Provitamina - Biegnę! Nie oglądam się za siebie.
Moderator: infernal
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
05 listopada 2013
Dystans: 6.08 km
Czas: 36:53
Śred. tempo: 6:04 min/km
Zawsze gdy mnie nie ma kilka dni, mam obawę, że już nigdy nie wrócę. Splot różnych sytuacji, choroba zmusiła mnie do poddania się. Choć myślałam często o bieganiu, to nie odważyłam się wyjść na trening.
Dopiero dzisiaj poczułam to złudne uczucie szczęścia. Bieganie jest cudowne! Byłam przekonana, że będzie ciężko, ale nogi niosły mnie lekko. Wszechobecna cisza, mokre liście pod nogami, mżawka chłodząca twarz i mrok...niesamowicie relaksują.
Bez kontroli tempa, bez spinania się, by wykonać to co sie założyło...bieganie dla samego biegania. To jest to!
1. 06:08
2. 06:00
3. 06:09
4. 06:06
5. 06:11
Ostatni km po 05:49 dla pobudzenia mięśni.
Dystans: 6.08 km
Czas: 36:53
Śred. tempo: 6:04 min/km
Zawsze gdy mnie nie ma kilka dni, mam obawę, że już nigdy nie wrócę. Splot różnych sytuacji, choroba zmusiła mnie do poddania się. Choć myślałam często o bieganiu, to nie odważyłam się wyjść na trening.
Dopiero dzisiaj poczułam to złudne uczucie szczęścia. Bieganie jest cudowne! Byłam przekonana, że będzie ciężko, ale nogi niosły mnie lekko. Wszechobecna cisza, mokre liście pod nogami, mżawka chłodząca twarz i mrok...niesamowicie relaksują.
Bez kontroli tempa, bez spinania się, by wykonać to co sie założyło...bieganie dla samego biegania. To jest to!
1. 06:08
2. 06:00
3. 06:09
4. 06:06
5. 06:11
Ostatni km po 05:49 dla pobudzenia mięśni.
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
7 listopada 2013
Dystans: 9.10 km
Czas: 56:52
Śred. tempo: 6:15 min/km
Tych 9 km minęło mi bardzo przyjemnie. Zresztą dzisiaj postawiłam na trening należący do tych mniej wymagających. Moja strategia mentalna odnosiła sie do dysocjacji wewnętrznej. Swoboda moich myśli (raczej niebiegowych) narzucała odpowiednie tempo. Potrzeba mi było trochę spokoju, odpoczynku, by nabrać energii, której ostatnio mi brakuje. Poza tym wiadomo, że nic tak nie rozprasza chmur w głowie (nawet tych najczarniejszych), jak bieganie. Wystarczy tylko przebiec kilka kilometrów, a podejście do problemu zmienia się. Jego waga emocjonalna zaczyna opadać. Ból staje się przeszłością. Jednak czuję, że na jednym biegu z tej kategorii się nie skończy. Potrzebuję więcej. Znacznie więcej.
Tym razem do soboty!
Dystans: 9.10 km
Czas: 56:52
Śred. tempo: 6:15 min/km
Tych 9 km minęło mi bardzo przyjemnie. Zresztą dzisiaj postawiłam na trening należący do tych mniej wymagających. Moja strategia mentalna odnosiła sie do dysocjacji wewnętrznej. Swoboda moich myśli (raczej niebiegowych) narzucała odpowiednie tempo. Potrzeba mi było trochę spokoju, odpoczynku, by nabrać energii, której ostatnio mi brakuje. Poza tym wiadomo, że nic tak nie rozprasza chmur w głowie (nawet tych najczarniejszych), jak bieganie. Wystarczy tylko przebiec kilka kilometrów, a podejście do problemu zmienia się. Jego waga emocjonalna zaczyna opadać. Ból staje się przeszłością. Jednak czuję, że na jednym biegu z tej kategorii się nie skończy. Potrzebuję więcej. Znacznie więcej.
Tym razem do soboty!
Ostatnio zmieniony 13 lis 2013, 10:59 przez Provitamina, łącznie zmieniany 1 raz.
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
9 listopada 2013
ZAWODY
II Bieg Niepodległości w K...
Jeszcze jakiś czas temu zarzekałam się, że nigdy nie wystartuję w biegu organizowanym w miejscu, gdzie się wychowałam. Dlaczego? Z prostego powodu, który bardzo trudno osiągnąć. Anonimowość jest dla mnie na miarę złota. Bardzo sobie ją cenię. W innym miejscach, w których dane mi było pobiec, obojętne mi było, że gdzieś pojawi się moje nazwisko. Tutaj jakoś mi to zwyczajnie przeszkadza…
Jednak, jeśli powiedziałam A, to trzeba było powiedzieć też B…W pracy zażartowałam, że jeśli tam pobiegnę, to tylko po puchar. Innej opcji nie ma i nie będzie. W swoich sennych marzeniach zawsze pojawiała się chęć stanięcia na podium. Nie ważne czy było to miejsce 1, 2 czy 3. Miło jest być wyróżnionym…
Jednak dla mnie to przecież za wysokie progi. Mogłam tylko patrzeć z zazdrością na innych szczęśliwców.
Dzień zapowiadał się w „kratkę". Trochę słońca, trochę wiatru, trochę deszczu. Każdy znalazłby coś dla siebie.
Mieścinka mała, więc i bieg był bardzo kameralny. Na starcie stanęło może ok. 40 biegaczy (na moje oko, więc nie bierzcie tego za pewniak).
Trasa biegu o dystansie ok. 7500 m przebiegała ścieżką przyrodniczo- dydaktyczną “Zielona Pętla”. Nigdy nią nie biegłam, chociaż zawsze o niej wiedziałam. Tym razem miałam okazje odkryć kolejne nieznane tereny.
Pada komenda START! – i biegniemy. Grupa biegaczy przeszła w szybkie tempo. Mogłam się tego spodziewać. Pobiegłam po swojemu, nie oglądając się za siebie, by nie wprowadzać niepotrzebnego podenerwowania.
Przepiękna aura. Jesień w pełni, z okrasą żółto-brązowo-złotych liści: już tych opadłych jak i trzymających się jeszcze gałęzi brzóz. Trasa była bardzo przyjazna biegowi: po pierwszych kilkuset metrach asfaltem, wbiegamy w las. Duktami leśnymi, szutrowymi odcinkami, miejscami wysypanymi kamieniem odcinkami drogi.
Ciekawym punktem jest tzw. ”Garbaty most”. Jego kładka unosiła się po każdym uderzeniu stopy. Nie było łatwo zgrać się z jej falowaniem, by nie wypaść z rytmu biegu. Jeszcze kilkadziesiąt metrów dalej odczuwam to chwianie w dogach. A biegnę przecież już po twardej nawierzchni leśnej!
Następnie dobiegamy na utwardzoną drogę. Mijamy samochody i ludzi, którzy nimi przyjechali: jedni jeszcze szukają grzybów, inni już z pełnymi koszami, urządzają sobie piknik na łonie natury. Prawdziwa sielanka. Tylko ta droga, pełna dziur, błota, kałuż… Było co omijać. Prawdziwy slalom z przeszkodami. Nie chciałam trącić siły na ich przeskakiwanie.
Przez cały odcinek udało mi się wyprzedzić może 4 osoby… Próbowałam dogonić kolejnego biegacza, ale przez 4 km nie odpuszczał. Mi też udało się odskoczyć na duża odległość. Biegłam niestety samotnie.
Bieg ostatnich kilkaset metrów prowadzi wałem wzdłuż zbiornika wodnego. Trzeba było wbiec na krótki aczkolwiek stromy podbieg, a potem trzeba było walczyć z wiatrem. Jeszcze nigdy nie finiszowało mi się tak ciężko. Nie umiałam wykrzesać z siebie więcej siły. Pobiegłam mocno, ale stać mnie przecież na wiele więcej.
