Dzisiejszy rozruch po Mustangu. Nogi dochodzą już do siebie i udało się zrobić spokojny bieg. Nadal jestem w trakcie badania nowych tras w nowej okolicy i pomimo wyznaczenia sobie trasy na Google Maps w domu, źle skręciłem i zamiast oglądania zamku w Nowym Wiśniczu wyszło mi bieganie po cmentarzu
Dystans: 11,4km
Średnie tempo: 5:35/km
Czas całkowity: 1:03:44
zbiju - przebiec maraton poniżej 4h
Moderator: infernal
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 19 mar 2014, 13:41
- Życiówka na 10k: 49:09
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 19 mar 2014, 13:41
- Życiówka na 10k: 49:09
Ostatnio moje pisanie tutaj jest mocno słabe, prawie tak słabe jak moje bieganie.
Czerwiec można podsumować tak: moje bieganie było bez ładu i składu. Tylko jeden tydzień był sensowny, a pozostałe to albo cały wszechświat nie chciał żebym biegał albo jakieś choróbska mnie męczyły tak, że ledwo żyłem nie mówiąc już o tym, żeby wyjść i pobiegać. Udało się też złapać dodatkowy projekt, więc jest więcej pracy a mniej czasu. Ostatecznie czerwiec zakończyłem z 118km na koncie, co jest wynikiem grubo poniżej założonego planu
Wege obóz biegowy bieganie.pl - Krościenko nad Dunajcem 2014
Jakiś czas temu kumpel namówił mnie na obóz biegowy. Zapisałem się i fru, pojechaliśmy (MY = ja z żoną i dzieciakami). W międzyczasie kolega został zaatakowany przez przepuklinę i lekarski zakaz forsowania się, więc nie mógł jechać. Jakim cudem zmieściliśmy wszystkie rzeczy do naszego małego auta, nie wiem. Trzy walizki, wózek dla dziecka, buty do biegania, torba z komputerem i innymi gadżetami itp itd, a mamy tylko hatchbacka Droga od nas do Krościenka odbyła się bez przygód. Młodszy zasnął sam z siebie, a starszy po Aviomarinie, ścięło go po 20 minutach jazdy aż do samego parkowania przed hotelem.
Na miejscu przywitał nas Michał Jarosz, skąd wiedział, że my to my, nie wiem, chyba prorok jakiś Wszyscy uczestnicy nocowali w hotelu Crosna SPA nad samym Dunajcem. Bardzo ładny hotel blisko gór, a lokalizacja przy samej rzece okazała się bardzo pomocna przy "krioterapii". Zaczęliśmy od wege obiadu i już w dniu przyjazdu, pierwszego biegania. Śmignęliśmy na pobliski stadion i tam Michał z Romkiem, który do nas dołączył, zaczęli nas oglądać. Oczywiście nie jak konie na targu, tylko naszą technikę i postawę podczas biegu Było bieganie na bosaka i pierwsze uwagi.
