- "Wojownik skupia się na maleńkich cudach codzienności." ["Podręcznik Wojonika Światła" P. Coelho]
Powinnam zedytować poprzedni post. Źle umieściłam ten zbieg, gdzie dopadł mnie wkurw. Znajdował się on bowiem przed punktem na Przełęczy Kłodzkiej. Nie ma teraz jedna na to czasu, ale szanowny czytelniku, jeśli to czytasz, to obiecuję edit zrobić. Dzięki @keiw za pomoc. Okazuje się, że pamięć jednak zawodzi, a i biegłam też tamtędy pierwszy raz, więc tak to widocznie zapamiętałam. Na poprawkę przyjdzie czas.
Po KBL’u ciężka mi się było ogarnąć. Urlop minął, dzieciaki wróciły do szkoły. Odpoczęłam, ale w głowie pustka. Jak po takich emocjach wrócić na poprzednie tory, jak wrócić do treningów? Jak już wspomniałam wybieramy się na maraton w Atenach. Uliczny. Żeby nie sfiksować postanowiłam skupić się na treningach. Z pomocą conecta/garmina ogarnęłam sobie jako taki plan, który miał być regularny i wykonalny. Ruszyłam i całkiem mi z tym fajnie. Nakręcam się i z czasem zaczęły mi sprawiać radochę. Najgorsze są interwały. Urozmaicam je mieszając ulicę z lasem. Oczywiście czasu brak na solidne wykonanie. Ale się staram.
Postanowiłam też nie zapisywać się na żadne zawody do maratonu. Przeglądałam kalendarz zawodów, ale nic mi nie pasowało. Było to jednak bardzo krótkie postanowienie . Ale od początku. Niespodziewanie dostałam ekstra wolny dzień, płatny. Postanowiłam wykorzystać go na wycieczkę biegową, północnym wybrzeżem Zelandii. Na raz całości nie ogarnę, więc zaplanowałam sobie trasę 30 km, pociągiem do startu i pociągiem do domu. Ale dupa z tego, jak ktoś ma dzieci to wie, że planuj sobie planuj, a Licho nie śpi i z planów nici. Wolny dzień poszedł na sprawy rodzinne. Życie.
Tak więc zaczęło mnie nosić. Potrzeba zaspokojenia kołatania w sercu była ogromna. Napisałam do „moich wspólniczek” od biegowych, duńskich podróży. Po lekkich negocjacjach zapisałyśmy się 15 km trail z serii biegów Trail Fox Series. Biegi trailowe w niesamowitych okolicznościach przyrody. Tym razem odbywał się na Møn. Klif Møn jest wpisany na listę UNESCO. Znajdują się tam także najdłuższe w Danii schody z klifu na plażę i cudowna natura. Plaża same kamienie. Jeśli miałam coś ciekawego przeżyć i sprawdzić, jak się mam mentalnie to właśnie tam.
Dziewczyny (Kasia i Dana) zgarnęły mnie spod domu chwilę po 7 rano. Droga zajęła około 2h, haha krócej niż bieg. Start o 10:00. Przybyłyśmy wcześniej, przed nami startował bieg 50 i 30 km. Start znajduje się na kilfie około 128m n.p.m. Początek biegnie lasem, pagórki góra dół. Piękne łąki i las cały we mgle. Humor dopisywał. Mgłą nie odpuszczała. Mrocznie było, co napawało mnie energią. Dawało kopa.
Dobiegłyśmy do Zamku Liselund, fotki i do produ.
Na 5 km był punkt, jedyne z resztą. Napiłam się bardzo gęstego izotonika i wzięłam na droge baton do kieszeni. Miałam ze sobą jeden żel Sis, który wciągnęłam na 40 minucie. Około 8, 5 km schodami w dół do plaży, kamienistą plażą około 1,5 km.
I tu przyszedł flow. Totalny. Szumiące fale, które były dość mocne tego dnia. Stopy zanurzone do kostek. Na tym odcinku dogoniłyśmy kilka osób. Potem wspinaczka po schodach. Tu było mi cudownie. Ostatnie pięć km czysty trail, góra i dość długie zbiegi. Nogi luźne. Głwa wolna. Na 14 km nagle zbieg w dół i Pani, która kieduje na prawo. Podnoszę głowę, mam może 30 m do mety. Lekki szok. I mega szok, że to już koniec. Chyba pierwszy raz poczułam taki niedosyt. Chwile po mnie na metę wbiegła Dana a zaraz za nią Kasia.
Przyznaję, że od plaży już się na nie nie oglądałam. Odpłynęłam w swój świat. Takiej radochy już dawno nie miałam. Ten bieg dał mi kopa i na samą myśl o nim mam banan na ryju. I jak to dobrze mieć obok siebie takie dwie, co w sobotę wstaną nawet o 5 rano by pojechać z Toba dwie godziny, by pobiec 15 km w dziczy.
To tyle, dalej gapię się w kalendarz biegowy...