mortadela i nutela. schuść dziewięć kilów!
Moderator: infernal
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
tydzień zamknąłbym kilometrażem hitlerowskim, ale w ramach ruchu oporu nie wyszedłem dzisiaj na trening i zostało te neutralne siedemdziesiąt kilka, w tym dwa ciągłe po trzy czterdzieści. Howgh!
poza tym znalazłem zajebisty serbski kawałek (który jest pierwszym znanym mi serbskim utworem muzycznym, którego autor nie śpiewa o tym, że jego serce zostało w Kosowie), a poza tym wspaniale wpisuje się w moje plany dietetyczne:
Budjav Lebac /spleśniały chleb/
no i podjąłem męską decyzję: od kilku e-wieków piszę na tym forum jakieś bezsensowne cyferki ile to ja kilomietrów, i w tygodniu...no absurd jakiś normalnie.
od dziś to się zmieni!
będę pisał co zjadłem, wydaje mi się to na dzisiaj znacznie bardziej apetyczne, i nie tak monotonne.
a winc:
rano - nie ważyłem się, ostatnio coś koło 82kg
1 wiadro płatków owsianych z konfiturą
2 kromka chleba razowego z olejem z lnianki i burak.
3 kawałek szynki (150g?) i worek ryżu z jabłkami... dopiero szesnasta. coś czarno to widzę.
EDIT
4 cyc z kuraka i dwie pomarańcze, głąb z kapusty
---------------------
01-15-2012 rano - 79.8kg
1 kawka z trzema łyżeczkami ksylitolu, faja i 22km
2 puszka ananasów, olej z lnianki i jajko
3 wiadro płatków owsianych z dżemem
(aha tak się przy okazji głośno pozastanawiam - skoro ich nie gotuję, a tylko zalewam wrzątkiem na 1-2minuty - to pewnie mają jeszcze niższy IG, nie?
cherry coke 0,5l
4 schabowy z ziemniakami, tzn schabowe trzy, ale takie malutkie, tyci, tyci, ziemniaki dwa. precyzując:
dwa ziemniaki rozmiarem nie odbiegające od ziemniaka, tj. typowego ziemniaka, rozmiaru: ziemniak.
i jeden (sic!) kawałek czekolady (resztę tabliczki zjadłem przedwczoraj, ten akurat został)
5 pomarańcza, drożdże piwne niepasteryzowane, ale chyba coś tam jeszcze dodali, sztuk jeden.
--------------
01-16-2012 79.1 kg, 16km@~4:20
1 resztka owsianych, kromka razowego, dwa jajka.
2 kapusta z soczewicą, muffin
3 jakaś kanapka... ale nie wiem z czym była poza trzema ząbkami czosnku
po drodze wpadły jakieś opiłki czekolady, browar i pół litra mirindy.
zdrówko
poza tym znalazłem zajebisty serbski kawałek (który jest pierwszym znanym mi serbskim utworem muzycznym, którego autor nie śpiewa o tym, że jego serce zostało w Kosowie), a poza tym wspaniale wpisuje się w moje plany dietetyczne:
Budjav Lebac /spleśniały chleb/
no i podjąłem męską decyzję: od kilku e-wieków piszę na tym forum jakieś bezsensowne cyferki ile to ja kilomietrów, i w tygodniu...no absurd jakiś normalnie.
od dziś to się zmieni!
będę pisał co zjadłem, wydaje mi się to na dzisiaj znacznie bardziej apetyczne, i nie tak monotonne.
a winc:
rano - nie ważyłem się, ostatnio coś koło 82kg
1 wiadro płatków owsianych z konfiturą
2 kromka chleba razowego z olejem z lnianki i burak.
3 kawałek szynki (150g?) i worek ryżu z jabłkami... dopiero szesnasta. coś czarno to widzę.