Metę przekroczyłam po 42 min (nie pamiętam ile było sekund). Nie ważne! Okazało się, że moje senne marzenia, stanęły się rzeczywistością. Zajęłam drugie miejsce w swojej kategorii.
Czas mało rewelacyjny, ale przecież pobiegłam tam po puchar, a nie po czas. Tyle wystarczyło, by go zdobyć i miałam tego świadomość. Nie chciałam się żyłować przed XXV Biegiem Niepodległości. Rezerwy zostały nienaruszone.
Potem dekoracja. Moje nazwisko. Pudło. Gratulacje. Puchar. Zdjęcia. I ta inna perspektywa widzenia, której nigdy wcześniej nie znałam.
Oczywiście po biegu następiła chwila relaksu, posilania się zapewnionym przez organizatora prowiantem: nad ogniskiem chętni piekli kiełbasę. Nie odmówiłam.
Godzina 18:00
Początek męki. Zatrucie pokarmowe. Nie zdradzę szczegółów.
...
ZAWODY
II Bieg Niepodległości w K...
Jeszcze jakiś czas temu zarzekałam się, że nigdy nie wystartuję w biegu organizowanym w miejscu, gdzie się wychowałam. Dlaczego? Z prostego powodu, który bardzo trudno osiągnąć. Anonimowość jest dla mnie na miarę złota. Bardzo sobie ją cenię. W innym miejscach, w których dane mi było pobiec, obojętne mi było, że gdzieś pojawi się moje nazwisko. Tutaj jakoś mi to zwyczajnie przeszkadza…
Jednak, jeśli powiedziałam A, to trzeba było powiedzieć też B…W pracy zażartowałam, że jeśli tam pobiegnę, to tylko po puchar. Innej opcji nie ma i nie będzie. W swoich sennych marzeniach zawsze pojawiała się chęć stanięcia na podium. Nie ważne czy było to miejsce 1, 2 czy 3. Miło jest być wyróżnionym…
Jednak dla mnie to przecież za wysokie progi. Mogłam tylko patrzeć z zazdrością na innych szczęśliwców.
Dzień zapowiadał się w „kratkę". Trochę słońca, trochę wiatru, trochę deszczu. Każdy znalazłby coś dla siebie.
Mieścinka mała, więc i bieg był bardzo kameralny. Na starcie stanęło może ok. 40 biegaczy (na moje oko, więc nie bierzcie tego za pewniak).
Trasa biegu o dystansie ok. 7500 m przebiegała ścieżką przyrodniczo- dydaktyczną “Zielona Pętla”. Nigdy nią nie biegłam, chociaż zawsze o niej wiedziałam. Tym razem miałam okazje odkryć kolejne nieznane tereny.
Pada komenda START! – i biegniemy. Grupa biegaczy przeszła w szybkie tempo. Mogłam się tego spodziewać. Pobiegłam po swojemu, nie oglądając się za siebie, by nie wprowadzać niepotrzebnego podenerwowania.
Przepiękna aura. Jesień w pełni, z okrasą żółto-brązowo-złotych liści: już tych opadłych jak i trzymających się jeszcze gałęzi brzóz. Trasa była bardzo przyjazna biegowi: po pierwszych kilkuset metrach asfaltem, wbiegamy w las. Duktami leśnymi, szutrowymi odcinkami, miejscami wysypanymi kamieniem odcinkami drogi.
Ciekawym punktem jest tzw. ”Garbaty most”. Jego kładka unosiła się po każdym uderzeniu stopy. Nie było łatwo zgrać się z jej falowaniem, by nie wypaść z rytmu biegu. Jeszcze kilkadziesiąt metrów dalej odczuwam to chwianie w dogach. A biegnę przecież już po twardej nawierzchni leśnej!
Następnie dobiegamy na utwardzoną drogę. Mijamy samochody i ludzi, którzy nimi przyjechali: jedni jeszcze szukają grzybów, inni już z pełnymi koszami, urządzają sobie piknik na łonie natury. Prawdziwa sielanka. Tylko ta droga, pełna dziur, błota, kałuż… Było co omijać. Prawdziwy slalom z przeszkodami. Nie chciałam trącić siły na ich przeskakiwanie.
Przez cały odcinek udało mi się wyprzedzić może 4 osoby… Próbowałam dogonić kolejnego biegacza, ale przez 4 km nie odpuszczał. Mi też udało się odskoczyć na duża odległość. Biegłam niestety samotnie.
Bieg ostatnich kilkaset metrów prowadzi wałem wzdłuż zbiornika wodnego. Trzeba było wbiec na krótki aczkolwiek stromy podbieg, a potem trzeba było walczyć z wiatrem. Jeszcze nigdy nie finiszowało mi się tak ciężko. Nie umiałam wykrzesać z siebie więcej siły. Pobiegłam mocno, ale stać mnie przecież na wiele więcej.
Metę przekroczyłam po 42 min (nie pamiętam ile było sekund). Nie ważne! Okazało się, że moje senne marzenia, stanęły się rzeczywistością. Zajęłam drugie miejsce w swojej kategorii.
Czas mało rewelacyjny, ale przecież pobiegłam tam po puchar, a nie po czas. Tyle wystarczyło, by go zdobyć i miałam tego świadomość. Nie chciałam się żyłować przed XXV Biegiem Niepodległości. Rezerwy zostały nienaruszone.
Potem dekoracja. Moje nazwisko. Pudło. Gratulacje. Puchar. Zdjęcia. I ta inna perspektywa widzenia, której nigdy wcześniej nie znałam.
Oczywiście po biegu następiła chwila relaksu, posilania się zapewnionym przez organizatora prowiantem: nad ogniskiem chętni piekli kiełbasę. Nie odmówiłam.
Godzina 18:00
Początek męki. Zatrucie pokarmowe. Nie zdradzę szczegółów.
...
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
11 listopada 2013
ZAWODY
XXV Bieg Niepodległości w Warszawie
„Pięknie było od samego rana, kiedy nocne chmury nieco przewiało i zza tych chmur wyjrzało błękitne niebo i listopadowe słońce. Tuż po 11:00 warszawskie ulice, a dokładniej – jedną ulicę, Al. Jana Pawła II i jej przedłużenie w Alei Niepodległości – zalać mieli biegacze. 12 000 biegaczy.
I zalali.
Biało-czerwona rzeka ciągnęła się od startu aż po metę…”
Stało się. Dziś nadszedł ten wyczekiwany dzień, o którym myślałam już od jakiegoś czasu.
Po 13 startach w zawodach, w których poprawiałam swoje wyniki na poszczególnych dystansach przyszedł ten dzień. Dzień bez życiówki. Dzień, w który pobiegnę dla samego biegu, dla idei, dla siebie.
Zasadniczo to ostatni start na 10 km w tym sezonie. Powinien być szczyt formy. Nie było. Za dużo chorowania, za dużo gorszych dni, a po sobotnim biegu dostałam bonus od życia w postaci zatrucia pokarmowego. Miałam odpuścić udział w biegu, jednak pomimo osłabienia, odwodnienia, zmaltretowanego żołądka postanowiłam pobiec (czyt. przytruchtać).
Dla mnie dużym sukcesem był sam udział w zawodach. Bowiem pakiety startowe rozeszły się po 32 godzinach.
Fajnie, że się załapałam! Poza tym cała oprawa biegu zrobiła na mnie niesamowite wrażenie i cieszę się, że mogłam być częścią kilkukilometrowej biało-czerwonej flagi.
Widok z okna.
Start godzina 11.11, przed nim tradycyjnie rozgrzewka. Oczywiście nie mogło zabraknąć hymnu Polski (gdy zabrzmiał ciarki przeszły mi po plecach). I start – ruszyło przeszło 10 tysięcy biegaczy, rolkarzy, chodziarzy tworząc tym samym największą „żywą flagę". Jak co roku na trasie pojawił się zabytkowy samochód z sobowtórem Marszałka Piłsudskiego.