W niedzielę rano znów wybraliśmy się na stadion, żeby tym razem pobiegać interwały i żeby dokładnie przyjrzeć się naszej technice. Wszystko zostało nagrane do późniejszej analizy. Z przodu, z tyłu, z boku, brakowało chyba tylko ujęć z lotu ptaka Okazało się, że o ile na boso wszystko jest okej, to już w butach bywa różnie. W moim przypadku uwagi były dwie, lądować jeszcze bardziej na śródstopiu i rozluźnić barki. To był w zasadzie pierwszy dzień, więc jeszcze sporo sił i ładnie weszło wszystko. Szczególnie ostatni 20 sekundowy fragment na pełnym ogniu Jak tylko uda się zrobić trawnik przy domu to będę mógł sobie robić takie rzeczy na boso. Duży ogród ma coraz więcej plusów Wieczorem Roman mordował nas ćwiczeniami ogólnorozwojowymi i stabilizującymi. Po półtorej godziny takich ćwiczeń, człowiek ma serdecznie dość, wszystkiego
W poniedziałek mieliśmy zaplanowane długie wybieganie po górach. Podjechaliśmy do Wąwozu Homole, stamtąd "bieg" na Wysoką Górę i powrót w naprawdę pięknych okolicznościach przyrody do Szczawnicy, gdzie przeprawiliśmy się na drugą stronę Dunajca i biegiem wróciliśmy do hotelu. Miałem tutaj okazję przekonać się na własnej skórze, że głupota boli. Zacząłem mocno z Michałem, Jankiem i Markiem, ale już po kilometrze zacząłem mocno odstawać i mój bieg w górę zmienił się w mordownię. Miejscami było ostro pod górę, Strava pokazuje, że nachylenie dochodziło do 46%, najpierw w górę, a za chwilę tak samo stromo w dół, bo przecież trzeba gdzieś zejść. Na całe szczęście, "tylko" pierwsze kilometry były tak hardkorowe. Później zaczął się super fajny bieg, z jeszcze lepszymi widokami. Udało się złapać fajne, równe tempo z Rafałem i tak nam zleciało kilka kolejnych km, aż do momentu gdzie się wypierniczyłem jak długi na mokrej trawie. Na całe szczęście nic się nie stało, ale Rafała nie dogoniłem aż do schroniska. W drodze do schroniska zaliczyłem kryzys z myślami "co ja tu ku*wa robię", "zaraz umrę z głodu", "jak daleko jeszcze" itp... W schronisku udało się zakupić szarlotkę i sok. To postawiło mnie na nogi i po przeprawie na drugi brzeg udało się ostatni fragment trasy nawet pocisnąć poniżej 5:00/km.
Wtorek był luźniejszy niż poniedziałek i rano pobiegliśmy robić długie interwały po okolicy. Michał znalazł dla nas w miarę płaski teren i wyznaczyliśmy pętlę 2,5km po asfalcie i częściowo po powiedzmy utwardzonej drodze. Wszystko szło całkiem zgrabnie do momentu aż śmieciarze zabrali nasze picie. Było raczej ciepło i duszno, więc bez picia ani rusz. Zrobiliśmy 3cią pętlę bez picia a ostatni, czwarty fragment już w kierunku hotelu. Muszę przyznać, że nawet zgrabnie to weszło
W środę w ramach krótkiego wybiegania poszliśmy i częściowo pobiegliśmy na Sokolicę. Pogoda była już dla nas łaskawsza, bo poprzedniego wieczora popadało i temperatura spadła do znośnych okolic. Nie szarżowałem też z wybieganiem na górę, więc nie miałem żadnych kryzysów ani niemiłych niespodzianek. Tym razem jednak miałem już ze sobą banany
Na czwartek przypadło kolejne długie wybieganie. Tym razem na Trzy Korony i przełomem Dunajca po słowackiej stronie z powrotem do hotelu. Nauczony poprzednimi wyprawami, oszczędziłem się na początku na podejściu, co ostatecznie pozwoliło mi trzymać moje tempo "Easy" na płaskim odcinku. Piwko w trakcie biegu smakowało wybornie. O ile Złoty Bażant jest mi dobrze znany, to akurat ten konkretny kufelek chyba był najlepszy Pierwszy raz też wypiłem jedno piwo w trzy osoby, ale doszliśmy do wniosku, że można łyknąć, ale nie ma co przesadzać. Biegło się naprawdę dobrze, ale nogi już czuły te kilka dni bez przerwy. Niestety podczas tej wyprawy umarł mój zegarek. W hotelu udało się jedynie odczytać ten ostatni bieg i to wszystko. Koniec imprezy. Niestety kupiłem go używanego na ebayu, więc nie mam żadnego paragonu, żeby móc w jakiś sposób to reklamować. Nie istnieje też żaden serwis, który mógłby się tym zająć :/
Wieczorem mieliśmy grilla z góralską muzyką i o ile takie atrakcje kojarzą mi się raczej z bezsensownym rzępoleniem, to tym razem byłem bardzo miło zaskoczony, bo Pan Jasiek z zespołem dali radę że hoho. Były tańce z pannami, zbójnickie harce i cała masa przyśpiewek i opowieści. Płakałem ze śmiechu, dosłownie
W piątek biegaliśmy w deszczu mniejszym i większym, przeważnie większym Przemokliśmy do suchej nitki, ale za to spróbowaliśmy wody z okolicznych źródeł. Bardzo miła odmiana po deszczu pomieszanym z potem spływającym po nosie
W sobotę miały się odbyć zawody, ale się nie odbyły. Część obozowiczów pojechała poprzedniego dnia lub wcześnie rano i zostało nas niewiele. Cały czas też lało, więc tylko zrobiliśmy 4km w deszczu i tak zakończył się obóz.
