14 kwietnia - 9 dni po operacji.
Czas się dłuży, nie jestem w stanie wiele zdziałać. Plan rehabilitacyjny na pierwsze 2 tygodnie zakłada leżenie z nogą powyżej bioder przez conajmniej 90% doby. Muszę się tego trzymać bo stopa nadal mocno opuchnięta i czerwono-żółto-fioletowa.
Raz dziennie robią sobie zastrzyk w brzuch przeciw potencjalnej zakrzepicy.
To co mogę i powinienem robić to ruchy palcami, unoszenie wyprostowanej nogi i zgiętej w kolanie aby staw biodrowy i kolanowy nie zastał się przy okazji. Robię tak kilkanaście razy dziennie.
Z telewizją i internetem jestem na bieżąco z nudów. Robotę do domu wziąlem więc coś tam od czasu do czasu służbowo na kompie porobię i tyle. Masakra.
W przyszłym tygodniu we środę jadę do kontroli i na zdjęcie szwów. Rozpocznie się wtedy trzeci tydzień po operacji i jeżeli z nogą/raną będzie OK to lekarz ma dać zielone światło na rozpoczęcie fizjoterapii. Już się nie mogę doczekać. Na początku to nic wielkiego, proste ruchy, stopniowe obciążanie nogi itp ale to już coś.
Krzychooo - sezon 2016
Moderator: infernal
- krzychooo
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 22 mar 2014, 07:22
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
19 kwietnia - dwa tygodnie po operacji
Minęło 2 tygodnie, noga zdecydowanie wygląda lepiej, opuchlizna zmalała znacznie. Następnego dnia miałem się zgłosić do kontroli i na ściągnięcie szwów, no i rozpocząć kolejny etap czyli fizjoterapię. Do tej pory robiłem tylko pewne ćwiczenia na pozostałe stawy. Plan rehabilitacji i to co mnie czeka znam już na pamięć. Po dwóch tygodniach miało rozpocząć się stopniowe obciążanie operowanej nogi aż do osiągnięcia pełnego obciążenia ciężarem ciała na koniec 4 tygodnia tzn. stanie na jednej nodze przez jakiś czas z lekkim balansowaniem, wszystko to na razie koniecznie w moim bucie Ironmana Nie wytrzymałem do wizyty kontrolnej i odstawiłem jedną kulę, podpierając się tylko tą od operowanej nogi i zrobiłem pierwsze kroki o jednej kuli Szło dobrze. Kilka takich spacerów po domu i spróbowałem całkowicie bez kul. Początkowo strach przed bólem ale jakoś poszło, z nogi na nogę żeby tylko na chwilę obciążać nogę, poszło. Chodzę !!!!!!
Oczywiście nie przeginam, obciążam delikatnie, więcej przy jednej kuli niż bez kul. Ale od raz łatwiej się żyje mając jedną rękę wolną, mogę sobie kawę donieść bez rozlewania
20 kwietnia - kontrola w szpitalu i ściągnięcie szwów.
Dzisiaj rano byłem na kontroli u lekarza, który mnie operował. Obejrzał, stwierdził, ze wygląda to dobrze. Zdjęto szwy. Dostałem zielone światło na rozpoczęcie ćwiczeń wg instrukcji. Dostałem też skierowanie na zabiegi fizykoterapeutyczne, które w tym przypadku jest szansa, ze coś tam poprawią w zakresie gojenia się wewnątrz operowanych tkanek. Od jutra zatem laser, pole magnetyczne i krioterapia.
Najgorsze będzie przywrócenie ruchliwości w stawie. Tak też stwierdził lekarz. Obecnie stopą mogę ruszyć w bardzo małym zakresie. Mam ćwiczyć zgięcia podeszwowe i grzbietowe, rozciąganie łydki przy ścianie itp., wszystko do granicy akceptowalnego bólu, bez przeginania. Takie ćwiczenia kilka razy dziennie. W czwartym/piątym tygodniu jakby ruchliwość stawu już na to pozwalała będę mógł dorzucić rower treningowy z minimalnym oporem wow zacznę trenować
Po powrocie zabrałem się za pierwszą sesję ćwiczeń, jest ciężko, stopa ma opór, w głowie pewnie też jest opór przed za mocnym dociśnięciem. No ale nic, to dopiero początek. Wiedziałem, że łatwo nie będzie. Muszę robić swoje a efekty przyjdą.
