wykresie tętna, to przed metą wyprzedziłem jeszcze 2 inne osoby.
Na kilometr przed metą, na kamienistym zbiegu, przewróciłem się i rozbiłem kolano, a przy upadku złapał mnie jeszcze silny skurcz łydki. Pozbierałem się w kilkanaście sekund i już nieco wolniej dotarłem do mety broniąc wywalczonej wcześniej pozycji.
To był dla mnie bardzo wyczerpujący bieg, na trasie były chwile zniechęcenia, ale do 13 km trzymałem bardzo wysoką intensywność goniąc rywala. Jednak na ostatnim podbiegu głowa i ciało nie wytrzymały. Jestem nieco zdołowany po tym starcie, bo gołym okiem widać jaki aktualnie jestem słaby.
Dziś zdarte i rozcięte kolano jest już przyschnięte, powinno szybko się zagoić.
Ten start traktowałem jako bardzo mocny trening, jednak zastanawiam się, czy nie za mocny, bo kilka dni będę go regenerować. Myślę, że jako trening lepsze są starty na dystansach do 10 km.
(fot. Marcin Gidaszewski)
Tydzień - 52,6 km. Trochę mało, ale tak wyszło z powodu startu.
Przed treningiem oceniałem swoje aktualne tempo progowe na 4:05–4:10 i trafiłem.
To była wersja progów z typowego tygodnia startowego, a więc niby łatwa (w wykonaniu już nie tak bardzo).
Środa (3.07) - 10 km BS, 5:14.
Pierwszy raz ubrałem nowe buty - Adidas SolarBoost. Bardzo toporne w porównaniu z Saucony Freedom ISO, w których ostatnio biegałem, Może się uleżą i polubię je.
Czwartek (4.07) - 8 km BS, 5:39.
Bieg bardzo spokojny.
Sobota (6.07) - zawody - 9. Bieg na Jawornik, Złoty Stok. Czas 1:41:24, 3. miejsce w M50 i 19. w open na 145 finiszujących. HR 168/176, rytm 174.
Jeden z trudniejszych dla mnie biegów. Ciepły, słoneczny dzień. Dystans ok. 20 km, długie i męczące podbiegi ze szczytem na 11 km, a potem zbieg z ostatnim podbiegiem na 13 km, gdzie już nie miałem sił i umierałem. Do tego momentu trzymałem się 50-150m za drugim zawodnikiem z mojej kategorii, ale niespodziewany dla mnie długi podbieg spowodował, że spękałem i przechodziłem do marszu (czego nie czynił mój rywal). Mimo, że delikatnie odpuściłem, co widać na wykresie tętna, to przed metą wyprzedziłem jeszcze 2 inne osoby.
Na kilometr przed metą, na kamienistym zbiegu, przewróciłem się i rozbiłem kolano, a przy upadku złapał mnie jeszcze silny skurcz łydki. Pozbierałem się w kilkanaście sekund i już nieco wolniej dotarłem do mety broniąc wywalczonej wcześniej pozycji.
To był dla mnie bardzo wyczerpujący bieg, na trasie były chwile zniechęcenia, ale do 13 km trzymałem bardzo wysoką intensywność goniąc rywala. Jednak na ostatnim podbiegu głowa i ciało nie wytrzymały. Jestem nieco zdołowany po tym starcie, bo gołym okiem widać jaki aktualnie jestem słaby.
Dziś zdarte i rozcięte kolano jest już przyschnięte, powinno szybko się zagoić.
Ten start traktowałem jako bardzo mocny trening, jednak zastanawiam się, czy nie za mocny, bo kilka dni będę go regenerować. Myślę, że jako trening lepsze są starty na dystansach do 10 km.
(fot. Marcin Gidaszewski)
Tydzień - 52,6 km. Trochę mało, ale tak wyszło z powodu startu.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (8.07) - 7 km BS, 5:29, HR 129/153.
Zakwasy i lekko bolące/ciągnące kolano po zawodach, Poza tym OK.
Wtorek (9.07) - 11,6 km BS (las), 5:32, HR 130/153.
Środa (10.07) - 12,1 km BS, 5:00, HR 134/152.
Lekko narastający BS.
