Kanas78-wydyszeć w maju 2014 nowy PB na dychę
Moderator: infernal
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
16.05 Środa
Trening: Trening interwałowy: 5'blue,1'yellow,1'green,1'yellow,1'green,1'yellow
2'blue,1'yellow,1'green,1'yellow,1'green,1'yellow
2'blue,1'yellow,1'green,1'yellow,1'green,1'yellow i 5'blue na koniec
Wykonanie: 78%
Dystans: 4.78 km
Po tej koszmarnej niedzieli miałam tak zakwaszone nogi, że nie było sensu wychodzić na interwały we wtorek, to poszłam w środę. Odpuściłam sobie wiadukty. Poszłam na starą trasę. Na początku nogi wyły, ale później w sumie było ok. Chyba wolę biegać przed pracą. Mam teraz taki stres, że po pracy jestem totalnie wypruta ze wszystkiego, tak zmęczona psychicznie, że nie mam siły biegać-niech TO się już skończy...już niedługo.
17.05 Czwartek
Trening: 5' blue, 10' green, 5' yellow, 10' blue
Wykonanie: 85%
Dystans: 4.86km
Ponieważ po pracy nie mam siły na bieganie, a po południu chciałabym jeszcze zrobić ćwiczenia siłowe, wstałam raniutko (4:50), wypiłam kawkę i poszłam pośmigać. To była dobra decyzja, (zero samochodów, gapiów) choć wiało cholernie, momentami wręcz zatrzymywało, to trening uważam za udany. Do tego cholernego wiatru chyba już się przyzwyczaiłam i jest mi wszystko jedno, czy wieje, czy nie wieje
Głównym moim celem było nie spuchnąć dziś podczas 5-minutowego yellow. I udało się. Baaardzo fajnie mi się biegło.. więc postęp jest. Niedługo sprawdzę, czy potrafię trochę dłużej utrzymać to yellow-bo taki trening mi się szykuje.
Odezwę się w sobotę-zdam relację z naszego biegu na szczyt Rondo1-czyli na 37 piętro.
A tak z innej beczki-nie wiecie, co się dzieje z Wiśnią?
Ahoj!
Trening: Trening interwałowy: 5'blue,1'yellow,1'green,1'yellow,1'green,1'yellow
2'blue,1'yellow,1'green,1'yellow,1'green,1'yellow
2'blue,1'yellow,1'green,1'yellow,1'green,1'yellow i 5'blue na koniec
Wykonanie: 78%
Dystans: 4.78 km
Po tej koszmarnej niedzieli miałam tak zakwaszone nogi, że nie było sensu wychodzić na interwały we wtorek, to poszłam w środę. Odpuściłam sobie wiadukty. Poszłam na starą trasę. Na początku nogi wyły, ale później w sumie było ok. Chyba wolę biegać przed pracą. Mam teraz taki stres, że po pracy jestem totalnie wypruta ze wszystkiego, tak zmęczona psychicznie, że nie mam siły biegać-niech TO się już skończy...już niedługo.
17.05 Czwartek
Trening: 5' blue, 10' green, 5' yellow, 10' blue
Wykonanie: 85%
Dystans: 4.86km
Ponieważ po pracy nie mam siły na bieganie, a po południu chciałabym jeszcze zrobić ćwiczenia siłowe, wstałam raniutko (4:50), wypiłam kawkę i poszłam pośmigać. To była dobra decyzja, (zero samochodów, gapiów) choć wiało cholernie, momentami wręcz zatrzymywało, to trening uważam za udany. Do tego cholernego wiatru chyba już się przyzwyczaiłam i jest mi wszystko jedno, czy wieje, czy nie wieje
Głównym moim celem było nie spuchnąć dziś podczas 5-minutowego yellow. I udało się. Baaardzo fajnie mi się biegło.. więc postęp jest. Niedługo sprawdzę, czy potrafię trochę dłużej utrzymać to yellow-bo taki trening mi się szykuje.
Odezwę się w sobotę-zdam relację z naszego biegu na szczyt Rondo1-czyli na 37 piętro.
A tak z innej beczki-nie wiecie, co się dzieje z Wiśnią?
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
ZAWODY: BIEG NA SZCZYT RONDO I Czyli na 37 piętro
Nie mogło się odbyć bez emocji, czyli PKP nie zawiodło i tym razem wywiozło mnie nie do Warszawy Centralnej, tj było na bilecie i na rozkładzie, tylko do Warszawy Gdańskiej.. o czym dowiedziałam się w Koluszkach... więc stres, czy dojedziemy na czas towarzyszył nam prawie do samego końca.
Dotarłam na miejsce dosyć szybko, na miejscu profesjonalna organizacja, "wypasiony" pakiet startowy w postaci technicznych koszulek reeboka (damska, męska); nowy napój isostara (bardzo dobry), do tego na mecie woda i medal i jakieś coś w saszetce isostara na "po treningu" ale nie wiem, o co chodzi
Wielki telebim z wynikami z relacją na żywo, z trasy, z mety, start odbywał się wyjątkowo sprawnie. W sumie kobiet było niewiele, przekrój od "wybieganych" do fest bab.
Na 59 kobiet byłam 30, klatka lewoskrętna, stopnie schodów wyższe niż w tradycyjnej klatce schodowej, ale jakoś się nie odczuło tych 37 pięter. Ciekawe doświadczenie, pozytytwne emocje, na mecie udzieliłam wywiadu
Na każdym piętrze Pokojowy Patrol gotowy udzielać pomoc każdemu, który padnie na trasie.
Poniżej zdjęcia:
Nie mogło się odbyć bez emocji, czyli PKP nie zawiodło i tym razem wywiozło mnie nie do Warszawy Centralnej, tj było na bilecie i na rozkładzie, tylko do Warszawy Gdańskiej.. o czym dowiedziałam się w Koluszkach... więc stres, czy dojedziemy na czas towarzyszył nam prawie do samego końca.
Dotarłam na miejsce dosyć szybko, na miejscu profesjonalna organizacja, "wypasiony" pakiet startowy w postaci technicznych koszulek reeboka (damska, męska); nowy napój isostara (bardzo dobry), do tego na mecie woda i medal i jakieś coś w saszetce isostara na "po treningu" ale nie wiem, o co chodzi
Wielki telebim z wynikami z relacją na żywo, z trasy, z mety, start odbywał się wyjątkowo sprawnie. W sumie kobiet było niewiele, przekrój od "wybieganych" do fest bab.
Na 59 kobiet byłam 30, klatka lewoskrętna, stopnie schodów wyższe niż w tradycyjnej klatce schodowej, ale jakoś się nie odczuło tych 37 pięter. Ciekawe doświadczenie, pozytytwne emocje, na mecie udzieliłam wywiadu
Na każdym piętrze Pokojowy Patrol gotowy udzielać pomoc każdemu, który padnie na trasie.
Poniżej zdjęcia:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Trening: 10' blue, 60' green, 10' blue
Wykonanie: 86%
Dystans: 12.07km
Pobudka: 5:30. Mała kawka i na trening go go go! Pogoda..piękna..niebo błękitne jak w Kalifornii, śpiew skowronków, słowików, piękne okoliczności przyrody. Delikatny, chłodny wiaterek.. nic, tylko biec, biec i biec. Dziś w towarzystwie Wolfika-wieczorem został otejpowany i dziś postanowił zrobić rozruch po roztrenowaniu.
Było po prostu cudnie...bo wieś ma swój niepowtarzalny urok. Tylko okoliczne burki wkurzały a jeden wyjątkowo się do nas "przyczepił" i nie chciał odpuścić. A przy okazji miałam możliwość poznać tego burka, który kiedyś ugryzł Wolfa.