Trasa w agrafkę pozwalała podziwiać zarówno tych najszybszych, którzy biegli praktycznie samotnie na czele biegu, jak przelewający się ulicą tłum. Start „falami” był znakomitym pomysłem. Wszystko wyszło płynnie i spokojnie, mimo iż na swój start musiałam poczekać ok. 20 min od rozpoczęcia biegu.
O trasie nie ma się, co rozpisywać. Jedna długa, szeroka prosta – 5 km, nawrót, 5 km. Podbieg na wiadukt przy Dworcu Centralnym i zbieg.
Kiepska jakość przez padające promienie słoneczne, które momentami potrafiły oślepić. Widać wspomniany podbieg.
To samo było w drugą stronę. Od 2 – 1,5 km przed metą można było spokojnie złapać „wiatr we włosy”. Nogi biegły same, bez wkładanie w nie specjalnie wysiłku.
To chyba najszybsza atestowana trasa w Warszawie – i stąd także popularność tego biegu. Kto nie zdążył zrobić życiówki w sezonie – mógł tu poszukać swojej szansy I wielu znalazło, z sukcesem.
Mój bieg oszacowałam na ok. 1 h. Mimo, iż stanęłam za balonikiem na 55 min, bieg ukończyłam z czasem 1:02:54.
Od 8 km do 9 km towarzyszyła mi kolka. Bardzo bolesna zresztą... Na godzinę przed biegiem zjadłam w końcu jakieś normalne śniadanie. I to był błąd. Za mało czasu dałam sobie na proces trawienny. Żołądek musiał się nieźle zdziwić. Wczoraj serwowałam mu przez cały dzień sucharki i suchą bułkę, a dziś było mniej "dietetycznie".
Ból wzmagał się z każdym ruchem ciała. Nie umiałam biec, mimo podejmowanych prób. Przeszłam ostatecznie do marszu.
Do 7 km biegłam równym tempem ok 6 min/km, 8 i 9 też był równo...ale ok 7 min/km...
Dziwnie tak kończyć bieg, ale cóż… I tak też bywa. Udało mi się pobiec ostatni kilometr, chociaż nie było szansy na jakiś finisz. Nawet nie miałam na to ochoty. Dobiegłam do mety na luzie. Ciesząc się chwilą.
Po przekroczeniu mety, było długie wejście do medali i swobodna strefa z napojami, bananami i podobno jabłkami (nie widziałam). Wszystko przebiegało bez problemu i w miarę szybko. Nie zdążyłam bynajmniej zmarznąć.
Radość, uśmiechy na twarzach biegaczy, przyjemne zmęczenie, niepowtarzalna atmosfera „spełnienia”, wspaniali kibice na trasie. To był świetny bieg!
Jeszcze raz trochę cyfr:
Czas: 1:02:51
Open: 8811/10188
K: 1989/2755
K25: 460/
Śred. tempo: 6:17 min/km
_________________________
__________________
XXV Bieg Niepodległości w Warszawie zamka swój sezon biegowy.
Teraz nastawiam się na odpoczynek i rekreacyjne truchtanie.
Póki co nie mam planów. Nawet nie chcę ich tworzyć.
Co przyniesie przyszły sezon to się dopiero okaże.
ZAWODY
XXV Bieg Niepodległości w Warszawie
„Pięknie było od samego rana, kiedy nocne chmury nieco przewiało i zza tych chmur wyjrzało błękitne niebo i listopadowe słońce. Tuż po 11:00 warszawskie ulice, a dokładniej – jedną ulicę, Al. Jana Pawła II i jej przedłużenie w Alei Niepodległości – zalać mieli biegacze. 12 000 biegaczy.
I zalali.
Biało-czerwona rzeka ciągnęła się od startu aż po metę…”
Stało się. Dziś nadszedł ten wyczekiwany dzień, o którym myślałam już od jakiegoś czasu.
Po 13 startach w zawodach, w których poprawiałam swoje wyniki na poszczególnych dystansach przyszedł ten dzień. Dzień bez życiówki. Dzień, w który pobiegnę dla samego biegu, dla idei, dla siebie.
Zasadniczo to ostatni start na 10 km w tym sezonie. Powinien być szczyt formy. Nie było. Za dużo chorowania, za dużo gorszych dni, a po sobotnim biegu dostałam bonus od życia w postaci zatrucia pokarmowego. Miałam odpuścić udział w biegu, jednak pomimo osłabienia, odwodnienia, zmaltretowanego żołądka postanowiłam pobiec (czyt. przytruchtać).
Dla mnie dużym sukcesem był sam udział w zawodach. Bowiem pakiety startowe rozeszły się po 32 godzinach.
Fajnie, że się załapałam! Poza tym cała oprawa biegu zrobiła na mnie niesamowite wrażenie i cieszę się, że mogłam być częścią kilkukilometrowej biało-czerwonej flagi.
Widok z okna.
Start godzina 11.11, przed nim tradycyjnie rozgrzewka. Oczywiście nie mogło zabraknąć hymnu Polski (gdy zabrzmiał ciarki przeszły mi po plecach). I start – ruszyło przeszło 10 tysięcy biegaczy, rolkarzy, chodziarzy tworząc tym samym największą „żywą flagę". Jak co roku na trasie pojawił się zabytkowy samochód z sobowtórem Marszałka Piłsudskiego.
Trasa w agrafkę pozwalała podziwiać zarówno tych najszybszych, którzy biegli praktycznie samotnie na czele biegu, jak przelewający się ulicą tłum. Start „falami” był znakomitym pomysłem. Wszystko wyszło płynnie i spokojnie, mimo iż na swój start musiałam poczekać ok. 20 min od rozpoczęcia biegu.
O trasie nie ma się, co rozpisywać. Jedna długa, szeroka prosta – 5 km, nawrót, 5 km. Podbieg na wiadukt przy Dworcu Centralnym i zbieg.
Kiepska jakość przez padające promienie słoneczne, które momentami potrafiły oślepić. Widać wspomniany podbieg.
To samo było w drugą stronę. Od 2 – 1,5 km przed metą można było spokojnie złapać „wiatr we włosy”. Nogi biegły same, bez wkładanie w nie specjalnie wysiłku.
To chyba najszybsza atestowana trasa w Warszawie – i stąd także popularność tego biegu. Kto nie zdążył zrobić życiówki w sezonie – mógł tu poszukać swojej szansy I wielu znalazło, z sukcesem.
Mój bieg oszacowałam na ok. 1 h. Mimo, iż stanęłam za balonikiem na 55 min, bieg ukończyłam z czasem 1:02:54.
Od 8 km do 9 km towarzyszyła mi kolka. Bardzo bolesna zresztą... Na godzinę przed biegiem zjadłam w końcu jakieś normalne śniadanie. I to był błąd. Za mało czasu dałam sobie na proces trawienny. Żołądek musiał się nieźle zdziwić. Wczoraj serwowałam mu przez cały dzień sucharki i suchą bułkę, a dziś było mniej "dietetycznie".
Ból wzmagał się z każdym ruchem ciała. Nie umiałam biec, mimo podejmowanych prób. Przeszłam ostatecznie do marszu.
Do 7 km biegłam równym tempem ok 6 min/km, 8 i 9 też był równo...ale ok 7 min/km...
Dziwnie tak kończyć bieg, ale cóż… I tak też bywa. Udało mi się pobiec ostatni kilometr, chociaż nie było szansy na jakiś finisz. Nawet nie miałam na to ochoty. Dobiegłam do mety na luzie. Ciesząc się chwilą.
Po przekroczeniu mety, było długie wejście do medali i swobodna strefa z napojami, bananami i podobno jabłkami (nie widziałam). Wszystko przebiegało bez problemu i w miarę szybko. Nie zdążyłam bynajmniej zmarznąć.
Radość, uśmiechy na twarzach biegaczy, przyjemne zmęczenie, niepowtarzalna atmosfera „spełnienia”, wspaniali kibice na trasie. To był świetny bieg!