Piątek (12.07) - BS + 5 km TM (4:23, HR 157/163) + BS. Łącznie 13,7 km, 4:44, HR 147/164.
Ciągły dla ubogich. 5 km aktualnego tempa maratońskiego na dobry początek.
Dobre warunki i dobry bieg. Trochę krótki odcinek, żeby wyciągać daleko idące wnioski, ale oceniam, że moje aktualne tempo maratońskie to 4:25.
Założyłem pas piersiowy, ale nie zadziałał (rozładowana bateria), dlatego pomiar optyczny z zegarka.
Sobota (13.07) - 10 km BS, 5:15, HR 131/142.
Niedziela (14.07) - 20 km BD (las), 5:33, HR 136/149.
Bieg długi z kolegą.
Tydzień - 74 km, 5:15.
Największy kilometraż od kwietniowego maratonu. Można by powiedzieć, że rozkręcam sięy.
Od paru tygodni odczuwam lekki ból w lewym kolanie i wszystko wskazuje na to, że to gęsia stopka. Ból nasila się ze wzrostem obciążeń i miałem już tak w ostatnich latach. Muszę wybrać ze trzy ćwiczenia i trochę nad tym popracować.
Zerknąłem do tabel Danielsa i wydaje mi się, że aktualnie mogę być na poziomie VDOT 51. Na koniec sierpnia chcę biegać tempa wg VDOT 53, a we wrześniu 54, natomiast październik do startu to VDOT 55. Rozmarzyłem się...
W najbliższą niedzielę wystartuję w lokalnym biegu na dystansie 5,5 km, nie powinno zaszkodzić.
Zakwasy i lekko bolące/ciągnące kolano po zawodach, Poza tym OK.
Wtorek (9.07) - 11,6 km BS (las), 5:32, HR 130/153.
Środa (10.07) - 12,1 km BS, 5:00, HR 134/152.
Lekko narastający BS.
Piątek (12.07) - BS + 5 km TM (4:23, HR 157/163) + BS. Łącznie 13,7 km, 4:44, HR 147/164.
Ciągły dla ubogich. 5 km aktualnego tempa maratońskiego na dobry początek.
Dobre warunki i dobry bieg. Trochę krótki odcinek, żeby wyciągać daleko idące wnioski, ale oceniam, że moje aktualne tempo maratońskie to 4:25.
Założyłem pas piersiowy, ale nie zadziałał (rozładowana bateria), dlatego pomiar optyczny z zegarka.
Sobota (13.07) - 10 km BS, 5:15, HR 131/142.
Niedziela (14.07) - 20 km BD (las), 5:33, HR 136/149.
Bieg długi z kolegą.
Tydzień - 74 km, 5:15.
Największy kilometraż od kwietniowego maratonu. Można by powiedzieć, że rozkręcam sięy.
Od paru tygodni odczuwam lekki ból w lewym kolanie i wszystko wskazuje na to, że to gęsia stopka. Ból nasila się ze wzrostem obciążeń i miałem już tak w ostatnich latach. Muszę wybrać ze trzy ćwiczenia i trochę nad tym popracować.
Zerknąłem do tabel Danielsa i wydaje mi się, że aktualnie mogę być na poziomie VDOT 51. Na koniec sierpnia chcę biegać tempa wg VDOT 53, a we wrześniu 54, natomiast październik do startu to VDOT 55. Rozmarzyłem się...
W najbliższą niedzielę wystartuję w lokalnym biegu na dystansie 5,5 km, nie powinno zaszkodzić.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Nie chce mi się pisać, jestem lekko podłamany po dzisiejszych zawodach, ale po kolei.
Poniedziałek (15.07) - 12 km BS, 5:00.
Czwartek (18.07) - I 6x600, p. 2min, I=3:45. Całość 14,6 km, 4:45, HR 149/176.
Krótkie interwały, w założeniu tempem 3:45 i tak średnio wyszły. Ostatni odcinek wszedł już bardzo ciężko.
Trening zrobiony tak trochę pod niedzielne zawody na 5,5 km.
Piątek (19.07) - 12 km BS, 5:00, HR 140/154.
