Robbur - ponowna nauka biegania

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

08-06-2012 - piątek
Dziwne - po środowym biegu znikły zakwasy z łydek. Myślałem, że dopadną mnie dnia następnego ale nic takiego się nie stało. Może dzięki temu, że wczoraj sporo biegałem niebiegowo na bosaka. Poprzez bieganie niebiegowe rozumiem cały dzień zabaw z dzieciarnią i nie tylko (badbington, siatkonoga itp).
Dzisiaj już pewnie nie zdążę pobiegać bo się wybieram do wiejskiej strefy kibica. Udzieliło mi się przedmeczowe poddenerwowanie, chociaż postanowiłem, żeby się emocjonalnie nie angażować w to całe euro. W zeszłym tygodniu mecze reprezentacji mi absolutnie zwisały, bo byłem pewien, że nie wygramy żadnego meczu. W poniedziałek uwierzyłem w możliwość pokonania Grecji, we wtorek wyjścia z grupy, w srodę kupiłem białoczerwone flagi samochodowe a dzisiaj jestem pewien, że Polska będzie mistrzem Europy AD 2012.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

10-06-2012 - niedziela

Miałem pobiegać w sobotę, ale wymęczony piątkowym kibicowaniem zostałem całkowicie pozbawiony sił witalnych. "Strefa kibica" w mojej wiosce została zorganizowana tak wzorowo, że nie sądzę aby "mieszczuchy" doświadczyły czegoś podobnego. Mówię to jako świeżo upieczony wieśniak.
Za to w niedzielę już zwarty i gotowy wybiegłem sobie pohasać w lesie. Tym razem coś mi do łba strzeliło, żeby spróbować jak się poczuję w całkowicie pozbawionych amortyzacji butach, czyli "nicniemających" newfeelacha, które przysłał mi Pulchniak. Miałem zamiar wprowadzić je w życie nieco później, ale brak zakwasów i lekkość nóżek po czwartkowym hasaniu stanowiła zachętę do kozakowania.
Nareszcie znowu w swoim lesie. Odżywam na wąskich, poprzerywanych korzeniami i usłanymi szyszkami i ułamanymi gałązkami szlakach. Czasem jakaś niesforna gałązka śmagnie po pysku, czasem coś twardszego pomasuje stopy - na to czekałem.
Co do samych butów - niespodzianki nie było. Było dokładnie tak jak się spodziewałem, bo czego można oczekiwać po kawałku gumy obleczonej miękkim materiałem. Niespodzianką było tylko to, jak pewnie się czułem na odcinkach piaszczystych zbiegów i podbiegów, które do tej pory stanowiły niezłe wyzwanie dla kostek w butach na wyższym obcasie. Szkoda tylko, że przyczepność podeszwy jest całkowicie zerowa, ale to odczułem tylko na jedynym na trasie gliniastym podbiegu. No i drugi minus - przydała by się w teren jakaś ochrona boku stopy, bo ze dwa, trzy razy przywaliłem w jakiś korzeń moją dodatkową kostką.
Łącznie pohasałem 6 kaemów i było to chyba akurat tyle, żeby się nie uszkodzić. Niby niewiele, ale biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu i to, że i tak był to jeden z dłuższych ostatnio dystansów dało mi nieźle w kość.
W sumie bałem się zakwasów - łydki i achillesy w końcu się sporo napracowały, ale na szczęście w ciągu dnia nic takiego nie nastąpiło, a i dzisiaj czuję tylko coś w rodzaju swędzenia w mięśniach. I o dziwo odrobinę bolą mnie pięty, pewnie efekt zbiegów, których nie potrafię poprawnie zamortyzować wbudowanym w ciało układem zawieszenia.
Raz na tydzień, lub na dwa taki trening w butach mini może być bardzo przydatny. Chociaż jestem pewien, że na asfalcie to bym się w nich uszkodził. No i wymagają maksymalnego skupienia, żeby nie obijać moich nadprogramowych kostek. Idealne na piaszczyste ścieżki leśne.
Wieczorem, przy meczu - godzinka core stability.