EDIT
4 cyc z kuraka i dwie pomarańcze, głąb z kapusty
---------------------
01-15-2012 rano - 79.8kg
1 kawka z trzema łyżeczkami ksylitolu, faja i 22km
2 puszka ananasów, olej z lnianki i jajko
3 wiadro płatków owsianych z dżemem
(aha tak się przy okazji głośno pozastanawiam - skoro ich nie gotuję, a tylko zalewam wrzątkiem na 1-2minuty - to pewnie mają jeszcze niższy IG, nie?
cherry coke 0,5l
4 schabowy z ziemniakami, tzn schabowe trzy, ale takie malutkie, tyci, tyci, ziemniaki dwa. precyzując:
dwa ziemniaki rozmiarem nie odbiegające od ziemniaka, tj. typowego ziemniaka, rozmiaru: ziemniak.
i jeden (sic!) kawałek czekolady (resztę tabliczki zjadłem przedwczoraj, ten akurat został)
5 pomarańcza, drożdże piwne niepasteryzowane, ale chyba coś tam jeszcze dodali, sztuk jeden.
--------------
01-16-2012 79.1 kg, 16km@~4:20
1 resztka owsianych, kromka razowego, dwa jajka.
2 kapusta z soczewicą, muffin
3 jakaś kanapka... ale nie wiem z czym była poza trzema ząbkami czosnku
po drodze wpadły jakieś opiłki czekolady, browar i pół litra mirindy.
zdrówko
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
tydzień mierny i mizerny, zapisywanie tego co jem stanowczo mnie przerasta. przynajmniej waga dziś rano 79.0.
80km, w tym 10,5 ciągłego po 3:43 /coś pomerdałem liczenie kółek i wyszło 500m więcej. troszkę siły i sycących dwusetek.
z budujących ducha spraw - pisząc tekst do biegania i szukając bodźców - wygmerałem jedną przedobrą starą płytę.
jakby mnie ktoś zapytał: "jaki jest twój ulubiony pianista jazzowy?", bez najmniejszego wahania odpowiedziałbym:
Ona.
niedawno grała koncert w Polsce, a ja, głupi nie dotarłem...
zdrówko
80km, w tym 10,5 ciągłego po 3:43 /coś pomerdałem liczenie kółek i wyszło 500m więcej. troszkę siły i sycących dwusetek.
z budujących ducha spraw - pisząc tekst do biegania i szukając bodźców - wygmerałem jedną przedobrą starą płytę.
jakby mnie ktoś zapytał: "jaki jest twój ulubiony pianista jazzowy?", bez najmniejszego wahania odpowiedziałbym:
Ona.
niedawno grała koncert w Polsce, a ja, głupi nie dotarłem...
zdrówko
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
przezabawna historia mi się dziś przytrafiła...
Ciężki niedzielny poranek (z powodu syndromu ciężkiego niedzielnego poranka
) postanowiłem jednakowoż zabiegać.
Sześciu nas było z początku, na okoliczności odmarzania jajków, i innych takich minustpiętnastościowych przypadłości zostało raptem trzech.
ze Strzeszynka wracaliśmy po zamarzniętych taflach ciągnących się kilka kilometrów stawów - krajobraz przepięknie księżycowy. bajka.
tyle że sobie wymyśliłem (pomimo ostrzeżeń kierownika Banacha), że pobiegnę dalej po rzeczce łączącej stawy - no i dalej było pięknie, przynajmniej przez pierwsze kilkaset metrów. potem oczywiście lód się załamał a ja władowałem się po pępek do wody.
niezaprzeczalnym plusem kąpania się w ciuchach przy minus piętnastu jest widoczna już po kilku minutach poprawa wiatroszczelności ciuchów. wszystko zamarzło na sztywno (miałem spodnie, nie getry), czułem się jak w pełnej zbroi płytowej, no ale przynajmniej wiatr już nie przeszkadzał.
Tomek się zarzekał, że mnie odwiezie, ale głupio byłoby zmarnować tak niecodzienne urozmaicenie treningu, więc pobiegłem te ~7km z powrotem.
(kalkulując sobie po drodze kwestię:
skoro na Ełckiej Zmarzlinie, przy -2*C Maciek Więcek przebiegł po podobnej przygodzie 70 km zanim zaczął sikać krwią - to ile dam radę bezpiecznie przy -15?
ze dwadzieścia km? mniej? więcej?)
no w każdym razie dobiegłem do końca te 24km, krwią nie sikałem, a ciepły prysznic był jeszcze przyjemniejszy niż zazwyczaj. miło.
jeśli po tym się nie rozchoruję, to już chyba i po niczym innym.
