Aniad1312 Wciąż fun przed records
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
3 kwietnia 2020
- Dobra Siora, po południu idziemy na działki, pomogę Ci w bieganiu - powiedział młodszy z braci.
To i poszliśmy.
Ja, po kilkudziesięciu metrach upocona, ale biegniemy. On - lekkim truchcikiem. Ja - jakoś.
- Wdech, wydech, wdech...Oddychaj, tak, dobrze... - mówił ten, który chadzał niegdyś do klasy sportowej.
Miałam wrażenie, że za moment usłyszę zdecydowane: "A teraz przyj!"
Tak to właśnie tego dnia było.
10 lat temu, 3 kwietnia, zaczęło się na serio moje życie biegowe
Wcześniej były jakieś podejścia, dwa miesiące planu trucht-marsz. Potem przyszła zima, plan pozostał planem. Wpadła siłka przez pół roku, a potem nadszedł ten pamiętny działkowy dzień.
Wiedziałam, że jeśli nie wyjdę i nie przemogę się, to później tego nie zrobię.
Wychodziłam dalej na te działki, w jakichś bawełnianych getrach, upocona nadal, niemożebnie.
Potem, po 3 tygodniach, przyszedł pierwszy Bieg Kosynierów, jeszcze wtedy dla kobiet dystans wynosił 7.5km.
Przebiegłam.
W lipcu pierwszy obóz z bieganie.pl, na którym każdy z uczestników mówił o planach, zamiarach itd.
No to powiedziałam, że chcę w październiku przebiec maraton w Poznaniu.
Przebiegłam.
Potem przyszedł czas Klubu, wielu zawodów, a dystans 42km był moim ulubionym. Nigdy za to nie przepadałam za połówką i generalnie mam ich mało na swoim koncie.
Te 10 lat to świetny czas w moim życiu.
Przełamanie nieśmiałości, kiedy wsiadałam do auta, jechałam sama albo z Klubem na zawody.
To czas 10 obozów biegowych, z których przywiozłam nie tylko koszulki, ale i znajomości, które trwają do dzisiaj.
To docenianie tego, że żyję, widzę, słyszę.
To poranne wstawanie, uśmiech na widok wschodzącego słońca.
To pokonywanie siebie - jak na słynnej Serbskiej.
To czas z muzyką w uszach i moim ukochanym utworem biegowym
To czas wspólnych treningów z Kosynierami, pełnych docinków, śmiechu i rozmów, z których wiele toczyło się na poważne tematy, ale z reguły kończyło na tym, że za dużo jemy Tzn ja za dużo jem
To czas bloga
To także czas, w którym - niestety - zdrowy rozsądek odkładałam na bok i szłam biegać. Nie obyło się bez konsekwencji zdrowotnych, ale przez te lata, na szczęście ominęły mnie kontuzje, które uniemożliwiłyby bieganie.
Ale i moment, w którym przyszła wolność i miesiące, w których biegałam bardzo mało (choć nie jestem pewna, czy to przypadkiem nie było lenistwo )
To szalony rok 2013, moich PB, w tym 4 maratony w dwa miesiące (to jest ten przypadek bez rozsądku)
To ogromny bochen chleba za 57km i 1m wśród kobiet w kaliskim Świętojańskim - był tak duży, że dzieliłam się nim z wieloma osobami. I pyszny był!
To także momenty goryczy, kiedy nie udało mi się osiągnąć tego, co zakładałam.
Kiedy wracałam z zawodów w wisielczym nastroju, pełna pretensji do siebie (a po co mi one były?), że czegoś tam nie nabiegałam.
Ogólnie...
To bardzo dobre 10 lat.
Nadeptane 20640km.
W Klubie już nie jestem, choć z sentymentem i sympatią wspominam ten czas i klubowych znajomych.
W zawodach nie biorę udziału od niemal 4 lat. Czy tak zostanie, nie wiem.
Najważniejsze, że biegam nadal.
Takoż i dziś - symboliczne 13.12km.
Za cały ten czas, który mnie ukształtował i wniósł wiele, nie tylko do sfery biegowej - Dziękuję
- Dobra Siora, po południu idziemy na działki, pomogę Ci w bieganiu - powiedział młodszy z braci.
To i poszliśmy.
Ja, po kilkudziesięciu metrach upocona, ale biegniemy. On - lekkim truchcikiem. Ja - jakoś.
- Wdech, wydech, wdech...Oddychaj, tak, dobrze... - mówił ten, który chadzał niegdyś do klasy sportowej.
Miałam wrażenie, że za moment usłyszę zdecydowane: "A teraz przyj!"
Tak to właśnie tego dnia było.
10 lat temu, 3 kwietnia, zaczęło się na serio moje życie biegowe
Wcześniej były jakieś podejścia, dwa miesiące planu trucht-marsz. Potem przyszła zima, plan pozostał planem. Wpadła siłka przez pół roku, a potem nadszedł ten pamiętny działkowy dzień.
Wiedziałam, że jeśli nie wyjdę i nie przemogę się, to później tego nie zrobię.
Wychodziłam dalej na te działki, w jakichś bawełnianych getrach, upocona nadal, niemożebnie.
Potem, po 3 tygodniach, przyszedł pierwszy Bieg Kosynierów, jeszcze wtedy dla kobiet dystans wynosił 7.5km.
Przebiegłam.