Podsumowanie tygodnia (uprzedzam - nudne i nic nie wnoszące dla potencjalnego czytelnika, dokumentuję to dla siebie, żeby wykorzystać w przyszłości i sprawdzić czy stan ten się zmieni za jakiś czas):
Nie będzie to liczbowe podsumowanie, bo ostatnio laptopa z windowsem zostawiam w pracy i nie mam jak danych z garmina zrzucić. Zresztą ostatnio cyferki mniej mnie interesują. Ten tydzień to mozolna nauka biegania - co nie znaczy, że nieprzyjemna. Pozabiegowo eksperymentowałem z butami. I tu wynik eksperymentu jest dla mnie zaskoczeniem. Jak założę co innego do chodzenia niż trampki, to już po półgodziny łażenia zaczyna mnie boleć zewnętrzna część prawej nogi - łydka, biodro, pośladek. Czy to pumy, czy to adidasy czy insze obuwie na wyższym obcasie - bez znaczenia. Nawet wk..ają mnie takie zwykłe gumowe laczki do chodzenia po ogrodzie, bo producent wyprofilował wewnętrzną stronę podeszwy pod kształt przeciętnej stopy. Skorelowane jest to z tym, że zaczynam wówczas stawiać stopę na zewnętrznej stronie, pewnie żeby odciążyć uczucie ucisku pod tą dodatkową kością prawej stopy. Znaczy się, jakaś pozostałość stanu zapalnego tam jeszcze siedzi. Kilka godzin w trampkach (takie zwykłe - z gumowym czubem), lub boso - wszystko wraca do normy. Ba - na w miarę płaskiej podeszwie nawet biegać się da. W bieżącym tygodniu postaram się nie zakładać żadnych butów poza trampkami i biegowymi własnoręcznie wystruganymi ortopedkami. Zobaczę czy coś się zmieni w tej materii za tydzień. Muszę się nauczyć żyć z moimi dziwnymi stopami.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

2012-06-14 - czwartek
Poranne półgodzinki latania. Tym razem po płaskim. Od niedzieli sobie odpoczywałem 3 dni od biegania, bo po minimalistycznym eksperymencie trochę czułem słabość achillesów. Godzinkę dziennie jednak poświęcałem na ćwiczenia ogólne (nie licząc meczowego wtorku). Na szczęści nigdzie mi się nie spieszy, więc stać mnie na odpuszczenie kilku dni. Tym razem na nogach Adidasy Zenlike. W porównaniu z newfeelami to hiperamortyzowany but. Około drugiego kilometra przyczepił się do mnie, a raczej do Kuli jakiś kundel wielkogabarytowy. Cholera - głupia sytuacja, bydle bez opiekuna, psy lekko na siebie powarkują, Kula stara się mnie słuchać i nie reagować na zaczepkę, za to obcy pies nie rozumie ani słowa po polsku, a z nerwów zapomniałem jak jest po angielsku "wypierdalaj głupi kundlu". Zacząłem powoli się rozglądać za jakąś sztachetą, bo użycie nogi uzbrojonej w lekkie buty w samoobronie mogłoby się źle skończyć. Dla właściciela tych butów oczywiście. Już zacząłem się zastanawiać, czy nie lepiej pozwolić Kuli użyć zębów, bo coś się nie zapowiadało na pokojowe zakończenie spotkania. Przypięta do mojego pasa i przywoływana do porządku była taka bezbronna, na dodatek ja byłem skrępowany tą samą smyczą co uniemożliwiało mi poszukiwania jakiejś podręcznej broni. Na szczęście w tej chwili psa przywołał właściciel.
Cholera - nieogrodzona posesja i luzem pies znacznie większy od ratlerka. Kategoria wagowa ta sama co Kuli. Szkoda gadać.
Sam bieg dość przyjemny. Nawet bardzo. Długość w sam raz, żeby zacząć odczuwać zmęczenie nóg i zaczątki podrażnienia stopy we wrażliwym miejscu.
Wyszło: 29'48''
6,22 km.
W sumie to daje średnie tempo na km 4:47, co może wydawać się nieco za szybkie jak na pokontuzyjne rozbieganie, ale jest to tempo naciągnięte przez kilka ożywczych przebieżek.