Gadułę wyłączyłam, podawał tylko średni czas co kilometr. No w takim towarzystwie, w takim pięknym otoczeniu, to ja rozumiem
Ech, co tu gadać, to po prostu trzeba przeżyć!
Ahoj!
Wykonanie: 86%
Dystans: 12.07km
Pobudka: 5:30. Mała kawka i na trening go go go! Pogoda..piękna..niebo błękitne jak w Kalifornii, śpiew skowronków, słowików, piękne okoliczności przyrody. Delikatny, chłodny wiaterek.. nic, tylko biec, biec i biec. Dziś w towarzystwie Wolfika-wieczorem został otejpowany i dziś postanowił zrobić rozruch po roztrenowaniu.
Było po prostu cudnie...bo wieś ma swój niepowtarzalny urok. Tylko okoliczne burki wkurzały a jeden wyjątkowo się do nas "przyczepił" i nie chciał odpuścić. A przy okazji miałam możliwość poznać tego burka, który kiedyś ugryzł Wolfa.
Gadułę wyłączyłam, podawał tylko średni czas co kilometr. No w takim towarzystwie, w takim pięknym otoczeniu, to ja rozumiem
Ech, co tu gadać, to po prostu trzeba przeżyć!
Ahoj!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Trening: 11' 05sek w blue, naprzemienne interwały 25sek w red z 1'05sek w blue po 10razy i schłodzenie 10' blue /łącznie 35minut biegu/
Wykonanie: 72%
Dystans: 5,47km
Pobudka: 4:30. Chyba totalnie mi odbiło na stare lata-wstawać o takiej porze żeby iść pobiegać! Ale zanim się obudziłam, zanim wypiłam kawę itd itp. Sam trening oczywiście bardzo przyjemny, wiadomo-o tej porze żywego ducha. Dopiero jak wracałam, to spotkałam dwóch biegaczy. Oczywiście starałam się "liznąć" trochę strefy red, ale co się rozpędziłam, to już trzeba było zwalniać do blue. No ale pierwszy raz miałam tego typu "przeplatankę", więc pierwsze koty za płoty!
Spadam szykować się do pracy.
Ahoj!
Wykonanie: 72%
Dystans: 5,47km
Pobudka: 4:30. Chyba totalnie mi odbiło na stare lata-wstawać o takiej porze żeby iść pobiegać! Ale zanim się obudziłam, zanim wypiłam kawę itd itp. Sam trening oczywiście bardzo przyjemny, wiadomo-o tej porze żywego ducha. Dopiero jak wracałam, to spotkałam dwóch biegaczy. Oczywiście starałam się "liznąć" trochę strefy red, ale co się rozpędziłam, to już trzeba było zwalniać do blue. No ale pierwszy raz miałam tego typu "przeplatankę", więc pierwsze koty za płoty!
Spadam szykować się do pracy.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Trening: 5' blue, 15' green, 20' yellow, 10' blue
Wykonanie: 86%
Dystans: 7,83km
Nastawiłam budzik na 4rano. Plan był pobiegać przed pracą. Nie wiem, ponoć budzik dzwonił... tak czy siak, zaspałam na bieganie poranne. Idąc do pracy już żałowałam, że nie słyszałam tego budzika-był cudowny chłodek i delikatny wiaterek-pogoda wymarzona na bieganie. No ale trudno, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
A po południu miało być chłodniej, ale nie było. Ożesz k*wa jego mać! Słońce piekło prosto w ryjek, wiatr duuł, że mało czapeczki mi nie zerwał z głowy, momentami zatrzymywał w biegu. Wiedziałam, że choćbym się zesrała (niczym święty Mikołaj w Wigilijny wieczór), to nie zrobię za wiele w yellow-a było tego na dziś 20 minut. Zresztą w pracy czułam dość mocno lędźwiowy odcinek kręgosłupa-ta praca biurowa mnie zabije. No.
A wgl to jakie miałam ciężkie nogi na początku-jak z ołowiu! Nie bolały, nic się nie działo i wyszło w trakcie biegu, że jednak bolą... WTF??
Tak że bardzo szybko z tego yellow przeszłam do green i innych dostępnych opcji, a momentami to już czułam taki wqrw... że miałam ochotę wrócić do domu. Z dwojga złego wybrałam dobiegnięcie do końca treningu. Ostatnią minutę w blue przeszłam w marsz. Auuu! Zawyła moja lewa rzepka w kolanie. A w domu po zdjęciu butków drugie auuu! Zawyła prawa kość piętowa. WTF II.
Nie wiem, czy obniżać to yellow, czy nie obniżać. Ładnie wychodzi mi na interwałach, ale te 15-20 minutowe serie mnie rozwalają. Biegaczka ze mnie pełną gębą
A tak z innej beczki. Wczoraj wieczorem poszłam po lody bakaliowe. Stoję sobie w kolejce z tymi lodami (ubrana byłam w koszulkę z biegu na rondo) i laska stojąca za mną w kolejce mówi do chłopaka patrząc na te moje lody: "Fajna promocja z algidy, ale cholera, tyyyle kalorii...". Obróciłam się do nich delikatnie, wyprostowałam, popaczyli na moją koszulkę.. ich miny: bezcenne
Taka ze mnie biegaczka, a co!
A sobotę słynny Bieg Piotrkowską z Wolfikiem-biegniemy nie po życiówki tylko rekreacyjnie, razem, dla zabawy, radości wspólnego biegania. Właśnie mnie przed chwilą Wolf uświadomił, że na tym biegu są jakieś limity jeśli chodzi o międzyczasy. Trudno. My biegniemy dla samej radochy. Kto nam zabroni
Ahoj!
Wykonanie: 86%
Dystans: 7,83km
Nastawiłam budzik na 4rano. Plan był pobiegać przed pracą. Nie wiem, ponoć budzik dzwonił... tak czy siak, zaspałam na bieganie poranne. Idąc do pracy już żałowałam, że nie słyszałam tego budzika-był cudowny chłodek i delikatny wiaterek-pogoda wymarzona na bieganie. No ale trudno, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
A po południu miało być chłodniej, ale nie było. Ożesz k*wa jego mać! Słońce piekło prosto w ryjek, wiatr duuł, że mało czapeczki mi nie zerwał z głowy, momentami zatrzymywał w biegu. Wiedziałam, że choćbym się zesrała (niczym święty Mikołaj w Wigilijny wieczór), to nie zrobię za wiele w yellow-a było tego na dziś 20 minut. Zresztą w pracy czułam dość mocno lędźwiowy odcinek kręgosłupa-ta praca biurowa mnie zabije. No.
A wgl to jakie miałam ciężkie nogi na początku-jak z ołowiu! Nie bolały, nic się nie działo i wyszło w trakcie biegu, że jednak bolą... WTF??
Tak że bardzo szybko z tego yellow przeszłam do green i innych dostępnych opcji, a momentami to już czułam taki wqrw... że miałam ochotę wrócić do domu. Z dwojga złego wybrałam dobiegnięcie do końca treningu. Ostatnią minutę w blue przeszłam w marsz. Auuu! Zawyła moja lewa rzepka w kolanie. A w domu po zdjęciu butków drugie auuu! Zawyła prawa kość piętowa. WTF II.
Nie wiem, czy obniżać to yellow, czy nie obniżać. Ładnie wychodzi mi na interwałach, ale te 15-20 minutowe serie mnie rozwalają. Biegaczka ze mnie pełną gębą
A tak z innej beczki. Wczoraj wieczorem poszłam po lody bakaliowe. Stoję sobie w kolejce z tymi lodami (ubrana byłam w koszulkę z biegu na rondo) i laska stojąca za mną w kolejce mówi do chłopaka patrząc na te moje lody: "Fajna promocja z algidy, ale cholera, tyyyle kalorii...". Obróciłam się do nich delikatnie, wyprostowałam, popaczyli na moją koszulkę.. ich miny: bezcenne
Taka ze mnie biegaczka, a co!