Minęło 2 tygodnie, noga zdecydowanie wygląda lepiej, opuchlizna zmalała znacznie. Następnego dnia miałem się zgłosić do kontroli i na ściągnięcie szwów, no i rozpocząć kolejny etap czyli fizjoterapię. Do tej pory robiłem tylko pewne ćwiczenia na pozostałe stawy. Plan rehabilitacji i to co mnie czeka znam już na pamięć. Po dwóch tygodniach miało rozpocząć się stopniowe obciążanie operowanej nogi aż do osiągnięcia pełnego obciążenia ciężarem ciała na koniec 4 tygodnia tzn. stanie na jednej nodze przez jakiś czas z lekkim balansowaniem, wszystko to na razie koniecznie w moim bucie Ironmana Nie wytrzymałem do wizyty kontrolnej i odstawiłem jedną kulę, podpierając się tylko tą od operowanej nogi i zrobiłem pierwsze kroki o jednej kuli Szło dobrze. Kilka takich spacerów po domu i spróbowałem całkowicie bez kul. Początkowo strach przed bólem ale jakoś poszło, z nogi na nogę żeby tylko na chwilę obciążać nogę, poszło. Chodzę !!!!!!
Oczywiście nie przeginam, obciążam delikatnie, więcej przy jednej kuli niż bez kul. Ale od raz łatwiej się żyje mając jedną rękę wolną, mogę sobie kawę donieść bez rozlewania
20 kwietnia - kontrola w szpitalu i ściągnięcie szwów.
Dzisiaj rano byłem na kontroli u lekarza, który mnie operował. Obejrzał, stwierdził, ze wygląda to dobrze. Zdjęto szwy. Dostałem zielone światło na rozpoczęcie ćwiczeń wg instrukcji. Dostałem też skierowanie na zabiegi fizykoterapeutyczne, które w tym przypadku jest szansa, ze coś tam poprawią w zakresie gojenia się wewnątrz operowanych tkanek. Od jutra zatem laser, pole magnetyczne i krioterapia.
Najgorsze będzie przywrócenie ruchliwości w stawie. Tak też stwierdził lekarz. Obecnie stopą mogę ruszyć w bardzo małym zakresie. Mam ćwiczyć zgięcia podeszwowe i grzbietowe, rozciąganie łydki przy ścianie itp., wszystko do granicy akceptowalnego bólu, bez przeginania. Takie ćwiczenia kilka razy dziennie. W czwartym/piątym tygodniu jakby ruchliwość stawu już na to pozwalała będę mógł dorzucić rower treningowy z minimalnym oporem wow zacznę trenować
Po powrocie zabrałem się za pierwszą sesję ćwiczeń, jest ciężko, stopa ma opór, w głowie pewnie też jest opór przed za mocnym dociśnięciem. No ale nic, to dopiero początek. Wiedziałem, że łatwo nie będzie. Muszę robić swoje a efekty przyjdą.
5k.....19:16- IV 2015
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
- krzychooo
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 22 mar 2014, 07:22
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Wczoraj minęły 4 tygodnie od operacji, dzisiaj mija 2 tygodnie jak zaczałem ćwiczyć staw skokowy.
Powiem szczerze, że jestem zadowolony z uzyskanych postępów. W pierwszym tygodniu ćwiczyłem 5 razy dziennie po około 20-30 minut, zgięcia podeszwowe i grzbietowe, przenoszenie ciężaru ciała na prawą nogę, rozciąganie łydki, rolowałem się. W drugim tygodniu ćwiczeń dorzuciłem jazdę na rowerku stacjonarnym. Przyznam, że obawiałem się tego ale poszło nieźle, trochę na początku kręciłem na kwadratowo ale starałem się coraz bardziej pracować stawem skokowym. Z każdym dniem kręciło mi się pewniej. Byłem też na pierwszej wizycie u fizjoterapeuty. Mocno popracował nad moją stopą i powiem, że było warto. Bardzo fajnie usprawnił mi rozcięgno podeszwowe, łydkę, achilles na tyle na ile można. W kolejny piątek następna wizyta. Zgodnie z jego instruktażem wdrożyłem kilka nowych ćwiczeń, m.in. z dużą piłką, z rollerem i z taśmami.
Opuchliza schodzi, z każdym dniem jest mniejsza, do wyglądu lewej stopy jeszcze daleko ale idzie ku dobremu. Strupki z ran zaczynają odpadać
Na początku weekendu odstawiłem na dobre kule Zgodnie z instrukcją rehabilitacji po czterech tygodniach miałem przejść z tego sztywnego buta na jakiś elastyczny stabilizator. Stabilizator taki zakupiłem już odpowiednio wcześniej i od poniedziałku już bez buta
Nie mogłem się doczekać i przyspieszyłem o 2 dni. Stabilizator mieści mi się w bucie więc mogę już mawet tak wyjść na zewnątrz. Po domu to wogóle chodzę na boso w ramach ćwiczeń.
Najlepsze jest jednak to, że w poniedziałek zaraz po przejsciu na stabilizator, coś mnie podkorciło żeby zobaczyć czy dam radę kręcić na normalnym rowerze. Przejechałem się rowerem żony, bez żadnych spd oczywiście, no i wyszło, że daję radę. Od tego dnia z wielkim bananem na twarzy jeżdżę już po okolicy, swoim już rowerem, lekko i krótko ale jest rewelacyjnie no może poza bolącą dupą odzwyczaiłem się od mojego minimalistycznego siodełka rowerowego.