Niedziela (21.07) - zawody - IV Bieg Szlakiem Wielkiej Niedźwiedzicy (Wińsko). Dystans wg GPS 5,26 km, czas 22:00. HR 170/177, rytm 185.
Zawody kameralne, około 70 startujących.
To była chyba moja pierwsza piątka na zawodach. Trasa o mieszanej nawierzchni (asfaltu najwięcej, ale był też bruk i szuter), kręta i lekko pagórkowata. Pogoda słaba - ciepło i duszno.
Przed biegiem zakładałem, że realne będzie utrzymanie średniego tempa ok. 4:00, bo przecież to "tylko" piątka. Okazało się, że średnie tempo wyszło 4:11. Pierwszy kilometr to lekki zbieg i względny komfort, ale już od drugiego kilometra aż do samej mety był duży dyskomfort i walka o utrzymanie motywacji by cierpieć i nie poddawać się. Po trzecim kilometrze sytuacja wyklarowała się - najbliższych zawodników miałem sporo za sobą i przed sobą. Biegłem sam i nie walczyłem już o pozycję, a pilnowałem jedynie, aby tętno nie spadło poniżej 170 uderzeń (słabłem, więc tempo ogólnie spadało i wahało się z powodu ukształtowania trasy). Na mecie poczułem wielką ulgę, że to już koniec biegu.
Podsumowując był to koszmarny bieg, brakowało płuc i siły w nogach. Chyba też nie nadaję się na tak krótkie dystanse.
Tydzień - 44 km. Bardzo mało.
Nie wiem co się dzieje, że tak ciężko mi się biega i tak trudno wrócić do przyzwoitej formy. Nie ma wyraźnego progresu i jest mała załamka...
Maratom w Poznaniu coraz bliżej, a ja jestem w czarnej dupie i mam wątpliwości czy dam radę odpowiednio się przygotować.
Poniedziałek (15.07) - 12 km BS, 5:00.
Czwartek (18.07) - I 6x600, p. 2min, I=3:45. Całość 14,6 km, 4:45, HR 149/176.
Krótkie interwały, w założeniu tempem 3:45 i tak średnio wyszły. Ostatni odcinek wszedł już bardzo ciężko.
Trening zrobiony tak trochę pod niedzielne zawody na 5,5 km.
Piątek (19.07) - 12 km BS, 5:00, HR 140/154.
Niedziela (21.07) - zawody - IV Bieg Szlakiem Wielkiej Niedźwiedzicy (Wińsko). Dystans wg GPS 5,26 km, czas 22:00. HR 170/177, rytm 185.
Zawody kameralne, około 70 startujących.
To była chyba moja pierwsza piątka na zawodach. Trasa o mieszanej nawierzchni (asfaltu najwięcej, ale był też bruk i szuter), kręta i lekko pagórkowata. Pogoda słaba - ciepło i duszno.
Przed biegiem zakładałem, że realne będzie utrzymanie średniego tempa ok. 4:00, bo przecież to "tylko" piątka. Okazało się, że średnie tempo wyszło 4:11. Pierwszy kilometr to lekki zbieg i względny komfort, ale już od drugiego kilometra aż do samej mety był duży dyskomfort i walka o utrzymanie motywacji by cierpieć i nie poddawać się. Po trzecim kilometrze sytuacja wyklarowała się - najbliższych zawodników miałem sporo za sobą i przed sobą. Biegłem sam i nie walczyłem już o pozycję, a pilnowałem jedynie, aby tętno nie spadło poniżej 170 uderzeń (słabłem, więc tempo ogólnie spadało i wahało się z powodu ukształtowania trasy). Na mecie poczułem wielką ulgę, że to już koniec biegu.
Podsumowując był to koszmarny bieg, brakowało płuc i siły w nogach. Chyba też nie nadaję się na tak krótkie dystanse.
Tydzień - 44 km. Bardzo mało.
Nie wiem co się dzieje, że tak ciężko mi się biega i tak trudno wrócić do przyzwoitej formy. Nie ma wyraźnego progresu i jest mała załamka...
Maratom w Poznaniu coraz bliżej, a ja jestem w czarnej dupie i mam wątpliwości czy dam radę odpowiednio się przygotować.