----------------
tydzień 99km, w tym dwa razy siła
- 3x (60sA+40sB) + 3x sprint pod górkę 10s, +3x (60 grzyby+100sC) +kilkanaście hopów nad ławkami w parku, jakieś przebieżki, przekładanki itp.
raz ciągły w terenie, 10km po 3:43.
waga - znów w górę: 80,6kg.
zdrówko
aha, Goddamn Gallows wydali nową, zajebistą płytę
Ciężki niedzielny poranek (z powodu syndromu ciężkiego niedzielnego poranka

Sześciu nas było z początku, na okoliczności odmarzania jajków, i innych takich minustpiętnastościowych przypadłości zostało raptem trzech.
ze Strzeszynka wracaliśmy po zamarzniętych taflach ciągnących się kilka kilometrów stawów - krajobraz przepięknie księżycowy. bajka.
tyle że sobie wymyśliłem (pomimo ostrzeżeń kierownika Banacha), że pobiegnę dalej po rzeczce łączącej stawy - no i dalej było pięknie, przynajmniej przez pierwsze kilkaset metrów. potem oczywiście lód się załamał a ja władowałem się po pępek do wody.
niezaprzeczalnym plusem kąpania się w ciuchach przy minus piętnastu jest widoczna już po kilku minutach poprawa wiatroszczelności ciuchów. wszystko zamarzło na sztywno (miałem spodnie, nie getry), czułem się jak w pełnej zbroi płytowej, no ale przynajmniej wiatr już nie przeszkadzał.
Tomek się zarzekał, że mnie odwiezie, ale głupio byłoby zmarnować tak niecodzienne urozmaicenie treningu, więc pobiegłem te ~7km z powrotem.
(kalkulując sobie po drodze kwestię:
skoro na Ełckiej Zmarzlinie, przy -2*C Maciek Więcek przebiegł po podobnej przygodzie 70 km zanim zaczął sikać krwią - to ile dam radę bezpiecznie przy -15?
ze dwadzieścia km? mniej? więcej?)
no w każdym razie dobiegłem do końca te 24km, krwią nie sikałem, a ciepły prysznic był jeszcze przyjemniejszy niż zazwyczaj. miło.
jeśli po tym się nie rozchoruję, to już chyba i po niczym innym.
----------------
tydzień 99km, w tym dwa razy siła
- 3x (60sA+40sB) + 3x sprint pod górkę 10s, +3x (60 grzyby+100sC) +kilkanaście hopów nad ławkami w parku, jakieś przebieżki, przekładanki itp.
raz ciągły w terenie, 10km po 3:43.
waga - znów w górę: 80,6kg.
zdrówko
aha, Goddamn Gallows wydali nową, zajebistą płytę
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
@#$%^, za miętki jestem na całe to bieganie.
nie, nie rozchorowałem się, kontuzji też nie złapałem żadnej.
po prostu wybór życiowy, który podjąłem kilka lat temu - że wysokościówki na własny rachunek to niezależność i bezstresowy sposób na zarabianie sensownych pieniędzy, w ruchu i na świeżym powietrzu - to nie jest dobra opcja na minus piętnaście.
to po prostu nie działa w takich warunkach.
przy minus pięciu - okej, jestem w stanie pracować kilka godzin, zrobić trening, i do tego zostaje sporo energii na życie.
przy minus piętnastu - nie bardzo. póki co. owszem, ciało się adaptuje, tylko trochę za wolno.
ooo, świetny przykład - w środę zacisnąłem pośladki... i odmroziłem sobie palec.
parę godzin bez czucia, przez następne dni opuchlizna, zaczerwienienie, pieczenie i dyskomfort, że znowu odrobinkę przegiąłem.
lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego. - 1 Koryntian 9:27
...co jakiś faryzeusz, kuźwa, mógł wiedzieć o tyraniu na mrozie.
w tym tygodniu - czterdzieści km z nadmiarem zaspokoiło moje zapotrzebowanie na relaks po pracy.