Z każdym dniem mam wrażenie, że jest lepiej. Mogę już chodzić po domu wspinając się stopą na śródstopie a nie jak zombie. Jestem w stanie stać na jednej nodze nawet ponad minutę, coprawda na twardej podłodze ale dobre i to. Mogę zrobić nawet kilkanaście wspięć na palce na jednej nodze, zakres wspięcia na razie nie za duży ale cieszy. Generalnie jak na miesiąc po operacji to jest dobrze, po wyjściu ze szpitala w najśmielszych planach nie myślałem, że za miesiąc będzie tak dobrze.
Jest jednak też i inny problem. Prawa noga a zwłaszcza łydka jest o wiele chudsza niż lewa. Raptem 2 tygodnie unieruchomienia i 2 tylko lekkiego obciążania a takie ubytki mięśnia szok
Póki co nic raczej z tym nie zrobię, jak stopa osiągnie pełną sprawność to chyba trzeba będzie porobić sporo ćwiczeń siłowych na jedną nogę.
A może sa inne pomysły ?
Powiem szczerze, że jestem zadowolony z uzyskanych postępów. W pierwszym tygodniu ćwiczyłem 5 razy dziennie po około 20-30 minut, zgięcia podeszwowe i grzbietowe, przenoszenie ciężaru ciała na prawą nogę, rozciąganie łydki, rolowałem się. W drugim tygodniu ćwiczeń dorzuciłem jazdę na rowerku stacjonarnym. Przyznam, że obawiałem się tego ale poszło nieźle, trochę na początku kręciłem na kwadratowo ale starałem się coraz bardziej pracować stawem skokowym. Z każdym dniem kręciło mi się pewniej. Byłem też na pierwszej wizycie u fizjoterapeuty. Mocno popracował nad moją stopą i powiem, że było warto. Bardzo fajnie usprawnił mi rozcięgno podeszwowe, łydkę, achilles na tyle na ile można. W kolejny piątek następna wizyta. Zgodnie z jego instruktażem wdrożyłem kilka nowych ćwiczeń, m.in. z dużą piłką, z rollerem i z taśmami.
Opuchliza schodzi, z każdym dniem jest mniejsza, do wyglądu lewej stopy jeszcze daleko ale idzie ku dobremu. Strupki z ran zaczynają odpadać
Na początku weekendu odstawiłem na dobre kule Zgodnie z instrukcją rehabilitacji po czterech tygodniach miałem przejść z tego sztywnego buta na jakiś elastyczny stabilizator. Stabilizator taki zakupiłem już odpowiednio wcześniej i od poniedziałku już bez buta
Nie mogłem się doczekać i przyspieszyłem o 2 dni. Stabilizator mieści mi się w bucie więc mogę już mawet tak wyjść na zewnątrz. Po domu to wogóle chodzę na boso w ramach ćwiczeń.
Najlepsze jest jednak to, że w poniedziałek zaraz po przejsciu na stabilizator, coś mnie podkorciło żeby zobaczyć czy dam radę kręcić na normalnym rowerze. Przejechałem się rowerem żony, bez żadnych spd oczywiście, no i wyszło, że daję radę. Od tego dnia z wielkim bananem na twarzy jeżdżę już po okolicy, swoim już rowerem, lekko i krótko ale jest rewelacyjnie no może poza bolącą dupą odzwyczaiłem się od mojego minimalistycznego siodełka rowerowego.
Z każdym dniem mam wrażenie, że jest lepiej. Mogę już chodzić po domu wspinając się stopą na śródstopie a nie jak zombie. Jestem w stanie stać na jednej nodze nawet ponad minutę, coprawda na twardej podłodze ale dobre i to. Mogę zrobić nawet kilkanaście wspięć na palce na jednej nodze, zakres wspięcia na razie nie za duży ale cieszy. Generalnie jak na miesiąc po operacji to jest dobrze, po wyjściu ze szpitala w najśmielszych planach nie myślałem, że za miesiąc będzie tak dobrze.
Jest jednak też i inny problem. Prawa noga a zwłaszcza łydka jest o wiele chudsza niż lewa. Raptem 2 tygodnie unieruchomienia i 2 tylko lekkiego obciążania a takie ubytki mięśnia szok
Póki co nic raczej z tym nie zrobię, jak stopa osiągnie pełną sprawność to chyba trzeba będzie porobić sporo ćwiczeń siłowych na jedną nogę.
A może sa inne pomysły ?
5k.....19:16- IV 2015
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
- krzychooo
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 22 mar 2014, 07:22
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Wczoraj minęło 6 tygodni od operacji, teoretycznie jestem na półmetku rehabilitacji.
Nie obijam się. Wszedłem w rytm, że codziennie ćwiczę, codziennie coś robię i to mnie pcha do przodu. Dalej codzienne ćwiczenia nogi, kilka razy w tygodniu rower, do tego stabilizacja i trochę ćwiczeń wzmacniających całe ciało. Wkręciłem się. Wizyty u fizjoterapeuty są świetne, po każdej czuję różnicę.