Postanowiłem regularnie zapisywać informacje o bolączkach, lub ich braku. W razie co pomoże mi to dojść do tego co zrobiłem nie tak.
Zdrowie:
- lewy achilles ok
- prawa stopa - delikatne swędzenie pod dodatkową kością.
- prawy pośladek i zewnętrzna część uda - bez zmian, czyli ciągle delikatne napięcie.
- łydki - nic nie mówią
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Ani słowa o Euro 2012. Chociaż nie, jedno pozytwne zdanie się należy. Ładnie się odrodziła portugalska laleczka. Co z tego, że laluś niesamowity, ale za to jak gra!. Jak dla mnie to nasze orły mogłyby mieć pomalowane na czerwono paznokcie u nóg, zamiast getrów pończoszki z koronkowymi podwiązkami, wymalowane usta, podkreślone rzęsy a zamiast trenera makijażystę, gdyby tylko dzięki temu mogli się wznieść na sportowy poziom zbliżony do poziomu Ronaldo.
No i koniec dygresji, wracam do meritum.
16-06-2012 - sobota
Bieg w godzinach rannych. Godziny ranne w sobotę zaczynają się około ósmej, w przeciwieństwie do godzin rannych w "tygodniu", które przychodzą co najmniej trzy godziny wcześniej. W nocy poprzedzającej rwało mnie coś w lewej łydce. Dziwne uczucie, coś jakby skurcz. Niezwiązane zupełnie z obciążeniem czy pozycją nogi. Nawet miałem zamiar przełożyć bieganie o jeden dzień, ale po przebudzeniu okazało się, że nic po tym uczuciu nie zostało. Pewnie jakaś reakcja mięśni (lub nawet ścięgna) na zwiększone obciążenie.
W moim rozruchu pokontuzyjnym doszedłem do momentu, w którym wreszcie się mogę skupić na bieganiu, zamiast rozmyślać o tym czy coś zaczyna mnie boleć. Nareszcie. Bieg po płaskiej żużlówce, na razie trudne, pofałdowane trasy leśne zostawiam na lepsze czasy, które mam nadzieje niedługo nadejdą. Fajnie. Tempo oczywiście za szybkie, ale co zrobić jak człowieka nosi po kilkunastu niebiegowych tygodniach.
podsumowanie:
czas: 00:33:33
dystans: 7km 094m
śr. tempo: (00:04:44)

zdrowie:
- nic niepokojącego, łydki i achillesy czują, że biegły, ale jest ok.
- prawa noga - zewnętrzna część od pośladka do łydki trochę przeciążona, ale jakby coraz mniej.
buty:
- Adidas Glide Zenlike

18-06-2012 - poniedziałek
Powtórka z soboty, tylko, że trzy godziny wcześniej. Piękny poranek. O 5tej to słońce już od dawna wisi na nieboskłonie, ale jeszcze powietrze jest na tyle rześkie, że bieganie sprawia prawdziwą radość. Trzasnąłem sobie kilka ożywczych przebieżek o długości +- 150 m w tempie poniżej 4'/km. Ogólnie jednak biegłem wreszcie ciut wolniej.
czas: 00:34:43
dystans: 7km 195m
śr. tempo (00:04:50)

Czyli powoli zbliżam się do mojego ulubionego dystansu i czasu, czyli ok. 10 km i niecałej godzinki w biegu.
buty:
-Adidas Glide Zenlike

Zdrowie:
- przed samym biegiem trochę dokuczała mi lewa kostka, zjawisko nowe. Ale się rozbiegała.
- cały czas czuję zmęczenie prawej nogi (od poślada po udo).
- oczywiście stopy, łydki i achillesy (prawy szczególnie) wiedzą, że trochę dostały po dupie, ale nic specjalnie niepokojącego nie czuję.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

22-06-2012 - czwartek
Późne popołudnie - tuż przed meczem. Piękna, lekko deszczowa pogoda. W lesie mokro i rześko, delikatna mżawka. Postanowiłem pokatować stopy kolejnym biegiem w butach, które skazują mięśnie, ścięgna oraz układ kostno-szkieletowy stóp na wytężoną pracę. Na nogi więc wdziałem newfeele.
Założeniem było pobiegać bo bardziej piaszczystych ścieżkach lasu z nastawieniem na bardzo piaszczysty podbieg - ok 800 m, różnica wysokości 40 m (według garmina - ale mam wrażenie że jest sporo większa). Piękna sprawa - dawno nie czułem takiej radości z biegania, podbieg to nawet sam się podbiegł - zapomniałem się zmęczyć.
Newfeele faktycznie idealnie sprawdzają się na piaszczystym podłożu. Za to na odcinkach błotnistych to już prawdziwy hardcore. Kilkudziesięciometrowy, gliniasty zbieg pokonałem mniej więcej tak jak Małysz pokonuje odległość od belki startowej do progu skoczni. Podbieg na tym odcinku byłby niewykonalny w tych butach.
Wielką frajdę sprawiało mi bieganie po kostki w błocie, lub w kałużach. Oczywiście o nieprzemakalności butów nie ma mowy, bo to takie jakby skarpety z kawałkiem płaskiej, niebieżnikowanej gumy pod stopą. Zawsze wiedziałem, że mam coś w sobie z prosiaka. Nawet czasem lubię się nachlać jak świnia. Biegnąc po kostki, a nawet łydki w błocie (na płaskich odcinkach) odczuwałem radochę, jaką ostatni raz czułem w dzieciństwie.
Wyszło mi niecałe 6 km biegu, ale celowo nie biegłem dalej, mimo dobrego samopoczucia i stosunkowo niewielkiego zmęczenia. Miałem świadomość tego w czym i jak biegnę i że jutro nogi mogą mi przypomnieć jak je pokatowałem.
Znowu stoczyłem ze sobą walkę - z jednej strony niosła mnie radość z biegu, z drugiej stopowało wspomnienie ponad dwóch miesięcy bez biegania. Jak się dzisiaj rano okazało dobrze zrobiłem, bo lewa stopa w okolicy kostki i lewy achilles nie są zbyt zadowolone z takiego biegu. Nic specjalnego - powinno im przejść do jutra. Za to prawa noga zadowolona w 100%.
Po biegu rozciąganie i core stability przez całą pierwszą połowę meczu.