ściema nie trenowanie.
jedyne co dobre, to dzisiejszy long z Marcinem, który wczoraj w Trzemesznie wywalczył drugie.
przynajmniej mam nastrój i apetyt większy trochę na konsumpcję, tej, no, kultury.
pierwsze primo - "Dom nad Oniego" Mariusza Wilka. osobiście stawiam to znacznie wyżej, niż 'Białą gorączkę' Hugo-Badera, maratończyka poniekąd. strasznie zacna rzecz, nie tak na siłę "hardcorowa" a znacznie bardziej sycąca.
druga sprawa: Mumford and sons przywrócili mi wiarę w muzykę popularną, choćby tym kawałkiem, luźno inspirowanym Steinbeckiem.
trzecia sprawa, tyż zajebista równie co najmniej, ino nie wiem zazbytnio gdzie to przypiąć. tylko puenta troszkę po misjonarsku przerażająca, ale co mi tam:
The Ubiquitous Matrix of Lies,
(w miarę-w miarę- polskie tłumaczenie)
WWWWWWWWAAAAAAAAAAAAGH!!!!!!
nie, nie rozchorowałem się, kontuzji też nie złapałem żadnej.
po prostu wybór życiowy, który podjąłem kilka lat temu - że wysokościówki na własny rachunek to niezależność i bezstresowy sposób na zarabianie sensownych pieniędzy, w ruchu i na świeżym powietrzu - to nie jest dobra opcja na minus piętnaście.
to po prostu nie działa w takich warunkach.
przy minus pięciu - okej, jestem w stanie pracować kilka godzin, zrobić trening, i do tego zostaje sporo energii na życie.
przy minus piętnastu - nie bardzo. póki co. owszem, ciało się adaptuje, tylko trochę za wolno.
ooo, świetny przykład - w środę zacisnąłem pośladki... i odmroziłem sobie palec.
parę godzin bez czucia, przez następne dni opuchlizna, zaczerwienienie, pieczenie i dyskomfort, że znowu odrobinkę przegiąłem.
lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego. - 1 Koryntian 9:27
...co jakiś faryzeusz, kuźwa, mógł wiedzieć o tyraniu na mrozie.
w tym tygodniu - czterdzieści km z nadmiarem zaspokoiło moje zapotrzebowanie na relaks po pracy.
ściema nie trenowanie.
jedyne co dobre, to dzisiejszy long z Marcinem, który wczoraj w Trzemesznie wywalczył drugie.
przynajmniej mam nastrój i apetyt większy trochę na konsumpcję, tej, no, kultury.
pierwsze primo - "Dom nad Oniego" Mariusza Wilka. osobiście stawiam to znacznie wyżej, niż 'Białą gorączkę' Hugo-Badera, maratończyka poniekąd. strasznie zacna rzecz, nie tak na siłę "hardcorowa" a znacznie bardziej sycąca.
druga sprawa: Mumford and sons przywrócili mi wiarę w muzykę popularną, choćby tym kawałkiem, luźno inspirowanym Steinbeckiem.
trzecia sprawa, tyż zajebista równie co najmniej, ino nie wiem zazbytnio gdzie to przypiąć. tylko puenta troszkę po misjonarsku przerażająca, ale co mi tam:
The Ubiquitous Matrix of Lies,
(w miarę-w miarę- polskie tłumaczenie)
WWWWWWWWAAAAAAAAAAAAGH!!!!!!
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
no to największy sukces jutrzejszego startu już za mną.
dostałem elegancki numerek z elyty.
tzn, żeby być precyzyjnym - ostatni numer z elyty.
pamiętam największą frajdę z zeszłego roku:to było właśnie wyprzedzanie końcówki czołówki.
w tym roku sam jestem końcówka czołówki - i to mnie będą wyprzedzać.hmmm.
co zabawne: sądząc po ostatnim, wtorkowym akcencie - forma ubiegłoroczna była ciut-ciut lepsza.
na tyle lepsza, że miałbym frajdę z wyprzedzenia siebie samego.
no cóż, w końcu laury po to wymyślono, żeby na nich spocząć, czyż nie?
------------------------
ps. w dodatku jutro ma być ok 15*C - czyli w słońcu pewnie ze dwadzieścia. ale będzie piękna katastrofa...
no dobra, nie ma co narzekać, przynajmniej nie będzie tłoku.
zdrówko
dostałem elegancki numerek z elyty.
tzn, żeby być precyzyjnym - ostatni numer z elyty.
pamiętam największą frajdę z zeszłego roku:to było właśnie wyprzedzanie końcówki czołówki.
w tym roku sam jestem końcówka czołówki - i to mnie będą wyprzedzać.hmmm.
co zabawne: sądząc po ostatnim, wtorkowym akcencie - forma ubiegłoroczna była ciut-ciut lepsza.
na tyle lepsza, że miałbym frajdę z wyprzedzenia siebie samego.
no cóż, w końcu laury po to wymyślono, żeby na nich spocząć, czyż nie?
