Ostatnio moje pisanie tutaj jest mocno słabe, prawie tak słabe jak moje bieganie.
Czerwiec można podsumować tak: moje bieganie było bez ładu i składu. Tylko jeden tydzień był sensowny, a pozostałe to albo cały wszechświat nie chciał żebym biegał albo jakieś choróbska mnie męczyły tak, że ledwo żyłem nie mówiąc już o tym, żeby wyjść i pobiegać. Udało się też złapać dodatkowy projekt, więc jest więcej pracy a mniej czasu. Ostatecznie czerwiec zakończyłem z 118km na koncie, co jest wynikiem grubo poniżej założonego planu
Wege obóz biegowy bieganie.pl - Krościenko nad Dunajcem 2014
Jakiś czas temu kumpel namówił mnie na obóz biegowy. Zapisałem się i fru, pojechaliśmy (MY = ja z żoną i dzieciakami). W międzyczasie kolega został zaatakowany przez przepuklinę i lekarski zakaz forsowania się, więc nie mógł jechać. Jakim cudem zmieściliśmy wszystkie rzeczy do naszego małego auta, nie wiem. Trzy walizki, wózek dla dziecka, buty do biegania, torba z komputerem i innymi gadżetami itp itd, a mamy tylko hatchbacka

Droga od nas do Krościenka odbyła się bez przygód. Młodszy zasnął sam z siebie, a starszy po Aviomarinie, ścięło go po 20 minutach jazdy aż do samego parkowania przed hotelem.
Na miejscu przywitał nas Michał Jarosz, skąd wiedział, że my to my, nie wiem, chyba prorok jakiś

Wszyscy uczestnicy nocowali w hotelu
Crosna SPA nad samym Dunajcem. Bardzo ładny hotel blisko gór, a lokalizacja przy samej rzece okazała się bardzo pomocna przy "
krioterapii". Zaczęliśmy od wege obiadu i już w dniu przyjazdu, pierwszego biegania. Śmignęliśmy na pobliski stadion i tam Michał z
Romkiem, który do nas dołączył, zaczęli nas oglądać. Oczywiście nie jak konie na targu, tylko naszą technikę i postawę podczas biegu

Było bieganie na bosaka i pierwsze uwagi.
W niedzielę rano znów wybraliśmy się na stadion, żeby tym razem pobiegać interwały i żeby dokładnie przyjrzeć się naszej technice. Wszystko zostało nagrane do późniejszej analizy. Z przodu, z tyłu, z boku, brakowało chyba tylko ujęć z lotu ptaka

Okazało się, że o ile na boso wszystko jest okej, to już w butach bywa różnie. W moim przypadku uwagi były dwie, lądować jeszcze bardziej na śródstopiu i rozluźnić barki. To był w zasadzie pierwszy dzień, więc jeszcze sporo sił i ładnie weszło wszystko. Szczególnie ostatni 20 sekundowy fragment na pełnym ogniu

Jak tylko uda się zrobić trawnik przy domu to będę mógł sobie robić takie rzeczy na boso. Duży ogród ma coraz więcej plusów

Wieczorem Roman mordował nas ćwiczeniami ogólnorozwojowymi i stabilizującymi. Po półtorej godziny takich ćwiczeń, człowiek ma serdecznie dość, wszystkiego

W poniedziałek mieliśmy zaplanowane długie wybieganie po górach. Podjechaliśmy do Wąwozu Homole, stamtąd "bieg" na Wysoką Górę i powrót w naprawdę pięknych okolicznościach przyrody do Szczawnicy, gdzie przeprawiliśmy się na drugą stronę Dunajca i biegiem wróciliśmy do hotelu. Miałem tutaj okazję przekonać się na własnej skórze, że głupota boli. Zacząłem mocno z Michałem, Jankiem i Markiem, ale już po kilometrze zacząłem mocno odstawać i mój bieg w górę zmienił się w mordownię. Miejscami było ostro pod górę, Strava pokazuje, że nachylenie dochodziło do 46%, najpierw w górę, a za chwilę tak samo stromo w dół, bo przecież trzeba gdzieś zejść. Na całe szczęście, "tylko" pierwsze kilometry były tak hardkorowe. Później zaczął się super fajny bieg, z jeszcze lepszymi widokami. Udało się złapać fajne, równe tempo z Rafałem i tak nam zleciało kilka kolejnych km, aż do momentu gdzie się wypierniczyłem jak długi na mokrej trawie. Na całe szczęście nic się nie stało, ale Rafała nie dogoniłem aż do schroniska. W drodze do schroniska zaliczyłem kryzys z myślami "co ja tu ku*wa robię", "zaraz umrę z głodu", "jak daleko jeszcze" itp... W schronisku udało się zakupić szarlotkę i sok. To postawiło mnie na nogi i po przeprawie na drugi brzeg udało się ostatni fragment trasy nawet pocisnąć poniżej 5:00/km.
Wtorek był luźniejszy niż poniedziałek i rano pobiegliśmy robić długie interwały po okolicy. Michał znalazł dla nas w miarę płaski teren i wyznaczyliśmy pętlę 2,5km po asfalcie i częściowo po powiedzmy utwardzonej drodze. Wszystko szło całkiem zgrabnie do momentu aż śmieciarze zabrali nasze picie. Było raczej ciepło i duszno, więc bez picia ani rusz. Zrobiliśmy 3cią pętlę bez picia a ostatni, czwarty fragment już w kierunku hotelu. Muszę przyznać, że nawet zgrabnie to weszło

