2010.02.04 Czwartek
Trening: 65’ rozbieganie
Pogoda: temp -6, noc że oko wykol
Nie planowałem jakichś nocnych hardkorów, ale tak wyszło, że przez cały dzień nie było chwili usiąść, a co dopiero pobiegać, więc czołówka na czoło, witaj przygodo i biegaj wesoło, sam bieg bardzo spokojny, tętno średnio niższe o kilkanaście uderzeń niż ostatnio, pomarańczowo błyskające oczy Numera 3 badawczo, acz zachowawczo wpatrzone we mnie zza węgła.
Puls: 127/139/122/85
Pożywienie:
- 2 kromki chleba razowego z masłem i dżemem, czarna herbata
- gulasz z kaszą i sosem, czerwona kapusta – niestety część z tego wylądowała mi na spodniach i podłodze
- galaretka wieprzowa, kromka razowa z polędwicą z indyka, zielona herbata, kawałek sernika
DeGie Blog - od lesera do konesera.
Moderator: infernal
- DeGie
- Wyga
- Posty: 122
- Rejestracja: 20 paź 2009, 21:09
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Chrzanów
- Kontakt:
pozdr!
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
- DeGie
- Wyga
- Posty: 122
- Rejestracja: 20 paź 2009, 21:09
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Chrzanów
- Kontakt:
2010.02.08 Sobota
Trening: 110-120’ cross ew. z elementami marszobiegu
Pogoda: Temp -5, już pochmurno, bardzo wszędzie ślisko
Ach, co to był za bieg…
Ale po kolei.
Dzień zaczął się średnio, bo na psychice było a zzz kilo zbędnego kitu przyprawionego minionym dniem, do tego szczypta tzw. ogólnego osłabienia i zrobiło się takie małe szambo kategorii mało zachęcającej do czegokolwiek, a zwłaszcza do biegania. Po załatwieniu wielu spraw tzw. ogólnych wreszcie mogłem zabrać się za bieganie, chociaż wybitnie mi się nie chciało. Ot, taki dzień i co zrobić? Nic.
Ino biegać.
No i pobiegłem, w głowie ciągle reminiscencje nie zakończonego przecież dnia, a tak naprawdę chaos, bo niby o czym tu myśleć, o tym co było (łatwo), czy też o tym co będzie (trudno, bo słaba bateria). Pobiegłem więc tradycyjnie, na czuja. Zaczęło się typowo i po zwyczajnej w ostatnich czasach, wygodnej trasie, gdzie teren mało męczący, a odśnieżona doga wygodna i miłe oku terenu – ot taka luksusowa droga szybkiego ruchu do biegania. Ale miał być kros, więc trzeba było trasę nie tylko wydłużyć, ale i zmodyfikować pod kątem mianowicie należytym trasie i treningowi. Minąłem ostatni punkt drogi zwyczajowo odwiedzanej podczaj wybiegań i codziennych treningów, po czym zacząłem wspinać się biegowo na okoliczną górkę, ze szczerym zamiarem całkowitej jej konsumpcji. Szło nad wyraz dobrze, biorąc pod uwagę nic dobrego nie wróżące szitowane samopoczucie z pierwszej połowy dnia, po kilku dobrych minutach podbiegu znalazłem się koło źródełka, z którego okoliczni tubylcy baniakami czerpią wodę i bakterie koli. Obrawszy azymut na wprost ruszyłem żwawo dalej, ale niestety drogę zagraciły zwalone drzewa i gałęzie, a pokonanie trasy obok oznaczało brodzenie prawie po kolana w śniegu w tempie ok. 12km/h, więc dałem spokój i wycofałem się. Zaczął się delikatny zbieg, cały czas las, potem pierwsze domy i następne, miałem zamiar doczekać godziny i zacząć planowany, strategiczny odwrót, ale wtedy właśnie w mojej głowie wraz z wyłaniającą się zza dachów górą zrodził się iście szatański plan: a mianowicie co by było gdybym na nią wbiegł… Jest taki ok. 1,5km ostry podbieg, pod który zawsze ledwie wychodziliśmy z plecakami obładowanymi piwskiem, sapiąc całkiem nie po bożemu, a może gnoja teraz bym wzion a’la końcówka banderoli? Nie za wiele myśląc zbiegłem delikatnie na dół, w sam raz przygotowanie psychiczne przed wspinaczką, skręciłem w prawo, droga na Pogorzyce i jazda.
Droga w lecie jest asfaltowa, niestety zimą nie utrzymywana zamienia się w lodową rynnę. Pochyliłem się jeszcze bardziej niż zwykle i na podobieństwo bobsleja, tyle, że w przeciwną stronę, ruszyłem przed siebie. Poczułem wielką moc.
To nic, że nogi rozpaczliwie szukały oparcia, że energia każdego kroku w 50% szła na utrzymywanie równowagi, zamiast dawać kopa naprzód. Teraz ta droga należała do mnie. I wziąłem ją jak swoją, konsumując łapczywie i z rosnącą euforią, poddając się z rozkoszą przepełniającej mnie świadomości synergii, jaką daje stosunek góra-człowiek. Dobiegając do szczytu czułem nieomal fizyczny ból i nieznośny żal, że to już koniec i teraz będzie tylko po równym lub, co gorsza, w dół. Dobiegłem do paskudnego architektonicznie kościoła, który już chwilę wcześniej pojawił się w mojej głowie jako pewnego rodzaju punkt zwrotny, po czym nawróciłem, by po kilku minutach, rewidując planowany wcześniej przebieg trasy, zacząć kolejny podbieg innym wariantem powrotu do domu. Poczułem euforię.