Podsumowanie: trening mało wymagający pod względem wydolności, za to bardzo pod względem układu zawieszenia.

czas: 00:33:20
dystans: 5km 957m
śr. tempo (00:05:36)

buty: newfeele (cholera, muszę je jakoś wyprać - ciekawe czy się nie rozpadną?)

zdrowie:
- lewy achilles i kostka coś tam jęczą
- biodro w porządku
- prawica w porządku
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

27-06-2012 - środa
Ponowna przerwa biegowa. Mała przygoda niebiegowa, w pracy. Zapomniałem zauważyć korytko ściekowe przecinające chodnik. Lewa stopa mi się w nie wrąbała. Na szczęście byłem w płaskich butach i jakoś z tego wybrnąłem. Na szczęście obyło się bez większej opuchlizny, jednak dzisiaj jeszcze stopa trochę pobolewa, szczególnie przy próbie stawania na palce. Nie uznaje tego za kontuzje, tylko chwilową lekką niedyspozycję. Może to i dobrze, bo kilka dni luzu dla achillesów się przyda.
W sumie stało się to w momencie, w którym znowu zaczęła dopadać mnie kenijska ambicja. Zaczęło mi świtać w głowie, żeby wystartować w sobotę w Unisławskiej dyszce. Od początku roku miałem w planach tamtejszy półmaraton, jednak aktualnie dystans 21 km jest dla mnie nieosiągalny. Równolegle z połówką rozgrywana jest też dyszka. Na szczęście ledwo o niej pomyślałem skręciłem/nadwyrężyłem kostkę.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

28-06-2012 - piątek
Odpoczynek achillesom i łydkom się przydał. Całkowicie pozbyłem się jakichkolwiek niepokojących objawów dobiegających z tej części ciała. Oczywiście w tygodniu nie zabrakło ćwiczeń wzmacniających.
Postanowiłem więc wybiec sobie do lasu. Tym razem na nogi wdziałem wysłużone Kanadie. Dawno nie biegałem w "wysokich" butach, jednak ponieważ już od dłuższego czasu nie czułem nic niepokojącego ze strony tibius externum postanowiłem sprawdzić, czy stopa będzie czuć się komfortowo w starym obuwiu.
Wrażenia:
- brak stabilności, sczególnie na piaszczystych odcinkach
- wysoka pięta działa jak dźwignia na nierównościach
- łydki i achillesy odpoczywają
- kolana i stopy w kostkach pracują jednak mocniej

Zdrowie:
- obolałe kostki - obie
- prawy tibius externum przypomniał o sobie

36min 50s
6km 672m
(00:05:31)

Nie umiem już biegać w swoich dotychczas ulubionych butach. W ogóle nie wiem czy umiem biegać. 6,7 km a ja czułem się jak po długim wybieganiu.