A sobotę słynny Bieg Piotrkowską z Wolfikiem-biegniemy nie po życiówki tylko rekreacyjnie, razem, dla zabawy, radości wspólnego biegania. Właśnie mnie przed chwilą Wolf uświadomił, że na tym biegu są jakieś limity jeśli chodzi o międzyczasy. Trudno. My biegniemy dla samej radochy. Kto nam zabroni
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Zawody: 10 bieg Ulicą Piotrkowską
Dystans: 10km
Czas: 00:56:54
Po grillu, którego sponsorem był browar Starovar pojechaliśmy do Manufaktury. Nastawienie było czysto zabawowe, w sumie chodziło o zrobienie treningu (ja miałam dziś 5' blue, 30' green, 20' yellow, 10' blue).
Niektórzy rozgrzewali się już 40minut przed startem-ta opcja nas nie dotyczyła, więc chodziliśmy obserwując biegaczy, a Wolfik w międzyczasie pstrykał foty. Fotka z mistrzem drugiego planu-bezcenna
Nie chciało nam się oj jak bardzo się nie chciało... obiad, mimo, że zjedzony odpowiednio wcześniej, leżał na żołądkach-wiatr wiał, słońce gdzieniegdzie prażyło.
Ustawiliśmy się na końcu stawki i ruszyliśmy.
Wbrew pozorom, to nie był łatwy bieg, bo Łódź nie jest płaska, trochę kostki brukowej, na agrafce w jedną stronę wiatr wiał prosto w twarz, a w drugą słońce konkretnie przypiekało. Wolfik ładnie mnie dziś pociągnął w yellow i muszę przyznać, że to jak do tej pory to było moje najlepsze treningowe yellow- co prawda pod koniec trochę spuchłam, bo na dodatek przed metą były jeszcze dwa konkretne podbiegi, ale i tak jestem z siebie bardzo zadowolona. Zresztą nie biegłam na czas czy na jakąś życiówkę. W sumie wyszła życiówka, a finisz TU
Ogólnie impreza bardzo udana, profesjonalnie przygotowana, bardzo ładne medale pamiątkowe. Kilka fotek poniżej.
Ahoj!
Dystans: 10km
Czas: 00:56:54
Po grillu, którego sponsorem był browar Starovar pojechaliśmy do Manufaktury. Nastawienie było czysto zabawowe, w sumie chodziło o zrobienie treningu (ja miałam dziś 5' blue, 30' green, 20' yellow, 10' blue).
Niektórzy rozgrzewali się już 40minut przed startem-ta opcja nas nie dotyczyła, więc chodziliśmy obserwując biegaczy, a Wolfik w międzyczasie pstrykał foty. Fotka z mistrzem drugiego planu-bezcenna
Nie chciało nam się oj jak bardzo się nie chciało... obiad, mimo, że zjedzony odpowiednio wcześniej, leżał na żołądkach-wiatr wiał, słońce gdzieniegdzie prażyło.
Ustawiliśmy się na końcu stawki i ruszyliśmy.
Wbrew pozorom, to nie był łatwy bieg, bo Łódź nie jest płaska, trochę kostki brukowej, na agrafce w jedną stronę wiatr wiał prosto w twarz, a w drugą słońce konkretnie przypiekało. Wolfik ładnie mnie dziś pociągnął w yellow i muszę przyznać, że to jak do tej pory to było moje najlepsze treningowe yellow- co prawda pod koniec trochę spuchłam, bo na dodatek przed metą były jeszcze dwa konkretne podbiegi, ale i tak jestem z siebie bardzo zadowolona. Zresztą nie biegłam na czas czy na jakąś życiówkę. W sumie wyszła życiówka, a finisz TU
Ogólnie impreza bardzo udana, profesjonalnie przygotowana, bardzo ładne medale pamiątkowe. Kilka fotek poniżej.
Ahoj!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Ostatnio zmieniony 26 maja 2012, 22:46 przez Kanas78, łącznie zmieniany 3 razy.
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
27.05 Niedziela
Miało być 30 minutowe bieganie, ale wyszłam z Wolfikiem na rolki w ramach cross trainingu. Ale to nie był mój dzień. Ból kręgosłupa, ból kolan, kostki... ból tych mięśni ud, które w bieganiu nie biorą udziału. Dotrwałam do nędznej dyszki i poczłapałam do domu. Matko, jak ja kiedyś na tych rolkach zrobiłam maraton i to jeszcze poniżej 2godzin?
A po południu poszliśmy na deser do pobliskiej lodziarni-gdzie zjadłam przepyszneeego gofra z bitą śmietaną-był boski!! Uwielbiam bitą śmietanę-a ta jest wyjątkowo puszysta, śmietankowa i nie jest słodka.
29.05 Wtorek
Trening: 5' blue, 30' green, 5' blue
Wykonanie: 94%
Dystans: 6.32km
Łojacie, ależ była duchota! Wrocławskie klimaty zawsze, kiedy jest taka pogoda otuchy dodaje mi myśl o Kachicie, dla której takie parnoty to pestka. I tylko zerkałam na czyhającą nawałnicę modląc się, żeby mnie nie dopadła. Parno, duszno, dzikie zrywy wiatru. I moje nogi. Nie wiem, jest taka dziwna zależność-zawsze na początku treningu bolą mnie nogi, zanim je "rozbujam" i mam taką dziwną sztywność mięśni (głównie łydek-czy to kolejny objaw starości?). Jakby krew w nich była taka strasznie gęsta i dopiero w trakcie truchtania rozrzedzała się. Nie umiem tego inaczej opisać-bo tak-po biegu nie boli mnie nic-aż do początku kolejnego treningu.
Nie był to lajtowy bieg. Na parę minut przed końcem dopadła mnie ulewa.. ale to było przyjemne... bo przechodziłam już do schładzania i ten zimny deszczyk cudownie chłodził rozgrzane ciało....
Ahoj!
Edit: może ktoś popaczy? viewtopic.php?f=2&t=28502
Miało być 30 minutowe bieganie, ale wyszłam z Wolfikiem na rolki w ramach cross trainingu. Ale to nie był mój dzień. Ból kręgosłupa, ból kolan, kostki... ból tych mięśni ud, które w bieganiu nie biorą udziału. Dotrwałam do nędznej dyszki i poczłapałam do domu. Matko, jak ja kiedyś na tych rolkach zrobiłam maraton i to jeszcze poniżej 2godzin?
A po południu poszliśmy na deser do pobliskiej lodziarni-gdzie zjadłam przepyszneeego gofra z bitą śmietaną-był boski!! Uwielbiam bitą śmietanę-a ta jest wyjątkowo puszysta, śmietankowa i nie jest słodka.
29.05 Wtorek
Trening: 5' blue, 30' green, 5' blue
Wykonanie: 94%
Dystans: 6.32km
Łojacie, ależ była duchota! Wrocławskie klimaty zawsze, kiedy jest taka pogoda otuchy dodaje mi myśl o Kachicie, dla której takie parnoty to pestka. I tylko zerkałam na czyhającą nawałnicę modląc się, żeby mnie nie dopadła. Parno, duszno, dzikie zrywy wiatru. I moje nogi. Nie wiem, jest taka dziwna zależność-zawsze na początku treningu bolą mnie nogi, zanim je "rozbujam" i mam taką dziwną sztywność mięśni (głównie łydek-czy to kolejny objaw starości?). Jakby krew w nich była taka strasznie gęsta i dopiero w trakcie truchtania rozrzedzała się. Nie umiem tego inaczej opisać-bo tak-po biegu nie boli mnie nic-aż do początku kolejnego treningu.