Ten wspomniany rower mnie cieszy bo mogę śmiało już kręcić sporo km i bez problemu cisnąć na pedały, górki atakuję na sztywnym przełożeniu angażując głównie prawą nogę aby zniwelować dysproporcję jaka się zrobiła w wyglądzie łydki i czwórki.
Biegałem już raz dwa dni temu lało jak z cebra, podjechałem pod pocztę na parking, szybko zamknąłem auto i miałem jakieś 50m do drzwi poczty. Jak je otwierałem to się ocknąłem, że właśnie nieświadomie przebiegłem ten kawałek. Trochę mnie zmroziło no ale cóż, stało się
Acha, nie chciałem wcześniej zapeszać i nic na ten temat nie pisałem ale teraz już wspomnę. Jeszcze przed operacją przyszła myśl, że trzeba będzie uważać z żarciem będąc na zwolnieniu żeby przy braku aktywności nie złapać za dużo kg. Po marcowym półmaratonie, kiedy to pofolgowałem sobie w ciągu 2 tygodni do operacji złapałem kilka kg i waga rano w dniu wyjazdu do szpitala pokazała 83,5kg Wcześniej z reguły wskazywała 79-80.
Po powrocie ze szpitala masa wolnego czasu skłoniła mnie do pewnych działań. Poczytałem, poszperałem, zresztą coś tam już wczesniej wiedziałem. Policzyłem sobie dokładne zapotrzebowanie energetyczne, rozpisałem to na posiłki, z powodu braku aktywności uciąłem trochę węglowodanów dokładając zdrowych tłuszczy, białko też lekko więcej bo około 2-2,5 g na kg masy ciała. Był czas żeby sobie posiłki spokojnie przygotowywać, ważyć, notować. Pomaga mi w tym popularna apka na smartfona, zsynchronizowana zresztą z garmin connectem, banalnie z tą apką się kontroluje całość.
Podsumowując bez żadnych problemów i co najważniejsze wyrzeczeń ostatnie ważenie wskazało 77,7kg. Centymetry też zleciały, widzę i czuję to też po spodniach czy niektórych ciuchach. Jedyne "wyrzeczenia" to ZERO alko i praktycznie zero słodyczy. W ciągu tygodnia jest totalne zero słodyczy, raz na tydzień robie tzw. refeed day czyli rozkręcenie metabolizmu przez dowalenie węglowodanów w miejsce tłuszczy i całk. bilansie kalorycznym plus 25-30%, wtedy jakiś slodycz wpadnie.
Póki co efekty są, czuję się dobrze, zobaczymy co dalej.
Nie obijam się. Wszedłem w rytm, że codziennie ćwiczę, codziennie coś robię i to mnie pcha do przodu. Dalej codzienne ćwiczenia nogi, kilka razy w tygodniu rower, do tego stabilizacja i trochę ćwiczeń wzmacniających całe ciało. Wkręciłem się. Wizyty u fizjoterapeuty są świetne, po każdej czuję różnicę.
Ten wspomniany rower mnie cieszy bo mogę śmiało już kręcić sporo km i bez problemu cisnąć na pedały, górki atakuję na sztywnym przełożeniu angażując głównie prawą nogę aby zniwelować dysproporcję jaka się zrobiła w wyglądzie łydki i czwórki.
Biegałem już raz dwa dni temu lało jak z cebra, podjechałem pod pocztę na parking, szybko zamknąłem auto i miałem jakieś 50m do drzwi poczty. Jak je otwierałem to się ocknąłem, że właśnie nieświadomie przebiegłem ten kawałek. Trochę mnie zmroziło no ale cóż, stało się
Acha, nie chciałem wcześniej zapeszać i nic na ten temat nie pisałem ale teraz już wspomnę. Jeszcze przed operacją przyszła myśl, że trzeba będzie uważać z żarciem będąc na zwolnieniu żeby przy braku aktywności nie złapać za dużo kg. Po marcowym półmaratonie, kiedy to pofolgowałem sobie w ciągu 2 tygodni do operacji złapałem kilka kg i waga rano w dniu wyjazdu do szpitala pokazała 83,5kg Wcześniej z reguły wskazywała 79-80.
Po powrocie ze szpitala masa wolnego czasu skłoniła mnie do pewnych działań. Poczytałem, poszperałem, zresztą coś tam już wczesniej wiedziałem. Policzyłem sobie dokładne zapotrzebowanie energetyczne, rozpisałem to na posiłki, z powodu braku aktywności uciąłem trochę węglowodanów dokładając zdrowych tłuszczy, białko też lekko więcej bo około 2-2,5 g na kg masy ciała. Był czas żeby sobie posiłki spokojnie przygotowywać, ważyć, notować. Pomaga mi w tym popularna apka na smartfona, zsynchronizowana zresztą z garmin connectem, banalnie z tą apką się kontroluje całość.