01-07-2012 - niedziela
Piątkowy bieg mnie nieco podłamał, ale w sobotę już się jako tako pozbierałem, wziąłem nóż i obciąłem kanadiom piętę. Bardzo szybki i przyjemny tuning. Trochę czasu zeszło na kształtowaniu łuku pod śródstopiem, żeby pozbyć się nacisku na dodatkowe kości.
W niedzielę za to, zaraz po burzy wyruszyłem sprawdzić swój wynalazek. Idealna pora, bo w lesie ślisko. Kanadie zotały co prawda pozbawione pazurków na pięcie ale na przedzie jeszcze mają co nieco. Stępione lekko, bo przebiegły już jakieś 500 km, ale zawsze.
Wnioski:
- pozbyłem się dźwigni wykręcającej kostki
- na podbiegach i po prostym sprawdził się agresywny charakter bieżnika w przedniej części. Nawet na błocie.
- na zbiegach brakowało trzymania. Gładka pięta nie jest tu najlepszym wynalazkiem.
Zaliczyłem nawet na szybkim zbiegu kapitalny upadek, na szczęście dość kontrolowany.

39min 53s
7km 012m
(00:05:41)

Bieg zdecydowanie przyjemnieszy i bardziej komfortowy.

zdrowie:
- nadal zmęczone kostki, tj. stawy skokowe
- reszta ok.

Podsumowanie miesiąca:
Raczej ciężko. Ciągle jeszcze nie mogę nazwać mojego biegania regularnym. To wciąż walka z własnym organizmem. O bieganiu dwa dni pod rząd nie ma mowy. Zawsze jest coś do zagojenia po poprzednim biegu.
Bilans: Czas: 04:49:08· Dystans: 56km 455m · Tempo: 00:05:07 Śr. prędkość: 11.72 km/h
Mało imponujące. Bywały okresy, że tygodniowo biegałem więcej. Na razie nie mogę sobie wyobrazić żebym przebiegł więcej niż 10 km. Wydolnościowo dałbym radę, ale pewnie by mi się nogi rozsypały.
Dobra - w lipcu dalej jedziemy w ten sposób. Dużo ćwiczeń, bieganie najczęściej co drugi dzień. Może do tej bezbolesnej dyszki dociągnę za kilka tygodni.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

12-07-2012 czwartek
Powrót do biegani po przerwie wymuszonej przeziębieniem. Połamało mnie dość mocno - na tyle, że przez ostatni tydzień nie bawiłem się w żadne ćwiczenia. Upały i ciągłe chłodzenie się wiatrem (ciągłe przeciągi) oraz zalewanie się zimnymi napojami nie sprzyjają zdrowiu.
Powrót na ścieżki biegowe był dość przykry. Po pierwsze napieprza mnie prawa kostka w okolicy tibiusa externuma. Dlaczego, cholera jasna? Zaczęła boleć już po 100 m, myślałem, że rozbiegam ale nic z tego. Z trudem zrobiłem jakieś 6 km. Na pewno jej w międzyczasie nie przeciążyłem - w końcu spędziłem ponad tydzień odpoczywając. Ostatnio nawet sądziłem, że prawa jest w znacznie lepszej formie od lewej. Może to właśnie ten bezruch?
Po drugie ponad kilometr mojej żużlówki został umocniony pokruszonym gruzem. Miękka nawierzchnia mojej interwałowni została zamieniona w wysypisko gruzu. Niewyrównaną stertę pokruszonego betonu. Masakra biegowa i rowerowa. Biorąc pod uwagę fakt, że muszę tę trasę pokonać również w drodze powrotnej to już są 2 km.

Radość z biegu porannego o 5:20 szlag trafił.
podsumowanie:
dystans: 6,58 km
czas: 33'53''

zdrowie:
- prawa kostka w okolicy kości dodatkowej napierdala

wnioski:
Mam tylko dwa wyjścia - albo poddać się międzynarodowemu lobby ortopedycznemu i rzucić bieganie albo więcej czasu poświęcić na wzmacnianie wszystkiego co służy bieganiu.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

12-07-2012 - dodatek wieczorny
Łoj, jak mnie naparzały cały dzień stopy. Prawie chodzić nie mogłem. Poprawiam więc wcześniejszy wpis:

Zdrowie:
- obolałe kostki - obie i to w sposób utrudniający chodzenie. Schodzenie po schodach to w ogóle masakra. Zastanawiałem się czy nie zjeżdżać na dupie.
- lewy achilles rwie jak za najlepszych czasów
ale są też plusy
+ łydki ok
+ bioderko w porzo

Czyli 1:0 dla międzynarodowego spisku ortopedów. Ale to nie koniec meczu. Tylko jeszcze nie wiem jak go rozegrać.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

23-08-2012 - czwartek

Zdrowie bez większych zmian. Już myślałem, że zwalczyłem tę cholerę, ale niestety okolica tibiusa externuma ciągle daje o sobie znać. Dłuższe spacery sprawiają problemy, więc o bieganiu nie ma mowy. Czuję się tak jakbym był w punkcie wyjścia. Ale nic to, trzeba będzie znowu zawitać do gabinetu orto.
Objawy są takie, że po dłuższym spacerze, lub nawet krótkim w nieoptymalnych butach zaczynam to odczuwać jakbym miał zwichniętą nogę w kostce.