Nie był to lajtowy bieg. Na parę minut przed końcem dopadła mnie ulewa.. ale to było przyjemne... bo przechodziłam już do schładzania i ten zimny deszczyk cudownie chłodził rozgrzane ciało....
Ahoj!
Edit: może ktoś popaczy? viewtopic.php?f=2&t=28502
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Prośba WolfTeamu:
Biorę udział w konkursie na biegową fotkę (cynk od Kachity-dzięki!)
Tym samym proszę o zagłosowanie na dwa zdjęcia. Niestety aby zagłosować musicie
się zalogować do serwisu na stronie:
www.maratonypolskie.pl
Jeśli będziecie już zalogowani i będziecie chcieli oddać na mnie głos to proszę o zagłosowanie na te fotki:
http://www.maratonypolskie.pl/foto/_kon ... 5_1705.jpg
http://www.maratonypolskie.pl/foto/_kon ... 5_1763.jpg
Dziękuję
Biorę udział w konkursie na biegową fotkę (cynk od Kachity-dzięki!)
Tym samym proszę o zagłosowanie na dwa zdjęcia. Niestety aby zagłosować musicie
się zalogować do serwisu na stronie:
www.maratonypolskie.pl
Jeśli będziecie już zalogowani i będziecie chcieli oddać na mnie głos to proszę o zagłosowanie na te fotki:
http://www.maratonypolskie.pl/foto/_kon ... 5_1705.jpg
http://www.maratonypolskie.pl/foto/_kon ... 5_1763.jpg
Dziękuję
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
30.05 Środa
Z ćwiczeń siłowych zdołałam tylko przeprowadzić kledziki i mięśnie kręgosłupa-brakło godzin w dobie na wszystko, jeszcze fryzjer przed wyjazdem (a ja nienawidzę chodzić do fryzjera i zwlekam z tym do ostateczności, kiedy przestaję już przypominać człowieka, a zaczynam przypominać psa-wodołaza); dodatkowo praca do 17. No ale lepszy rydz, niż nic
A w ogóle to fryzjerka powiedziała, żebym skorzystała ze sposobności, że mam niefarbowane włosy i zrobiła sobie takie badanie-analiza pierwiastkowa włosa. Ponoć wyłażą na nim wszelkie niedobory, jakie ma organizm na różne składniki oraz czego w człowieku jest za dużo.. hmmm ciekawe
31.05
Trening: 5' blue, 15' green, 25' yellow, 10' blue
Wykonanie: 83%
Dystans: 9.01km
Ech, syf z gilem, czyli błądzenie po yellow niczym ćma. Tradycyjnie kolka w okolicach przepony, jakiś taki wkurw po którejśtam minucie na przeklęty wiatr i generalnie-no nie, to yellow mnie zabije! Powiem szczerze-nienawidzę biegania, kiedy wiem, że muszę zrobić to zasrane yellow
Nie wiem, jak ja zrobiłam zeszły trening tak długo w tej strefie. No nic. Jak przeszłam w marsz po biegu, to lewe kolano zabolało tak, jakby ktoś chciał je wyrwać z nogi... mam nadzieję, że nie dobiję tego kolana na wyjeździe... (wiem, czego mu brakuje-kolagen w torebce stawowej się skończył i kolano strasznie trzeszczy... domaga się kolejnej dawki). A zastrzyki do najtańszych nie należą.
Teraz już jestem spakowana w 2/3, bo już jutro wieczorem (nareszcie!!!! matko, jak się cieszę!!! ) wybywamy z Wolfikiem w Karkonosze na swój własny tygodniowy obóz biegowy-szczegółowa relacja po powrocie
Więc żegnam się z Państwem na dni około 9.
A! Bym zapomniała! W biegu Piotrkowską był konkurs foto na najlepsze zdjęcie-i fota "Mistrz drugiego planu" zajęła drugie miejsce-wygrałam pena 4GB. Juhuu (cieszę się, bo nigdy nic nie wygrałam w żadnym konkursie). Za miejsce pierwsze był bon wartości 300zeta na zakupy w Manu.
No to dozoba!
Ahoj!
Z ćwiczeń siłowych zdołałam tylko przeprowadzić kledziki i mięśnie kręgosłupa-brakło godzin w dobie na wszystko, jeszcze fryzjer przed wyjazdem (a ja nienawidzę chodzić do fryzjera i zwlekam z tym do ostateczności, kiedy przestaję już przypominać człowieka, a zaczynam przypominać psa-wodołaza); dodatkowo praca do 17. No ale lepszy rydz, niż nic
A w ogóle to fryzjerka powiedziała, żebym skorzystała ze sposobności, że mam niefarbowane włosy i zrobiła sobie takie badanie-analiza pierwiastkowa włosa. Ponoć wyłażą na nim wszelkie niedobory, jakie ma organizm na różne składniki oraz czego w człowieku jest za dużo.. hmmm ciekawe
31.05
Trening: 5' blue, 15' green, 25' yellow, 10' blue
Wykonanie: 83%
Dystans: 9.01km
Ech, syf z gilem, czyli błądzenie po yellow niczym ćma. Tradycyjnie kolka w okolicach przepony, jakiś taki wkurw po którejśtam minucie na przeklęty wiatr i generalnie-no nie, to yellow mnie zabije! Powiem szczerze-nienawidzę biegania, kiedy wiem, że muszę zrobić to zasrane yellow
Nie wiem, jak ja zrobiłam zeszły trening tak długo w tej strefie. No nic. Jak przeszłam w marsz po biegu, to lewe kolano zabolało tak, jakby ktoś chciał je wyrwać z nogi... mam nadzieję, że nie dobiję tego kolana na wyjeździe... (wiem, czego mu brakuje-kolagen w torebce stawowej się skończył i kolano strasznie trzeszczy... domaga się kolejnej dawki). A zastrzyki do najtańszych nie należą.
Teraz już jestem spakowana w 2/3, bo już jutro wieczorem (nareszcie!!!! matko, jak się cieszę!!! ) wybywamy z Wolfikiem w Karkonosze na swój własny tygodniowy obóz biegowy-szczegółowa relacja po powrocie
Więc żegnam się z Państwem na dni około 9.
A! Bym zapomniała! W biegu Piotrkowską był konkurs foto na najlepsze zdjęcie-i fota "Mistrz drugiego planu" zajęła drugie miejsce-wygrałam pena 4GB. Juhuu (cieszę się, bo nigdy nic nie wygrałam w żadnym konkursie). Za miejsce pierwsze był bon wartości 300zeta na zakupy w Manu.
No to dozoba!
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
2.06 Sobota
Wyśniony, wymarzony wyjazd WolfTeamu na mini-obóz biegowy do Karpacza.
A właściwie to już był przyjazd, podróż odbyliśmy w nocy z piątku na sobotę. O 4 nad ranem przywitaliśmy Wrocek i z uznaniem stwierdziliśmy, że jest to bardzo ładne miasto, wysprzątane i przygotowane na przyjęcie kibiców. Z Wrocka przesiadka do Jeleniej, z Jeleniej do Karpacza i tak gdzieś około 11 chyba zawitaliśmy na miejscu. Miejscówka była po prostu-jak to mówi dzisiejsza młodzież-wyje...na z dala od centrum (do sklepu daleko, więc zakupy browarów trzeba bardzo dokładnie przemyśleć ) vis a vis Śnieżki-naszej ukochanej góry. Do tego jakby szczęścia było mało dom miał zainstalowaną przeszkloną windę, dzięki czemu mieliśmy przy każdym zjeździe i wjeździe naszą Śnieżkę przed oczami!