Jeszcze raz trochę cyfr:
Czas: 1:02:51
Open: 8811/10188
K: 1989/2755
K25: 460/
Śred. tempo: 6:17 min/km
_________________________
__________________
XXV Bieg Niepodległości w Warszawie zamka swój sezon biegowy.
Teraz nastawiam się na odpoczynek i rekreacyjne truchtanie.
Póki co nie mam planów. Nawet nie chcę ich tworzyć.
Co przyniesie przyszły sezon to się dopiero okaże.
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 5
- Rejestracja: 21 sie 2013, 13:01
- Życiówka na 10k: 63 min
- Życiówka w maratonie: brak
Gratuluję .Puchar wspaniały.
Od zawsze czytam Twój blog i jestem pełna podziwu.Trzymam kciuki.A tak na marginesie,ja też nie lubię występów w swoim mieście,wolę być anonimowa.Pozdrawiam
Od zawsze czytam Twój blog i jestem pełna podziwu.Trzymam kciuki.A tak na marginesie,ja też nie lubię występów w swoim mieście,wolę być anonimowa.Pozdrawiam
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
21 lutego 2014
Wieki całe mnie tu nie było.
Złożyło się na to wiele różnorodnych elementów, bardziej i mniej przyjemnych. Bałagan mi się ostatnio porobił straszny i zaczynam się gubić. Ostatnie miesiące miałam dość pracowite (niestety nie dotyczy to biegania).
Po Biegu Niepodległości w Warszawie miałam w planie zrobić 2 tygodniowe roztrenowanie. Plan zrealizowałam…z nadwyżką! Ta moja nadgorliwość… Z 2 tygodni zrobiło się 1,5 miesiąca. Czas uciekał mi przez palce.
W grudniu wyszłam na trening 2 krotnie (haha). Pokonałam „aż” 12.40 km. Nie będę tutaj opisywać, jak biegło mi się ciężko, źle i beznadziejnie.
W styczniu się zawzięłam i dałam z siebie odrobinkę więcej. Były ku temu niebanalne powody. Obchodziłam 3 stycznia swój pierwszy rok z bieganiem. Wyszłam z pierwszego etapu nowicjatu, by drugi etap rozpocząć z mniejszym przytupem. Niestety.
W styczniu wyszłam na trening 5 razy, kończąc miesiąc z ponad 40 km przebiegiem. Cieniutko…
Cieszy mnie fakt, że udało mi się pobiegać w zimowej scenerii, a o takową w tym roku było wyjątkowo trudno. Wstyd się przyznać, ale podczas biegu wzdychałam do każdego napotkanego drzewa. Tak było pięknie!
Luty rozpoczął się całkiem obiecująco. W pierwszym tygodniu zaliczyłam 3 treningi i było by ich pewnie więcej (wiem to, więc proszę się nie uśmiechać ironicznie), gdyby organizm się nie rozregulował. Posypałam się kompletnie. Rozjechały się najważniejsze części. Resztę pokryła gruba warstwa rdzy. Wpadłam w depresje logiczno – emocjonalną. Noce zarywam z coraz większą systematycznością. Od dwóch tygodni tylko leże. Wstaje, gdy muszę. Gdy w nocy nie potrafię zasnąć, nadrabiam to w ciągu dnia…mimowolnie. Odporność mam jak u niemowlaka. Może nawet gorszą. Nogi mnie bolą (dosłownie!) od braku ruchu. Codziennie ten sam schemat czynności. Leżę zwinięta jak naleśnik pod stertą koców. Zmysły postanowiły zastrajkować. Doświadczyłam zaburzeń integracji sensorycznej. Niewrażliwości węchu. Wiadomo, że to główny stymulator apetytu i jedno bez drugiego nie ma sensu. Spożywam posiłki automatycznie, mając świadomość, że jeść trzeba. Nie ważne, że nie potrafię doszukać się w tym przyjemności. Mam cykora przed kolejną bezsenną nocą…
Żeby nie wpędzać Was w „dziwny” nastrój, napiszę coś pozytywnego. Zresztą po to tutaj przylazłam. Odczuwam biegowy głód. To właśnie ten pozytyw! Wyprałam dziś swoje butki biegowe, bo straszyły. Niech się teraz suszą. Ja jeszcze poczekam. Może za tydzień przetestuje je, czy się przypadkiem nie rozlecą. Na razie – zdrowie przybywaj! Równowago psychiczna również.
Potrzebuje porządnego kopa, więc proszę wziąć spooooory zamach
Kto dotrwał do końca, może sie poklepać po ramieniu i pochwalić w komentarzu
Wieki całe mnie tu nie było.
Złożyło się na to wiele różnorodnych elementów, bardziej i mniej przyjemnych. Bałagan mi się ostatnio porobił straszny i zaczynam się gubić. Ostatnie miesiące miałam dość pracowite (niestety nie dotyczy to biegania).
Po Biegu Niepodległości w Warszawie miałam w planie zrobić 2 tygodniowe roztrenowanie. Plan zrealizowałam…z nadwyżką! Ta moja nadgorliwość… Z 2 tygodni zrobiło się 1,5 miesiąca. Czas uciekał mi przez palce.
W grudniu wyszłam na trening 2 krotnie (haha). Pokonałam „aż” 12.40 km. Nie będę tutaj opisywać, jak biegło mi się ciężko, źle i beznadziejnie.
W styczniu się zawzięłam i dałam z siebie odrobinkę więcej. Były ku temu niebanalne powody. Obchodziłam 3 stycznia swój pierwszy rok z bieganiem. Wyszłam z pierwszego etapu nowicjatu, by drugi etap rozpocząć z mniejszym przytupem. Niestety.
W styczniu wyszłam na trening 5 razy, kończąc miesiąc z ponad 40 km przebiegiem. Cieniutko…
Cieszy mnie fakt, że udało mi się pobiegać w zimowej scenerii, a o takową w tym roku było wyjątkowo trudno. Wstyd się przyznać, ale podczas biegu wzdychałam do każdego napotkanego drzewa. Tak było pięknie!
Luty rozpoczął się całkiem obiecująco. W pierwszym tygodniu zaliczyłam 3 treningi i było by ich pewnie więcej (wiem to, więc proszę się nie uśmiechać ironicznie), gdyby organizm się nie rozregulował. Posypałam się kompletnie. Rozjechały się najważniejsze części. Resztę pokryła gruba warstwa rdzy. Wpadłam w depresje logiczno – emocjonalną. Noce zarywam z coraz większą systematycznością. Od dwóch tygodni tylko leże. Wstaje, gdy muszę. Gdy w nocy nie potrafię zasnąć, nadrabiam to w ciągu dnia…mimowolnie. Odporność mam jak u niemowlaka. Może nawet gorszą. Nogi mnie bolą (dosłownie!) od braku ruchu. Codziennie ten sam schemat czynności. Leżę zwinięta jak naleśnik pod stertą koców. Zmysły postanowiły zastrajkować. Doświadczyłam zaburzeń integracji sensorycznej. Niewrażliwości węchu. Wiadomo, że to główny stymulator apetytu i jedno bez drugiego nie ma sensu. Spożywam posiłki automatycznie, mając świadomość, że jeść trzeba. Nie ważne, że nie potrafię doszukać się w tym przyjemności. Mam cykora przed kolejną bezsenną nocą…
Żeby nie wpędzać Was w „dziwny” nastrój, napiszę coś pozytywnego. Zresztą po to tutaj przylazłam. Odczuwam biegowy głód. To właśnie ten pozytyw! Wyprałam dziś swoje butki biegowe, bo straszyły. Niech się teraz suszą. Ja jeszcze poczekam. Może za tydzień przetestuje je, czy się przypadkiem nie rozlecą. Na razie – zdrowie przybywaj! Równowago psychiczna również.