Nie oznacza to, że nic nie robię. Cały czas wierzę, że w roku 2013 będę mógł w miarę normalnie biegać, więc staram się utrzymać organizm na poziomie jako takiej sprawności. Core stability, plecy, brzuchy, kledzie, deptanie jeża, ćwiczenia pseudo kulturystyczne (hantle, gumy, pompki), rower, pływalnia lub jezioro, wioślarz - to praktycznie chleb powszedni choć bez jakiejś systematyki. Wszystko dostosowane do aktualnego nastroju i wygospodarowanego czasu.
Na wyjaśnienie może zasługuje "deptanie jeża" - kupiłem sobie takiego gumowego jeża celem regularnego wykorzystywania. To znaczy, nie w sensie seksualnym... Gumowe jeże nie są w moim typie. Inne gumowe stwory również. Jeż to taka dmuchana okrągła a właściwie dyskowata poduszka naszpikowana gumowymi kolcami. Staje się na tym na jednej nodze i stara się utrzymać równowagę, jednocześnie wykonując ruchy jak najbardziej z tej równowagi wytrącające jak np. odbijanie piłki o podłogę i różne formy gibania. Fajne jest połączenie jeża z prostszymi ćwiczeniami kledzikowymi. Myślę, że w sensie motorycznym ćwiczenia na jeżu podobne są do proponowanej przez kulawego psa liny.
Tak ogólnie to zdałem sobie sprawę, że na najbliższe igrzyska olimpijskie jako maratończyk się nie zakwalifikuje i ultramaratończykiem też raczej nie zostanę (kulawy pies może spać spokojnie ;)) . W związku z tym, żeby ograniczyć objętość przyszłych treningów biegowych a jednocześnie fizycznie skatować się tak samo albo i mocniej postanowiłem zostać triathlonistą. Na razie jest to zadanie dość karkołomne biorąc pod uwagę, że:
1. Nie mogę biegać,
2. Rower mam dosyć mało profesjonalny, do tego górski, a na jakiś spadek się nie zanosi, na dodatek nie gram w totolotka,
3. Mój kraul jest raczej kraulem tylko z nazwy. Od żaby różni się tylko tym, że podczas żaby macham kończynami w poziomie a podczas kraula w pionie.

Liczę jednakże, że do przyszłej wiosny punkt 1 będzie przeszłością, punkt drugi jakoś da się załatwić, a i kraul się jakoś wykrauluje. Na razie w wodzie pracuję nad zoptymalizowaniem oddechu i prawidłowym machaniem kulasami bo jak mi się zdaje to są moje największe niedociągnięcia.

Nie będę prowadził blogu regularnie, ale za to co jakiś czas zdam raport ze stanu przygotowań do bycia triathlonistą.
I to by było na tyle. Idę se podeptać jeża. Pozdrawiam.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Internet to potęga - szukałem metodą guglania jakichś informacji o koordynacji rąk i nóg w krawlu i o to co znalazłem:
http://www.agnieszka.com.pl/sztuka_koch ... /index.php
A w telewizorze wlaśnie Ronaldo sypnął bramkę i .... zanim skończyłem to zdanie Pedro odpowiedział w jeszcze lepszym stylu. Coś za wolno piszę na klawiaturze, mimo, że bezwzrokowo i dziesieciopalcowo.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