W moim przypadku jako pamiątkę przywiozłem niemiłosiernie spięte i zakwaszone łydki. W sobotę i niedzielę ciężko mi się chodziło, ale dochodzę do siebie. Myślę, że jeszcze dziś wolne, ale jutro już wracam do biegania. Nie ma co tak się obijać
Wnioski po obozie:
Na pewno trzeba to powtórzyć Atmosfera i ludzie super. Kilka nowych znajomości, nawet przy moim kiepskim stopniu integrowania się z nowymi ludźmi. Wiedza i doświadczenie trenerów nieocenione. Na pewno nie da się tego wszystkiego wyczytać w internecie czy fachowych książkach. Ponieważ nie trenuję z trenerem ani nawet z innymi biegaczami, dla mnie to bezcenne doświadczenie.
Do biegania po górach nadają się prawie każde buty, tylko w przypadku tych z mniej agresywnym bieżnikiem, trzeba bardziej uważać, żeby nie wywinąć orła
Nike Free nasiąkają jak gąbka i dłuuuuugo schną.
Bieganie po górach jest ekstra Nawet nie wiedziałem, że w sumie tak blisko domu mamy takie fajne rzeczy jak Pieniny. 1.5h jazdy w jedną stronę tylko, to w zasadzie rzut beretem. Trzeba się zaopatrzyć w buty mniej asfaltowe i się od czasu do czasu wybrać na taki "trening". W tym roku najważniejszy jest dla mnie start w maratonie i tylko na nim się skupiam. Jednak w przyszłym roku trzeba będzie obowiązkowo zaliczyć "Perły Małopolski", które między innymi odbywają się właśnie w Pieninach.
Kto nie był, niech żałuje
Czerwiec można podsumować tak: moje bieganie było bez ładu i składu. Tylko jeden tydzień był sensowny, a pozostałe to albo cały wszechświat nie chciał żebym biegał albo jakieś choróbska mnie męczyły tak, że ledwo żyłem nie mówiąc już o tym, żeby wyjść i pobiegać. Udało się też złapać dodatkowy projekt, więc jest więcej pracy a mniej czasu. Ostatecznie czerwiec zakończyłem z 118km na koncie, co jest wynikiem grubo poniżej założonego planu
Wege obóz biegowy bieganie.pl - Krościenko nad Dunajcem 2014
Jakiś czas temu kumpel namówił mnie na obóz biegowy. Zapisałem się i fru, pojechaliśmy (MY = ja z żoną i dzieciakami). W międzyczasie kolega został zaatakowany przez przepuklinę i lekarski zakaz forsowania się, więc nie mógł jechać. Jakim cudem zmieściliśmy wszystkie rzeczy do naszego małego auta, nie wiem. Trzy walizki, wózek dla dziecka, buty do biegania, torba z komputerem i innymi gadżetami itp itd, a mamy tylko hatchbacka Droga od nas do Krościenka odbyła się bez przygód. Młodszy zasnął sam z siebie, a starszy po Aviomarinie, ścięło go po 20 minutach jazdy aż do samego parkowania przed hotelem.
Na miejscu przywitał nas Michał Jarosz, skąd wiedział, że my to my, nie wiem, chyba prorok jakiś Wszyscy uczestnicy nocowali w hotelu Crosna SPA nad samym Dunajcem. Bardzo ładny hotel blisko gór, a lokalizacja przy samej rzece okazała się bardzo pomocna przy "krioterapii". Zaczęliśmy od wege obiadu i już w dniu przyjazdu, pierwszego biegania. Śmignęliśmy na pobliski stadion i tam Michał z Romkiem, który do nas dołączył, zaczęli nas oglądać. Oczywiście nie jak konie na targu, tylko naszą technikę i postawę podczas biegu Było bieganie na bosaka i pierwsze uwagi.