W lipcu pierwszy obóz z bieganie.pl, na którym każdy z uczestników mówił o planach, zamiarach itd.
No to powiedziałam, że chcę w październiku przebiec maraton w Poznaniu.
Przebiegłam.
Potem przyszedł czas Klubu, wielu zawodów, a dystans 42km był moim ulubionym. Nigdy za to nie przepadałam za połówką i generalnie mam ich mało na swoim koncie.
Te 10 lat to świetny czas w moim życiu.
Przełamanie nieśmiałości, kiedy wsiadałam do auta, jechałam sama albo z Klubem na zawody.
To czas 10 obozów biegowych, z których przywiozłam nie tylko koszulki, ale i znajomości, które trwają do dzisiaj.
To docenianie tego, że żyję, widzę, słyszę.
To poranne wstawanie, uśmiech na widok wschodzącego słońca.
To pokonywanie siebie - jak na słynnej Serbskiej.
To czas z muzyką w uszach i moim ukochanym utworem biegowym
To czas wspólnych treningów z Kosynierami, pełnych docinków, śmiechu i rozmów, z których wiele toczyło się na poważne tematy, ale z reguły kończyło na tym, że za dużo jemy Tzn ja za dużo jem
To czas bloga
To także czas, w którym - niestety - zdrowy rozsądek odkładałam na bok i szłam biegać. Nie obyło się bez konsekwencji zdrowotnych, ale przez te lata, na szczęście ominęły mnie kontuzje, które uniemożliwiłyby bieganie.
Ale i moment, w którym przyszła wolność i miesiące, w których biegałam bardzo mało (choć nie jestem pewna, czy to przypadkiem nie było lenistwo )
To szalony rok 2013, moich PB, w tym 4 maratony w dwa miesiące (to jest ten przypadek bez rozsądku)
To ogromny bochen chleba za 57km i 1m wśród kobiet w kaliskim Świętojańskim - był tak duży, że dzieliłam się nim z wieloma osobami. I pyszny był!
To także momenty goryczy, kiedy nie udało mi się osiągnąć tego, co zakładałam.
Kiedy wracałam z zawodów w wisielczym nastroju, pełna pretensji do siebie (a po co mi one były?), że czegoś tam nie nabiegałam.
Ogólnie...
To bardzo dobre 10 lat.
Nadeptane 20640km.
W Klubie już nie jestem, choć z sentymentem i sympatią wspominam ten czas i klubowych znajomych.
W zawodach nie biorę udziału od niemal 4 lat. Czy tak zostanie, nie wiem.
Najważniejsze, że biegam nadal.
Takoż i dziś - symboliczne 13.12km.
Za cały ten czas, który mnie ukształtował i wniósł wiele, nie tylko do sfery biegowej - Dziękuję
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
5 kwietnia 2020
Nie chciało mi się wstać. Okropnie mi się nie chciało.
No ale wstałam.
Szkoda, że czas jest jaki jest, bo trochę podkręciłabym dziś kilometraż, siły były, forma była, może gdybym wstała wcześniej to dałoby radę, ale nie chciałam przeginać. Apelują o rozsądek, to skoro zależy mi na tym, żeby można było biegać jak najdłużej, kilometraż nadrobię później.
Kilkanaście kilometrów wpadło, po 5:40.
Druga połowa szybciej.
Wróciłam zanim świat dookoła zaczął się rozkręcać.
Wracając spotkałam kolegę biegowego, on przejeżdżał, ja już kończyłam bieg.
Zwykłe "cześć", uśmiech potrafią wnieść wiele radości - taką mam od jakiegoś czasu refleksję.
Właśnie teraz, kiedy wszystko idzie w kierunku Życia, świat skazywany jest na izolację, a co za tym idzie - jakiś rodzaj nie-bycia, nie-istnienia. I nie chodzi mi tylko o to, że spotykać w większym gronie rozsądnym nie jest. Zwykłe, codzienne kontakty...Nie rozmawiaj, najlepiej miej oczy w podłogę wbite, bądź daleko itd itp. Gdzie w tym Życie...?
Trzeba (mi) czerpać radość, siłę z tego wszystkiego co przynosi dzień; nawet jeśli to na pozór drobne.
Dba o to Parolatka z Pędrakiem.
Telefon od kilku dni jest podobny:
- Cześć Słonko.
- Witaj Anno! - odpowiada pogrubiony dziecięcy głos. - To nie Słonko, to Jezus do ciebie dzwoni.
- Cześć Jezu, co porabiasz?
- Właśnie jem żelki. A anioł Gabriel (czyt. Pędrak) dropsy.
I tak sobie gawędzimy.
"Jezus" zapodaje mi takie przemyślenia, że Biblia blednie
A z rzeczy przyziemnych - w-f online. Fajne dla dzieciaków, no chyba że nie tylko
Nie chciało mi się wstać. Okropnie mi się nie chciało.
No ale wstałam.
Szkoda, że czas jest jaki jest, bo trochę podkręciłabym dziś kilometraż, siły były, forma była, może gdybym wstała wcześniej to dałoby radę, ale nie chciałam przeginać. Apelują o rozsądek, to skoro zależy mi na tym, żeby można było biegać jak najdłużej, kilometraż nadrobię później.
Kilkanaście kilometrów wpadło, po 5:40.
Druga połowa szybciej.
Wróciłam zanim świat dookoła zaczął się rozkręcać.
