15.10.2017
18. PKO Poznań Maraton
Czas netto: 3:03:07
Średnie tempo: 4:20 min/km
Miejsce OPEN: 151
Miejsce M18: 24
W Poznaniu zameldowałem się w sobotę. Około godziny 15 razem z żoną udaliśmy się na teren Międzynarodowych Targów Poznańskim po pakiet startowy. Organizacja na miejscu była bardzo dobra, najpierw odebrałem kopertę z numerem startowym, potem na jej podstawie koszulkę, piwo i danie makaronowe z naprawdę smacznym sosem. Potem troszkę pozwiedzaliśmy, bo mimo niewielkiej odległości od Wrocławia byliśmy z żoną w Poznaniu po raz pierwszy. Wieczorem byczenie się przed telewizorem i oczekiwanie na start. W nocy miałem trochę bezsenności z emocji przed startem, ale i tak około 6 godzin udało mi się przespać.
W niedzielę pobudka o 6:30, szybka kąpiel i poszedłem na śniadanie dla maratończyków, bardzo sycące ale nie ciężkie. Następnie udaliśmy się na teren startu, ustaliliśmy, gdzie się spotkamy no i do strefy startowej. Niestety start był opóźniony o 45 minut. Najgorsze w tym oczekiwaniu było to, że nie wiedzieliśmy, ile jeszcze trzeba czekać i czy to kwestia 5 min czy godziny. Na szczęście nie wychłodziłem się w tym czasie, byłem cały czas w ruchu a potem załapałem się na folię. Czułem się wypoczęty, podekscytowany i gotowy na ten bieg. Godzina 9:45 i START! Postanowiłem nie biec na 2:55 tylko bardziej 2:58 - 2:59, nie czułem się gotowy na te 2:55. Ruszyłem jak na mnie bardzo spokojnie, pierwsze 5 km w średnim tempie 4:11. Potem przez długi czas trzymałem tempo 4:12 - 4:13, praktycznie nie czując żadnego zmęczenia ani trudów biegu tak do 28 km. Nic nadzwyczajnego w tym czasie nie czułem, oddech bardzo spokojny, jakbym BSa biegł. Półmaraton zaliczyłem w czasie 1:29:07 co dało mi spore nadzieje na złamanie trójki. Po 28 km czułem już trochę kilometry, ale nic złego się ze mną nie działo, tętno miałem niskie a oddech spokojny. Tempo spadło do 4:22, ale nie chciałem na tym etapie wojować, biegłem tyle, ile trzeba na osiągnięcie mojego celu i liczyłem na szybszą końcówkę. Tuż przed 35 km zaczęły mnie mocno boleć mięśnie czworogłowe uda. Niedługo potem dogonił mnie pacemaker na 3:00. Nie miałem w tym momencie żadnych problemów energetycznych. Przed biegiem zjadłem jeden żel, podczas pięć żeli w tym trzy z kofeiną. Na każdym punkcie odżywczym piłem tyle izotoniku, ile byłem w stanie. Muszę przyznać, że pod tym względem było bardzo dobrze, nie spotkała mnie ściana związana z brakiem paliwa, nie byłem odwodniony. Ale bardzo bolały mnie mięśnie. I na tym 35 km zacząłem tracić tempo. Chciałem gonić za pacemakerem, parę razy udało mi się podkręcić tempo do 4:15 ale nie na długo. Tętno zaczęło mi spadać. Odcinek między 35 a 40 kilometrem pobiegłem w tempie 4:41 co jest przeciętnym tempem moich biegów spokojnych. Mięśnie paliły mnie żywym ogniem a do tego zaczęły pojawiać się lekkie skurcze. Najbardziej bałem się tego, że będę musiał przejść do marszu, nic gorszego chyba nie mogłoby mnie spotkać. Dla mnie przebiec zawody to naprawdę je przebiec, przejście do marszu odebrałbym jako całkowitą porażkę w tych zawodach. Na 41 km każda próba jakiegokolwiek przyspieszenia wiązała się już z skurczami w łydkach i udach. Biegłem na tyle szybko, na ile mogłem bez ryzyka silnego skurczu. Ostatnie 2 km i 195 metrów przebiegłem tempem 4:50 i wbiegłem na metę bez żadnego zatrzymywania się na marsz! Spełniłem swoje marzenie, jakim był maraton, udało mi się przebiec całość i wykręcić przyzwoity czas jak na debiut, tak więc bieg uważam za mimo wszystko bardzo udany. Nie poniosłem też żadnych strat tj żadnej kontuzji, nic się nie stało z moimi stopami i tak ogólnie jestem sprawny tylko mocno obolały.
Parę wykresów i tabelek:
miedzyczasy.png
wykresy.png
Co poszło dobrze?
[*] Oddech i serce miałem spokojne przez cały bieg. Wydolnościowo nie odczułem tego biegu.
[*] Szybkość, miałem jej ogromny zapas. Szybkościowo myślę, że byłem gotowy nawet na 2:50
[*] Nawodnienie. Żadnego pragnienia ani odwodnienia na trasie. Korzystałem z każdego punktu i uzupełniałem płyny na bieżąco.
[*] Energia. Łącznie zjadłem 6 żeli energetycznych oraz na każdym punkcie izotonik. Nie dopadła mnie słynna ściana, nie brakło mi paliwa.
Co poszło źle
[*] Wytrzymałość! Nie wytrzymały moje mięśnie skutecznie obniżając tym moje tempo. Pod koniec paliły żywym ogniem i łapały je skurcze.
Co było nie tak w moim treningu
[*] Za mały kilometraż. 70 - 80 km w tygodniu, a czasami i 60 km to zdecydowanie za mało na taki wynik w maratonie, jaki mi się marzy. Nie jestem wytrenowanym maratończykiem, nie biegiem od wielu lat i takim kilometrażem nie mogłem zbudować potrzebnej wytrzymałości.
[*] Za krótki czas przygotowania. Na dobre pierwszy w życiu trening maratoński zacząłem w lipcu. To daje 3 miesiące mocnego treningi i 2 tygodnie luzowania przed startem. Moje wcześniejsze długie wybiegania wynosiły jedynie 18 km, więc nie miało to nic wspólnego z treningiem do maratonu.
[*] Trochę źle dobrany trening. Myślę, że powinienem iść w jedną z dwóch dróg. Jedną z nich są dłuższe wybiegania w okolicach 30 - 32 km. Drugą krótsze wybiegania około 26 km, ale na zmęczeniu z poprzednich dni, tak jak u Hansonów. Wtedy mógłbym na nich symulować ostatnie kilometry maratonu. Ja biegałem 25 - 27 km po wolnej sobocie i teraz już wiem, że nie miało to nic wspólnego z końcówką maratonu.
Co dalej?
Za trzy tygodnie biegnę półmaraton w Świdnicy z zamiarem złamania 1:25, co nie udało mi się w czerwcu we Wrocławiu. Dalej mam w planach dalej trenować szybkość i na wiosnę skupić się na zawodach 10 km i półmaratonach. To na pewno nie był mój ostatni maraton, ale następny planuję dopiero za 1,5 - 2 lata. Wezmę sobie do serca wszelkie nauki, które wyciągnąłem i być może jeszcze wyciągnę z tego debiutu i postaram się przygotować dużo lepiej i rozsądniej.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.