Otaczały nas przepiękne niekoszone łąki, na których pasła się rodzina saren, którą praktycznie codziennie mogliśmy sobie obserwować przez okno pokoju...czego chcieć więcej...no tak żal dupę ściskał przy wyjeździe, że brak słów-ale o tym później.
W pierwszym dniu mi wypadało półgodzinne szuranie, na które kompletnie nie miałam ochoty i siły-jednak niewyspanie po podróży dawało się we znaki-ale trener orzekł, że nie ma opierdalania się no i poszliśmy potruchtać. Zrobić tzw aklimatyzację po Karpaczu, bo jak wiadomo-miasto do płaskich nie należy. Ożesz k..wa jego mać jak tu się ciężko biega! Górka za górką górkę pogania-właściwie już po 10 minutach zipałam jak stary parówóz i chciałam wrócić na kwaterę. Oj...łydki nieprzyzwyczajone do takich długich podbiegów, serce ledwo zipie, w płucach miejsca na powietrze-brak. I ja jestem niby biegaczką? Oj nie jestem chyba.. jestem cienka jak dupa węża i pewnie dostosowywanie się do tutejszego klimatu, powietrza, zróżnicowania terenu zajęłoby mi znacznie więcej niż tydzień. Może z 3 tygodnie?
Do tego wszystkiego pogoda jest tu tak nieprzewidywalna, tak szybko się zmienia, że jakieś tam teorie biegowe na temat ubioru biorą w łeb.
W trakcie naszego truchtania wiał taki wiatr, że wróciłam w sumie z suchymi ubraniami na sobie... No dobra.. dzięki Wolfikowi pierwszy trening mogłam uznać za "zaliczony"...
Popaczyłam tylko na Wolfa i spytałam, czy on jest pewien, że my chcemy wbiec na Śnieżkę-no i jakoś już tak pewien nie był jak na początku
Moje średnie tempo tutaj to (przy dobrych wiatrach) 7min/km, na ostrych podbiegach od 8 do 10 min/km
3.06 Niedziela
Pierwsza wędrówka na Śnieżkę.
Nie wiem, co jest w tej górze.. ale ona ta cholera jedna, jak już się raz na nią wejdzie, to chce się na nią wejść jeszcze raz... i jeszcze... za każdym razem wygląda inaczej. Czasem mrocznie, przykryta szarymi chmurami, jakby była siedzibą jakiegoś Belzebuba czy innego diobła, czasem odsłonięta w pełnej krasie, jakby zapraszała do siebie turystów.
Malowniczym szlakiem wzdłuż górskiego potoku doszliśmy do Schroniska nad Łomniczką, skąd mieliśmy plan wejść czerwonym szlakiem-a tu zonk-szlak zamknięty. Ni żywego ducha. Przywitały nas dwa sierściuszki-takie na wpół dzikie, jeden od razu przyszedł się łasić, podbiegł drugi-a jak tylko zaczęłam szeleścić papierkiem z czekolady od razu usiadł bezczelnie wprost przede mną gapiąc się maślanymi oczyma w oczekiwaniu na poczęstunek.
Dobra, nie wiemy, iść czy nie iść-wszak zakaz to zakaz a góry szanować trzeba. Nagle ze schroniska wyłoniła się głowa gospodyni, która orzekła, że iść można-no to poszliśmy. Przy okazji-szacunek dla gospodyni, która nie boi się mieszkać w tak odludnym miejscu, do tego bez prądu- w bardzo surowych warunkach. Turystów praktycznie zero-co nas bardzo radowało-my nie lubimy tłumów i w trakcie odpoczynku staramy się unikać skupisk ludzkich, jak to tylko możliwe. Po drodze stało się jasne, dlaczego czerwony szlak był zamknięty-ekipa remontowała jeden odcinek szlaku i trzeba nam było kawałek iść po błotku. Po drodze zatrzymaliśmy się przy Cmentarzu Ofiar Gór-z symbolicznymi tabliczkami upamiętniającymi nieżyjących już ludzi gór. I tabliczka z napisem: martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze....
No to dalej w drogę. Im wyżej, tym bardziej wiatr hula. Kaptury na głowy, rękawiczki i spod Kopy ostatnie podejście na górę. Wolf zapierniczał jak dziki-mi było ciężej, ale nie chodzi tu bynajmniej o kondycję-z tym kłopotów nie miałam, bardziej jakoś musiałam przyzwyczaić się do górskiego powietrza-dla mnie astmatyka to trwa dłużej. Tak czy siak Śnieżka zdobyta!
Parę fotek na pamiątkę i spadamy, bo wieje tu niemiłosiernie. I głód daje się we znaki. Ale jak! Cały czas coś tu jemy i cały czas jesteśmy głodni! Na szczęście mój Ukochany zobligował się na wyjeździe być nadwornym kucharzem i gotował przepyszne obiadki, dzięki czemu mogłam odpocząć od garów. I jak tu nie kochać Wolfika?
W nagrodę degustujemy okoliczne piwne specjały, głównie czeskie. Mi przypadł do gustu ROHOZEC SKALAK z 11% ekstraktem-przepychota. Były jeszcze dwie wersje-12 i 13 procentowa. Nawet dla Wolfika ta 13% była za mocna-ja to nazywam "męskim piwem". W smaku przypomina mi jakby butelkowaną smołę z kotła jakiejś potwornej wiedźmy-dla mnie nie do wypicia-dosłownie skręca. Ale zależy co kto lubi oczywiście.
Podsumowując: udana wyprawa, kilometraż-21.762km. Plus wieczorny spacer po okolicy-tego już nie mierzyłam.
C.D.N...
Wyśniony, wymarzony wyjazd WolfTeamu na mini-obóz biegowy do Karpacza.
A właściwie to już był przyjazd, podróż odbyliśmy w nocy z piątku na sobotę. O 4 nad ranem przywitaliśmy Wrocek i z uznaniem stwierdziliśmy, że jest to bardzo ładne miasto, wysprzątane i przygotowane na przyjęcie kibiców. Z Wrocka przesiadka do Jeleniej, z Jeleniej do Karpacza i tak gdzieś około 11 chyba zawitaliśmy na miejscu. Miejscówka była po prostu-jak to mówi dzisiejsza młodzież-wyje...na z dala od centrum (do sklepu daleko, więc zakupy browarów trzeba bardzo dokładnie przemyśleć ) vis a vis Śnieżki-naszej ukochanej góry. Do tego jakby szczęścia było mało dom miał zainstalowaną przeszkloną windę, dzięki czemu mieliśmy przy każdym zjeździe i wjeździe naszą Śnieżkę przed oczami!
Otaczały nas przepiękne niekoszone łąki, na których pasła się rodzina saren, którą praktycznie codziennie mogliśmy sobie obserwować przez okno pokoju...czego chcieć więcej...no tak żal dupę ściskał przy wyjeździe, że brak słów-ale o tym później.
W pierwszym dniu mi wypadało półgodzinne szuranie, na które kompletnie nie miałam ochoty i siły-jednak niewyspanie po podróży dawało się we znaki-ale trener orzekł, że nie ma opierdalania się no i poszliśmy potruchtać. Zrobić tzw aklimatyzację po Karpaczu, bo jak wiadomo-miasto do płaskich nie należy. Ożesz k..wa jego mać jak tu się ciężko biega! Górka za górką górkę pogania-właściwie już po 10 minutach zipałam jak stary parówóz i chciałam wrócić na kwaterę. Oj...łydki nieprzyzwyczajone do takich długich podbiegów, serce ledwo zipie, w płucach miejsca na powietrze-brak. I ja jestem niby biegaczką? Oj nie jestem chyba.. jestem cienka jak dupa węża i pewnie dostosowywanie się do tutejszego klimatu, powietrza, zróżnicowania terenu zajęłoby mi znacznie więcej niż tydzień. Może z 3 tygodnie?