W niedzielę rano znów wybraliśmy się na stadion, żeby tym razem pobiegać interwały i żeby dokładnie przyjrzeć się naszej technice. Wszystko zostało nagrane do późniejszej analizy. Z przodu, z tyłu, z boku, brakowało chyba tylko ujęć z lotu ptaka Okazało się, że o ile na boso wszystko jest okej, to już w butach bywa różnie. W moim przypadku uwagi były dwie, lądować jeszcze bardziej na śródstopiu i rozluźnić barki. To był w zasadzie pierwszy dzień, więc jeszcze sporo sił i ładnie weszło wszystko. Szczególnie ostatni 20 sekundowy fragment na pełnym ogniu Jak tylko uda się zrobić trawnik przy domu to będę mógł sobie robić takie rzeczy na boso. Duży ogród ma coraz więcej plusów Wieczorem Roman mordował nas ćwiczeniami ogólnorozwojowymi i stabilizującymi. Po półtorej godziny takich ćwiczeń, człowiek ma serdecznie dość, wszystkiego
W poniedziałek mieliśmy zaplanowane długie wybieganie po górach. Podjechaliśmy do Wąwozu Homole, stamtąd "bieg" na Wysoką Górę i powrót w naprawdę pięknych okolicznościach przyrody do Szczawnicy, gdzie przeprawiliśmy się na drugą stronę Dunajca i biegiem wróciliśmy do hotelu. Miałem tutaj okazję przekonać się na własnej skórze, że głupota boli. Zacząłem mocno z Michałem, Jankiem i Markiem, ale już po kilometrze zacząłem mocno odstawać i mój bieg w górę zmienił się w mordownię. Miejscami było ostro pod górę, Strava pokazuje, że nachylenie dochodziło do 46%, najpierw w górę, a za chwilę tak samo stromo w dół, bo przecież trzeba gdzieś zejść. Na całe szczęście, "tylko" pierwsze kilometry były tak hardkorowe. Później zaczął się super fajny bieg, z jeszcze lepszymi widokami. Udało się złapać fajne, równe tempo z Rafałem i tak nam zleciało kilka kolejnych km, aż do momentu gdzie się wypierniczyłem jak długi na mokrej trawie. Na całe szczęście nic się nie stało, ale Rafała nie dogoniłem aż do schroniska. W drodze do schroniska zaliczyłem kryzys z myślami "co ja tu ku*wa robię", "zaraz umrę z głodu", "jak daleko jeszcze" itp... W schronisku udało się zakupić szarlotkę i sok. To postawiło mnie na nogi i po przeprawie na drugi brzeg udało się ostatni fragment trasy nawet pocisnąć poniżej 5:00/km.