------------------------
ps. w dodatku jutro ma być ok 15*C - czyli w słońcu pewnie ze dwadzieścia. ale będzie piękna katastrofa...
no dobra, nie ma co narzekać, przynajmniej nie będzie tłoku.
zdrówko
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
no i była. tzn - katastrofa, oczywiście.
zagotowałem się totalnie dokumentnie i na twardo - ostatni raz taką historię przerabiałem w Gnieźnie dwa lata temu. no, zgon.
biegło się normalnie tak do 3km - złapałem międzyczas 9:55.
na piątce było już 17:15 (czyli 4 i 5km - już średnio po 3:40 (???))
szósty - 4:05 (dwadzieścia sekund wolniej niż średnia maratońska?! do tego wyprzedziło mnie pięć dziewczyn, z Dominiką włącznie; WTF?!?)
...no i czułem się już tak, jakbym miał zaraz wylądować twarzą na poboczu.
owszem, lubię umierać na trasie biegu - ale tak zupełnie bezinteresownie (czyt. daaaaaleko za pudłem) - z wiekiem już coraz jakby mniej.
pospacerowałem/ leciutko potruchtałem sobie z kilometr, doszedłem odrobinę do siebie, pociągnąłem kawałek Quentino, potem Tomka, i spokojnie doczłapałem do mety lekko poniżej czterdziestu minut.
to nawet pouczające nie za bardzo było - w końcu już drugi raz przerabiam w ten sam sposób pierwszy duży skok temperatury.
no ale nic to, za tydzień powinno się już biegać normalnie.
debiut w kategorii: spacerowicz uważam za udany.
zdrówko
edit: aha, jeszcze refleksja techniczna - gdzieś kiedyś( nie pamiętam, gdzie, więc pewnie u Noakesa) wyczytałem, że indywidualną tolerancję na temperaturę można szacować na podstawie relacji masa/powierzchnia ciała - im bardziej jesteś 'nabity' - tym gorzej.
tak sobie patrzę w listę wyników i pozbywam się wyrzutów sumienia: znajomi, lepsi biegacze mocniejszej budowy mieli również grube
problemy:
Darek Szrama - DNF, Andrzej Krzyścin - DNF, Filip Przymusiński (świeżo po obozie w Portugalii!) - lekko poniżej 35min, czyli 2 minuty gorzej niż rok temu.
w ogóle tegoroczne wyniki MD są jakieś zabawne: z ubiegłorocznym czasem byłbym w tym roku o połowę miejsc wyżej niż w zeszłym. i to pomimo prawie o połowę większej frekwencji.
zagotowałem się totalnie dokumentnie i na twardo - ostatni raz taką historię przerabiałem w Gnieźnie dwa lata temu. no, zgon.
biegło się normalnie tak do 3km - złapałem międzyczas 9:55.
na piątce było już 17:15 (czyli 4 i 5km - już średnio po 3:40 (???))
szósty - 4:05 (dwadzieścia sekund wolniej niż średnia maratońska?! do tego wyprzedziło mnie pięć dziewczyn, z Dominiką włącznie; WTF?!?)
...no i czułem się już tak, jakbym miał zaraz wylądować twarzą na poboczu.
owszem, lubię umierać na trasie biegu - ale tak zupełnie bezinteresownie (czyt. daaaaaleko za pudłem) - z wiekiem już coraz jakby mniej.
pospacerowałem/ leciutko potruchtałem sobie z kilometr, doszedłem odrobinę do siebie, pociągnąłem kawałek Quentino, potem Tomka, i spokojnie doczłapałem do mety lekko poniżej czterdziestu minut.
to nawet pouczające nie za bardzo było - w końcu już drugi raz przerabiam w ten sam sposób pierwszy duży skok temperatury.
no ale nic to, za tydzień powinno się już biegać normalnie.
debiut w kategorii: spacerowicz uważam za udany.
zdrówko
edit: aha, jeszcze refleksja techniczna - gdzieś kiedyś( nie pamiętam, gdzie, więc pewnie u Noakesa) wyczytałem, że indywidualną tolerancję na temperaturę można szacować na podstawie relacji masa/powierzchnia ciała - im bardziej jesteś 'nabity' - tym gorzej.