Wracając spotkałam kolegę biegowego, on przejeżdżał, ja już kończyłam bieg.
Zwykłe "cześć", uśmiech potrafią wnieść wiele radości - taką mam od jakiegoś czasu refleksję.
Właśnie teraz, kiedy wszystko idzie w kierunku Życia, świat skazywany jest na izolację, a co za tym idzie - jakiś rodzaj nie-bycia, nie-istnienia. I nie chodzi mi tylko o to, że spotykać w większym gronie rozsądnym nie jest. Zwykłe, codzienne kontakty...Nie rozmawiaj, najlepiej miej oczy w podłogę wbite, bądź daleko itd itp. Gdzie w tym Życie...?
Trzeba (mi) czerpać radość, siłę z tego wszystkiego co przynosi dzień; nawet jeśli to na pozór drobne.
Dba o to Parolatka z Pędrakiem.
Telefon od kilku dni jest podobny:
- Cześć Słonko.
- Witaj Anno! - odpowiada pogrubiony dziecięcy głos. - To nie Słonko, to Jezus do ciebie dzwoni.
- Cześć Jezu, co porabiasz?
- Właśnie jem żelki. A anioł Gabriel (czyt. Pędrak) dropsy.
I tak sobie gawędzimy.
"Jezus" zapodaje mi takie przemyślenia, że Biblia blednie
A z rzeczy przyziemnych - w-f online. Fajne dla dzieciaków, no chyba że nie tylko
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 kwietnia 2020
Trudny poranek dzisiaj, ciężko się wstawało.
Jakoś tak od rana czułam zmęczenie otaczającym nas wszystkich tematem.
No ale nicto, trzeba działać przeciwnie i po prostu robić swoje.
Dzisiaj kierunek był ciężki do obrania. W końcu poleciałam trochę poza miasto, wróciłam i podobnie -na wioskę pobliską i znów powrót.
Wyszło 11km po 5:39, ostatni kilometr szybciej; czułam, że to nie jest 5:40, ale byłam mile zaskoczona kiedy pokazało się 5:19.
Trochę przypomina mi to 45tą sekundę tego-oto-tu :uuusmiech:
Trudny poranek dzisiaj, ciężko się wstawało.
Jakoś tak od rana czułam zmęczenie otaczającym nas wszystkich tematem.
No ale nicto, trzeba działać przeciwnie i po prostu robić swoje.
Dzisiaj kierunek był ciężki do obrania. W końcu poleciałam trochę poza miasto, wróciłam i podobnie -na wioskę pobliską i znów powrót.
Wyszło 11km po 5:39, ostatni kilometr szybciej; czułam, że to nie jest 5:40, ale byłam mile zaskoczona kiedy pokazało się 5:19.
Trochę przypomina mi to 45tą sekundę tego-oto-tu :uuusmiech:
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 kwietnia 2020
Standardowy początek - że mi się nie chciało. Ale w końcu jednak...
Zegarek nie chciał mi jakoś gpsa załapać, już od kilkunastu dni ma takie problemy. Zwłaszcza w niedzielę - miejsce łapania sygnału to samo, a myśli i mieli jakby chciał a nie mógł.
Wczoraj pomyślałam, że może 15tkę dziś przebiec, no ale że początek był standardowy...A i chęci też gdzieś się zapodziały...
Ogółem wyszło 11.3km po 5:46, plus jakieś początkowe 700m przebiegnięte bez sygnału, w tempie na-oko-rozrusznikowym.
Good news taki, że po drodze wpadły dwa konkretne podbiegi, jeden ciągnie się przez kilkaset metrów, drugi ok 150. Ten drugi to jest mega konkret, lubiłam go ćwiczyć w przygotowaniach do maratonów, ale że powyrastały tam domy, to już jakoś mniej komfortowo się zrobiło (ludziom niemal pod oknami biegać)
No i do 42 się nie przygotowuję (jak na razie )
Pogoda piękna.
Słońce grzało cudnie.
Nie-cudnie wyglądałam po powrocie do domu, twarz chłodem nie wiała.
Nie wiem jak ja w tym-czymś-na-osłonięcie będę biegać, cokolwiek to będzie
A tymczasem życzę nam wszystkim wychodzenia z grobów wszelakich: niemocy, niechęci, rozlazłości i innych takich oraz pamięci o tym, że Światło jest i nie ginie. Czasem tylko znika za chmurami. A potem znów przychodzi
Standardowy początek - że mi się nie chciało. Ale w końcu jednak...
Zegarek nie chciał mi jakoś gpsa załapać, już od kilkunastu dni ma takie problemy. Zwłaszcza w niedzielę - miejsce łapania sygnału to samo, a myśli i mieli jakby chciał a nie mógł.
Wczoraj pomyślałam, że może 15tkę dziś przebiec, no ale że początek był standardowy...A i chęci też gdzieś się zapodziały...
Ogółem wyszło 11.3km po 5:46, plus jakieś początkowe 700m przebiegnięte bez sygnału, w tempie na-oko-rozrusznikowym.
Good news taki, że po drodze wpadły dwa konkretne podbiegi, jeden ciągnie się przez kilkaset metrów, drugi ok 150. Ten drugi to jest mega konkret, lubiłam go ćwiczyć w przygotowaniach do maratonów, ale że powyrastały tam domy, to już jakoś mniej komfortowo się zrobiło (ludziom niemal pod oknami biegać)
No i do 42 się nie przygotowuję (jak na razie )
Pogoda piękna.
