Czwartek - 11.10.2012 - trening biegowy - 19:20 - 20:35 - asfalt i kostka
W sumie pokonałem 9 km.
Z tym że trasę pokonałem w dwóch ruchach. To znaczy - pierwsze 6,43 km pokonałem w średnim tempie 5:21/km w czasie 34:30 (według sports-trackera). Ten etap biegło mi się naprawdę szybko, łatwo i przyjemnie. Niemal 2 km (pod koniec) pokonałem w tempie nieco poniżej 5 min/km. Jak na mnie to spory postęp. Niestety w tym miejscu dobiegłem do mojego "ulubionego podbiegu" (na odcinku około 250 m wysokość wzrasta o 42 m). Tym razem postanowiłem podejść. Wyszło około 350 m marszu.
Drugą część dystansu (2,2 km) pokonałem w czasie 12:36. Średnie tempo - 5:43/km.
Pomimo tego niewielkiego odpoczynku w marszu w kalendarzu treningowym zapisuję pokonanie 9-ciu km.
To był super przyjemny bieg. Wszytkim życzę jak najczęstszego obcowania z takim poziomem endorfin
6200 m - czas: 33:03, tempo: 5:20/km;
600 m - marsz;
2230 m - czas: 13:37, tempo: 6:06/km;
Do dzienniczka wpiszę 8,4 km;
Dieta w ryzach, podobna do tej z ostatnich dni. Kanapka z wędzonym łososiem na śniadanie + pomidor, po 4 godzinach przekąska w postaci sałatki owocowej z orzechami laskowymi, pestkami dyni i szczyptą cynamonu, na obiad ok. 15:00 pieczony pstrąg, surówka z kiszonej kapusty i trzy łyżki gotowanej soczewicy. I później już nic nie jadłem - trochę przegiąłem dzisiaj, powinienem był coś wciągnąć około 17:30. Zrekompensowałem ten brak 200 ml mleka czekoladowego po treningu. Tyle się ostatnio pisze o jego zbawiennym wpływie na szybkość regeneracji.
Poza tym - podsumowując bieg - muszę powiedzieć, że znowu miałem dzień. Bardzo dobry bieg. I szybki jak na mnie. Mam nadzieję, że takie bieganie przełoży się skutecznie na efekty związane ze zbijaniem wagi. Zapomniałem wcześniej napisać, że wczorajsze ważenie poranne (zawsze poranne) dało wynik 97,5 kg. A więc przez 10 dni waga spadła tylko o 0,9 kg. Moim zdaniem to niewiele przy tej diecie i treningu. Ale nie zamierzam się poddawać...
Zwariowany dzień. Tyle się dzisiaj działo, a jeszcze więcej miałem do zrobienia (w pracy, w domu), że planowany trening biegowy prawie mi przepadł. Ostatecznie wygospodarowałem pól godzinki (start o godz. 20:30), podczas której postanowiłem sprawdzić moje możliwości na dystansie 3 km. Trening odbyłem na bieżni tartanowej. Pierwsze kółko pokonałem w ramach rozgrzewki wolno, ale ostateczny wynik okazał się niezły: 14:41. Czyli średnio 4:54/km. Dawno nie miałem takiego czasu. A nieskromnie muszę dodać, że wszystkich sił raczej nie zużyłem. Z drugiej strony, gdy byłem o jakieś 15 kg młodszy, spokojnie przebiegałem ten dystans w czasie poniżej 12 minut. I to bez specjalnych, regularnych treningów.
19:15 - 20:35, asfalt, kostka - czyli jak zwykle wieczorem - oczywiście zdaję sobie sprawę, że to jest niezbyt bezpieczne podłoże - ale póki co ufam moim bucikom;
Nie planowałem tego, ale wyszło 11,5 km. To pewnie przez to, że zacząłem wolniej niż ostatnio i tak jakoś mi się fajnie biegło, że właściwie nie chciało mi się kończyć. Czas 1:07:10. Tempo ok. 5:50/km. Takie tempo pozwala mi biec ze spokojnym oddechem (wdech i wydech na sześć kroków).
Dieta OK. Dzisiaj miałem dzień wolny. Rano przygotowałem następujący posiłek. Podsmażyłem na oleju sojowym małą cukinię, małą cebulę, ząbek czasnku, pomidora i dwie papryki. Do tego dodałem zioła i 250 gram tuńczyka z puszki. Ugotowałem ok 200 gram makaronu. I to wszystko podzieliłem na trzy części i zjadłem w odstępach około 3,5 godziny. Ostatni posiłek zjadłem podczas pierwszej połowy meczu (1:1 WOW!!!). Było to jabłko, kiwi, banan, kilka suszonych śliwek i kilka orzechów laskowych.