Potrzebuje porządnego kopa, więc proszę wziąć spooooory zamach
Kto dotrwał do końca, może sie poklepać po ramieniu i pochwalić w komentarzu
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
26 lutego 2014
Dystans: 10.01 km
Czas: 1:08:33
Śred. tempo 6:51 min/km
Miało być jak na orce. Wybiegłam z całą świadomością swoich konsekwencji. Czułam sie jak prawdziwy kanapowiec, który stwierdził, ze chce zacząć biegać. Te 3 tygodnie rozłąki od treningów dały mi nieźle w kość. Teraz mnie boli i tu i tam... Mam nadzieję, że do weekendu zakwasy znikną, bo zapowiada się pracowicie.
Dystans: 10.01 km
Czas: 1:08:33
Śred. tempo 6:51 min/km
Miało być jak na orce. Wybiegłam z całą świadomością swoich konsekwencji. Czułam sie jak prawdziwy kanapowiec, który stwierdził, ze chce zacząć biegać. Te 3 tygodnie rozłąki od treningów dały mi nieźle w kość. Teraz mnie boli i tu i tam... Mam nadzieję, że do weekendu zakwasy znikną, bo zapowiada się pracowicie.
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
Witam wszystkich.
Dawno mnie tutaj nie było, ale nie myślcie, że porzuciłam bieganie (tak jak forum - niestety...).
Marzec przebiegałam całkiem przyzwoicie, ale nie adekwatnie do planów, jakie wyznaczyłam sobie na maj. Cóż...baba jest uparta, więc stanie na głowie, by swój cel osiągnąć.
W międzyczasie pobiegłam w 6 Biegu Częstochowskim. Miał to być bieg towarzyski (dosłownie), chciałam towarzyszyć koleżance, która dopiero zaczęła biegać. Niestety z braku jej obecności pobiegłam sama, nieprzygotowana!
Postanowiłam poprostu przebiec ten dystans, zupełnie na luzie i nacieszyć się sporą dawką endorfin.
Na mecie dopadła mnie konsternacja. Zdziwienie. Satysfakcja i niedosyt. Niepotrzebnie odsunęłam od siebie ducha walki.
Na mecie zameldowałam się z czasem 55:58
Open: 806/1033
K: 96/185
K20: 27/50
Było dobrzeeee! Rok temu trasa w moim odczuciu jawiła sie groźnie. W tym roku poszło lekko, łatwo. Jest fajnie! Biorąc pod uwagę moje "bieganie" w tym roku jest super.
Miałam szanse zbliżyć się do swojej życiówki, dlatego odczułam niedosyt.
Jednak nie tracę głowy 26 kwietnia biegnę kolejną dychę, może będzie okazja odkuć się
Dawno mnie tutaj nie było, ale nie myślcie, że porzuciłam bieganie (tak jak forum - niestety...).
Marzec przebiegałam całkiem przyzwoicie, ale nie adekwatnie do planów, jakie wyznaczyłam sobie na maj. Cóż...baba jest uparta, więc stanie na głowie, by swój cel osiągnąć.
W międzyczasie pobiegłam w 6 Biegu Częstochowskim. Miał to być bieg towarzyski (dosłownie), chciałam towarzyszyć koleżance, która dopiero zaczęła biegać. Niestety z braku jej obecności pobiegłam sama, nieprzygotowana!
Postanowiłam poprostu przebiec ten dystans, zupełnie na luzie i nacieszyć się sporą dawką endorfin.
Na mecie dopadła mnie konsternacja. Zdziwienie. Satysfakcja i niedosyt. Niepotrzebnie odsunęłam od siebie ducha walki.
Na mecie zameldowałam się z czasem 55:58
Open: 806/1033
K: 96/185
K20: 27/50
Było dobrzeeee! Rok temu trasa w moim odczuciu jawiła sie groźnie. W tym roku poszło lekko, łatwo. Jest fajnie! Biorąc pod uwagę moje "bieganie" w tym roku jest super.
Miałam szanse zbliżyć się do swojej życiówki, dlatego odczułam niedosyt.
Jednak nie tracę głowy 26 kwietnia biegnę kolejną dychę, może będzie okazja odkuć się
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
29 kwietnia 2014
Mam za sobą kolejny bieg na 10 km - BIEG SYLWANA. Niestety tereny leśne nie są moimi sprzymierzeńcami. Biega mi sie zdecydowanie ciężej, gorzej i tak też było tym razem. Pobiegłam na czas 58:52. Do lasu wrócę, ale raczej treningowo
Przymierzam się do kupna nowych butów. Różne modele, technologie ostatnio przyprawiają mnie o zawrót głowy. Przy okazji, z czystej ciekawości zrobiłam sobie badanie na bieżni z analizą kroku biegowego. Wyszło, że jestem neutralna z lekką pronacją lewej nogi. Nabiegałam się w czterech (pomyłka: w sześciu ) różnych parach butów i dosłownie zwariowałam.
Miałam na sobie buty:
Adidas Lightster Cushion
Asics Gel GT1000
Asics Pulse 5
Nike Pegasus+30
Nike Lunarglide+ 5
Reebok One Cushion
No i teraz bądź tutaj mądrym i zdecyduj się na coś.
Może ktoś z Was biega w którymś modelu i mógł by szepnąć jakieś słówko na ich temat??
_____________________
A! i co najważniejsze. Biegam w miarę systematycznie, ale nie chcę się rozdrabniać na ten temat.
Mam za sobą kolejny bieg na 10 km - BIEG SYLWANA. Niestety tereny leśne nie są moimi sprzymierzeńcami. Biega mi sie zdecydowanie ciężej, gorzej i tak też było tym razem. Pobiegłam na czas 58:52. Do lasu wrócę, ale raczej treningowo
Przymierzam się do kupna nowych butów. Różne modele, technologie ostatnio przyprawiają mnie o zawrót głowy. Przy okazji, z czystej ciekawości zrobiłam sobie badanie na bieżni z analizą kroku biegowego. Wyszło, że jestem neutralna z lekką pronacją lewej nogi. Nabiegałam się w czterech (pomyłka: w sześciu ) różnych parach butów i dosłownie zwariowałam.
Miałam na sobie buty:
Adidas Lightster Cushion
Asics Gel GT1000
Asics Pulse 5
Nike Pegasus+30
Nike Lunarglide+ 5
Reebok One Cushion
No i teraz bądź tutaj mądrym i zdecyduj się na coś.
Może ktoś z Was biega w którymś modelu i mógł by szepnąć jakieś słówko na ich temat??
_____________________
A! i co najważniejsze. Biegam w miarę systematycznie, ale nie chcę się rozdrabniać na ten temat.
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
11 maja 2014
Mój brak systematyczności (wpisowej) powoduje, że w tym momencie nie wiem od czego zacząć.
Będzie trochę "po łebkach" i chaotycznie, ale ciężko opisać dwa tygodnie w jednym poście.
Maraton Cracovia zbliża się wielkimi krokami...A ja nie czuję się ani odrobinkę lepiej przygotowana.
Nie udało mi się zrealizować moich biegowych "kamieni milowych". Jednak warto wspomnieć o jednym... - mój najdłuższy trening wynosił 2:48:16 I pomyśleć, że jeszcze powinnam pobiec ok 2 godzin
Żeby było śmieszniej, maraton CHCIAŁABYM przebiec w 4:30. Plany planami, rzeczywistość może być zaskakująca (albo w jedną albo w drugą stronę).
Jak o tym myślę, to w głowie uruchamiają się różne dziwne myśli. Lepiej nie będę ich tutaj przytaczać.
Żeby nie było aż tak miło, to chciałabym zasygnalizować, że moje treningi nie należą do takich fiu bziu. Naginam siebie jak tylko mogę. Skręciłam na siebie bata i używam go jak tylko dochodzę do wniosku, że może fajnie by było, gdybym dzisiaj nie pobiegała... Samokontrola jest i to cieszy!
A! Zapomniałabym! Przecież to jest bardzo istotne
No i jak tutaj nie biegać, skoro kończyny są zakończone nowymi butkami?
Mój brak systematyczności (wpisowej) powoduje, że w tym momencie nie wiem od czego zacząć.