tak sobie patrzę w listę wyników i pozbywam się wyrzutów sumienia: znajomi, lepsi biegacze mocniejszej budowy mieli również grube

Darek Szrama - DNF, Andrzej Krzyścin - DNF, Filip Przymusiński (świeżo po obozie w Portugalii!) - lekko poniżej 35min, czyli 2 minuty gorzej niż rok temu.
w ogóle tegoroczne wyniki MD są jakieś zabawne: z ubiegłorocznym czasem byłbym w tym roku o połowę miejsc wyżej niż w zeszłym. i to pomimo prawie o połowę większej frekwencji.
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
aha, jeszcze jedno, byłbym zapomniał:
Moi faworyci z sobotniego startu.
mam przy okazji małą prośbę do organizatorów:
nie dałoby się w przyszłym roku jeszcze dwóch takich radiowozów zorganizować i ustawić w poprzek trasy?
po alfie jeszcze nie skakałem...
zdrówko
Moi faworyci z sobotniego startu.
mam przy okazji małą prośbę do organizatorów:
nie dałoby się w przyszłym roku jeszcze dwóch takich radiowozów zorganizować i ustawić w poprzek trasy?
po alfie jeszcze nie skakałem...
zdrówko
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
jak powszechnie wiadomo, w GP Poznania chodzi głównie o to, żeby uzyskać ładne...zdjęcie:

- by Bartek Kiedrowski
poza tym, już chyba z dziesiąty raz nabiegałem 17 minut +-5s; torcik z okazji 20 edycji był bardziej niepowtarzalny; miłe to.
-----------------------
zapisałem się na tak ładną majówkę, że aż z wrażenia zapisałem się i na ostatni przed majówką trening;
w Sokolikach przewspinałem się pół życia, hajtałem się tam takowoż - to i pobiegać pewnie nie zaszkodzi.
-----------
z wagą zjechałem już do 78 kilo - jeszcze pięć i będzie niezła heca bo cofnę się wagowo do podstawówki...
w zeszłym tygodniu 105 km, w tym najdłuższe bieganie od listopada '11- 33 km, wprowadzające bnp - 24km, siła i GP.
zdrówko
- by Bartek Kiedrowski
poza tym, już chyba z dziesiąty raz nabiegałem 17 minut +-5s; torcik z okazji 20 edycji był bardziej niepowtarzalny; miłe to.
-----------------------
zapisałem się na tak ładną majówkę, że aż z wrażenia zapisałem się i na ostatni przed majówką trening;
w Sokolikach przewspinałem się pół życia, hajtałem się tam takowoż - to i pobiegać pewnie nie zaszkodzi.
-----------
z wagą zjechałem już do 78 kilo - jeszcze pięć i będzie niezła heca bo cofnę się wagowo do podstawówki...
w zeszłym tygodniu 105 km, w tym najdłuższe bieganie od listopada '11- 33 km, wprowadzające bnp - 24km, siła i GP.
zdrówko
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
kawa, woda i dwa pączki - za dychę... nie, nie - to nie nowa promocja w starbucksie.
to Wielkopolskie Towarzystwo Koneserów Kawy z Fusami (WTKKF).
dodają jeszcze w gratisie pacemakera po 3:30 i puchar za zajęcie pierwszego cośtam.
gdyby nie to wielkopolskie krzewienie, etc. itd. - w życiu bym dzisiaj nie wylazł na stadion biegać T.
a nawet jakbym wylazł, tobym więcej bluzgał na wiater niżeli biegał.
no a tak - jedyny problem, to co zrobić z następnym plastikowym pucharkiem.
syn już niestety wyrósł z wieku w którym:
no cóż, jeśli sadzić już jakąś zieleń pod oknem - to wolałbym coś do palenia...
whatever.
zdrówko
------
PS
tak, wiem, wiem - jak przystało na Prawdziwego Biegacza Poznaniaka, powinienem jutro biegać połówkę, a nie dzisiaj obijać się na jakichś podejrzanych cichobiegach.
ale co ja poradzę, że połówka na 6 tyg. "przed" pasuje mi w tym momencie przygotowań jak kij w oku?
to Wielkopolskie Towarzystwo Koneserów Kawy z Fusami (WTKKF).