07-09-2012 - piątek
Jest jakiś przełom. Doczekałem się w końcu wizyty u państwowego ortopedy. W międzyczasie stan nogi się pogorszył i teraz już normalnie, regularnie kuleje. Na dodatek po jakimś czasie zaczyna mnie boleć prawy półdupek, biodro i coś przy kolanie. To pewnie od nietypowego stawiania stopy. I tak od rana do wieczora. Prawa stopa praktycznie nie może przenieść bezboleśnie ciężaru ciała.
Ortopeda po zapoznaniu się z rentgenem, wynikami dotychczasowego leczenia, historią objawów i rzutem oka na stopę stwierdził, że nie ma sensu podawać jakichś zastrzyków z diprophosem (to co wstrzyknął mi poprzedni ortopeda) czy innych pierdół bo one tylko starają się usunąć skutek dolegliwości pozostawiając jej przyczynę. Przyczyną jest oczywiście tibius externum, czyli kość dodatkowa, co sobie ni stąd ni zowąd wyrosła niepostrzeżenie w miejscu w którym znajdują się przyczepy mięśni piszczelowatych jakichś tam. Przyczepy te są podrażniane przez wystającą kość i tak prawdopodobnie już będzie non stop. Jedynym wyjściem jest jej wycięcie, które jest zabiegiem, podobno całkiem banalnym. Do sprawności powinienem wrócić jakieś trzy tygodnie po operacji. Ostrzegł jednak, żebym znalazł dobrego ortopedę, który wykonując zabieg powinien naciąć mięśnie (albo przyczepy, czy tam wiązadła) wzdłużnie, żeby przez takie nacięcie wydobyć niepotrzebną kostkę bez ich przecinania poprzecznego.
W sumie myśle, że może mieć rację.
No dobra - dostałem ostatecznie skierowanie do poradni specjalistycznej ortopedycznej, celem leczenia operacyjnego.
Trochę mnie dziwią te procedury. Najpierw trzeba swoje odstać w kolejce do lekarza ogólnego, który nie ma bladego pojęcia o nogach. Ten jak tylko dowiaduje się, że chodzi o nogi to kieruje do lekarza od nogów. Czekamy więc kilkanaście dni na wizytę u lekarza nogowego. Ten stwierdza, że faktycznie z girami jest coś nie tak i kieruje na poradę do innego lekarza od nogów, różniącego się od tego pierwszego tym, że pracuje w poradni, która ma przed nazwą słówko "specjalistycznej". Cel porady zapisuje jako "leczenie operacyjne". Jednakże to dopiero ten specjalistyczny może na to "leczenie operacyjne" wysłać.

Ponieważ szpital w moim mieście nie ma takiej specjalistycznej poradni to znalazłem coś w pobliskim Grudziądzu o dość dobrej renomie. Termin wizyty - listopad. Proszę o coś wcześniej. Znajduje się 22 październik. Proszę ponownie o coś wcześniej - znajduje się w końcu 11 październik. Na czym polegało znajdowanie wcześniejszych terminów - nie mam pojęcia. Może to były kolejki do różnych lekarzy - ci o lepszej renomie są bardziej obłożeni wizytami a ja wybrałem takiego u którego kolejka była najkrótsza bo świadomi pacjenci omijają go szerokim łukiem?
Następnie udało mi się dodzwonić konkretnie na oddział wykonujący interesujące mnie operację. Okazuje się, że dzisiaj ustalają terminy na marzec 2013, a w październiku mam szansę na termin zabiegu - kwiecień/maj.

Chwilowo jestem trochę oszołomiony i nie wiem co o tym sądzić. Z jednej strony informacja pozytywna - bo jest szansa na trwałe rozwiązanie problemu - prosta operacja i po miesiącu będę mógł nawet biegać - z drugiej przerażają mnie te terminy. Jeszcze byłby pikuś, gdyby mi się stan nie pogarszał.

A jeśli chodzi o aktywność - basen, rower, wioślarz ćwiczenia ogólne. Z jeża zrezygnowałem, chociaż doszedłem do całkiem niezłej wprawy i nawet byłem w stanie czytać gazetę, ubrać koszulę, umyć zęby stojąc na tym stworze na jednej nodze. Mam wrażenie, że stan się pogorszył właśnie przez ćwiczenia tych mięśni, którym szczególnie przeszkadza ta kostka.

No dobra. Mogę się pomęczyć jeszcze kilka miesięcy. Uporczywie powracająca w wyobraźni wizja siebie samego biegnącego pod górę zadrzewionym wąwązem utrzymuje mnie jakoś we w miarę dobrej kondycji psychicznej. Z tym, że określenie "w miarę dobrej" jest dość płynne.