Podsumowując bez żadnych problemów i co najważniejsze wyrzeczeń ostatnie ważenie wskazało 77,7kg. Centymetry też zleciały, widzę i czuję to też po spodniach czy niektórych ciuchach. Jedyne "wyrzeczenia" to ZERO alko i praktycznie zero słodyczy. W ciągu tygodnia jest totalne zero słodyczy, raz na tydzień robie tzw. refeed day czyli rozkręcenie metabolizmu przez dowalenie węglowodanów w miejsce tłuszczy i całk. bilansie kalorycznym plus 25-30%, wtedy jakiś slodycz wpadnie.
Póki co efekty są, czuję się dobrze, zobaczymy co dalej.
5k.....19:16- IV 2015
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
- krzychooo
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 22 mar 2014, 07:22
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Witam po bardzo dłuuuugiej przerwie.
Już kilka razy zbierałem się żeby napisać coś na moim blogu ale zawsze coś wypadło. Dzisiaj w końcu się sprężyłem.
Od ostatniego wpisu minęło 4 miesiące. W tym czasie baaardzo dużo się wydarzyło. Oczywiście nie sposób wszystkiego opisać, spróbuję po krótce jedynie.
W połowie maja, po 6 tygodniach na zwolnieniu lekarskim po operacji, wróciłem do pracy. Bylem w trakcie rehabilitacji, dużo cwiczyłem, rozpocząłem jazdę na rowerze. Wszystko szło świetnie. Do tego włączyłem dietkę, waga fajnie się kształtowała wyraźnie poniżej 80kg.
W czerwcu niespodziewanie dostałem pewną propozycję w pracy, mówią na to awans Długo się wahałem bo wiedziałem, że wiąże się to z baaardzo dużym wyzwaniem, większym zaangażowaniem czasowym, stresem itp. Propozycję jednak przyjąłem. Długo nie trzeba było czekać żeby zauwazyć, że brakuje czasu na spokojne popołudnia czy wieczory, pobieganie, dietę też trudniej było trzymać. W lipcu pojechaliśmy na od dawna zaplanowane wakacje w Chorwacji. Pomimo, że sporo się nasiedziałem w domu na zwolnieniu, to ten nerwowy powrót do pracy i to wszystko co po powrocie się wydarzyło spowodowało, że marzyłem o zresetowaniu się psychicznym. To były wakacje bez hamulców. Byliśmy ze znajomymi. Kilka razy tam pobiegałem ale to chyba tylko w ramach wyrzutów sumienie od hulaszczego życia na urlopie. Po powrocie zauważyłem, że portki jakieś ciaśniejsze
Na początku sierpnia miałem wizytę kontrolną u mojego ortopedy, ze stopą wszystko OK, oficjalnie zakończyliśmy leczenie. Co z tego jak czułem się jakbym nigdy wcześniej nie biegał. Nogi słabe, prawa to już wogóle,prawa łydka cieńsza o 30% od lewej, waga + 5-6 kg.
Postanowiłem biegać 3 a najlepiej 4 razy w tygodniu, totalnie spontanicznie, oczywiście przeważnie powoli, bardzo powoli, szybciej po prostu od razu dyszałem.
Robota mnie wciągnęła, ledwo po południu znajdowałem czas na pobieganie. Kiedyś tam w sierpniu spontanicznie wybrałem się na Parkrun. Kompletnie nie wiedziałem jak mam to biec. Zacząłem po 4:20, potem troszkę szybciej i tak jakoś te 5km zmęczyłem w 21:26 czyli po 4:17. To był mój max, nawet na finisz nie starczyło. Przyznam szczerze, że bałem się, że będzie gorzej ale szału też nie było. Od września jeszcze gorzej, nie dośc, że robota to jeszcze szkoła się zaczęła i dodatkowe obowiązki z dzieciakami, a to lekcje pomóc a to zawieść gdzieś na basen czy angielski i tak coś w kółko. Ledwo dopinam dzień za dniem, jakoś te bieganie wciskam w wolne chwile ale postępu biegowego wielkiego nie widzę. Wiem, że sporym utrudnieniem jest te dodatkowe 5-6kg które cały czas się trzyma. Zresztą, nawet nie próbuję tego zgubić. Jakaś lampa winka albo dwie wieczorem wpadną dla odprężenia po całym dniu, coś do tego i wszystko jasne.
Niektórzy z Was widzą na garmin connect, że biegam. W sumie to się cieszę, że nie odpuściłem, chociaż wiele razy miałem myśli: "pier.........le, nie idę", potem jak wróciłem z biegania to byłem zadowolony z siebie i od razu lepiej się czułem. No i ten stan trwa w zasadzie cały czas. Biegam spontanicznie, raz wolno a raz trochę szybciej jak okazuje się po 1-2km że nogi dzisiaj nie są z drewna.