Będzie trochę "po łebkach" i chaotycznie, ale ciężko opisać dwa tygodnie w jednym poście.
Maraton Cracovia zbliża się wielkimi krokami...A ja nie czuję się ani odrobinkę lepiej przygotowana.
Nie udało mi się zrealizować moich biegowych "kamieni milowych". Jednak warto wspomnieć o jednym... - mój najdłuższy trening wynosił 2:48:16 I pomyśleć, że jeszcze powinnam pobiec ok 2 godzin
Żeby było śmieszniej, maraton CHCIAŁABYM przebiec w 4:30. Plany planami, rzeczywistość może być zaskakująca (albo w jedną albo w drugą stronę).
Jak o tym myślę, to w głowie uruchamiają się różne dziwne myśli. Lepiej nie będę ich tutaj przytaczać.
Żeby nie było aż tak miło, to chciałabym zasygnalizować, że moje treningi nie należą do takich fiu bziu. Naginam siebie jak tylko mogę. Skręciłam na siebie bata i używam go jak tylko dochodzę do wniosku, że może fajnie by było, gdybym dzisiaj nie pobiegała... Samokontrola jest i to cieszy!
A! Zapomniałabym! Przecież to jest bardzo istotne
No i jak tutaj nie biegać, skoro kończyny są zakończone nowymi butkami?
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
Przyszłam się tutaj pokazać.
Za dwa dni albo zwyciężę albo przegram. Warto więc pozostawić po sobie jakiś ślad
Zaliczenie zgonu i całego obrzędu pogrzebowego będzie dla mnie z pewnością bardzo bolesne.
Proszę, trzymajcie kciuki!
Ja już nawet nie wiem co czuję...
Życzę wszystkim maratończykom dużo wytrwałości i niezapomnianych wrażeń
Za dwa dni albo zwyciężę albo przegram. Warto więc pozostawić po sobie jakiś ślad
Zaliczenie zgonu i całego obrzędu pogrzebowego będzie dla mnie z pewnością bardzo bolesne.
Proszę, trzymajcie kciuki!
Ja już nawet nie wiem co czuję...
Życzę wszystkim maratończykom dużo wytrwałości i niezapomnianych wrażeń
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
18 maja 2014
13 Cracovia Maraton
Ahhh co to był za bieg!
Chciałam przebiec go w 4:30, ale jak każdy potrafi się domyślić, nie dokonałam tego. Żalu nie ma, bo to był cudowny bieg!!! Organizacji bardzo dobra. Niczego mi nie brakowało. Punkty odżywcze pojawiały się bardzo często, a to jest dla mnie bardzo istotne. O strefach, zmianach trasy, zabezpieczeniach i innych sprawach nie będę wspominać. Nie ma sensu się powtarzać.
Od tego są inni
Sam start dostarczył mi trochę euforii, przyznaję się bez bicia.
Próbowałam się hamować, ale chyba mało skutecznie. Przynajmniej mam z czego wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Biegło się bardzo przyjemnie.
Pierwsze 10 km minęłam z czasem 1:02:40. Za szybko. Jednak, co zrobić, jak człowiek zupełnie zatraca się w biegu. Biegnie mimowolnie za stadem. W moim przypadku trochę lekkomyślnie.
Zapomniałam wspomnieć na początku, że postanowiłam pobiec „na czuja”, Schowałam wszelkie pomiary, by oczy nie widziały. Nawet jakoś specjalnie nie śledziłam pokonywanych kilometrów. Chciałam przebiec ten dystans w komfortowym tempie i tak też było.
Po 10 km wyłączył mi się tel. Trochę się zdenerwowałam. Włączyłam go ponownie. Endo podzieliło mi trasę na dwie części. Szkoda. Przeżywałam to jeszcze przez kilka km... (haha).
Do 21 km biegło się wspaniale. Pokonałam go w 2:14:43.
Już teraz nie pamiętam, na którym kilometrze zaczęło padać, ale dla mnie to była katastrofa. Już nie będę wspominać o tym, że moje powierzchowne „piękno” uległo deformacji, to na dodatek cały pot spłynął mi do oczy wraz z deszczem. Łojezu jak szczypały mnie oczy... Wybiło mnie to trochę z rytmu. Deszcz padał przez dwa kilometry. Potem się rozpogodziło. Słońce szybko wysuszyło ubranie i buty.
Ok. 25 km zaczęło mnie boleć pod kolanem (lewym) i w biodrze (prawym). Wszystko w równowadze. Biegłam z bólem do samego końca. Jednak wydawało mi się, że ma boleć bardziej. Czekałam na ten moment do samego końca. Jednak nie doczekałam. Było ciężko, ale jakoś nie byłam zmęczona. Na ostatnich 6 km nawet przyśpieszyłam. Tam już mijałam samych spacerowiczów. Fajnie sobie zostawić rezerwy sił na końcówkę. Miałam nawet siły i ochotę na finisz.
Radość wielka! Kilkakrotnie dopadało mnie na trasie wzruszenie. Ahhh...tyle emocji...Niezapomniane przeżycie. Trzeba wierzyć w siebie, bo wszystko jest możliwe!
Maraton ukończyłam z czasem 4:51:32
Jestem bardzo zadowolona!
Po pierwsze: Cały dystans przebiegłam. Może w marszu zrobiłam tylko dwa kroki na punkcie odżywczym. Jestem z tego faktu niezmiernie dumna. Nie dałam się złamać. W sumie takie myśli nawet nie przychodziły mi do głowy.
Po drugie:Całą trasę przebiegłam w pełnym komforcie. Nie będę się rozczulać nad bólem nóg, bo przecież to jest normalne. Jest wysiłek, to i ból musi temu towarzyszyć. Jednak nie doświadczyłam żadnych skurczy, ścian maratońskich, odcięcia energii, ołowianych, wrastających w asfalt nóg, itp.
Po trzecie: To był mój pierwszy maraton. Wiele zależało ode mnie. A jedyne co mogłam zrobić, to poprostu go przebiec. Moje podejście spowodowało, że się nie zraziłam. Chore ambicje poszły precz. Dzięki temu mam ochotę na kolejny maraton. Być może jeszcze w tym roku.
Po czwarte: Zachowałam rezerwy. Gdybym nie pobiegał pierwszych 10 km za szybko, była by szansa na lepszy wynik. Poza tym te kolejne 30 km mogłam biec mniej asekuracyjnie. Teraz to wiem. Wczoraj byłam uboga w tą wiedzę.
Po piąte: Jestem maratonką! Chyba się nie powtarzam? A co mi tam!
Z tego miejsca chciałam podziękować tym, co trzymali za mnie kciuki lub poprostu pomyśleli o mnie (albo zadumali się nad moim szalonym pomysłem :uuusmiech: ).
Do maratonu przygotowywałam się...2,5 miesiąca. W marcu przebiegłam 134 km, w kwietniu 105 km, a w maju 102 km. Można? Można! Dzisiaj nie chodzę jakoś nadzwyczaj połamana/obolała. Nie schodzę po schodach tyłem - jak by ktoś się nad tym zastanawiał Wszystko jest w granicach normy.
mclakiewicz - dzięki za towarzystwo w drodze do Krakowa! Czułam się bezpieczniej
A późnym wieczorem nad Krakowem pojawiła się...
Trochę cyfr:
Open: 4886/5378
K: 547/680
K20: 145/
Śred. tempo: 6:54 min/km
13 Cracovia Maraton
Ahhh co to był za bieg!
Chciałam przebiec go w 4:30, ale jak każdy potrafi się domyślić, nie dokonałam tego. Żalu nie ma, bo to był cudowny bieg!!! Organizacji bardzo dobra. Niczego mi nie brakowało. Punkty odżywcze pojawiały się bardzo często, a to jest dla mnie bardzo istotne. O strefach, zmianach trasy, zabezpieczeniach i innych sprawach nie będę wspominać. Nie ma sensu się powtarzać.
Od tego są inni
Sam start dostarczył mi trochę euforii, przyznaję się bez bicia.