Trudno określić tego rodzaju radość, a jeszcze trudniej odnaleźć jej źródło, jeśli miałoby ono znajdować się w innym miejscu, niż zwykły wysiłek fizyczny. Czy to pra-greny, sięgające czasów, kiedy człowiek nie obarczony problemami cywilizacyjnymi po prostu ruszał się i czerpał z tego zdrową, pierwotną, niczym nie skażoną radość, czy też chwilowa ulga wynikająca równie bezpośrednio z faktu zostawienia za sobą wszystkiego, co męczące psychicznie, w każdym bądź razie poczułem coś na kształt odrodzenia i oczyszczenia. Wielka jest moc płynącą z takiego faktu i wielką daje ona energię.
Kolejne metry pod górę pokonywałem z coraz większym napięciem mięśniowym, coraz szybciej, ze wzrastającego pulsu czerpiąc nowe ładunki energii i radości biegania. Było już łagodniej, w końcu wypłaszczyło się zupełnie, skręciłem z oblodzonego asfaltu w las, przebiegłem ok. 1km, dobiegłem do tarasu widokowego na tzw. skałkę, ogarnąłem wzrokiem ten ładny kawał terenu, jaki rozścielił i zaległ pod moimi stopami i myśląc, że to wszystko należy do mnie, zacząłem odwrót, z tym, że nietypowy, bo do przodu i w dodatku z góry – był to najgorszy fragment spektaklu, tak jak schodzenie z gór najbardziej nuży i ora psychę oraz męczy kolana, tak i teraz trudno było mi doszukać się choć jednego pozytywnego aspekty tego akurat fragmentu Golgoty. Po ok. 10’ dobiegłem do głównej drogi i teraz oto zaczął się ok. 3 km’trowy tryumfalny fragment mojego powrotu do domu, już pełny relaks i wyciszenie, żywy asfalt i nachalne światła niedzielnych kierowców wracających z wymuszonych obiadów u teściów, roztrzęsiona żona za kierownicą, otumaniony alkoholem Pan obok i przerażone dzieci z tyłu, czyli niedziela na drodze.
Ok. 110’ poczułem pierwsze lekkie zmęczenie w udach, ale to taki zaledwie symboliczny i nieszkodliwy akt przypomnienia, że jestem człowiekiem.
Fantastycznie przeżycie z pogranicza fizyczności i mistycyzmu, nawet jeśli przez małe m to i tak dla mnie osobiście czyste, bezpośrednie spełnienie natrętnych snów sprzed lat, w których biegłem, biegłem……. i nie czułem zmęczenia, a tylko wielką, niczym nie skażoną, euforyczną radość.
Puls: 146/172/144/115
Czas treningu: 122’59’’
Pożywienie:
- śniadanie
- obiad
- kolacja
Trening: 110-120’ cross ew. z elementami marszobiegu
Pogoda: Temp -5, już pochmurno, bardzo wszędzie ślisko
Ach, co to był za bieg…
Ale po kolei.
Dzień zaczął się średnio, bo na psychice było a zzz kilo zbędnego kitu przyprawionego minionym dniem, do tego szczypta tzw. ogólnego osłabienia i zrobiło się takie małe szambo kategorii mało zachęcającej do czegokolwiek, a zwłaszcza do biegania. Po załatwieniu wielu spraw tzw. ogólnych wreszcie mogłem zabrać się za bieganie, chociaż wybitnie mi się nie chciało. Ot, taki dzień i co zrobić? Nic.
Ino biegać.
No i pobiegłem, w głowie ciągle reminiscencje nie zakończonego przecież dnia, a tak naprawdę chaos, bo niby o czym tu myśleć, o tym co było (łatwo), czy też o tym co będzie (trudno, bo słaba bateria). Pobiegłem więc tradycyjnie, na czuja. Zaczęło się typowo i po zwyczajnej w ostatnich czasach, wygodnej trasie, gdzie teren mało męczący, a odśnieżona doga wygodna i miłe oku terenu – ot taka luksusowa droga szybkiego ruchu do biegania. Ale miał być kros, więc trzeba było trasę nie tylko wydłużyć, ale i zmodyfikować pod kątem mianowicie należytym trasie i treningowi. Minąłem ostatni punkt drogi zwyczajowo odwiedzanej podczaj wybiegań i codziennych treningów, po czym zacząłem wspinać się biegowo na okoliczną górkę, ze szczerym zamiarem całkowitej jej konsumpcji. Szło nad wyraz dobrze, biorąc pod uwagę nic dobrego nie wróżące szitowane samopoczucie z pierwszej połowy dnia, po kilku dobrych minutach podbiegu znalazłem się koło źródełka, z którego okoliczni tubylcy baniakami czerpią wodę i bakterie koli. Obrawszy azymut na wprost ruszyłem żwawo dalej, ale niestety drogę zagraciły zwalone drzewa i gałęzie, a pokonanie trasy obok oznaczało brodzenie prawie po kolana w śniegu w tempie ok. 12km/h, więc dałem spokój i wycofałem się. Zaczął się delikatny zbieg, cały czas las, potem pierwsze domy i następne, miałem zamiar doczekać godziny i zacząć planowany, strategiczny odwrót, ale wtedy właśnie w mojej głowie wraz z wyłaniającą się zza dachów górą zrodził się iście szatański plan: a mianowicie co by było gdybym na nią wbiegł… Jest taki ok. 1,5km ostry podbieg, pod który zawsze ledwie wychodziliśmy z plecakami obładowanymi piwskiem, sapiąc całkiem nie po bożemu, a może gnoja teraz bym wzion a’la końcówka banderoli? Nie za wiele myśląc zbiegłem delikatnie na dół, w sam raz przygotowanie psychiczne przed wspinaczką, skręciłem w prawo, droga na Pogorzyce i jazda.