Słońce grzało cudnie.
Nie-cudnie wyglądałam po powrocie do domu, twarz chłodem nie wiała.
Nie wiem jak ja w tym-czymś-na-osłonięcie będę biegać, cokolwiek to będzie
A tymczasem życzę nam wszystkim wychodzenia z grobów wszelakich: niemocy, niechęci, rozlazłości i innych takich oraz pamięci o tym, że Światło jest i nie ginie. Czasem tylko znika za chmurami. A potem znów przychodzi
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 kwietnia 2020
Jako że nie mam TV, przy śniadaniu włączyłam radio. Słuchałoby się o wiele lepiej, gdyby co chwilę nie nadawano komunikatu o myciu rąk, czyszczeniu telefonu itd
Zewsząd otoczka hasztagów o pozostaniu w domu; doprawdy - chciałoby się choć trochę uciec od tematu.
Tak wiem, można wyłączyć radio
Dzisiaj 15km po 5:37.
Trasa zmodyfikowana, powrót do ulic, którymi kiedyś regularnie śmigałam.
Na początku nie biegło mi się komfortowo, żałowałam, że nie założyłam koszulki z krótkim rękawem.
Poza tym nogi jakoś nie chciały podawać, obawiałam się że forma zaczyna spadać i pewnie skończę w okolicach 6/km. Ale gdzieś od 10km zaczęło być lepiej i średnie tempo z 5:46 zaczęło przyspieszać.
Ostatnie 5km: 5:37/5:23/5:26/5:22 (w tym wiadukt - mała rzecz, a cieszy)/5:03
Co prawda robiłam przystanek co km, ale i tak jestem mega zadowolona, bo początek zupełnie tego nie zapowiadał.
I zdążyłam przed deszczem.
Cały czas zastanawiam się co będzie od czwartku.
Nawet w zimie nie zakładam nic na twarz, bo biega mi się mega-niekomfortowo.
Nicto.
Mam jeszcze całe trzy dni na rozkminę.
Jako że nie mam TV, przy śniadaniu włączyłam radio. Słuchałoby się o wiele lepiej, gdyby co chwilę nie nadawano komunikatu o myciu rąk, czyszczeniu telefonu itd
Zewsząd otoczka hasztagów o pozostaniu w domu; doprawdy - chciałoby się choć trochę uciec od tematu.
Tak wiem, można wyłączyć radio
Dzisiaj 15km po 5:37.
Trasa zmodyfikowana, powrót do ulic, którymi kiedyś regularnie śmigałam.
Na początku nie biegło mi się komfortowo, żałowałam, że nie założyłam koszulki z krótkim rękawem.
Poza tym nogi jakoś nie chciały podawać, obawiałam się że forma zaczyna spadać i pewnie skończę w okolicach 6/km. Ale gdzieś od 10km zaczęło być lepiej i średnie tempo z 5:46 zaczęło przyspieszać.
Ostatnie 5km: 5:37/5:23/5:26/5:22 (w tym wiadukt - mała rzecz, a cieszy)/5:03
Co prawda robiłam przystanek co km, ale i tak jestem mega zadowolona, bo początek zupełnie tego nie zapowiadał.
I zdążyłam przed deszczem.
Cały czas zastanawiam się co będzie od czwartku.
Nawet w zimie nie zakładam nic na twarz, bo biega mi się mega-niekomfortowo.
Nicto.
Mam jeszcze całe trzy dni na rozkminę.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 kwietnia 2020
Nie miałam w planach nic specjalnego, ot użyć powietrza.
Pierwszy kilometr wpadł po 5:29, drugi po 5:25, kolejny 5:23...
Ale jak czwarty wleciał po 5:09, a odczucie lekkości było, to stwierdziłam, że polecę coś szybszego.
Wyszło tak:
4-5 5:09/5:38
6-7 4:59/ 5:39
8-9 5:10/6:00 (pod wiatr, tu jednak umęczyłam się niemożebnie)
10-11 4:52/ 5:48
12ty po 4:48.
I tu nastąpił koniec "czegoś szybszego", poleciałam do domu, ostatni 13ty po 5:23. Mogłam jeszcze dobiec ok 1 km, ale szczerze mówiąc nie chciało mi się, wybrałam krótszą drogę i resztę dospacerowałam.
Ogółem średnie tempo całości po 5:22.
Zupełnie niespodziewanie wpadło fajne, mocniejsze bieganie, choć nic tego nie zapowiadało.
Jestem zadowolona
Nie miałam w planach nic specjalnego, ot użyć powietrza.
Pierwszy kilometr wpadł po 5:29, drugi po 5:25, kolejny 5:23...
Ale jak czwarty wleciał po 5:09, a odczucie lekkości było, to stwierdziłam, że polecę coś szybszego.
Wyszło tak:
4-5 5:09/5:38
6-7 4:59/ 5:39
8-9 5:10/6:00 (pod wiatr, tu jednak umęczyłam się niemożebnie)
10-11 4:52/ 5:48
12ty po 4:48.
I tu nastąpił koniec "czegoś szybszego", poleciałam do domu, ostatni 13ty po 5:23. Mogłam jeszcze dobiec ok 1 km, ale szczerze mówiąc nie chciało mi się, wybrałam krótszą drogę i resztę dospacerowałam.