Wtorek był luźniejszy niż poniedziałek i rano pobiegliśmy robić długie interwały po okolicy. Michał znalazł dla nas w miarę płaski teren i wyznaczyliśmy pętlę 2,5km po asfalcie i częściowo po powiedzmy utwardzonej drodze. Wszystko szło całkiem zgrabnie do momentu aż śmieciarze zabrali nasze picie. Było raczej ciepło i duszno, więc bez picia ani rusz. Zrobiliśmy 3cią pętlę bez picia a ostatni, czwarty fragment już w kierunku hotelu. Muszę przyznać, że nawet zgrabnie to weszło
W środę w ramach krótkiego wybiegania poszliśmy i częściowo pobiegliśmy na Sokolicę. Pogoda była już dla nas łaskawsza, bo poprzedniego wieczora popadało i temperatura spadła do znośnych okolic. Nie szarżowałem też z wybieganiem na górę, więc nie miałem żadnych kryzysów ani niemiłych niespodzianek. Tym razem jednak miałem już ze sobą banany
Na czwartek przypadło kolejne długie wybieganie. Tym razem na Trzy Korony i przełomem Dunajca po słowackiej stronie z powrotem do hotelu. Nauczony poprzednimi wyprawami, oszczędziłem się na początku na podejściu, co ostatecznie pozwoliło mi trzymać moje tempo "Easy" na płaskim odcinku. Piwko w trakcie biegu smakowało wybornie. O ile Złoty Bażant jest mi dobrze znany, to akurat ten konkretny kufelek chyba był najlepszy Pierwszy raz też wypiłem jedno piwo w trzy osoby, ale doszliśmy do wniosku, że można łyknąć, ale nie ma co przesadzać. Biegło się naprawdę dobrze, ale nogi już czuły te kilka dni bez przerwy. Niestety podczas tej wyprawy umarł mój zegarek. W hotelu udało się jedynie odczytać ten ostatni bieg i to wszystko. Koniec imprezy. Niestety kupiłem go używanego na ebayu, więc nie mam żadnego paragonu, żeby móc w jakiś sposób to reklamować. Nie istnieje też żaden serwis, który mógłby się tym zająć :/
Wieczorem mieliśmy grilla z góralską muzyką i o ile takie atrakcje kojarzą mi się raczej z bezsensownym rzępoleniem, to tym razem byłem bardzo miło zaskoczony, bo Pan Jasiek z zespołem dali radę że hoho. Były tańce z pannami, zbójnickie harce i cała masa przyśpiewek i opowieści. Płakałem ze śmiechu, dosłownie
W piątek biegaliśmy w deszczu mniejszym i większym, przeważnie większym Przemokliśmy do suchej nitki, ale za to spróbowaliśmy wody z okolicznych źródeł. Bardzo miła odmiana po deszczu pomieszanym z potem spływającym po nosie
W sobotę miały się odbyć zawody, ale się nie odbyły. Część obozowiczów pojechała poprzedniego dnia lub wcześnie rano i zostało nas niewiele. Cały czas też lało, więc tylko zrobiliśmy 4km w deszczu i tak zakończył się obóz.
W moim przypadku jako pamiątkę przywiozłem niemiłosiernie spięte i zakwaszone łydki. W sobotę i niedzielę ciężko mi się chodziło, ale dochodzę do siebie. Myślę, że jeszcze dziś wolne, ale jutro już wracam do biegania. Nie ma co tak się obijać
Wnioski po obozie:
Na pewno trzeba to powtórzyć Atmosfera i ludzie super. Kilka nowych znajomości, nawet przy moim kiepskim stopniu integrowania się z nowymi ludźmi. Wiedza i doświadczenie trenerów nieocenione. Na pewno nie da się tego wszystkiego wyczytać w internecie czy fachowych książkach. Ponieważ nie trenuję z trenerem ani nawet z innymi biegaczami, dla mnie to bezcenne doświadczenie.
Do biegania po górach nadają się prawie każde buty, tylko w przypadku tych z mniej agresywnym bieżnikiem, trzeba bardziej uważać, żeby nie wywinąć orła
Nike Free nasiąkają jak gąbka i dłuuuuugo schną.
Bieganie po górach jest ekstra Nawet nie wiedziałem, że w sumie tak blisko domu mamy takie fajne rzeczy jak Pieniny. 1.5h jazdy w jedną stronę tylko, to w zasadzie rzut beretem. Trzeba się zaopatrzyć w buty mniej asfaltowe i się od czasu do czasu wybrać na taki "trening". W tym roku najważniejszy jest dla mnie start w maratonie i tylko na nim się skupiam. Jednak w przyszłym roku trzeba będzie obowiązkowo zaliczyć "Perły Małopolski", które między innymi odbywają się właśnie w Pieninach.
Kto nie był, niech żałuje
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 19 mar 2014, 13:41
- Życiówka na 10k: 49:09
Wczorajsze bieganie miało być lekkie, łatwe i przyjemne. Niestety nie było.