Droga w lecie jest asfaltowa, niestety zimą nie utrzymywana zamienia się w lodową rynnę. Pochyliłem się jeszcze bardziej niż zwykle i na podobieństwo bobsleja, tyle, że w przeciwną stronę, ruszyłem przed siebie. Poczułem wielką moc.
To nic, że nogi rozpaczliwie szukały oparcia, że energia każdego kroku w 50% szła na utrzymywanie równowagi, zamiast dawać kopa naprzód. Teraz ta droga należała do mnie. I wziąłem ją jak swoją, konsumując łapczywie i z rosnącą euforią, poddając się z rozkoszą przepełniającej mnie świadomości synergii, jaką daje stosunek góra-człowiek. Dobiegając do szczytu czułem nieomal fizyczny ból i nieznośny żal, że to już koniec i teraz będzie tylko po równym lub, co gorsza, w dół. Dobiegłem do paskudnego architektonicznie kościoła, który już chwilę wcześniej pojawił się w mojej głowie jako pewnego rodzaju punkt zwrotny, po czym nawróciłem, by po kilku minutach, rewidując planowany wcześniej przebieg trasy, zacząć kolejny podbieg innym wariantem powrotu do domu. Poczułem euforię.
Trudno określić tego rodzaju radość, a jeszcze trudniej odnaleźć jej źródło, jeśli miałoby ono znajdować się w innym miejscu, niż zwykły wysiłek fizyczny. Czy to pra-greny, sięgające czasów, kiedy człowiek nie obarczony problemami cywilizacyjnymi po prostu ruszał się i czerpał z tego zdrową, pierwotną, niczym nie skażoną radość, czy też chwilowa ulga wynikająca równie bezpośrednio z faktu zostawienia za sobą wszystkiego, co męczące psychicznie, w każdym bądź razie poczułem coś na kształt odrodzenia i oczyszczenia. Wielka jest moc płynącą z takiego faktu i wielką daje ona energię.
Kolejne metry pod górę pokonywałem z coraz większym napięciem mięśniowym, coraz szybciej, ze wzrastającego pulsu czerpiąc nowe ładunki energii i radości biegania. Było już łagodniej, w końcu wypłaszczyło się zupełnie, skręciłem z oblodzonego asfaltu w las, przebiegłem ok. 1km, dobiegłem do tarasu widokowego na tzw. skałkę, ogarnąłem wzrokiem ten ładny kawał terenu, jaki rozścielił i zaległ pod moimi stopami i myśląc, że to wszystko należy do mnie, zacząłem odwrót, z tym, że nietypowy, bo do przodu i w dodatku z góry – był to najgorszy fragment spektaklu, tak jak schodzenie z gór najbardziej nuży i ora psychę oraz męczy kolana, tak i teraz trudno było mi doszukać się choć jednego pozytywnego aspekty tego akurat fragmentu Golgoty. Po ok. 10’ dobiegłem do głównej drogi i teraz oto zaczął się ok. 3 km’trowy tryumfalny fragment mojego powrotu do domu, już pełny relaks i wyciszenie, żywy asfalt i nachalne światła niedzielnych kierowców wracających z wymuszonych obiadów u teściów, roztrzęsiona żona za kierownicą, otumaniony alkoholem Pan obok i przerażone dzieci z tyłu, czyli niedziela na drodze.
Ok. 110’ poczułem pierwsze lekkie zmęczenie w udach, ale to taki zaledwie symboliczny i nieszkodliwy akt przypomnienia, że jestem człowiekiem.
Fantastycznie przeżycie z pogranicza fizyczności i mistycyzmu, nawet jeśli przez małe m to i tak dla mnie osobiście czyste, bezpośrednie spełnienie natrętnych snów sprzed lat, w których biegłem, biegłem……. i nie czułem zmęczenia, a tylko wielką, niczym nie skażoną, euforyczną radość.
Puls: 146/172/144/115
Czas treningu: 122’59’’
Pożywienie:
- śniadanie
- obiad
- kolacja
pozdr!
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
- DeGie
- Wyga
- Posty: 122
- Rejestracja: 20 paź 2009, 21:09
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Chrzanów
- Kontakt:
2010.02.08 Poniedziałek
Trening: 70’ rozbieganie
Czas treningu: 72’26’’
Warunki: temp - 5, pochmurno, asfalt, teren pofalowany
Brak mocy przez pierwszą połowę trasy, bolał trochę brzuch po sobotnich wyczynach, druga połowa już lepiej, ale ogólnie jakoś tak dość nijako i na zaliczenie, a bez radochy i ze zmęczeniem.
Puls: 141/161/148/120
Pożywienie:
- 3 kromki razowe z dżemem, czerwona herbata
- rosół, pieczeń z wieprzka z sosem i pewien rodzaj duszony kapusty
- na kolacje to nie pamiętam
2010.02.10 Środa
Trening: 45’ rozbieganie, przejście w obw2 15’, na koniec 10’ obw1
Czas treningu: 71’42’’
Warunki: temp -2, bardzo ślisko
Mało zjadłem i to był błąd, choć ogólny brak mocy spowodowany był raczej zbliżającym się przeziębieniem (o czym jeszcze nie wiedziałem), więc biegło się tak sobie, nie jakoś źle, ale bez szału. Po tych 15’ obw2 długo nie chciał mi spaść puls, co też świadczyło o spadku samopoczucia.
Puls: 149/168/154/108
Pożywienie:
- kromka razowa z dżemem, herbata czarna z sokiem imbirowym
- długo nic
- a potem nie pamiętam
2010.02.13 Sobota
Trening: 70’ rozbieganie i potem podbiegi 8x30’’/1’ w truchcie - tak miało być wczoraj
Czas treningu: 30’54’’ – tyle było dzisiaj
Warunki: jakaś taka niemrawa ta pogoda
Dołapało mnie niestety jakieś przeziębienie, gardło zaczynało boleć, nie było siły więc pobiegłem tylko tak, żeby coś zaliczyć, znaczy formę ruchu jakaś, a w perspektywie niezwykle ciężkiej i pracującej niedzieli nie załatwić się na cacy – niestety to się nie udało.