Do tego wszystkiego pogoda jest tu tak nieprzewidywalna, tak szybko się zmienia, że jakieś tam teorie biegowe na temat ubioru biorą w łeb.
W trakcie naszego truchtania wiał taki wiatr, że wróciłam w sumie z suchymi ubraniami na sobie... No dobra.. dzięki Wolfikowi pierwszy trening mogłam uznać za "zaliczony"...
Popaczyłam tylko na Wolfa i spytałam, czy on jest pewien, że my chcemy wbiec na Śnieżkę-no i jakoś już tak pewien nie był jak na początku
Moje średnie tempo tutaj to (przy dobrych wiatrach) 7min/km, na ostrych podbiegach od 8 do 10 min/km
3.06 Niedziela
Pierwsza wędrówka na Śnieżkę.
Nie wiem, co jest w tej górze.. ale ona ta cholera jedna, jak już się raz na nią wejdzie, to chce się na nią wejść jeszcze raz... i jeszcze... za każdym razem wygląda inaczej. Czasem mrocznie, przykryta szarymi chmurami, jakby była siedzibą jakiegoś Belzebuba czy innego diobła, czasem odsłonięta w pełnej krasie, jakby zapraszała do siebie turystów.
Malowniczym szlakiem wzdłuż górskiego potoku doszliśmy do Schroniska nad Łomniczką, skąd mieliśmy plan wejść czerwonym szlakiem-a tu zonk-szlak zamknięty. Ni żywego ducha. Przywitały nas dwa sierściuszki-takie na wpół dzikie, jeden od razu przyszedł się łasić, podbiegł drugi-a jak tylko zaczęłam szeleścić papierkiem z czekolady od razu usiadł bezczelnie wprost przede mną gapiąc się maślanymi oczyma w oczekiwaniu na poczęstunek.
Dobra, nie wiemy, iść czy nie iść-wszak zakaz to zakaz a góry szanować trzeba. Nagle ze schroniska wyłoniła się głowa gospodyni, która orzekła, że iść można-no to poszliśmy. Przy okazji-szacunek dla gospodyni, która nie boi się mieszkać w tak odludnym miejscu, do tego bez prądu- w bardzo surowych warunkach. Turystów praktycznie zero-co nas bardzo radowało-my nie lubimy tłumów i w trakcie odpoczynku staramy się unikać skupisk ludzkich, jak to tylko możliwe. Po drodze stało się jasne, dlaczego czerwony szlak był zamknięty-ekipa remontowała jeden odcinek szlaku i trzeba nam było kawałek iść po błotku. Po drodze zatrzymaliśmy się przy Cmentarzu Ofiar Gór-z symbolicznymi tabliczkami upamiętniającymi nieżyjących już ludzi gór. I tabliczka z napisem: martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze....
No to dalej w drogę. Im wyżej, tym bardziej wiatr hula. Kaptury na głowy, rękawiczki i spod Kopy ostatnie podejście na górę. Wolf zapierniczał jak dziki-mi było ciężej, ale nie chodzi tu bynajmniej o kondycję-z tym kłopotów nie miałam, bardziej jakoś musiałam przyzwyczaić się do górskiego powietrza-dla mnie astmatyka to trwa dłużej. Tak czy siak Śnieżka zdobyta!
Parę fotek na pamiątkę i spadamy, bo wieje tu niemiłosiernie. I głód daje się we znaki. Ale jak! Cały czas coś tu jemy i cały czas jesteśmy głodni! Na szczęście mój Ukochany zobligował się na wyjeździe być nadwornym kucharzem i gotował przepyszne obiadki, dzięki czemu mogłam odpocząć od garów. I jak tu nie kochać Wolfika?
W nagrodę degustujemy okoliczne piwne specjały, głównie czeskie. Mi przypadł do gustu ROHOZEC SKALAK z 11% ekstraktem-przepychota. Były jeszcze dwie wersje-12 i 13 procentowa. Nawet dla Wolfika ta 13% była za mocna-ja to nazywam "męskim piwem". W smaku przypomina mi jakby butelkowaną smołę z kotła jakiejś potwornej wiedźmy-dla mnie nie do wypicia-dosłownie skręca. Ale zależy co kto lubi oczywiście.
Podsumowując: udana wyprawa, kilometraż-21.762km. Plus wieczorny spacer po okolicy-tego już nie mierzyłam.
C.D.N...
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
4.06 Poniedziałek
Wędrówka na Śnieżne Kotły.
Pogoda jakoś niespecjalnie nastrajała. Chmury jakieś takie deszczowe i w ogóle a jeszcze Wolfik wybrał taką toporną trasę non stop z fest stromym podejściem-szło się szło i końca widać nie było. Po drodze zahaczyliśmy tutejszą skocznię narciarską-Orlinek. Tiaa... to jest mała skocznia... nie wiem, jak ci skoczkowie skaczą z tych dużych i mamucich, tak czy siak stwierdzamy, że jednak trzeba mieć jaja, żeby robić coś takiego.
Jak już mówiłam idziemy i idziemy non stop pod górę i końca nie widać... Mam dziś zły dzień i dopada mnie wkurw z okazji tej niekończącej się wędrówki. Zaczynają nas gonić chmury... w parę sekund osłoniły szczyty i nie ma nic poza nami i tą mgłą...i tak nagle robi się mroczno i pięknie. Do pierwszego schroniska docieramy właśnie w taki sposób , że ścigamy się z chmurami, raz to my je wyprzedzamy, raz one nas
Docieramy do Strzechy Akademickiej, tu chwila odpoczynku i lecimy dalej. Opłacało się włazić...docieramy do Samotni, skąd rozpościerają się niesamowite widoki na kotły, na Mały Staw.. okolica jest tak piękna, że odnoszę wrażenie, że za chwilę z pobliskiego szlaku wyskoczą niziołki albo jakieś inne krasnale żeby nas powitać
Widoki zapierają dech w piersiach... nie chcemy stąd iść... ale musimy...
Wędrówka miała być krótsza od niedzielnej, a w sumie wyszło ponad 20kilometrów. Do tego nie dodaję oczywiście wieczornego spaceru.
5.06 Wtorek
Pogoda spaskudziła się na tyle, że nie opłacało się wychodzić w góry. Zaplanowaliśmy więc moje biegowe interwały do zrealizowania na lokalnym boisku. W drodze na stadion zaczęło kropić.. nie chciało przestać, niebo zaciągnęło się na dobre, zaczęło lać na całego. Pomimo aury postanowiliśmy zrobić pierwsze okrążenie-w połowie okrążenia boiska daliśmy sobie spokój-bo ten "stadion" był pełen błota i kałuż, nie dało się po nim biegać. W totalnej ulewie, przemoczeni do suchej nitki dobiegliśmy do domu. Było super!!
Wtorek pozostał dniem leniuchowania.
6.06 Środa
Kolejne podejście na Śnieżkę, tym razem od czeskiej strony. Piękny i ciekawy szlak. Dziś był mój dzień-rozkręciłam się na całego, mogłam tak isć i iść bez końca. Śmiesznie Czesi ustawiają kamienie na szlaku-u nas kładą kamienie "na plecach", u nich leżą "na boku". Szlaki oznakowane kilometrażowo, nie tak jak u nas-szacunkowym czasem przejścia. Chyba wolę jednak nasze oznaczenia. Bo tak naprawdę nic mi nie mówi, że do jakiegoś punktu pozostały 3kilometry.