Ogółem średnie tempo całości po 5:22.
Zupełnie niespodziewanie wpadło fajne, mocniejsze bieganie, choć nic tego nie zapowiadało.
Jestem zadowolona
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
20 kwietnia 2020
Nie biegałam niemal tydzień.
Z tych wszystkich obostrzeń jakoś najtrudniejsze jest dla mnie to zasłanianie twarzy podczas biegania.
Poza tym, nie miałam siły ani chęci wstawać skoro świt, musiałam odespać. Nawet wczoraj zrezygnowałam, mimo że słońce piękne było; za to w ciągu dnia naspacerowałam ze 12km.
Czas jakiś temu, kiedy miałam problemy z HB, wpadłam do laboratorium coby zrobić badania jeszcze przed pracą, zdążyć coś zjeść i wypić kawę, bo bez niej nie funkcjonuję.
Wpadłam i na widok kolejki usta moje bezgłośnie wypowiedziały to i owo. Skomentowała to znajoma, która też czekała w kolejce: "Z ruchu warg poszczególnych wchodzących łatwo można wyczytać, co mają na myśli..."
Tak i dzisiaj to i owo cisnęło mi się do głowy, na usta i w ogóle wszędzie, kiedy próbowałam zamocować coś, co nie będzie mi spadać z ust i nosa.
Jeszcze bardziej napierało, kiedy zaczęłam w tym biec.
Ze względów czasowych musiałam skrócić bieg do 8km, najpierw ok 700m w tempie niewiadomym, na oko 5:25, kiedy to GPS się ogarniał, potem 5.24km po 5:28.
Do domu zostały mi dwa kilometry, stwierdziłam, że pobiegnę je trochę wolniej, żeby jednak jakoś dobiec w tym opakowaniu.
Wyszło mi po 5:08, chyba z tej wściekłości i wszelkich innych emocji.
A tak w ogóle, to napis na tej mojej niby-opasce mówi: "Enjoy your run!"
Nicto.
Nie będzie wirus pluł mi w twarz.
Nie biegałam niemal tydzień.
Z tych wszystkich obostrzeń jakoś najtrudniejsze jest dla mnie to zasłanianie twarzy podczas biegania.
Poza tym, nie miałam siły ani chęci wstawać skoro świt, musiałam odespać. Nawet wczoraj zrezygnowałam, mimo że słońce piękne było; za to w ciągu dnia naspacerowałam ze 12km.
Czas jakiś temu, kiedy miałam problemy z HB, wpadłam do laboratorium coby zrobić badania jeszcze przed pracą, zdążyć coś zjeść i wypić kawę, bo bez niej nie funkcjonuję.
Wpadłam i na widok kolejki usta moje bezgłośnie wypowiedziały to i owo. Skomentowała to znajoma, która też czekała w kolejce: "Z ruchu warg poszczególnych wchodzących łatwo można wyczytać, co mają na myśli..."
Tak i dzisiaj to i owo cisnęło mi się do głowy, na usta i w ogóle wszędzie, kiedy próbowałam zamocować coś, co nie będzie mi spadać z ust i nosa.
Jeszcze bardziej napierało, kiedy zaczęłam w tym biec.
Ze względów czasowych musiałam skrócić bieg do 8km, najpierw ok 700m w tempie niewiadomym, na oko 5:25, kiedy to GPS się ogarniał, potem 5.24km po 5:28.
Do domu zostały mi dwa kilometry, stwierdziłam, że pobiegnę je trochę wolniej, żeby jednak jakoś dobiec w tym opakowaniu.
Wyszło mi po 5:08, chyba z tej wściekłości i wszelkich innych emocji.
A tak w ogóle, to napis na tej mojej niby-opasce mówi: "Enjoy your run!"
Nicto.
Nie będzie wirus pluł mi w twarz.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 kwietnia 2020
Dobre bieganie.
W planie miałam dobiec do lasku i tam w końcu zacząć oddychać.
Jak już dobiegłam, a ludu nie było, stwierdziłam że pobiegnę sobie coś szybszego a potem zobaczymy.
I tak najpierw wpadło 7km śr po 5:16 - 5:31/ 5:15/ 5:11/ 5:09/ 5:04/ 5:01/ 5:43
Ostatni kilometr wolniej, bo w międzyczasie pomyślałam, że skoro biegnie się tak fajnie, a ludu nadal nie ma, to wykorzystam sytuację i pobiegam sobie przebieżki, więc ten ostatni km miał być na schłodzenie.
Potem jednak stwierdziłam, że może jeszcze coś tam wolniej nabiegam przed tymi przebieżkami, skoro moc jest, a ludu wciąż nie ma i wpadło 3km po 5:36 - 5:51/ 5:31/5:26. Wolniej nie wyszło, ale wcale mi to nie przeszkadza.
W międzyczasie w oddali pokazało się niebezpieczeństwo, ale na szczęście odjechało Mogłam oddychać nadal.
Zrobiłam 10 setek śr po 3:58, z przerwą w truchcie.
No i pobiegłam do domu.
Planowałam potruchtać 1km i resztę dojść, bo przewidywałam brak tlenu, no ale... Po tym kaemie (5:23) do domu miałabym kolejny km, nie chciało mi się tak długo iść, więc stwierdziłam, że jeszcze trochę pokręcę się po parku, żeby mieć mniej tego marszu. Nabiegałam znów 1km po 5:06, porozciągałam się i poszłam.