Puls: 143/154/151/115
Pożywienie:
- śniadanie
- skrzydełko z kurczaka, parę frytek, papryka konserwowa
- dużo pączków co je od mamuśki dostałem upieczone wyśmienicie, piwo z utartym żółtkiem i cukrem obrzydliwe
2010.02.17 Środa
Trening: rozbieganie 50’
Czas treningu: 50’29’’
Warunki: nawet fajne, jakieś -2 i dość pogodnie
Trzeba było zrewidować plan treningowy na ten tydzień, bo się nie obroniłem przed mikrobami i do wczoraj gardło paliło żywym ogniem piekielnym, głowa trochę bolała, ciężkawa i duże osłabienie, w związku z czym trzeba było poczekać do dzisiaj i ruszyć na rozeznanie terenu. A szkoda, bo plan był mocny dość i ciekawy. Wypadł ten rekonwalescencyjny rekonesans nad wyraz dobrze, biegło się świetnie i z wysokiego moralne mogłem już na powrót obserwować świat – mój świat.
Puls: 139/157/151/101
Pożywienie:
- bułka razowa z pastą mięsną, herbata zielona
- jogurt naturalny z bananem
- bagietka z masłem ziołowym, mineralna i sok z kiszonej kapusty
- zupa jarzynowa z makaronem i dużo herbat
Trening: 70’ rozbieganie
Czas treningu: 72’26’’
Warunki: temp - 5, pochmurno, asfalt, teren pofalowany
Brak mocy przez pierwszą połowę trasy, bolał trochę brzuch po sobotnich wyczynach, druga połowa już lepiej, ale ogólnie jakoś tak dość nijako i na zaliczenie, a bez radochy i ze zmęczeniem.
Puls: 141/161/148/120
Pożywienie:
- 3 kromki razowe z dżemem, czerwona herbata
- rosół, pieczeń z wieprzka z sosem i pewien rodzaj duszony kapusty
- na kolacje to nie pamiętam
2010.02.10 Środa
Trening: 45’ rozbieganie, przejście w obw2 15’, na koniec 10’ obw1
Czas treningu: 71’42’’
Warunki: temp -2, bardzo ślisko
Mało zjadłem i to był błąd, choć ogólny brak mocy spowodowany był raczej zbliżającym się przeziębieniem (o czym jeszcze nie wiedziałem), więc biegło się tak sobie, nie jakoś źle, ale bez szału. Po tych 15’ obw2 długo nie chciał mi spaść puls, co też świadczyło o spadku samopoczucia.
Puls: 149/168/154/108
Pożywienie:
- kromka razowa z dżemem, herbata czarna z sokiem imbirowym
- długo nic
- a potem nie pamiętam
2010.02.13 Sobota
Trening: 70’ rozbieganie i potem podbiegi 8x30’’/1’ w truchcie - tak miało być wczoraj
Czas treningu: 30’54’’ – tyle było dzisiaj
Warunki: jakaś taka niemrawa ta pogoda
Dołapało mnie niestety jakieś przeziębienie, gardło zaczynało boleć, nie było siły więc pobiegłem tylko tak, żeby coś zaliczyć, znaczy formę ruchu jakaś, a w perspektywie niezwykle ciężkiej i pracującej niedzieli nie załatwić się na cacy – niestety to się nie udało.
Puls: 143/154/151/115
Pożywienie:
- śniadanie
- skrzydełko z kurczaka, parę frytek, papryka konserwowa
- dużo pączków co je od mamuśki dostałem upieczone wyśmienicie, piwo z utartym żółtkiem i cukrem obrzydliwe
2010.02.17 Środa
Trening: rozbieganie 50’
Czas treningu: 50’29’’
Warunki: nawet fajne, jakieś -2 i dość pogodnie
Trzeba było zrewidować plan treningowy na ten tydzień, bo się nie obroniłem przed mikrobami i do wczoraj gardło paliło żywym ogniem piekielnym, głowa trochę bolała, ciężkawa i duże osłabienie, w związku z czym trzeba było poczekać do dzisiaj i ruszyć na rozeznanie terenu. A szkoda, bo plan był mocny dość i ciekawy. Wypadł ten rekonwalescencyjny rekonesans nad wyraz dobrze, biegło się świetnie i z wysokiego moralne mogłem już na powrót obserwować świat – mój świat.
Puls: 139/157/151/101
Pożywienie:
- bułka razowa z pastą mięsną, herbata zielona
- jogurt naturalny z bananem
- bagietka z masłem ziołowym, mineralna i sok z kiszonej kapusty
- zupa jarzynowa z makaronem i dużo herbat
pozdr!
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
- DeGie
- Wyga
- Posty: 122
- Rejestracja: 20 paź 2009, 21:09
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Chrzanów
- Kontakt:
2010.02.19 Piątek
Trening: rozbieganie 45’ i podbiegi 6x30’’/1’
Czas treningu: 54’34’’
Warunki: temp 4, kompletna breja
Mało mocy było dzisiaj na popisy biegowe, więc rewelacji na wsi nie było, walczyłem po kostki w wodzie, aż mi pierwszy raz buty przemokły, nie wiem ile same z siebie w okolicach języka, a ile to wina wody wpływającej odgórnie, w każdym bądź razie było mokro i nad wyraz kłopotliwie w pokonywaniu terenu. Jednak nie czas był wylewać łzy i wodę z butów, tylko biec biec, by dobiec.
Po 45’ seria 6 podbiegów po 30’’ i 1’ przerwy w marszu, po których tradycyjnie poczułem się lepiej fizycznie, mentalnie i mogłem udać się do domu na ustawiony z kumplamy gin z tonikiem.