Im wyżej, tym więcej kosówki i wieje potwornie!! Przed ostatnim podejściem wiatr dosłownie spycha mnie w prawą stronę zbocza. No to nasza królowa zdobyta po raz kolejny! Na górze trochę przewiani zjadamy kwaśnicę i wypijamy po grzańcu. Do schroniska wbiega ekipa z biegowego klubu SMS Zakopane-wbiegli na Śnieżkę czarnym szlakiem...tia...
Młodzi, wybiegani faceci, wszyscy przebierają koszulki na suche, więc mam okazję podejrzeć, jak są zbudowani.. cóż, sama skóra i mięśnie. Kurde, szacun. Nie chodzi mi o budowę ciała. Chodzi mi o hart ducha..bo biegać tutaj... ale o tym później. Mają takie ciekawe bukłaki, wcześniej nie spotkałam się z takimi. Podpatruję, jak są ubrani i jakie mają buty. Wszyscy na głowach mają czapki lub opaski, bluzy z długimi rękawami, a jeśli chodzi o buty biegowe, to i w asfaltówki mają, i krosowe-co kto woli. Mają problem, jakim szlakiem wrócić, bo trener nakazał czerwonym, Wolfik pomaga wybrać trasę.
Zbieramy się powoli do zejścia. Schodzimy tą samą czeską stroną, po drodze spotykamy jeszcze innych trzech biegających chłopaków, ja biję brawo w ramach szacunku, a Wolf pstryka fotę.
Korzystając z okazji pobytu po czeskiej stronie zahaczamy w drodze powrotnej na przepyszne ciemne czeskie piwo PRIMATOR. Miód w gębie!
C.D.N...
Wędrówka na Śnieżne Kotły.
Pogoda jakoś niespecjalnie nastrajała. Chmury jakieś takie deszczowe i w ogóle a jeszcze Wolfik wybrał taką toporną trasę non stop z fest stromym podejściem-szło się szło i końca widać nie było. Po drodze zahaczyliśmy tutejszą skocznię narciarską-Orlinek. Tiaa... to jest mała skocznia... nie wiem, jak ci skoczkowie skaczą z tych dużych i mamucich, tak czy siak stwierdzamy, że jednak trzeba mieć jaja, żeby robić coś takiego.
Jak już mówiłam idziemy i idziemy non stop pod górę i końca nie widać... Mam dziś zły dzień i dopada mnie wkurw z okazji tej niekończącej się wędrówki. Zaczynają nas gonić chmury... w parę sekund osłoniły szczyty i nie ma nic poza nami i tą mgłą...i tak nagle robi się mroczno i pięknie. Do pierwszego schroniska docieramy właśnie w taki sposób , że ścigamy się z chmurami, raz to my je wyprzedzamy, raz one nas
Docieramy do Strzechy Akademickiej, tu chwila odpoczynku i lecimy dalej. Opłacało się włazić...docieramy do Samotni, skąd rozpościerają się niesamowite widoki na kotły, na Mały Staw.. okolica jest tak piękna, że odnoszę wrażenie, że za chwilę z pobliskiego szlaku wyskoczą niziołki albo jakieś inne krasnale żeby nas powitać
Widoki zapierają dech w piersiach... nie chcemy stąd iść... ale musimy...
Wędrówka miała być krótsza od niedzielnej, a w sumie wyszło ponad 20kilometrów. Do tego nie dodaję oczywiście wieczornego spaceru.
5.06 Wtorek
Pogoda spaskudziła się na tyle, że nie opłacało się wychodzić w góry. Zaplanowaliśmy więc moje biegowe interwały do zrealizowania na lokalnym boisku. W drodze na stadion zaczęło kropić.. nie chciało przestać, niebo zaciągnęło się na dobre, zaczęło lać na całego. Pomimo aury postanowiliśmy zrobić pierwsze okrążenie-w połowie okrążenia boiska daliśmy sobie spokój-bo ten "stadion" był pełen błota i kałuż, nie dało się po nim biegać. W totalnej ulewie, przemoczeni do suchej nitki dobiegliśmy do domu. Było super!!
Wtorek pozostał dniem leniuchowania.
6.06 Środa
Kolejne podejście na Śnieżkę, tym razem od czeskiej strony. Piękny i ciekawy szlak. Dziś był mój dzień-rozkręciłam się na całego, mogłam tak isć i iść bez końca. Śmiesznie Czesi ustawiają kamienie na szlaku-u nas kładą kamienie "na plecach", u nich leżą "na boku". Szlaki oznakowane kilometrażowo, nie tak jak u nas-szacunkowym czasem przejścia. Chyba wolę jednak nasze oznaczenia. Bo tak naprawdę nic mi nie mówi, że do jakiegoś punktu pozostały 3kilometry.
Im wyżej, tym więcej kosówki i wieje potwornie!! Przed ostatnim podejściem wiatr dosłownie spycha mnie w prawą stronę zbocza. No to nasza królowa zdobyta po raz kolejny! Na górze trochę przewiani zjadamy kwaśnicę i wypijamy po grzańcu. Do schroniska wbiega ekipa z biegowego klubu SMS Zakopane-wbiegli na Śnieżkę czarnym szlakiem...tia...
Młodzi, wybiegani faceci, wszyscy przebierają koszulki na suche, więc mam okazję podejrzeć, jak są zbudowani.. cóż, sama skóra i mięśnie. Kurde, szacun. Nie chodzi mi o budowę ciała. Chodzi mi o hart ducha..bo biegać tutaj... ale o tym później. Mają takie ciekawe bukłaki, wcześniej nie spotkałam się z takimi. Podpatruję, jak są ubrani i jakie mają buty. Wszyscy na głowach mają czapki lub opaski, bluzy z długimi rękawami, a jeśli chodzi o buty biegowe, to i w asfaltówki mają, i krosowe-co kto woli. Mają problem, jakim szlakiem wrócić, bo trener nakazał czerwonym, Wolfik pomaga wybrać trasę.
Zbieramy się powoli do zejścia. Schodzimy tą samą czeską stroną, po drodze spotykamy jeszcze innych trzech biegających chłopaków, ja biję brawo w ramach szacunku, a Wolf pstryka fotę.
Korzystając z okazji pobytu po czeskiej stronie zahaczamy w drodze powrotnej na przepyszne ciemne czeskie piwo PRIMATOR. Miód w gębie!
C.D.N...
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
7.06 Czwartek
Nadejszła wiekopomna chwiła. Chwila prawdy, czyli górskie bieganie. W planie wbiec na Śnieżkę, ale nie od początku, nie nie oszukujmy się-do tego trzeba się trochę dłużej przygotowywać. Wolfik wymyślił, żebyśmy wjechali wyciągiem krzesełkowym na Kopę i stamtąd rozpoczęli bieg na szczyt. Dobra! Trasa wspaniała, bo akurat na tym odcinku można omijać kamienie i szurać po wysypanej piasko-żwirem ścieżce. Spod Kopy na Śnieżkę jest jakieś plus minus 3kilometry. Od razu mówię-ja dałam radę podbiec kilometr. Tyle. Tyle wytrzymały moje płuca, serce, moja wola walki. Jeśli ktoś ma w planie pobiec jakiś górski bieg nie mając wcześniej z tym od czynienia-nie polecam. Do tego trzeba mieć solidną bazę. I nie da się oszukać tego niczym innym, żadną inną aktywnością-po prostu trzeba zapierdalać po górach, żeby móc biegać po górach. Odkrywcze, prawda?