Generalnie to wiem w czym tkwi problem ale na tą chwilę nie mam pomysłu jak go rozwiązać. Może jeszcze jakiś czas i się ogarnę czasowo lepiej i wtedy coś drgnie. Wiem też, że bieganie wg ściśle określonego planu mi bardzo pomagało. Może niedługo zatem spróbuję ruszyć z jakimś prostym planem.
To by było na tyle Życzę wszystkim udanych biegów
Już kilka razy zbierałem się żeby napisać coś na moim blogu ale zawsze coś wypadło. Dzisiaj w końcu się sprężyłem.
Od ostatniego wpisu minęło 4 miesiące. W tym czasie baaardzo dużo się wydarzyło. Oczywiście nie sposób wszystkiego opisać, spróbuję po krótce jedynie.
W połowie maja, po 6 tygodniach na zwolnieniu lekarskim po operacji, wróciłem do pracy. Bylem w trakcie rehabilitacji, dużo cwiczyłem, rozpocząłem jazdę na rowerze. Wszystko szło świetnie. Do tego włączyłem dietkę, waga fajnie się kształtowała wyraźnie poniżej 80kg.
W czerwcu niespodziewanie dostałem pewną propozycję w pracy, mówią na to awans Długo się wahałem bo wiedziałem, że wiąże się to z baaardzo dużym wyzwaniem, większym zaangażowaniem czasowym, stresem itp. Propozycję jednak przyjąłem. Długo nie trzeba było czekać żeby zauwazyć, że brakuje czasu na spokojne popołudnia czy wieczory, pobieganie, dietę też trudniej było trzymać. W lipcu pojechaliśmy na od dawna zaplanowane wakacje w Chorwacji. Pomimo, że sporo się nasiedziałem w domu na zwolnieniu, to ten nerwowy powrót do pracy i to wszystko co po powrocie się wydarzyło spowodowało, że marzyłem o zresetowaniu się psychicznym. To były wakacje bez hamulców. Byliśmy ze znajomymi. Kilka razy tam pobiegałem ale to chyba tylko w ramach wyrzutów sumienie od hulaszczego życia na urlopie. Po powrocie zauważyłem, że portki jakieś ciaśniejsze
Na początku sierpnia miałem wizytę kontrolną u mojego ortopedy, ze stopą wszystko OK, oficjalnie zakończyliśmy leczenie. Co z tego jak czułem się jakbym nigdy wcześniej nie biegał. Nogi słabe, prawa to już wogóle,prawa łydka cieńsza o 30% od lewej, waga + 5-6 kg.
Postanowiłem biegać 3 a najlepiej 4 razy w tygodniu, totalnie spontanicznie, oczywiście przeważnie powoli, bardzo powoli, szybciej po prostu od razu dyszałem.
Robota mnie wciągnęła, ledwo po południu znajdowałem czas na pobieganie. Kiedyś tam w sierpniu spontanicznie wybrałem się na Parkrun. Kompletnie nie wiedziałem jak mam to biec. Zacząłem po 4:20, potem troszkę szybciej i tak jakoś te 5km zmęczyłem w 21:26 czyli po 4:17. To był mój max, nawet na finisz nie starczyło. Przyznam szczerze, że bałem się, że będzie gorzej ale szału też nie było. Od września jeszcze gorzej, nie dośc, że robota to jeszcze szkoła się zaczęła i dodatkowe obowiązki z dzieciakami, a to lekcje pomóc a to zawieść gdzieś na basen czy angielski i tak coś w kółko. Ledwo dopinam dzień za dniem, jakoś te bieganie wciskam w wolne chwile ale postępu biegowego wielkiego nie widzę. Wiem, że sporym utrudnieniem jest te dodatkowe 5-6kg które cały czas się trzyma. Zresztą, nawet nie próbuję tego zgubić. Jakaś lampa winka albo dwie wieczorem wpadną dla odprężenia po całym dniu, coś do tego i wszystko jasne.
Niektórzy z Was widzą na garmin connect, że biegam. W sumie to się cieszę, że nie odpuściłem, chociaż wiele razy miałem myśli: "pier.........le, nie idę", potem jak wróciłem z biegania to byłem zadowolony z siebie i od razu lepiej się czułem. No i ten stan trwa w zasadzie cały czas. Biegam spontanicznie, raz wolno a raz trochę szybciej jak okazuje się po 1-2km że nogi dzisiaj nie są z drewna.
Generalnie to wiem w czym tkwi problem ale na tą chwilę nie mam pomysłu jak go rozwiązać. Może jeszcze jakiś czas i się ogarnę czasowo lepiej i wtedy coś drgnie. Wiem też, że bieganie wg ściśle określonego planu mi bardzo pomagało. Może niedługo zatem spróbuję ruszyć z jakimś prostym planem.