Puls: 144/160/130/108
Pożywienie:
-chleb razowy z twarogiem na słodko, herbata zielona
- zapiekanki home made, herbata
- zapiekanki
- pizza, gin & tonic do późna
2010.02.21 Niedziela
Trening: 90-100’ long round spokojnie
Czas treningu: 91’01’’
Warunki: temp 2st, pochmurno, ślisko poza asfaltem, teren: asfalt
Chata chata wolna chata i kolejne w sobotę odwiedziny, w niedzielę obudziłem się jednak w formie, gdyż byłem rozsądnie grzeczny, łyssky piłem dobra i bez coli, więc los postanowił być dla mnie łaskawy i nie zemścił się za profanację, której nie było, natomiast nie wiedziałem jak rozwiązać problem pod kątem czasowym, bo oto było już południe, a ja miałem być o 14 trochę ponad 40km stąd i jeszcze jakoś pobiegać, tylko, że po niedzielnym obiedzie mi się to nie uśmiechało, gdyż uwielbiam uczucie leniwej sytości i szczerego demotywującego zadowolenia, jakie pojawia się tuż po zjedzeniu rosołu i konkretnego drugiego dania, a apogeum osiąga po wyłożeniu się na łożu i zapuszczeniu Małysza – co prawda tym razem nie skakał, udało się jednak doskonale uzupełnić rozpoczętą sielankę filmem przyrodniczym z cieszącymi oko plenerami i kojącym głosem lektora. Kumpel jechał jednak w prawidłowym kierunku, plan więc stworzył się sam, wysadzi mnie za rogatką i dalej pobiegnę w spokoju. Przebrałem się w ciuchy biegowe, zarzuciłem na plecy mały plecak z ubraniami na przebranie i pół godziny później rozpocząłem trasę od sporego podbiegu. Przede mną było jakieś 13km do rosołu, niestety ruchliwą trasą, cały czas długie i dość ostre podbiegi i zbiegi. Bałem się, że mnie zdmuchnie jakiś tyr, a kerowca tyra opierdoli z szoferky, ale obyło się bez incydentów, oni jeździli, a ja sobie biegłem. Pod górę i z góry, raz dwa raz dwa. I tak kurde biegłem, że aż dobiegłem. Plecak prawie nie przeszkadzał, tylko na początku mi zsuwał czujnik pulsometru, a rosół po szybkiej kąpieli smakował nadzwyczajnie, do tego kompot z wiśni, musicie bowiem wiedzieć, że nic tak nie gasi pragnienia jak wiśnia, tylko trzeba pić ją szybko – inaczej się zsiada.
Puls: 159/171/151/118
Pożywienie:
- jajecznica na maśle, czarna herbata z sokiem imbirowym
- rosół, pieczeń wołowa, ziemniaki, kapusta, kompot wiśniowy
- ciepłe kajzerki z masłem, kiełbasa swojska domowej roboty, mleko, mineralna i bez rewelacji żołądkowych
Trening: rozbieganie 45’ i podbiegi 6x30’’/1’
Czas treningu: 54’34’’
Warunki: temp 4, kompletna breja
Mało mocy było dzisiaj na popisy biegowe, więc rewelacji na wsi nie było, walczyłem po kostki w wodzie, aż mi pierwszy raz buty przemokły, nie wiem ile same z siebie w okolicach języka, a ile to wina wody wpływającej odgórnie, w każdym bądź razie było mokro i nad wyraz kłopotliwie w pokonywaniu terenu. Jednak nie czas był wylewać łzy i wodę z butów, tylko biec biec, by dobiec.
Po 45’ seria 6 podbiegów po 30’’ i 1’ przerwy w marszu, po których tradycyjnie poczułem się lepiej fizycznie, mentalnie i mogłem udać się do domu na ustawiony z kumplamy gin z tonikiem.
Puls: 144/160/130/108
Pożywienie:
-chleb razowy z twarogiem na słodko, herbata zielona
- zapiekanki home made, herbata
- zapiekanki
- pizza, gin & tonic do późna
2010.02.21 Niedziela
Trening: 90-100’ long round spokojnie
Czas treningu: 91’01’’
Warunki: temp 2st, pochmurno, ślisko poza asfaltem, teren: asfalt
Chata chata wolna chata i kolejne w sobotę odwiedziny, w niedzielę obudziłem się jednak w formie, gdyż byłem rozsądnie grzeczny, łyssky piłem dobra i bez coli, więc los postanowił być dla mnie łaskawy i nie zemścił się za profanację, której nie było, natomiast nie wiedziałem jak rozwiązać problem pod kątem czasowym, bo oto było już południe, a ja miałem być o 14 trochę ponad 40km stąd i jeszcze jakoś pobiegać, tylko, że po niedzielnym obiedzie mi się to nie uśmiechało, gdyż uwielbiam uczucie leniwej sytości i szczerego demotywującego zadowolenia, jakie pojawia się tuż po zjedzeniu rosołu i konkretnego drugiego dania, a apogeum osiąga po wyłożeniu się na łożu i zapuszczeniu Małysza – co prawda tym razem nie skakał, udało się jednak doskonale uzupełnić rozpoczętą sielankę filmem przyrodniczym z cieszącymi oko plenerami i kojącym głosem lektora. Kumpel jechał jednak w prawidłowym kierunku, plan więc stworzył się sam, wysadzi mnie za rogatką i dalej pobiegnę w spokoju. Przebrałem się w ciuchy biegowe, zarzuciłem na plecy mały plecak z ubraniami na przebranie i pół godziny później rozpocząłem trasę od sporego podbiegu. Przede mną było jakieś 13km do rosołu, niestety ruchliwą trasą, cały czas długie i dość ostre podbiegi i zbiegi. Bałem się, że mnie zdmuchnie jakiś tyr, a kerowca tyra opierdoli z szoferky, ale obyło się bez incydentów, oni jeździli, a ja sobie biegłem. Pod górę i z góry, raz dwa raz dwa. I tak kurde biegłem, że aż dobiegłem. Plecak prawie nie przeszkadzał, tylko na początku mi zsuwał czujnik pulsometru, a rosół po szybkiej kąpieli smakował nadzwyczajnie, do tego kompot z wiśni, musicie bowiem wiedzieć, że nic tak nie gasi pragnienia jak wiśnia, tylko trzeba pić ją szybko – inaczej się zsiada.