dodają jeszcze w gratisie pacemakera po 3:30 i puchar za zajęcie pierwszego cośtam.
gdyby nie to wielkopolskie krzewienie, etc. itd. - w życiu bym dzisiaj nie wylazł na stadion biegać T.
a nawet jakbym wylazł, tobym więcej bluzgał na wiater niżeli biegał.
no a tak - jedyny problem, to co zrobić z następnym plastikowym pucharkiem.
syn już niestety wyrósł z wieku w którym:
- za to żona zaczęła się odgrażać, że weźmie je wszystkie, wkopie podstawkami w ziemię pod oknem i nasadzi w nich bazylii...trzy lata temu jam to pisze:...tylko mi już junior puchar rozmontować zdążył, i mi sam taki postument marmurkowy został teraz, z tabliczką taką: za zdobycie trzeciego miejsca... i dalej nic już nie widać...czym on to zrobił???
no cóż, jeśli sadzić już jakąś zieleń pod oknem - to wolałbym coś do palenia...
whatever.
zdrówko
------
PS
tak, wiem, wiem - jak przystało na Prawdziwego Biegacza Poznaniaka, powinienem jutro biegać połówkę, a nie dzisiaj obijać się na jakichś podejrzanych cichobiegach.
ale co ja poradzę, że połówka na 6 tyg. "przed" pasuje mi w tym momencie przygotowań jak kij w oku?
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
jakoś tak niefortunnie wyszło, że w ostatnim czasie litraż stanowczo przekraczał kilometraż... no ale w końcu trzydzieści lat kończy się raz w życiu.
jak powszechnie wiadomo, wszyscy porządni ludzie umierają przed trzydziestką; mi się niestety nie udało,w dodatku pozbierałem się już po tym obiektywnym wyznaczniku postępującej demencji, zidiocenia i niepełnosprawności.
ewidentnym highlightem urodzinowym był kilkukilometrowy wyścig na totalnej bombie na azymut przez ogródki działkowe, o który dowiedziałem się dopiero tydzień później; whatever. było, minęło, się zagoiło.
---------------
w sobotę pobiegałem na GIePe wstanie lekko jeszcze półpłynnym, ale już ze stanowczym postanowieniem poprawy, zachowania umiaru i tak dalej:

fot. Mariusz Wachowiak
wyszło siedemnaście dwadzieścia parę na piątkę; wygląda na to, dżinsy na tym dystansie spowalniają raptem o jakieś 20-30s. pouczające.
---------
wczoraj około trzydziestu po lasach dookoła Sierakowa, żadnego biegacza po drodze i wygląda na to, że znalazłem najpiękniejszą pętelkę-faworytkę... tylko te ewidentne ślady speedcrossów na najładniejszym kawałku szlaku nie dają mi spokoju...
starty niedługo, trza tyrać i chudnąć. na szczęście padła mi bateria w wadze
---------
cały czas nie mogę wyjść z podziwu dla debiutu Maurycego. naprawdę uważałem, że takich debiutów nie ma. jeszcze, skórkowaniec, pobiegł dwunastosekundowy negative split. no kurde, bez przesady...
------------------
aaa, byłbym zapomniał, jeszcze najlepszy wic ubiegłego weekendu:
Karolina Jarzyńska startowała w Łodzi na dychę. wygrała. nie byłoby w tym nawet nic dziwnego, ale ona wygrała tą dychę OPEN!
zdrówko
jak powszechnie wiadomo, wszyscy porządni ludzie umierają przed trzydziestką; mi się niestety nie udało,w dodatku pozbierałem się już po tym obiektywnym wyznaczniku postępującej demencji, zidiocenia i niepełnosprawności.
ewidentnym highlightem urodzinowym był kilkukilometrowy wyścig na totalnej bombie na azymut przez ogródki działkowe, o który dowiedziałem się dopiero tydzień później; whatever. było, minęło, się zagoiło.
---------------
w sobotę pobiegałem na GIePe wstanie lekko jeszcze półpłynnym, ale już ze stanowczym postanowieniem poprawy, zachowania umiaru i tak dalej:

fot. Mariusz Wachowiak
wyszło siedemnaście dwadzieścia parę na piątkę; wygląda na to, dżinsy na tym dystansie spowalniają raptem o jakieś 20-30s. pouczające.