Tak to niestety-albo stety wygląda. Do tego trzeba mieć jaja, a jak się ich nie ma, to trzeba nabyć przez trenowanie, trenowanie, trenowanie. Kłaniam się w pas wszystkim górskim biegaczom. Szanuję i podziwiam. Ale to nie dla mnie. Ja jestem na to za ciężka, za gruba, mam za słabe serce i za małą pojemność płuc. Pękłam po pierwszym kilometrze, resztę po prostu podeszłam. Wolf dał radę. Odnalazł się w tym, ja nie, no ale on kocha podbiegi, a ja średnio. A poza tym, ku...wa, ile można tak podbiegać?
GPS mi szlag trafił, Wolf stracił się z oczu i w taki oto sposób przyjęłam lekcję pokory. Jak wielka jest przepaść między takim moim bieganiem na co dzień, a bieganiem po górach-to nawet nie sposób wyrazić.
Ale i tak było super. Dowiedziałam się czegoś nowego o sobie. Poza tym później był zbieg ze Śnieżki na Kopę- a ja kocham zbiegi juhuuu!! I w tym jeno jestem biegowo lepsza od Ukochanego.
Jak bolą łydki- no fajnie-są takie rozepchane....
A przy zbieganiu trzeba cholernie uważać i być ciągle skupionym na tym, aby sobie nie skręcić kostki. I bolą piszczele. A na drugi dzień bolał mnie kręgosłup w odcinku piersiowym-chyba z tego pochylania się na podbiegach hihi
Zjechaliśmy wyciągiem w dół i postanowiliśmy biegiem wrócić do domu-takie szuranie po Karpaczu. Było fajnie, ale w góry założyłam getry 3/4 a tu na dole było cholernie ciepło i trochę się podgotowałam. Nawet udało mi się trochę pocisnąć w yellow...ale zobaczcie, to dopiero w czwartek. Dopiero w czwartek odnalazłam się na takim szuraniu po okolicy i było mi łatwiej.
C.D.N..
Jeszcze trochę fot z górek
Nadejszła wiekopomna chwiła. Chwila prawdy, czyli górskie bieganie. W planie wbiec na Śnieżkę, ale nie od początku, nie nie oszukujmy się-do tego trzeba się trochę dłużej przygotowywać. Wolfik wymyślił, żebyśmy wjechali wyciągiem krzesełkowym na Kopę i stamtąd rozpoczęli bieg na szczyt. Dobra! Trasa wspaniała, bo akurat na tym odcinku można omijać kamienie i szurać po wysypanej piasko-żwirem ścieżce. Spod Kopy na Śnieżkę jest jakieś plus minus 3kilometry. Od razu mówię-ja dałam radę podbiec kilometr. Tyle. Tyle wytrzymały moje płuca, serce, moja wola walki. Jeśli ktoś ma w planie pobiec jakiś górski bieg nie mając wcześniej z tym od czynienia-nie polecam. Do tego trzeba mieć solidną bazę. I nie da się oszukać tego niczym innym, żadną inną aktywnością-po prostu trzeba zapierdalać po górach, żeby móc biegać po górach. Odkrywcze, prawda?
Tak to niestety-albo stety wygląda. Do tego trzeba mieć jaja, a jak się ich nie ma, to trzeba nabyć przez trenowanie, trenowanie, trenowanie. Kłaniam się w pas wszystkim górskim biegaczom. Szanuję i podziwiam. Ale to nie dla mnie. Ja jestem na to za ciężka, za gruba, mam za słabe serce i za małą pojemność płuc. Pękłam po pierwszym kilometrze, resztę po prostu podeszłam. Wolf dał radę. Odnalazł się w tym, ja nie, no ale on kocha podbiegi, a ja średnio. A poza tym, ku...wa, ile można tak podbiegać?
GPS mi szlag trafił, Wolf stracił się z oczu i w taki oto sposób przyjęłam lekcję pokory. Jak wielka jest przepaść między takim moim bieganiem na co dzień, a bieganiem po górach-to nawet nie sposób wyrazić.
Ale i tak było super. Dowiedziałam się czegoś nowego o sobie. Poza tym później był zbieg ze Śnieżki na Kopę- a ja kocham zbiegi juhuuu!! I w tym jeno jestem biegowo lepsza od Ukochanego.
Jak bolą łydki- no fajnie-są takie rozepchane....
A przy zbieganiu trzeba cholernie uważać i być ciągle skupionym na tym, aby sobie nie skręcić kostki. I bolą piszczele. A na drugi dzień bolał mnie kręgosłup w odcinku piersiowym-chyba z tego pochylania się na podbiegach hihi
Zjechaliśmy wyciągiem w dół i postanowiliśmy biegiem wrócić do domu-takie szuranie po Karpaczu. Było fajnie, ale w góry założyłam getry 3/4 a tu na dole było cholernie ciepło i trochę się podgotowałam. Nawet udało mi się trochę pocisnąć w yellow...ale zobaczcie, to dopiero w czwartek. Dopiero w czwartek odnalazłam się na takim szuraniu po okolicy i było mi łatwiej.
C.D.N..
Jeszcze trochę fot z górek
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
8.06 Piątek-ostatni dzień buuuu...
Dziś w planie (poza wieczornym kibicowaniem) był wbieg i zbieg na Księżą Górę 628 n.p.m. Taki fajny ślimak. Tym razem dałam radę i doszurałam do końca! Jestem z siebie bardzo dumna. Bo było duszno i zbierało się na burzę, bo bolały łydy po łażeniu i bieganiu, bo bolały plecy, bo Wolfik był zawsze szybszy, bo wszystko bolało a ja dałam radę!
Tempo oczywiście nie było powalające, ale nie to było moim celem. Moim celem było wbiec i zbiec. I udało się.
A po południu już częściowo spakowani zrobiliśmy ostatni spacer po okolicy i trzeba było się powoli z górkami żegnać. W naszym przypadku takie rozstania są zawsze bardzo smutne....Ale wrócimy tu jeszcze kiedyś... może na dłużej, może żeby gdzieś jeszcze połazić, bo jest tu wiele do zrobienia i turystycznie i biegowo. Bo Polska jest piękna.
Strasb-muszę Ci to napisać, jesteś wielka, że tak śmigasz po tych pagórkach, szacun. Kachita zazdroszczę Ci lokalizacji, że masz tak blisko w te strony. Na Twoim miejscu ja.....
Ahoj!
Dziś w planie (poza wieczornym kibicowaniem) był wbieg i zbieg na Księżą Górę 628 n.p.m. Taki fajny ślimak. Tym razem dałam radę i doszurałam do końca! Jestem z siebie bardzo dumna. Bo było duszno i zbierało się na burzę, bo bolały łydy po łażeniu i bieganiu, bo bolały plecy, bo Wolfik był zawsze szybszy, bo wszystko bolało a ja dałam radę!
Tempo oczywiście nie było powalające, ale nie to było moim celem. Moim celem było wbiec i zbiec. I udało się.
A po południu już częściowo spakowani zrobiliśmy ostatni spacer po okolicy i trzeba było się powoli z górkami żegnać. W naszym przypadku takie rozstania są zawsze bardzo smutne....Ale wrócimy tu jeszcze kiedyś... może na dłużej, może żeby gdzieś jeszcze połazić, bo jest tu wiele do zrobienia i turystycznie i biegowo. Bo Polska jest piękna.
Strasb-muszę Ci to napisać, jesteś wielka, że tak śmigasz po tych pagórkach, szacun. Kachita zazdroszczę Ci lokalizacji, że masz tak blisko w te strony. Na Twoim miejscu ja.....
Ahoj!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.