Puls: 159/171/151/118
Pożywienie:
- jajecznica na maśle, czarna herbata z sokiem imbirowym
- rosół, pieczeń wołowa, ziemniaki, kapusta, kompot wiśniowy
- ciepłe kajzerki z masłem, kiełbasa swojska domowej roboty, mleko, mineralna i bez rewelacji żołądkowych
pozdr!
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
- DeGie
- Wyga
- Posty: 122
- Rejestracja: 20 paź 2009, 21:09
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Chrzanów
- Kontakt:
2010.02.23 Wtorek
Trening: 60’ rozbieganie i rytmy 6x40’’/1’ w truchcie
Czas treningu: 70’18’’
Warunki: wiosenne, temp 11st, słońce, teren mieszany przełaj/asfalt, 2 podbiegi, w tym jeden dość długi
Początek biegu euforyczny i aż się chciało krzyczeć, bo wiosna, ciepło, słońce, zapał, który jednak wkrótce gdzieś uleciał i zaczęła się lekka męka, nie wiadomo dlaczego, bo trening łatwy i w tak sprzyjających warunkach. Ciężkie nogi i i ciężki mózg, jedyny pozytywny akcent to kolejny trafiony piesek, mały brązowy złośnik, który jak widać od nikogo jeszcze nie dostał, ale gospodarze zapomnieli zamknąć bramy, więc przyjąłem na siebie edukację ich pupilka trafiając go idealnie w rozszczekany pyszczek.
Puls dość wysoki jak na taki spokojny bieg, również po treningu nie spadał leniwie. Od kilku dni mam tzw. ciężkie wstawanie, śpię długo, bo ok. 9h i wstaje jakiś taki niedowalony, znaczy niedorobiony.
Rytmy na koniec treningu też mnie zmęczyły, choć zwykle bardzo fajnie pobudzały – no cóż, przyjmuję z pokorą
Puls: 147/167/150/120
Pożywienie:
- 2 parówki drobiowe, chleb razowy, 2 plasterki sera żółtego, zielona herbata
- zupa fasolowa, zielona herbata
- marchewka, kefir
- kromka razowa z twarogiem na słodko, zielona herbata, pistacje
- kawa biała z cukrem
Trening: 60’ rozbieganie i rytmy 6x40’’/1’ w truchcie
Czas treningu: 70’18’’
Warunki: wiosenne, temp 11st, słońce, teren mieszany przełaj/asfalt, 2 podbiegi, w tym jeden dość długi
Początek biegu euforyczny i aż się chciało krzyczeć, bo wiosna, ciepło, słońce, zapał, który jednak wkrótce gdzieś uleciał i zaczęła się lekka męka, nie wiadomo dlaczego, bo trening łatwy i w tak sprzyjających warunkach. Ciężkie nogi i i ciężki mózg, jedyny pozytywny akcent to kolejny trafiony piesek, mały brązowy złośnik, który jak widać od nikogo jeszcze nie dostał, ale gospodarze zapomnieli zamknąć bramy, więc przyjąłem na siebie edukację ich pupilka trafiając go idealnie w rozszczekany pyszczek.
Puls dość wysoki jak na taki spokojny bieg, również po treningu nie spadał leniwie. Od kilku dni mam tzw. ciężkie wstawanie, śpię długo, bo ok. 9h i wstaje jakiś taki niedowalony, znaczy niedorobiony.
Rytmy na koniec treningu też mnie zmęczyły, choć zwykle bardzo fajnie pobudzały – no cóż, przyjmuję z pokorą
Puls: 147/167/150/120
Pożywienie:
- 2 parówki drobiowe, chleb razowy, 2 plasterki sera żółtego, zielona herbata
- zupa fasolowa, zielona herbata
- marchewka, kefir
- kromka razowa z twarogiem na słodko, zielona herbata, pistacje
- kawa biała z cukrem
pozdr!
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
- DeGie
- Wyga
- Posty: 122
- Rejestracja: 20 paź 2009, 21:09
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Chrzanów
- Kontakt:
2010.02.25 Czwartek
Trening: long round 90’
Czas treningu: 90’44’’
Warunki: temp 10st, słońce, roztopy, teren mieszany, raczej płasko, ale też delikatne podbiegi.
Taki biegowy rekonesans w nowym miejscu zamieszkanie, daleko się nie przeprowadziłem, ot kilka kilometrów, do cywilizacji, do ludzi, co ma tam może i jakieś swoje plusy, ale do biegania to lepszych terenów niż miałem już tu miał nie będę, żeby pobiegać w spokoju trzeba albo biec kilkanaście minut po mieście, albo podjechać autem, co w sumie nie jest jakimś problemem, wiem nie rozumiem o co ten płacz, złamasie ty i cioto jedna, weź się w garść i przestań mówię ci przestań, bo w ryja.
Najpierw więc było po mieście, potem po lesie, wodzie i topniejącej breji, potem po wałach zalewu, cały czas słońce, potem asfalt, nowe ciekawe miejsca, dziwne zakątki, takie macanie terenu, delikatne i nieśmiałe, lekko nużące też bo i jakiegoś poweru nie ma, wyczekiwałem więc końca tego biegu i doczekałem się po półtorej godziny, ku radości.