Marszu wyszło mi 800m
Dobre bieganie.
W planie miałam dobiec do lasku i tam w końcu zacząć oddychać.
Jak już dobiegłam, a ludu nie było, stwierdziłam że pobiegnę sobie coś szybszego a potem zobaczymy.
I tak najpierw wpadło 7km śr po 5:16 - 5:31/ 5:15/ 5:11/ 5:09/ 5:04/ 5:01/ 5:43
Ostatni kilometr wolniej, bo w międzyczasie pomyślałam, że skoro biegnie się tak fajnie, a ludu nadal nie ma, to wykorzystam sytuację i pobiegam sobie przebieżki, więc ten ostatni km miał być na schłodzenie.
Potem jednak stwierdziłam, że może jeszcze coś tam wolniej nabiegam przed tymi przebieżkami, skoro moc jest, a ludu wciąż nie ma i wpadło 3km po 5:36 - 5:51/ 5:31/5:26. Wolniej nie wyszło, ale wcale mi to nie przeszkadza.
W międzyczasie w oddali pokazało się niebezpieczeństwo, ale na szczęście odjechało Mogłam oddychać nadal.
Zrobiłam 10 setek śr po 3:58, z przerwą w truchcie.
No i pobiegłam do domu.
Planowałam potruchtać 1km i resztę dojść, bo przewidywałam brak tlenu, no ale... Po tym kaemie (5:23) do domu miałabym kolejny km, nie chciało mi się tak długo iść, więc stwierdziłam, że jeszcze trochę pokręcę się po parku, żeby mieć mniej tego marszu. Nabiegałam znów 1km po 5:06, porozciągałam się i poszłam.
Marszu wyszło mi 800m
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
23 kwietnia 2020
Dzisiaj rower.
27.3km, prędkość 18.78km.
Nie wiem czy to szybko czy nie, ale trochę się wyżyłam.
Pojechałam do lasu, od czasu tej potężnej sierpniowej wichury byłam tam chyba tylko raz. Dość długo obowiązywał zakaz wstępu, a później biegałam mało i wolno, więc dobiec tam było dla mnie wyczynem.
Strasznie pusto, przestrzały, nie umiałam umiejscowić pętli krosowej, którą biegaliśmy.
Ale przynajmniej mogłam maskę zdjąć na legalu.
I na pewno tam wrócę.
Po tygodniu przemieszczania się w opakowaniu na twarzy mam wrażenie jakbym miała osad na oskrzelach.
Dzisiaj rower.
27.3km, prędkość 18.78km.
Nie wiem czy to szybko czy nie, ale trochę się wyżyłam.
Pojechałam do lasu, od czasu tej potężnej sierpniowej wichury byłam tam chyba tylko raz. Dość długo obowiązywał zakaz wstępu, a później biegałam mało i wolno, więc dobiec tam było dla mnie wyczynem.
Strasznie pusto, przestrzały, nie umiałam umiejscowić pętli krosowej, którą biegaliśmy.
Ale przynajmniej mogłam maskę zdjąć na legalu.
I na pewno tam wrócę.
Po tygodniu przemieszczania się w opakowaniu na twarzy mam wrażenie jakbym miała osad na oskrzelach.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
26 kwietnia 2020
Pojechałam dzisiaj do lasu.
Wolność bez-maskowa
Najpierw zrobiłam 9.1km po 5:37.
Pod koniec stwierdziłam, że spróbuję odnaleźć 2-km pętlę krosową, którą kiedyś biegaliśmy z Kosynierami.
Częściowo mi się udało, niestety po kilometrze okazało się, że ścieżka, którą zawsze wbiegaliśmy na drugi kilometr ścieżką już nie jest (a przynajmniej nie umiałam jej odnaleźć), więc wróciłam i pobiegłam zmodyfikowaną trasę.
Pod koniec krosu pomyślałam, że spróbuję zrobić 3 okrążenia.
1-5:17, 2-5:14, 3-5:22.
Łatwo nie było, na początku 2giego kółka przypaliłam z tempem i odczułam to boleśnie na 3cim
Nie powiem, nie było tragedii, co prawda niegdyś biegałam ten odcinek po 5/km i szybciej, ale to było ładnych kilka lat temu. Pewnie gdybym teraz popracowała nad siłą, wróciłaby dawna forma.
Btw, nieustannie borykam się z odniesieniami do swojego dawnego biegania. Z jednej strony mam świadomość, że przerwa zrobiła swoje, a z drugiej jakoś nie chce to do mnie dotrzeć
Choć kiedy patrzę na te swoje tempa... Po tym co było w końcówce roku, wydaje mi się, że naprawdę nie jest źle.
Potem lekki relaks 3.60km po 5:45, chwila odpoczynku i poleciałam 5x200m po 3:35, z przerwą w truchcie.
No i wróciłam do auta, już spacerowym tempem, nie chciało mi się biec szybciej.
Ogółem wyszło dzisiaj 21km.
Takie fajne bieganie, według założenia, żeby nie mieć żadnych założeń Nie chciałam biec niczego jednostajnego i długiego jednocześnie.
A tak: kilometraż jest i nogi trochę popracowały.
Pojechałam dzisiaj do lasu.