Z zaplanowanych 11km zrobiłem tylko 8 w tempie wolniejszym niż chciałem. Lewa łydka chyba jest bardziej zmęczona niż przypuszczałem i pomimo całkiem dobrego samopoczucia, jakoś nie szło to wczorajsze bieganie. Bolało na podbiegach, bolało na zbiegach. Doturlałem się do domu i zacząłem stękać.
Przypomniało mi się, że kiedyś w jakimś konkursie opakowanie soli regenerującej do kąpieli. Ogarnąłem się i poszedłem się kąpać. Wysiedziałem się w wannie jak nie przymierzając panienka z parciem na piękną skórę Nie sądziłem, że mi to coś pomoże, ale pomogło. Wyciągnęło ze mnie sporo zmęczenia i dziś chodzę normalnie. Co prawda czuć tą cholerną łydkę, ale przynajmniej nie ubolewam nad tym, że muszę chodzić po schodach
Ponieważ na obozie umarł mój zegarek Nike+ zaopatrzyłem się tym razem w model od Garmina. Bieganiem z telefonem na ręce średnio mi się podoba, zegarek jest znacznie wygodniejszy i zazwyczaj pokazuje ciekawsze i dokładniejsze rzeczy po drodze. Podczas przeprowadzki znalazł się też mój stary iPod, malutki, leciutki, zmieści się do każdej kieszeni, więc mogę spokojnie wrócić do słuchania audiobooków podczas gdy zegarek pilnuje tempa.
z Garmin Connect:
Distance: 8,08 km
Time: 48:51
Avg Pace: 6:03 min/km, było nieco szybciej, ale mnie sąsiad zagadał na pół km przed domem, a nie pauzowałem zegarka
Elevation Gain: 157 m
Z zaplanowanych 11km zrobiłem tylko 8 w tempie wolniejszym niż chciałem. Lewa łydka chyba jest bardziej zmęczona niż przypuszczałem i pomimo całkiem dobrego samopoczucia, jakoś nie szło to wczorajsze bieganie. Bolało na podbiegach, bolało na zbiegach. Doturlałem się do domu i zacząłem stękać.
Przypomniało mi się, że kiedyś w jakimś konkursie opakowanie soli regenerującej do kąpieli. Ogarnąłem się i poszedłem się kąpać. Wysiedziałem się w wannie jak nie przymierzając panienka z parciem na piękną skórę Nie sądziłem, że mi to coś pomoże, ale pomogło. Wyciągnęło ze mnie sporo zmęczenia i dziś chodzę normalnie. Co prawda czuć tą cholerną łydkę, ale przynajmniej nie ubolewam nad tym, że muszę chodzić po schodach
Ponieważ na obozie umarł mój zegarek Nike+ zaopatrzyłem się tym razem w model od Garmina. Bieganiem z telefonem na ręce średnio mi się podoba, zegarek jest znacznie wygodniejszy i zazwyczaj pokazuje ciekawsze i dokładniejsze rzeczy po drodze. Podczas przeprowadzki znalazł się też mój stary iPod, malutki, leciutki, zmieści się do każdej kieszeni, więc mogę spokojnie wrócić do słuchania audiobooków podczas gdy zegarek pilnuje tempa.
z Garmin Connect:
Distance: 8,08 km
Time: 48:51
Avg Pace: 6:03 min/km, było nieco szybciej, ale mnie sąsiad zagadał na pół km przed domem, a nie pauzowałem zegarka
Elevation Gain: 157 m
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 19 mar 2014, 13:41
- Życiówka na 10k: 49:09
W piątek sobie odpuściłem, ale w sobotę był trening ogólnorozwojowy pod tytułem "wyprawa do Ikei i prace wokół domu".