Zainspirowany wynurzeniami naszych drogich blogowych spamerów zapodałem na uszy 2 pierwsze płyty Theatre of Tragedy, raz harczące męskie hhrrrraaaaaaagrr a za chwile śpiewne kobiece „Ich liebe diiiiich, a ha ha ha haaaaa”, no miło było doświadczyć takiej muzycznej reminiscencji.
Puls: 141/165/149/118
Pożywienie:
- bułka razowa, dżem herbata zielona
- bogracz
- sałatka grecka
2010.02.27 Sobota
Trening: long round 100’
Czas treningu: 105’56’’
Warunki: temp 8st, pochmurno, wiatr, zróżnicowana nawierzchnia, delikatne podbiegi, ale raczej płasko
Biegowy, trochę ponad 100’ relaks, na uszy tym razem zapodaje audiobooka, kapitalny „Pojedynek z Syberią” Romualda Koperskiego, fenomenalna książka, o bliskiej memu sercu tematyce, świetnie napisana i przeczytana – gorąco polecam, prawdziwe ukojenie dla mojej, trapionej odwieczną tęsknotą za tym, co odległe, duszy.
Puls: 134/150/134/110
Pożywienie:
- chleb razowy z pasztetem
- sałatka warstwowa z tuńczyka w smaku doskonała
- żurek z jajkiem
- coś tam na kolacyjo, do tego dużo herbat jak zwykle
2010.03.01 Poniedziałek
Trening: 20’ rozbieganie, potem na przemian 5x5’x5’ szybko puls do 165 i wolniej puls do 145
Czas treningu: 72’41’’
Warunki: typowo marcowa pogoda, raz słońce raz chmury, silny wiatr, temp ok. 5st
Rany boskie to chyba najgorszy trening od początku biegania, słaby byłem od rana, wyjść mi się nie chciało, od początku biegu ciężkie nogi, bolące uda, nikczemne morale i chęć, by przestać, do tego ubrałem się za ciepło, raz słońce i gorąco, raz bardzo silny, przenikliwy wiatr, po 20’ rozbiegania zacząłem te 5’ przekładane odcinki, te szybsze jakoś mi się biegło, te powolne masakra, nad pulsem nie byłem w stanie zapanować, bo jak miałem biec i biegłem wolniej, to akurat był podbieg, albo mega silny wiatr z przodu, z niedowierzaniem ukończyłem trening, byłem wypruty do cna. Wziąłem kąpiel, zjadłem obiad, wczesnym wieczorem dopadło mnie takie osłabienie, że ledwo doczłapałem pod prysznic i o 20 walnąłem się do łoża, budząc się o 7 rano, dobrze, że połowica zasłała, bo bym spał na bele czym.
Puls: 151/169/150/120
Pożywienie:
- chleb i szprotki wędzone, herbata czerwona
- koktajl: jogurt naturalny, banan, maliny, łyżka miodu
- rosół, trochę gotowanego mięsa
- jakaś kolacja, dużo herbaty
2010.03.03 Środa
Trening: rozbieganie 70’
Czas treningu: 70’43’’
Warunki: jak to w marcu, temp 5st, raz słońce raz śnieg.
Podjechałem wozem w znane mi od soboty miejsce, bo nie chciało mi się biec 20’ w jedną stronę po bruku, zaparkowałem furę pod lasem i sru na bieg, klimatyczne leśne ścieżki, tu obrzeża dużego zakładu, tu drogowskaz na pomnik partyzantów, cały czas labirynt symetrycznie rozłożonych dróżek, nietrudno się zgubić, jeśli ktoś nie zwraca uwagi na szczegóły, więc tak sobie biegłem przed siebie, zagłębiając się tym swoistym labiryncie. Biegnę, biegnę, aż nagle tabliczka Strefa wybuchu, wstęp wzbroniony, myślę co jest? Kamieniołom to daleko stąd, a tu się okazało, że sobie otworzyli filię w lesie, przedzieram się i co widzę? Wielka dziura w ziemi, krajobraz iście księżycowy i ta dziwna cisza… w międzyczasie słońce gdzieś zaszło, zaczął sypać śnieg, obejrzałem się za siebie na wielkie proste, stare sosny i poczułem się jak w grze Hidden and Dangerous, kapitalnej, ujeżdżanej przed laty…
Po biegu standardowy pomiar pulsu, bezpośrednio po zakończeniu i minutę po i tu nie lada zdziwienie: puls po 30’’ 100, a po 60’’ 83 – najniższy jak do tej pory, nie wiem czy dlatego, że usiadłem wygodnie w fotelu, a nie stałem jak zawsze, czy też taki dzień, choć akurat ten spokojny bieg trochę mnie jednak zmęczył.
Puls: 131/145/142/83
Pożywienie:
- woda z miodem i cytryną
- chleb z pasztetem
- koktajl jogurt, banan, maliny i miód
- zupa pomidorowa, pierogi z parmezanem i suszonymi pomidorami, pierogi z serem
- mała bagietka z masłem ziołowym, zupa pomidorowa, zielona herbata
Trening: long round 90’
Czas treningu: 90’44’’
Warunki: temp 10st, słońce, roztopy, teren mieszany, raczej płasko, ale też delikatne podbiegi.
Taki biegowy rekonesans w nowym miejscu zamieszkanie, daleko się nie przeprowadziłem, ot kilka kilometrów, do cywilizacji, do ludzi, co ma tam może i jakieś swoje plusy, ale do biegania to lepszych terenów niż miałem już tu miał nie będę, żeby pobiegać w spokoju trzeba albo biec kilkanaście minut po mieście, albo podjechać autem, co w sumie nie jest jakimś problemem, wiem nie rozumiem o co ten płacz, złamasie ty i cioto jedna, weź się w garść i przestań mówię ci przestań, bo w ryja.