To by było na tyle Życzę wszystkim udanych biegów
5k.....19:16- IV 2015
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
- krzychooo
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 22 mar 2014, 07:22
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Jestem. Żyję. Biegam.
Od poprzedniego wpisu minęło 2,5 miesiąca. Niewiele się zmieniło. Czasu brak, chęci brak, motywacji brak. Nie wiem jak ale jakoś jednak wciskam bieganie w tygodniu żeby nie zamulić się do końca na amen. W październiku miałem 2 tygodnie przerwy, dorwały mnie zatoki na porządnie, bez antybiotyku się nie obyło. Po chorobie odczucia jakbym znowu zaczynał od zera. Zacisnąłem zęby i pomimo fatalnej formy starałem się te 3-4 razy w tygodniu pobiegać po godzince. Na święto niepodległosci kumpel namówił mnie na start w Gdyni na 10km, były to jego pierwsze zawody, poprosił abym go pozającował. Sam nie wiedział na co go stać, myślał niesmiało o złamaniu 55minut Pomyślałem, że na tyle mnie stać jeszcze to pomogę. Udało się, skutecznie pociagnąłem go na 51:50, aż sam nie wierzył, że można tak fajnie siły rozłożyć, biegliśmy stopniowo coraz szybciej a ostatnie 2-3km to jak na niego już mega mocno.
Kolejne 2 tygodnie biegałem po 4 razy tygodniowo - same beesy po 10-12km oczywiscie, bo na nic innego mnie nie stać obecnie po prostu, a i tak tempo 5:30 czasami czuję.
Ostatnie 2 tygodnie udało mi się nawet 5 razy w tygodniu pobiegać i nabiegać po 60km. Jak na mnie obecnie to świetny wynik. No i idzie troszkę lżej. Zdarza się, że wplotę już jakieś szybsze tempo, chociaż kilka km. W tym tygodniu udało się wrzucić we środę lekki "akcencik" - po 2km rozgrzewki poszło 6km po 4:30 i na koniec 2km schłodzenia. Tak, takie rzeczy mnie cieszą obecnie !!! Kiedyś bym nawet o tym nie wspomniał. Generalnie czuję się dziwnie. Wstaję wczoraj, niby wypoczęty, 2-3 h po śniadanku idę pobiegać, ledwo człapie po 5:30 12km. Dzisiaj rano tak samo i nogi jak nówka. Po 7km po 5:10-5:20 zacząłem stopniowo przyspieszać i kolejne 10km zrobiłem od 4:57 do 4:26. Było super, prawie jak kiedyś :uuusmiech:
Generalnie to co w dany dzień będę biegał wychodzi po 1-2km bo nigdy nie wiem co ze mną. Przez zmiany w pracy przychodzę delikatnie mówiąc psychicznie zmęczony i nie wiem na co mnie stać. Widać jednak chyba (mam nadzieję) jakieś światełko w tunelu. Takie lepsze treningi powodują też, że zaczyna się bardziej chcieć, wzrasta motywacja. Teraz potrzebny jest już tylko jakiś cel, bo ja z tych co muszą mieć plan i jasny cel przed sobą. Wtedy powinienem iść do przodu. Problemem jest niestety nadal waga, wciąż +5-6kg od wagi sprzed operacji. Ale jak wzrasta motywacja do biegania to może i wzrosnie do diety.
Zastanawiałem się co ma być tym moim celem najbliższym, co będzie w 2017 roku. Kiedyś miałem plan aby poświęcić pierwsze pół roku na poprawę szybkości i czasu na 5-10km, tak podpowiadał rozsądek.
Coś mi jednak do łba strzeliło i kilka dni temu zapisałem się na półmaraton w Gdyni 19 marca a 3 tygodnie później maraton w Gdańsku 9 kwietnia. Szaleństwo ! Chciałem następny maraton pobiec lepiej niż ten mój jedyny do tej pory. Na to się raczej nie zanosi. Muszę jednak postawić sobie jakiś cel. No i jest. Nie mam go tylko przebiec. Na życiówkę pewnie mnie nie będzie stać ale jakiś cel czasowy się pewnie niedługo wykrystylizuje. Na razie wiem ,że decyzja zapadła. Czas ruszyć dupsko i koniec użalania się. Zima będzie ciężka do treningu pod maraton ale wszystko da sie ogarnąć.
Do końca grudnia biegam dalej bazę. Od nowego roku zaczynam plan pod maraton - mam 14 tygodni. To także 14 tygodni na zrzucenie kilku kg, w zasadzie 17 tygodni licząc od dziś, na kilka kg szansa jest. Jaki to będzie plan to jeszcze obmyślam, prawdopodobnie Hansonowie z jakąś modyfikacją pode mnie typu kilometraż, zamiana pewnych dni treningowych itp. - to jeszcze do przemyślenia. Tempa też do ustalenia, raczej na czuja, bo na tą chwilę żadnego sprawdzianu nie zrobię.