Wybaczcie ten trochę pesymistyczny wpis. A może optymistyczny? W końcu światełko w tunelu widać. Tylko tunel coś przydługi.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

14-09-2012 - piątek
Test roweru szosowego. Nabyłem taki staroć na allegro, za stosunkowo niewielkie pieniądze. Kilka dni spędziłem na jego odświeżeniu, wymianie linek, pancerzy, kasety i wczoraj posadziłem wreszcie dupsko na siodle. Piękne wrażenia. Nareszcie jazda po asfalcie jest tym o co mi chodzi. Na góralu najlepiej jeździ mi się po wiejskich żużlowych drogach, lub innych tego typu dróżkach umocnionych z pewną dozą fantazji. Dla szosówki takie drogi są niedostępne. Nawet odcinek gorszego - spękanego asfaltu to mordęga (mimo karbonowego przedniego widelca, który niby tłumi drgania). Na szczęście dobrych, ale za to o niewielkim ruchu dróg u mnie dostatek.
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ergonomia klamkomanetek tiagry - mimo, że wizualnie wyglądają jakby miały się rozpaść (odrapania i wogóle naruszone zewnętrznie zębem czasu), działają lekko i precyzyjnie. Wiele lat temu miałem szosówkę (wówczas określało się to jako kolażówkę), którą wykorzystywałem raczej jako środek komunikacyjny. Biegi zmieniało się manetką na zamontowaną na ramie roweru. Klamkomanetki w porównaniu z tym to przeskok o kilka stuleci w dziedzinie ergonomii.
Dawno nie czułem takiej radochy z pedałowania. Na góralu (moim) przekroczyć 30 km/h jest zdecydowanie trudno, trzeba się sporo napedałować. Na szosówce trudno jechać wolniej ;).
Jakoś tak sobie napedałowałem ponad 36 km. Godzinka z hakiem.

Kończę ten rowerowy wpis na blogu biegowym. Na razie jednak o bieganiu nie mam co pisać.

edit: najważniejsze - staw skokowy znosi dobrze pedałowanie. Z tym, że muszę naciskać pedały nieco bliżej pięty niż zazwyczaj.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Żeby całkiem nie stracić motywacji (w końcu czeka mnie kilka dobrych miesięcy bez biegania) kontynuuję swój niebiegowy blog biegowy.

15-09-2012 - sobota
Basen - jednak tylko i wyłącznie jako moczenie zada. Asekurowałem mojego siedmiolatka, który zapierdalał sobie w rękawkach do nauki pływania. Rękawy ma takie maciupkie, które same w sobie nie utrzymują na wodzie, więc cały czas musi kombinować. Na razie nie ma gruntu nawet w najpłytszym miejscu więc ma co robić. Najważniejsze, że ma radochę w wodzie. A ja z nim.

16-09-2012 - niedziela
Rower - 32 km z hakiem, 1h5'. Więcej na razie zad nie wytrzymuje. Ostatecznie doregulowałem przerzutki i jest git. Problem był w zgraniu dwublatowej korby z trzypozycyjną manetką przednią (i przerzutką chyba też). Jest radocha. Największy minus to, to, że nie mogę psa zabrać. Chyba aż tak szybko nie biega. Wyszła średnia ok 30km/h.
Najbardziej zadowolony jestem z tego, że potwierdziło się to, że rower jest nieszkodliwy dla mojego stawu skokowego.

17-09-2012 - poniedziałek
Basen - tym razem sam. Głównie nastawiłem się na koordynację nóg. W tym celu, za poradą pewnej dobrej duszy, zaopatrzyłem się w krótkie płetwy treningowe.
No - w płetwach to ja prawie umiem pływać kraulem. Nie dosyć, że wymuszają prawidłową pracę nóg to jeszcze się całkiem fajnie ***jestem wulgarny***.
Plus 1: Płetwy, mimo sporego generowanego w wodzie oporu, są nieszkodliwe dla mojej porypanej kostki.
Plus 2: Przez chwilę czułem się jakbym umiał pływać. Żeby jeszcze tylko nie trzeba było łapać oddechu. Że też musiały mi zmutować kostki, jakby nie mogły płuco-skrzela.
Minus 1: bezpośrednio po zdjęciu płetw czuje się strasznie bezradnie. Muszę przepłynąć kilka basenów żabą i na grzbiecie, żeby w ogóle zacząć znowu udawać, że pływam kraulem. Normalnie dupa się nie chce w wodzie unosić.
Minus 2: na basen z psami nie wpuszczają.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

18-09-2012 - wtorek
Miałem pedałować, ale musiałem się zająć od razu po pracy pewną małą, sześciomiesięczną zośnicą. Coś ją pogryzło w nocy po twarzy i wygląda jak Himilsbach po bójce z Maklakiewiczem. Z tego powodu była też nie do życia. Wątpię, żeby jakiś maraton, czy nawet IronMan mógł bardziej wykończyć. Po uśpieniu strzygi trochę odpocząłem i ruszyłem dupsko:
Brzuchy, plecy, pompki - razem ok 30 min
Wioślarz - 30 min
ODPOWIEDZ