Najpierw więc było po mieście, potem po lesie, wodzie i topniejącej breji, potem po wałach zalewu, cały czas słońce, potem asfalt, nowe ciekawe miejsca, dziwne zakątki, takie macanie terenu, delikatne i nieśmiałe, lekko nużące też bo i jakiegoś poweru nie ma, wyczekiwałem więc końca tego biegu i doczekałem się po półtorej godziny, ku radości.
Zainspirowany wynurzeniami naszych drogich blogowych spamerów zapodałem na uszy 2 pierwsze płyty Theatre of Tragedy, raz harczące męskie hhrrrraaaaaaagrr a za chwile śpiewne kobiece „Ich liebe diiiiich, a ha ha ha haaaaa”, no miło było doświadczyć takiej muzycznej reminiscencji.
Puls: 141/165/149/118
Pożywienie:
- bułka razowa, dżem herbata zielona
- bogracz
- sałatka grecka
2010.02.27 Sobota
Trening: long round 100’
Czas treningu: 105’56’’
Warunki: temp 8st, pochmurno, wiatr, zróżnicowana nawierzchnia, delikatne podbiegi, ale raczej płasko
Biegowy, trochę ponad 100’ relaks, na uszy tym razem zapodaje audiobooka, kapitalny „Pojedynek z Syberią” Romualda Koperskiego, fenomenalna książka, o bliskiej memu sercu tematyce, świetnie napisana i przeczytana – gorąco polecam, prawdziwe ukojenie dla mojej, trapionej odwieczną tęsknotą za tym, co odległe, duszy.
Puls: 134/150/134/110
Pożywienie:
- chleb razowy z pasztetem
- sałatka warstwowa z tuńczyka w smaku doskonała
- żurek z jajkiem
- coś tam na kolacyjo, do tego dużo herbat jak zwykle
2010.03.01 Poniedziałek
Trening: 20’ rozbieganie, potem na przemian 5x5’x5’ szybko puls do 165 i wolniej puls do 145
Czas treningu: 72’41’’
Warunki: typowo marcowa pogoda, raz słońce raz chmury, silny wiatr, temp ok. 5st
Rany boskie to chyba najgorszy trening od początku biegania, słaby byłem od rana, wyjść mi się nie chciało, od początku biegu ciężkie nogi, bolące uda, nikczemne morale i chęć, by przestać, do tego ubrałem się za ciepło, raz słońce i gorąco, raz bardzo silny, przenikliwy wiatr, po 20’ rozbiegania zacząłem te 5’ przekładane odcinki, te szybsze jakoś mi się biegło, te powolne masakra, nad pulsem nie byłem w stanie zapanować, bo jak miałem biec i biegłem wolniej, to akurat był podbieg, albo mega silny wiatr z przodu, z niedowierzaniem ukończyłem trening, byłem wypruty do cna. Wziąłem kąpiel, zjadłem obiad, wczesnym wieczorem dopadło mnie takie osłabienie, że ledwo doczłapałem pod prysznic i o 20 walnąłem się do łoża, budząc się o 7 rano, dobrze, że połowica zasłała, bo bym spał na bele czym.
Puls: 151/169/150/120
Pożywienie:
- chleb i szprotki wędzone, herbata czerwona
- koktajl: jogurt naturalny, banan, maliny, łyżka miodu
- rosół, trochę gotowanego mięsa
- jakaś kolacja, dużo herbaty
2010.03.03 Środa
Trening: rozbieganie 70’
Czas treningu: 70’43’’
Warunki: jak to w marcu, temp 5st, raz słońce raz śnieg.
Podjechałem wozem w znane mi od soboty miejsce, bo nie chciało mi się biec 20’ w jedną stronę po bruku, zaparkowałem furę pod lasem i sru na bieg, klimatyczne leśne ścieżki, tu obrzeża dużego zakładu, tu drogowskaz na pomnik partyzantów, cały czas labirynt symetrycznie rozłożonych dróżek, nietrudno się zgubić, jeśli ktoś nie zwraca uwagi na szczegóły, więc tak sobie biegłem przed siebie, zagłębiając się tym swoistym labiryncie. Biegnę, biegnę, aż nagle tabliczka Strefa wybuchu, wstęp wzbroniony, myślę co jest? Kamieniołom to daleko stąd, a tu się okazało, że sobie otworzyli filię w lesie, przedzieram się i co widzę? Wielka dziura w ziemi, krajobraz iście księżycowy i ta dziwna cisza… w międzyczasie słońce gdzieś zaszło, zaczął sypać śnieg, obejrzałem się za siebie na wielkie proste, stare sosny i poczułem się jak w grze Hidden and Dangerous, kapitalnej, ujeżdżanej przed laty…
Po biegu standardowy pomiar pulsu, bezpośrednio po zakończeniu i minutę po i tu nie lada zdziwienie: puls po 30’’ 100, a po 60’’ 83 – najniższy jak do tej pory, nie wiem czy dlatego, że usiadłem wygodnie w fotelu, a nie stałem jak zawsze, czy też taki dzień, choć akurat ten spokojny bieg trochę mnie jednak zmęczył.
Puls: 131/145/142/83
Pożywienie:
- woda z miodem i cytryną
- chleb z pasztetem
- koktajl jogurt, banan, maliny i miód
- zupa pomidorowa, pierogi z parmezanem i suszonymi pomidorami, pierogi z serem
- mała bagietka z masłem ziołowym, zupa pomidorowa, zielona herbata
pozdr!
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".
www.fotogromala.pl
=============
"Kto ustępuje głupiemu doprowadza do tryumfu głupoty".