Jedziemy
Od poprzedniego wpisu minęło 2,5 miesiąca. Niewiele się zmieniło. Czasu brak, chęci brak, motywacji brak. Nie wiem jak ale jakoś jednak wciskam bieganie w tygodniu żeby nie zamulić się do końca na amen. W październiku miałem 2 tygodnie przerwy, dorwały mnie zatoki na porządnie, bez antybiotyku się nie obyło. Po chorobie odczucia jakbym znowu zaczynał od zera. Zacisnąłem zęby i pomimo fatalnej formy starałem się te 3-4 razy w tygodniu pobiegać po godzince. Na święto niepodległosci kumpel namówił mnie na start w Gdyni na 10km, były to jego pierwsze zawody, poprosił abym go pozającował. Sam nie wiedział na co go stać, myślał niesmiało o złamaniu 55minut Pomyślałem, że na tyle mnie stać jeszcze to pomogę. Udało się, skutecznie pociagnąłem go na 51:50, aż sam nie wierzył, że można tak fajnie siły rozłożyć, biegliśmy stopniowo coraz szybciej a ostatnie 2-3km to jak na niego już mega mocno.
Kolejne 2 tygodnie biegałem po 4 razy tygodniowo - same beesy po 10-12km oczywiscie, bo na nic innego mnie nie stać obecnie po prostu, a i tak tempo 5:30 czasami czuję.
Ostatnie 2 tygodnie udało mi się nawet 5 razy w tygodniu pobiegać i nabiegać po 60km. Jak na mnie obecnie to świetny wynik. No i idzie troszkę lżej. Zdarza się, że wplotę już jakieś szybsze tempo, chociaż kilka km. W tym tygodniu udało się wrzucić we środę lekki "akcencik" - po 2km rozgrzewki poszło 6km po 4:30 i na koniec 2km schłodzenia. Tak, takie rzeczy mnie cieszą obecnie !!! Kiedyś bym nawet o tym nie wspomniał. Generalnie czuję się dziwnie. Wstaję wczoraj, niby wypoczęty, 2-3 h po śniadanku idę pobiegać, ledwo człapie po 5:30 12km. Dzisiaj rano tak samo i nogi jak nówka. Po 7km po 5:10-5:20 zacząłem stopniowo przyspieszać i kolejne 10km zrobiłem od 4:57 do 4:26. Było super, prawie jak kiedyś :uuusmiech:
Generalnie to co w dany dzień będę biegał wychodzi po 1-2km bo nigdy nie wiem co ze mną. Przez zmiany w pracy przychodzę delikatnie mówiąc psychicznie zmęczony i nie wiem na co mnie stać. Widać jednak chyba (mam nadzieję) jakieś światełko w tunelu. Takie lepsze treningi powodują też, że zaczyna się bardziej chcieć, wzrasta motywacja. Teraz potrzebny jest już tylko jakiś cel, bo ja z tych co muszą mieć plan i jasny cel przed sobą. Wtedy powinienem iść do przodu. Problemem jest niestety nadal waga, wciąż +5-6kg od wagi sprzed operacji. Ale jak wzrasta motywacja do biegania to może i wzrosnie do diety.
Zastanawiałem się co ma być tym moim celem najbliższym, co będzie w 2017 roku. Kiedyś miałem plan aby poświęcić pierwsze pół roku na poprawę szybkości i czasu na 5-10km, tak podpowiadał rozsądek.
Coś mi jednak do łba strzeliło i kilka dni temu zapisałem się na półmaraton w Gdyni 19 marca a 3 tygodnie później maraton w Gdańsku 9 kwietnia. Szaleństwo ! Chciałem następny maraton pobiec lepiej niż ten mój jedyny do tej pory. Na to się raczej nie zanosi. Muszę jednak postawić sobie jakiś cel. No i jest. Nie mam go tylko przebiec. Na życiówkę pewnie mnie nie będzie stać ale jakiś cel czasowy się pewnie niedługo wykrystylizuje. Na razie wiem ,że decyzja zapadła. Czas ruszyć dupsko i koniec użalania się. Zima będzie ciężka do treningu pod maraton ale wszystko da sie ogarnąć.
Do końca grudnia biegam dalej bazę. Od nowego roku zaczynam plan pod maraton - mam 14 tygodni. To także 14 tygodni na zrzucenie kilku kg, w zasadzie 17 tygodni licząc od dziś, na kilka kg szansa jest. Jaki to będzie plan to jeszcze obmyślam, prawdopodobnie Hansonowie z jakąś modyfikacją pode mnie typu kilometraż, zamiana pewnych dni treningowych itp. - to jeszcze do przemyślenia. Tempa też do ustalenia, raczej na czuja, bo na tą chwilę żadnego sprawdzianu nie zrobię.
Jedziemy
5k.....19:16- IV 2015
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019
10k.....39:40 - IX 2018
21,1k.....1:29:31 - IX 2018
42,2k.....3:17:19 - X 2019