W środę w ramach krótkiego wybiegania poszliśmy i częściowo pobiegliśmy na Sokolicę. Pogoda była już dla nas łaskawsza, bo poprzedniego wieczora popadało i temperatura spadła do znośnych okolic. Nie szarżowałem też z wybieganiem na górę, więc nie miałem żadnych kryzysów ani niemiłych niespodzianek. Tym razem jednak miałem już ze sobą banany

Na czwartek przypadło kolejne długie wybieganie. Tym razem na Trzy Korony i przełomem Dunajca po słowackiej stronie z powrotem do hotelu. Nauczony poprzednimi wyprawami, oszczędziłem się na początku na podejściu, co ostatecznie pozwoliło mi trzymać moje tempo "Easy" na płaskim odcinku. Piwko w trakcie biegu smakowało wybornie. O ile Złoty Bażant jest mi dobrze znany, to akurat ten konkretny kufelek chyba był najlepszy

Pierwszy raz też wypiłem jedno piwo w trzy osoby, ale doszliśmy do wniosku, że można łyknąć, ale nie ma co przesadzać. Biegło się naprawdę dobrze, ale nogi już czuły te kilka dni bez przerwy. Niestety podczas tej wyprawy umarł mój zegarek. W hotelu udało się jedynie odczytać ten ostatni bieg i to wszystko. Koniec imprezy. Niestety kupiłem go używanego na ebayu, więc nie mam żadnego paragonu, żeby móc w jakiś sposób to reklamować. Nie istnieje też żaden serwis, który mógłby się tym zająć :/
Wieczorem mieliśmy grilla z góralską muzyką i o ile takie atrakcje kojarzą mi się raczej z bezsensownym rzępoleniem, to tym razem byłem bardzo miło zaskoczony, bo Pan Jasiek z zespołem dali radę że hoho. Były tańce z pannami, zbójnickie harce i cała masa przyśpiewek i opowieści. Płakałem ze śmiechu, dosłownie

W piątek biegaliśmy w deszczu mniejszym i większym, przeważnie większym

Przemokliśmy do suchej nitki, ale za to spróbowaliśmy wody z okolicznych źródeł. Bardzo miła odmiana po deszczu pomieszanym z potem spływającym po nosie

W sobotę miały się odbyć zawody, ale się nie odbyły. Część obozowiczów pojechała poprzedniego dnia lub wcześnie rano i zostało nas niewiele. Cały czas też lało, więc tylko zrobiliśmy 4km w deszczu i tak zakończył się obóz.
W moim przypadku jako pamiątkę przywiozłem niemiłosiernie spięte i zakwaszone łydki. W sobotę i niedzielę ciężko mi się chodziło, ale dochodzę do siebie. Myślę, że jeszcze dziś wolne, ale jutro już wracam do biegania. Nie ma co tak się obijać
Wnioski po obozie:
Na pewno trzeba to powtórzyć

Atmosfera i ludzie super. Kilka nowych znajomości, nawet przy moim kiepskim stopniu integrowania się z nowymi ludźmi. Wiedza i doświadczenie trenerów nieocenione. Na pewno nie da się tego wszystkiego wyczytać w internecie czy fachowych książkach. Ponieważ nie trenuję z trenerem ani nawet z innymi biegaczami, dla mnie to bezcenne doświadczenie.
Do biegania po górach nadają się prawie każde buty, tylko w przypadku tych z mniej agresywnym bieżnikiem, trzeba bardziej uważać, żeby nie wywinąć orła

Nike Free nasiąkają jak gąbka i dłuuuuugo schną.
Bieganie po górach jest ekstra

Nawet nie wiedziałem, że w sumie tak blisko domu mamy takie fajne rzeczy jak Pieniny. 1.5h jazdy w jedną stronę tylko, to w zasadzie rzut beretem. Trzeba się zaopatrzyć w buty mniej asfaltowe i się od czasu do czasu wybrać na taki "trening". W tym roku najważniejszy jest dla mnie start w maratonie i tylko na nim się skupiam. Jednak w przyszłym roku trzeba będzie obowiązkowo zaliczyć "Perły Małopolski", które między innymi odbywają się właśnie w Pieninach.
Kto nie był, niech żałuje

Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.