Wolność bez-maskowa
Najpierw zrobiłam 9.1km po 5:37.
Pod koniec stwierdziłam, że spróbuję odnaleźć 2-km pętlę krosową, którą kiedyś biegaliśmy z Kosynierami.
Częściowo mi się udało, niestety po kilometrze okazało się, że ścieżka, którą zawsze wbiegaliśmy na drugi kilometr ścieżką już nie jest (a przynajmniej nie umiałam jej odnaleźć), więc wróciłam i pobiegłam zmodyfikowaną trasę.
Pod koniec krosu pomyślałam, że spróbuję zrobić 3 okrążenia.
1-5:17, 2-5:14, 3-5:22.
Łatwo nie było, na początku 2giego kółka przypaliłam z tempem i odczułam to boleśnie na 3cim
Nie powiem, nie było tragedii, co prawda niegdyś biegałam ten odcinek po 5/km i szybciej, ale to było ładnych kilka lat temu. Pewnie gdybym teraz popracowała nad siłą, wróciłaby dawna forma.
Btw, nieustannie borykam się z odniesieniami do swojego dawnego biegania. Z jednej strony mam świadomość, że przerwa zrobiła swoje, a z drugiej jakoś nie chce to do mnie dotrzeć
Choć kiedy patrzę na te swoje tempa... Po tym co było w końcówce roku, wydaje mi się, że naprawdę nie jest źle.
Potem lekki relaks 3.60km po 5:45, chwila odpoczynku i poleciałam 5x200m po 3:35, z przerwą w truchcie.
No i wróciłam do auta, już spacerowym tempem, nie chciało mi się biec szybciej.
Ogółem wyszło dzisiaj 21km.
Takie fajne bieganie, według założenia, żeby nie mieć żadnych założeń Nie chciałam biec niczego jednostajnego i długiego jednocześnie.
A tak: kilometraż jest i nogi trochę popracowały.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 kwietnia 2020
Las.
Zaczęłam dość wolno, z czasem tempo zaczęło przyspieszać, więc ogólnie nie było źle.
Najpierw 8.23km śr po 5:43 - początek 6:03, koniec 5:33.
Fajnie się biegło, tak stabilnie, z przyjemnością.
Nie chciałam dzisiaj szaleć, ale zamulić też nie. Stwierdziłam, że zrobię dwusetki tam gdzie ostatnio; to fajny, płaski odcinek.
No ale niestety, panowie pracownicy zajęli mi miejsce i musiałam się przenieść kawałek dalej.
Tam już płasko nie było.
Wyszło mi ogółem 1.07km po 3:48, przerwa w truchcie.
Powrót 1.7km po 5:52.
Razem 12km.
Spotkałam parę zajęcy, jednak są szybsze ode mnie.
Jakieś sarenki przemknęły.
Miód malina.
Następnym razem może ten kros pobiegam.
Z rzeczy nie-biegowych - ostatnio dość często przypomina mi się Truman Show
Las.
Zaczęłam dość wolno, z czasem tempo zaczęło przyspieszać, więc ogólnie nie było źle.
Najpierw 8.23km śr po 5:43 - początek 6:03, koniec 5:33.
Fajnie się biegło, tak stabilnie, z przyjemnością.
Nie chciałam dzisiaj szaleć, ale zamulić też nie. Stwierdziłam, że zrobię dwusetki tam gdzie ostatnio; to fajny, płaski odcinek.
No ale niestety, panowie pracownicy zajęli mi miejsce i musiałam się przenieść kawałek dalej.
Tam już płasko nie było.
Wyszło mi ogółem 1.07km po 3:48, przerwa w truchcie.
Powrót 1.7km po 5:52.
Razem 12km.
Spotkałam parę zajęcy, jednak są szybsze ode mnie.
Jakieś sarenki przemknęły.
Miód malina.
Następnym razem może ten kros pobiegam.
Z rzeczy nie-biegowych - ostatnio dość często przypomina mi się Truman Show
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 maja 2020
Krótki rękaw i spodenki to zdecydowanie nie był odpowiedni ubiór na dzisiaj. Wiało w lesie, do tego deszcz i zimno.
No cóż...
Najpierw 5km po 5:34. Później 4km wolno, po 5:51, w trakcie których zastanawiałam się czy mam zrobić przebieżki (których robić mi się nie chciało), czy raczej krosa (którego też robić mi się nie chciało).
Stwierdziłam, że przebieżki mogą wpaść zawsze, nawet nad zalewem wcześnie rano, a z krosem to byłby już kłopot.
Nie miałam siły na szybkie tempo, stwierdziłam, że ot przebiegnę, żeby trochę siły (marnej, ale zawsze) wpadło.
Zrobiłam dwa kółka, po czym pobiegłam to samo, tylko w drugą stronę, bo mi się trochę nudziło.
Wydawałoby się, że będzie szybciej, bo początek z górki, a końcówka płaska - jednak nie...
Umęczyłam się tak samo.
4 x 1.3km śr. 5:36.
Taki jest teren krosowy:
Nie wiem, czy to "mocna" wysokość czy nie, ale zmęczyć się można.
Powrót do auta 1.2km po 6:15.
Btw, od około roku mam w spadku Forerunnera 25, stara 305 padła wieki temu, w międzyczasie miałam jakiś zwykły zegarek za 20 zeta, żebym tylko czas znała, a dystans i tak pamiętałam z czasów 305.