Próbowałam się hamować, ale chyba mało skutecznie. Przynajmniej mam z czego wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Biegło się bardzo przyjemnie.
Pierwsze 10 km minęłam z czasem 1:02:40. Za szybko. Jednak, co zrobić, jak człowiek zupełnie zatraca się w biegu. Biegnie mimowolnie za stadem. W moim przypadku trochę lekkomyślnie.
Zapomniałam wspomnieć na początku, że postanowiłam pobiec „na czuja”, Schowałam wszelkie pomiary, by oczy nie widziały. Nawet jakoś specjalnie nie śledziłam pokonywanych kilometrów. Chciałam przebiec ten dystans w komfortowym tempie i tak też było.
Po 10 km wyłączył mi się tel. Trochę się zdenerwowałam. Włączyłam go ponownie. Endo podzieliło mi trasę na dwie części. Szkoda. Przeżywałam to jeszcze przez kilka km... (haha).
Do 21 km biegło się wspaniale. Pokonałam go w 2:14:43.
Już teraz nie pamiętam, na którym kilometrze zaczęło padać, ale dla mnie to była katastrofa. Już nie będę wspominać o tym, że moje powierzchowne „piękno” uległo deformacji, to na dodatek cały pot spłynął mi do oczy wraz z deszczem. Łojezu jak szczypały mnie oczy... Wybiło mnie to trochę z rytmu. Deszcz padał przez dwa kilometry. Potem się rozpogodziło. Słońce szybko wysuszyło ubranie i buty.
Ok. 25 km zaczęło mnie boleć pod kolanem (lewym) i w biodrze (prawym). Wszystko w równowadze. Biegłam z bólem do samego końca. Jednak wydawało mi się, że ma boleć bardziej. Czekałam na ten moment do samego końca. Jednak nie doczekałam. Było ciężko, ale jakoś nie byłam zmęczona. Na ostatnich 6 km nawet przyśpieszyłam. Tam już mijałam samych spacerowiczów. Fajnie sobie zostawić rezerwy sił na końcówkę. Miałam nawet siły i ochotę na finisz.
Radość wielka! Kilkakrotnie dopadało mnie na trasie wzruszenie. Ahhh...tyle emocji...Niezapomniane przeżycie. Trzeba wierzyć w siebie, bo wszystko jest możliwe!
Maraton ukończyłam z czasem 4:51:32
Jestem bardzo zadowolona!
Po pierwsze: Cały dystans przebiegłam. Może w marszu zrobiłam tylko dwa kroki na punkcie odżywczym. Jestem z tego faktu niezmiernie dumna. Nie dałam się złamać. W sumie takie myśli nawet nie przychodziły mi do głowy.
Po drugie:Całą trasę przebiegłam w pełnym komforcie. Nie będę się rozczulać nad bólem nóg, bo przecież to jest normalne. Jest wysiłek, to i ból musi temu towarzyszyć. Jednak nie doświadczyłam żadnych skurczy, ścian maratońskich, odcięcia energii, ołowianych, wrastających w asfalt nóg, itp.
Po trzecie: To był mój pierwszy maraton. Wiele zależało ode mnie. A jedyne co mogłam zrobić, to poprostu go przebiec. Moje podejście spowodowało, że się nie zraziłam. Chore ambicje poszły precz. Dzięki temu mam ochotę na kolejny maraton. Być może jeszcze w tym roku.
Po czwarte: Zachowałam rezerwy. Gdybym nie pobiegał pierwszych 10 km za szybko, była by szansa na lepszy wynik. Poza tym te kolejne 30 km mogłam biec mniej asekuracyjnie. Teraz to wiem. Wczoraj byłam uboga w tą wiedzę.
Po piąte: Jestem maratonką! Chyba się nie powtarzam? A co mi tam!
Z tego miejsca chciałam podziękować tym, co trzymali za mnie kciuki lub poprostu pomyśleli o mnie (albo zadumali się nad moim szalonym pomysłem :uuusmiech: ).
Do maratonu przygotowywałam się...2,5 miesiąca. W marcu przebiegłam 134 km, w kwietniu 105 km, a w maju 102 km. Można? Można! Dzisiaj nie chodzę jakoś nadzwyczaj połamana/obolała. Nie schodzę po schodach tyłem - jak by ktoś się nad tym zastanawiał Wszystko jest w granicach normy.
mclakiewicz - dzięki za towarzystwo w drodze do Krakowa! Czułam się bezpieczniej
A późnym wieczorem nad Krakowem pojawiła się...
Trochę cyfr:
Open: 4886/5378
K: 547/680
K20: 145/
Śred. tempo: 6:54 min/km
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
05 czerwca 2014
Wpadłam tutaj by zamieścić krótką notkę. Zresztą czuję nieodpartą potrzebę, by podzielić się z Wami moimi kolejnymi biegowymi zmaganiami.
Po maratonie dochodziłam do siebie przez trzy dni (chodzi o ból fizyczny). Myślałam, że to będzie stopniowo maleć aż do końca tygodnia, a tutaj okazało się, że w środę ból znikł jak ręką odjął. Byłam zdziwiona, że normalnie schodzę po schodach. Nawet spacerek z kosiarką nie uaktywniał żadnych dolegliwości. Niestety nie ma tak dobrze...maraton zebrał swoje żniwo pod postacią rany pod biustem i fioletowego paznokcia u małego palca u stopy. To są dowody na to, że było ugniatanie i obcieranie...
Odpuściłam sobie bieganie przez tydzień. Na pierwszy rozruch wybrałam sie od razu w poniedziałek. Niby czułam się doskonale, byłam głodna biegu, ale nogi były ciężkie. Myślałam, że biegnę w przyzwoitym tempie, a okazało się, że 6.41 km zrobiłam 40:44. Dałam sobie jeszcze kilka dni odpoczynku. Mój organizm nadal był osłabiony, więc nie było sensu mu dodatkowo dokładać. W sobotę było już lepiej. Zdecydowałam się na 10 km rekreacyjny bieg po lesie. Tak też można się regenerować i odpoczywać zarazem.
Za kilkanaście dni chciałam pobiec w zawodach na 10 km. Teraz treningi są krótkie i szybkie. W środę 6.28 km po 6 min/km, a dzisiaj wyszedł mi fajny BNP na tym samym dystansie z czego jestem bardzo zadowolona.
1 km - 5:53 min/km
2 km - 5:52 min/km
3 km - 5:49 min/km
4 km - 5:34 min/km
5 km - 5:26 min/km
6 km - schłodzenie po 5:42 min/km
Dawno nie biegałam w śr. tempie 5:43 min/km Do tej pory przez kilka miesięcy trenowałam "slow jogging", a teraz muszę się od początku przyzwyczajać do szybszego tempa. Ogólnie było ciężko, bo nogi robiły się jak z waty, na dodatek wieczór duszny i ciepły...
Wpadłam tutaj by zamieścić krótką notkę. Zresztą czuję nieodpartą potrzebę, by podzielić się z Wami moimi kolejnymi biegowymi zmaganiami.
Po maratonie dochodziłam do siebie przez trzy dni (chodzi o ból fizyczny). Myślałam, że to będzie stopniowo maleć aż do końca tygodnia, a tutaj okazało się, że w środę ból znikł jak ręką odjął. Byłam zdziwiona, że normalnie schodzę po schodach. Nawet spacerek z kosiarką nie uaktywniał żadnych dolegliwości. Niestety nie ma tak dobrze...maraton zebrał swoje żniwo pod postacią rany pod biustem i fioletowego paznokcia u małego palca u stopy. To są dowody na to, że było ugniatanie i obcieranie...
