- Dobra Siora, po południu idziemy na działki, pomogę Ci w bieganiu - powiedział młodszy z braci.
To i poszliśmy.
Ja, po kilkudziesięciu metrach upocona, ale biegniemy. On - lekkim truchcikiem. Ja - jakoś.
- Wdech, wydech, wdech...Oddychaj, tak, dobrze... - mówił ten, który chadzał niegdyś do klasy sportowej.
Miałam wrażenie, że za moment usłyszę zdecydowane: "A teraz przyj!"

Tak to właśnie tego dnia było.
10 lat temu, 3 kwietnia, zaczęło się na serio moje życie biegowe

Wcześniej były jakieś podejścia, dwa miesiące planu trucht-marsz. Potem przyszła zima, plan pozostał planem. Wpadła siłka przez pół roku, a potem nadszedł ten pamiętny działkowy dzień.
Wiedziałam, że jeśli nie wyjdę i nie przemogę się, to później tego nie zrobię.
Wychodziłam dalej na te działki, w jakichś bawełnianych getrach, upocona nadal, niemożebnie.
Potem, po 3 tygodniach, przyszedł pierwszy Bieg Kosynierów, jeszcze wtedy dla kobiet dystans wynosił 7.5km.
Przebiegłam.
W lipcu pierwszy obóz z bieganie.pl, na którym każdy z uczestników mówił o planach, zamiarach itd.
No to powiedziałam, że chcę w październiku przebiec maraton w Poznaniu.
Przebiegłam.
Potem przyszedł czas Klubu, wielu zawodów, a dystans 42km był moim ulubionym. Nigdy za to nie przepadałam za połówką i generalnie mam ich mało na swoim koncie.
Te 10 lat to świetny czas w moim życiu.
Przełamanie nieśmiałości, kiedy wsiadałam do auta, jechałam sama albo z Klubem na zawody.
To czas 10 obozów biegowych, z których przywiozłam nie tylko koszulki, ale i znajomości, które trwają do dzisiaj.
To docenianie tego, że żyję, widzę, słyszę.
To poranne wstawanie, uśmiech na widok wschodzącego słońca.
To pokonywanie siebie - jak na słynnej Serbskiej.
To czas z muzyką w uszach i moim ukochanym utworem biegowym
To czas wspólnych treningów z Kosynierami, pełnych docinków, śmiechu i rozmów, z których wiele toczyło się na poważne tematy, ale z reguły kończyło na tym, że za dużo jemy


To czas bloga

To także czas, w którym - niestety - zdrowy rozsądek odkładałam na bok i szłam biegać. Nie obyło się bez konsekwencji zdrowotnych, ale przez te lata, na szczęście ominęły mnie kontuzje, które uniemożliwiłyby bieganie.
Ale i moment, w którym przyszła wolność i miesiące, w których biegałam bardzo mało (choć nie jestem pewna, czy to przypadkiem nie było lenistwo


To szalony rok 2013, moich PB, w tym 4 maratony w dwa miesiące

To ogromny bochen chleba za 57km i 1m wśród kobiet w kaliskim Świętojańskim - był tak duży, że dzieliłam się nim z wieloma osobami. I pyszny był!
To także momenty goryczy, kiedy nie udało mi się osiągnąć tego, co zakładałam.
Kiedy wracałam z zawodów w wisielczym nastroju, pełna pretensji do siebie (a po co mi one były?), że czegoś tam nie nabiegałam.
Ogólnie...
To bardzo dobre 10 lat.
Nadeptane 20640km.
W Klubie już nie jestem, choć z sentymentem i sympatią wspominam ten czas i klubowych znajomych.
W zawodach nie biorę udziału od niemal 4 lat. Czy tak zostanie, nie wiem.
Najważniejsze, że biegam nadal.
Takoż i dziś - symboliczne 13.12km.
Za cały ten czas, który mnie ukształtował i wniósł wiele, nie tylko do sfery biegowej - Dziękuję