W czwartek miała być przerwa. W piątek też (postanowiłem zregenerować się trochę bardziej) ale, zrobiłem także przerwę w sobotę - a tej nie planowałem. Wczesny poranny wyjazd do stolicy i późny powrót zrobił tego dnia swoje. Natomiast niedzielę spędziłem bardzo aktywnie. Rano około godziny 7:00 - dla odmiany nordic walking. Właściwie to nawet żałowałem, że nie poszedłem wtedy biegać, ale planowałem bieg wieczorny. A dlaczego żałowałem - bo te trzy dni przerwy zrobiły niesamowitą rzecz. Prawie biegłem z tymi kijami, zresztą na niektórych odcinkach naprawdę tak było. Cały czas myślałem o wyniku jaki bym wykręcił gdybym jednak poszedł biegać. Tego marszu wyszło 9,4 km w czasie 1:26:10. Środek dnia to mnóstwo czasu spędzone na świeżym powietrzu. Popracowałem trochę na działeczce. A dzień zakończyłem treningiem biegowym. Niestety spacer z kijkami zrobił swoje. Tylko 5 km wyszło tego biegu. Tempo 5:45 - czyli wolno. Te kije do dzisiaj czuję. A właściwie dzisiaj to czuję niesamowity ból. Wszędzie, plecy, ramiona, nogi... Czyli jednak warto było.
Tylko 4 km. Na tyle było mnie stać. Kieeeepściuutko. Oczywiście nic nie dzieje się bez przyczyny. Były dwie. Po pierwsze ten niedzielny nordic walking skończył się dokuczliwym obtarciem (tuż nad piętą lewej stopy, właściwie na ścięgnie). Nie pomogły plastry, bolało i uniemożliwiało prawidłową pracę stopy. Po drugie, po trzech kilometrach odezwały się jelita. Ledwo doszedłem do domu ))
Jestem niezadowolony, zmarnowałem trening, a w dodatku była taka fajna pogoda. Cóż, spróbuję dzisiaj.
Długo nie pisałem, ale co gorsza mam też poważne zaległości w treningu biegowym. Po fajnym, 7 kilometrowym, wieczornym biegu, który zrealizowałem w środę 25 października... rozchorowałem się. To znaczy nie było to takie normalne przeziębienie, jakie miewałem dosyć często kiedy nie biegałem regularnie (dzięki bieganiu takie się mnie nie czepiają ostatnio). Tym razem załapałem zapalenie strun głosowych. Zupełnie straciłem głos. We wspomnianą środę biegłem dopiero o 22:00. Właściwie to chyba był już lekki mróz. I stało się. Właściwie to problem z gardłem mam do dzisiaj. Jednak w ubiegłym tygodniu zacząłem biegać na bieżni elektrycznej. Wcześniej, przez równiutkie dwa tygodnie nic, zero biegania. Jak widziałem jakiegoś biegacza niemal wpadałem w depresję. Tym co nie byli jeszcze zmuszeni do większej przerwy w bieganiu polecam wziąć pod rozwagę taki problem i dobrze się zabezpieczać przed jego wystąpieniem.
Wracając do sedna.
Październik zamknąłem 80 km biegu, jednym treningiem nordic-walking (13,5 km) i kilkoma odwiedzinami siłowni i basenu. Kilometraż biegowy został więc niezrealizowany. Zabrakło tych 30 km.
Waga - trzyma się, ale przynajmniej nie wzrosła. Niestety także nie spadła - widać taka natura.
W listopadzie zaliczyłem do dzisiaj:
7 listopada - 7 km na bieżni elektrycznej, tempo 5:40/km plus siłownia;
8 listopada - 7 km na bieżni elektrycznej, tempo 5:40/km plus siłownia;
11 listopada - 9 km biegu w tempie 5:55/km po asfalcie, zaryzykowałem i rano znowu było nie do końca dobrze z gardłem (muszę uważać), jednak przekonało mnie wczoraj te ponad 10 stopni na plusie;
Dieta - ta sama co prezentowana kjuż kilka razy,
Waga: 98,3 kg.
9,2 km - wieczorny bieg osiedlowymi uliczkami (asfalt, kostka) - czas 53:15 czyli średnie tempo ok. 5:50/km. Pierwsza połowa znacznie szybsza, ale jak zwykle dało mi w kość niemal 200 m stromego podbiegu na 7 km. Nigdy nie mogę po nim dojść do siebie. Właściwie ostatnie 2 km pokonałem truchtem w tempie 6:40/km.
Mimo to mam satysfakcję. Powoli dochodzę do siebie po stratach spowodowanych antybiotykiem i przerwą w bieganiu.