Odpuściłam sobie bieganie przez tydzień. Na pierwszy rozruch wybrałam sie od razu w poniedziałek. Niby czułam się doskonale, byłam głodna biegu, ale nogi były ciężkie. Myślałam, że biegnę w przyzwoitym tempie, a okazało się, że 6.41 km zrobiłam 40:44. Dałam sobie jeszcze kilka dni odpoczynku. Mój organizm nadal był osłabiony, więc nie było sensu mu dodatkowo dokładać. W sobotę było już lepiej. Zdecydowałam się na 10 km rekreacyjny bieg po lesie. Tak też można się regenerować i odpoczywać zarazem.
Za kilkanaście dni chciałam pobiec w zawodach na 10 km. Teraz treningi są krótkie i szybkie. W środę 6.28 km po 6 min/km, a dzisiaj wyszedł mi fajny BNP na tym samym dystansie z czego jestem bardzo zadowolona.
1 km - 5:53 min/km
2 km - 5:52 min/km
3 km - 5:49 min/km
4 km - 5:34 min/km
5 km - 5:26 min/km
6 km - schłodzenie po 5:42 min/km
Dawno nie biegałam w śr. tempie 5:43 min/km Do tej pory przez kilka miesięcy trenowałam "slow jogging", a teraz muszę się od początku przyzwyczajać do szybszego tempa. Ogólnie było ciężko, bo nogi robiły się jak z waty, na dodatek wieczór duszny i ciepły...
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
10 czerwca 2014
Dystans: 12.35
Czas: 1:17:24
Śred. tempo: 6:16 min/km
Na dworze żar leje się z nieba. Saharyjski upał. Termometry pokazują 32 stopni C w cieniu. I jak tutaj biegać?! Sił brak nawet do normalnego funkcjonowania. Jaki jest najlepszy sposób na upały? Chyba jedyny sposób to zwyczajne ich unikanie.
Nastał zły czas dla biegaczy. Mobilizacja do biegania ogromna, plan do zrealizowania, marzenia o lepszy wynik w zasięgu ręki...Lecz teraz pojawił sie kolejny przeciwnik do walki - słońce.
W takie upalne dni biegam późnym wieczorem (na poranne bieganie jestem za leniwa). A późnym wieczorem na rześkie powietrze nie ma co liczyć. Wybiegam zatem najpóźniej jak to tylko jest możliwe i wracam do domu, gdy już noc ogarnia okolice.
Niestety muszę sie wtedy liczyć z wszechobecnym, krwiopijnym robactwem. To motywuje do szybszego biegania i pod żadnym pozorem nie zatrzymywania się. Mimo, iż nogi były ciężkie i człowiek szybko tracił siły, biegło się nawet przyjemnie. Wizja biegu przez ciemny las motywowała jeszcze bardziej, zresztą nie uniknęłam tego. W takich warunkach własny cień podnosi adrenalinę...
15 czerwca miałam pobiec w XXXV Biegu V-ciu Stawów w Myszkowie (tak, tak, tym samym co rok temu). Musze odpuścić. Nie czuje się na siłach. A trasa z tego co pamiętam nie należała do lekkich.
Leandros nie daj plamy i zrób fajny wynik (o ile się nie rozmyśliłeś). Chętnie przeczytam Twoją relację.
Dystans: 12.35
Czas: 1:17:24
Śred. tempo: 6:16 min/km
Na dworze żar leje się z nieba. Saharyjski upał. Termometry pokazują 32 stopni C w cieniu. I jak tutaj biegać?! Sił brak nawet do normalnego funkcjonowania. Jaki jest najlepszy sposób na upały? Chyba jedyny sposób to zwyczajne ich unikanie.
Nastał zły czas dla biegaczy. Mobilizacja do biegania ogromna, plan do zrealizowania, marzenia o lepszy wynik w zasięgu ręki...Lecz teraz pojawił sie kolejny przeciwnik do walki - słońce.
W takie upalne dni biegam późnym wieczorem (na poranne bieganie jestem za leniwa). A późnym wieczorem na rześkie powietrze nie ma co liczyć. Wybiegam zatem najpóźniej jak to tylko jest możliwe i wracam do domu, gdy już noc ogarnia okolice.
Niestety muszę sie wtedy liczyć z wszechobecnym, krwiopijnym robactwem. To motywuje do szybszego biegania i pod żadnym pozorem nie zatrzymywania się. Mimo, iż nogi były ciężkie i człowiek szybko tracił siły, biegło się nawet przyjemnie. Wizja biegu przez ciemny las motywowała jeszcze bardziej, zresztą nie uniknęłam tego. W takich warunkach własny cień podnosi adrenalinę...
15 czerwca miałam pobiec w XXXV Biegu V-ciu Stawów w Myszkowie (tak, tak, tym samym co rok temu). Musze odpuścić. Nie czuje się na siłach. A trasa z tego co pamiętam nie należała do lekkich.
Leandros nie daj plamy i zrób fajny wynik (o ile się nie rozmyśliłeś). Chętnie przeczytam Twoją relację.
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
- Provitamina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1070
- Rejestracja: 04 sty 2013, 11:19
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: śląsk
12 czerwca 2014
Dystans: 10 km
Czas: 1:11:32
Śred. tempo: 7:09 min/km
Długo ociągałam się, by wyjść pobiegać. Brakowało mi motywacji. Jednak gdy pomyślałam o tych wszystkich pretensjach jakie będę miała sama do siebie jeszcze dzisiaj lub jutro, zmusiłam się...
Od samego początku truchtałam tak, jak by nie było we mnie życia. Pierwszy km po 7:16 min/km, dwa kolejne po 6:59 min/km i 6:52 min/km. Z każdym pokonywanym metrem czułam się coraz gorzej. Odczuwałam ból pod mostkiem. Nie wiem co to za organ próbował strajkować, ale zmuszał mnie do natychmiastowego zatrzymania się. Uciskałam to miejsce. Bolało, gdy głębiej oddychałam. Po krótkim odpoczynku i kolejnej próbie biegu, pojawiała się ta sama dolegliwość. I tak kilkakrotnie. Męczyłam się tak, byle by "doszurać" 10 km, które miałam w planie. Na dodatek było gorąco, a ja w ciągu dnia wypiłam tylko dwie szklanki wody. Od 12 w południe (wybiegłam o 20:00) nic nie jadłam, oprócz kilku truskawek i ciastek (czekoladowych!). Podobno czekolada dodaje trochę energii...
Czułam się odwodniona i pozbawiona sił. Siły czerpałam już z nadszarpniętej rezerwy.
Gdy tylko przekroczyłam próg domu, padłam...Z endorfin nici!
Dystans: 10 km
Czas: 1:11:32
Śred. tempo: 7:09 min/km
Długo ociągałam się, by wyjść pobiegać. Brakowało mi motywacji. Jednak gdy pomyślałam o tych wszystkich pretensjach jakie będę miała sama do siebie jeszcze dzisiaj lub jutro, zmusiłam się...
Od samego początku truchtałam tak, jak by nie było we mnie życia. Pierwszy km po 7:16 min/km, dwa kolejne po 6:59 min/km i 6:52 min/km. Z każdym pokonywanym metrem czułam się coraz gorzej. Odczuwałam ból pod mostkiem. Nie wiem co to za organ próbował strajkować, ale zmuszał mnie do natychmiastowego zatrzymania się. Uciskałam to miejsce. Bolało, gdy głębiej oddychałam. Po krótkim odpoczynku i kolejnej próbie biegu, pojawiała się ta sama dolegliwość. I tak kilkakrotnie. Męczyłam się tak, byle by "doszurać" 10 km, które miałam w planie. Na dodatek było gorąco, a ja w ciągu dnia wypiłam tylko dwie szklanki wody. Od 12 w południe (wybiegłam o 20:00) nic nie jadłam, oprócz kilku truskawek i ciastek (czekoladowych!). Podobno czekolada dodaje trochę energii...
Czułam się odwodniona i pozbawiona sił. Siły czerpałam już z nadszarpniętej rezerwy.
Gdy tylko przekroczyłam próg domu, padłam...Z endorfin nici!
Life is short... running makes it seem longer.
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo
Mój blog
Popiszmy, czyli komentarze do bloga
=========
-----
Moje endo