---------
wczoraj około trzydziestu po lasach dookoła Sierakowa, żadnego biegacza po drodze i wygląda na to, że znalazłem najpiękniejszą pętelkę-faworytkę... tylko te ewidentne ślady speedcrossów na najładniejszym kawałku szlaku nie dają mi spokoju...
starty niedługo, trza tyrać i chudnąć. na szczęście padła mi bateria w wadze

---------
cały czas nie mogę wyjść z podziwu dla debiutu Maurycego. naprawdę uważałem, że takich debiutów nie ma. jeszcze, skórkowaniec, pobiegł dwunastosekundowy negative split. no kurde, bez przesady...
------------------
aaa, byłbym zapomniał, jeszcze najlepszy wic ubiegłego weekendu:
Karolina Jarzyńska startowała w Łodzi na dychę. wygrała. nie byłoby w tym nawet nic dziwnego, ale ona wygrała tą dychę OPEN!
zdrówko
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
zrzut z testowego gps live tracking Janka
super sprawa - jeszcze trochę do poprawienia, i będzie bomba.
--------------
pięćdziesiąt km z hakiem, spore przewyższenia i świetne towarzystwo. czego chcieć więcej?
zdrówko
super sprawa - jeszcze trochę do poprawienia, i będzie bomba.
--------------
pięćdziesiąt km z hakiem, spore przewyższenia i świetne towarzystwo. czego chcieć więcej?
zdrówko
mastering the art of losing. even more.
- kulawy pies
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1911
- Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
- Życiówka na 10k: słaba
- Życiówka w maratonie: megasłaba
- Lokalizacja: hol fejmu
dzisiaj, wreszcie mi się zwerbalizowała, największa zaleta kinvar dwójek:
to nic, ze mają 220g. to nic, że mają 4mm dropa. to nic, że pianki mają dokładnie w sam raz na mocne górskie zbiegi - nawet po 2000km.
naprawdę niesamowite jest to, że cala zewnętrzna cholewka pokryta jest taką dziwną 'plastikową' siateczką, która wytrzymuje ze trzy razy więcej niż tradycyjne materiały, (przynajmniej przeze mnie spotkane - podobna jest w małym fragmencie kilku nowych nikeów w środkowej części - tylko że tam jest to raptem parę cm2)
no kurde, ponad dwa tysiące kilometrów, z tego większość w terenie, dwa maratony ( z tego jeden górski, wygrany), teraz jeszcze ta pięćdziesiątka w ciężkim syfie, po której nogi mam zaorane od jeżyn od góry do dołu - a buty... niewielkie rozerwanie na małym palcu.
trzy pary eliofeetów zniosły w sumie znacznie mniej...
naprawdę jestem pod wrażeniem, tym bardziej że cholewka pierwsze wrażenie sprawia poniekąd eteryczne.
nie wiem jak nazywa się ten zewnętrzny materiał, ale (z perspektywy zajechanych dwudziestu kilku par różnych laczków biegowych) - mam nadzieję że stanie się standardem w butach do biegania.
zdrówko
to nic, ze mają 220g. to nic, że mają 4mm dropa. to nic, że pianki mają dokładnie w sam raz na mocne górskie zbiegi - nawet po 2000km.
naprawdę niesamowite jest to, że cala zewnętrzna cholewka pokryta jest taką dziwną 'plastikową' siateczką, która wytrzymuje ze trzy razy więcej niż tradycyjne materiały, (przynajmniej przeze mnie spotkane - podobna jest w małym fragmencie kilku nowych nikeów w środkowej części - tylko że tam jest to raptem parę cm2)
no kurde, ponad dwa tysiące kilometrów, z tego większość w terenie, dwa maratony ( z tego jeden górski, wygrany), teraz jeszcze ta pięćdziesiątka w ciężkim syfie, po której nogi mam zaorane od jeżyn od góry do dołu - a buty... niewielkie rozerwanie na małym palcu.
trzy pary eliofeetów zniosły w sumie znacznie mniej...
naprawdę jestem pod wrażeniem, tym bardziej że cholewka pierwsze wrażenie sprawia poniekąd eteryczne.
nie wiem jak nazywa się ten zewnętrzny materiał, ale (z perspektywy zajechanych dwudziestu kilku par różnych laczków biegowych) - mam nadzieję że stanie się standardem w butach do biegania.
zdrówko
mastering the art of losing. even more.