W Ikei przerzuciłem furę mebli, najpierw na wózek, później do auta, a na końcu w domu i do pokoju młodego na piętrze, będzie jakieś 3 razy po 150kg w sumie
Prace zaangażowały na pewno wszystkie mięśnie, bo bolało mnie wszystko plus jest taki, że się trochę opaliłem
W Ikei przerzuciłem furę mebli, najpierw na wózek, później do auta, a na końcu w domu i do pokoju młodego na piętrze, będzie jakieś 3 razy po 150kg w sumie
Prace zaangażowały na pewno wszystkie mięśnie, bo bolało mnie wszystko plus jest taki, że się trochę opaliłem
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 19 mar 2014, 13:41
- Życiówka na 10k: 49:09
Drugi sprawdzeniowy bieg za mną. Cały czas czuć tą lewą łydkę, ale dziś postanowiłem, że się jednak nie dam. Zrobiłem też łatwiejszą trasę, tzn. pętlę 11km ale w przeciwną niż zwykle stronę. Start jest wtedy w dół i finisz też Między 2gim a 5tym km łydka dawała o sobie znać, ale później jakby mniej. Na zbiegu też nie bolało jak ostatnio, więc jest dobrze.
Wyszedłem wieczorem, po 21, ale dalej dość duszno i na początku biegło się trochę jak przez smołę, ale później chyba temperatura nieco spadła, razem z widocznością Miejscami bez lamp było strasznie, ale droga koło zamku i więzienia bardzo malownicza
Całość wyszła okej, z mocniejszą końcówką, ale z górki, więc się tak średnio liczy Jeszcze chyba zrobię jeden taki i wracam do planu, który realizuję tak, że każdy trener tego świata raczej by mi łeb odstrzelił za taką systematyczność.
Distance: 11,26 km
Time: 1:01:41
Avg Pace: 5:29 min/km
Elevation Gain: 138 m
Wyszedłem wieczorem, po 21, ale dalej dość duszno i na początku biegło się trochę jak przez smołę, ale później chyba temperatura nieco spadła, razem z widocznością Miejscami bez lamp było strasznie, ale droga koło zamku i więzienia bardzo malownicza
Całość wyszła okej, z mocniejszą końcówką, ale z górki, więc się tak średnio liczy Jeszcze chyba zrobię jeden taki i wracam do planu, który realizuję tak, że każdy trener tego świata raczej by mi łeb odstrzelił za taką systematyczność.
Distance: 11,26 km
Time: 1:01:41
Avg Pace: 5:29 min/km
Elevation Gain: 138 m
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 19 mar 2014, 13:41
- Życiówka na 10k: 49:09
Wczoraj się nie złożyło bieganie, ale "odrobiłem" dziś rano. Nienawidzę wstawania wczesnego, ale jakoś się zwlokłem, nawet nie jakoś super wcześniej niż zwykle...
Do poprzedniej trasy dorzuciłem podbieg do rynku Nowego Wiśnicza i w dół. W połowie drogi dopadł mnie deszcz i nie opuścił do samego końca. Przez większość trasy udawało się utrzymać w miarę równe tempo plus ogień na końcu. Chyba jednak coś się poprawiłem, bo z górki udawało mi się nawet utrzymać przez jakiś czas tempo poniżej 4:00/km, co generalnie się mi nie udawało wcześniej, nawet z górki
Strava wyliczyła mi nawet "Best estimated 1k effort" - 3:55. Ostatnie metry poszły nawet w tempie 3:27/km, więc jestem super zadowolony.
Distance: 12,03 km
Time: 1:04:03
Avg Pace: 5:19 min/km
Elevation Gain: 159 m
Do poprzedniej trasy dorzuciłem podbieg do rynku Nowego Wiśnicza i w dół. W połowie drogi dopadł mnie deszcz i nie opuścił do samego końca. Przez większość trasy udawało się utrzymać w miarę równe tempo plus ogień na końcu. Chyba jednak coś się poprawiłem, bo z górki udawało mi się nawet utrzymać przez jakiś czas tempo poniżej 4:00/km, co generalnie się mi nie udawało wcześniej, nawet z górki
Strava wyliczyła mi nawet "Best estimated 1k effort" - 3:55. Ostatnie metry poszły nawet w tempie 3:27/km, więc jestem super zadowolony.
Distance: 12,03 km
Time: 1:04:03
Avg Pace: 5:19 min/km
Elevation Gain: 159 m
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 19 mar 2014, 13:41
- Życiówka na 10k: 49:09
Koniec lipca i początek sierpnia były w miarę normalne, więc jakoś szczególnie nie będę się rozpisywał. Robię prawie założoną ilość kilometrów i nawet wpadły mi 2 treningi powyżej 20km.