No i do tego F25 jest aplikacja, której używam tylko do załadowania biegu, ale ostatnio odkryłam jakieś jej funkcje i wykresy tajemne.
Jeden z takich wykresów pokazał mi, że kroki które stawiam wcale w zachwyt nie wprowadzają.
A dziś właśnie na krosie o tym myślałam: co z tego, że tempo szybsze, jak nogi porządnie do góry nie mogę podnieść.
ps. Tak. Wiem, że są na to odpowiednie ćwiczenia
Krótki rękaw i spodenki to zdecydowanie nie był odpowiedni ubiór na dzisiaj. Wiało w lesie, do tego deszcz i zimno.
No cóż...
Najpierw 5km po 5:34. Później 4km wolno, po 5:51, w trakcie których zastanawiałam się czy mam zrobić przebieżki (których robić mi się nie chciało), czy raczej krosa (którego też robić mi się nie chciało).
Stwierdziłam, że przebieżki mogą wpaść zawsze, nawet nad zalewem wcześnie rano, a z krosem to byłby już kłopot.
Nie miałam siły na szybkie tempo, stwierdziłam, że ot przebiegnę, żeby trochę siły (marnej, ale zawsze) wpadło.
Zrobiłam dwa kółka, po czym pobiegłam to samo, tylko w drugą stronę, bo mi się trochę nudziło.
Wydawałoby się, że będzie szybciej, bo początek z górki, a końcówka płaska - jednak nie...
Umęczyłam się tak samo.
4 x 1.3km śr. 5:36.
Taki jest teren krosowy:
Nie wiem, czy to "mocna" wysokość czy nie, ale zmęczyć się można.
Powrót do auta 1.2km po 6:15.
Btw, od około roku mam w spadku Forerunnera 25, stara 305 padła wieki temu, w międzyczasie miałam jakiś zwykły zegarek za 20 zeta, żebym tylko czas znała, a dystans i tak pamiętałam z czasów 305.
No i do tego F25 jest aplikacja, której używam tylko do załadowania biegu, ale ostatnio odkryłam jakieś jej funkcje i wykresy tajemne.
Jeden z takich wykresów pokazał mi, że kroki które stawiam wcale w zachwyt nie wprowadzają.
A dziś właśnie na krosie o tym myślałam: co z tego, że tempo szybsze, jak nogi porządnie do góry nie mogę podnieść.
ps. Tak. Wiem, że są na to odpowiednie ćwiczenia
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
3 maja 2020
Zapomniałam ostatnio napisać: przebieg w kwietniu 158km. W porównaniu do marca mniej o niecałe 30km, czyli mniej więcej o ten tydzień, kiedy odchorowywałam maski i odsypiałam.
Wczoraj 8km, dzisiaj 12km, oba w tempie konwersacyjnym ok 6/km, bo i w trakcie obu konwersacja była.
Dobry bieg, dobry czas, dobre rozmowy.
Zapomniałam ostatnio napisać: przebieg w kwietniu 158km. W porównaniu do marca mniej o niecałe 30km, czyli mniej więcej o ten tydzień, kiedy odchorowywałam maski i odsypiałam.
Wczoraj 8km, dzisiaj 12km, oba w tempie konwersacyjnym ok 6/km, bo i w trakcie obu konwersacja była.
Dobry bieg, dobry czas, dobre rozmowy.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
5 maja 2020
Jechałam do lasu z nastawieniem nie-cie-ka-wym, które trochę się polepszyło, kiedy w radio wybrzmiało to - zawsze poprawia mi humor.
Dotarłam, wysiadłam, zaczęłam biec.
Wolno, w głowie milion myśli, że tak...kończy się moja kariera biegowa (która i tak się przecież nie zaczęła) i w ogóle kicha...myślałaś, że będziesz szybko biegać, a tu proszzzęę... O czym tu pisać, jak nic się nie dzieje, absolutnie nic, bez sensu to wszystko...
Co było robić, biegłam dalej.
Nabiegałam 9km po 5:44.
Na moim dwusetkowym odcinku robót tym razem nie było, więc ustawiłam się i poleciałam 6x180, średnio wyszło po 3:30.
Powrót=schłodzenie 2km po 5:57; łącznie 13.14km.
Tak to dzisiaj było.
Będzie dobrze, a nawet lepiej.
Biegowo czy inaczej.
Niechybnie.
Jechałam do lasu z nastawieniem nie-cie-ka-wym, które trochę się polepszyło, kiedy w radio wybrzmiało to - zawsze poprawia mi humor.
Dotarłam, wysiadłam, zaczęłam biec.
Wolno, w głowie milion myśli, że tak...kończy się moja kariera biegowa (która i tak się przecież nie zaczęła) i w ogóle kicha...myślałaś, że będziesz szybko biegać, a tu proszzzęę... O czym tu pisać, jak nic się nie dzieje, absolutnie nic, bez sensu to wszystko...
Co było robić, biegłam dalej.
Nabiegałam 9km po 5:44.
Na moim dwusetkowym odcinku robót tym razem nie było, więc ustawiłam się i poleciałam 6x180, średnio wyszło po 3:30.
Powrót=schłodzenie 2km po 5:57; łącznie 13.14km.
Tak to dzisiaj było.
Będzie dobrze, a nawet lepiej.
Biegowo czy inaczej.
Niechybnie.