Za to pochwalę się życiówką na 10km
3 sierpnia odbył się 21. już bieg w Bochni ku pamięci majora Bacy. To był mój pierwszy start w zawodach od kiedy zacząłem biegać i w zeszłym roku uzyskałem czas 49:03, po 3ch miesiącach od początku przygody z bieganiem. Był to dla mnie super wynik, bo udało się zejść poniżej 50 minut. W tym roku pogoda była praktycznie taka sama jak w zeszłym, czyli upał jak w piekle (31 stopni zdaje się), ale na szczęście organizatorzy są przygotowani na takie "atrakcje" i kurtyny wodne były na trasie. Trasa była minimalnie zmodyfikowana w stosunku do 2013, ale nie jakoś drastycznie. Trasa generalnie płaska, jakieś mini podbiegi tu i tam, ale w porównaniu z tym co mam na treningach, to płaściutko. Dlatego też biegło się mi wyjątkowo lekko. Plan był taki jak zawsze, czyli na początku spokojnie, a później zacząć przyspieszać. Chciałem zacząć w okolicach 5:15 - 5:20/km, ale jak się później okazało pierwszy kilometr w tempie 4:55/km, a odczułem go jako nieco szybszy trucht. Zawsze mnie dziwi dlaczego ludzie od początku dają sobie mocne tempo, żeby potem zdychać przez 9km (albo więcej). Pierwsze dwa kilometry polegały na wyprzedzaniu mnie przez prawie wszystkich. Spoko Po pierwszym kilometrze wyprzedziłem już kilku ludzi, którzy wydawali odgłosy jakby mieli zaraz zejść na zaawansowaną gruźlicę, rzężenie z płuc takie że hej.
Po początkowych dwóch kilometrach przyszła moja kolej na wyprzedzania. Czułem się super, oddech równiutki, kontrola techniki, no po prostu elegancja francja Trzeci kilometr jeszcze bez ognia, ale po pierwszej nawrotce zacząłem przyspieszać. Szczególnie, że dotarła ekipa kibicująca, to trzeba było pokazać, że jest moc. Pewnie zabrało mi to trochę mocy z końcówki, ale cóż, taki los. Zacząłem powoli przyspieszać, żeby na ostatnim kilometrze zapodać ogień. 10km wyszedł z tempem 4:06/km, a był fragment, że śmigałem 3:29/km Rok temu takie coś było dla mnie kosmosem. Ostateczny, oficjalny wynik 46:30, poprawa o 2:33 w ciągu roku.
2013: http://www.strava.com/activities/126174864
2014: http://www.strava.com/activities/175187904
Jak widać na powyższym obrazku, zerowe doświadczenie taktyczne w 2013 odbiło się w drugiej połowie biegu i znacznie gorszym tempem (co przeklinam powyżej)
Za to pochwalę się życiówką na 10km
3 sierpnia odbył się 21. już bieg w Bochni ku pamięci majora Bacy. To był mój pierwszy start w zawodach od kiedy zacząłem biegać i w zeszłym roku uzyskałem czas 49:03, po 3ch miesiącach od początku przygody z bieganiem. Był to dla mnie super wynik, bo udało się zejść poniżej 50 minut. W tym roku pogoda była praktycznie taka sama jak w zeszłym, czyli upał jak w piekle (31 stopni zdaje się), ale na szczęście organizatorzy są przygotowani na takie "atrakcje" i kurtyny wodne były na trasie. Trasa była minimalnie zmodyfikowana w stosunku do 2013, ale nie jakoś drastycznie. Trasa generalnie płaska, jakieś mini podbiegi tu i tam, ale w porównaniu z tym co mam na treningach, to płaściutko. Dlatego też biegło się mi wyjątkowo lekko. Plan był taki jak zawsze, czyli na początku spokojnie, a później zacząć przyspieszać. Chciałem zacząć w okolicach 5:15 - 5:20/km, ale jak się później okazało pierwszy kilometr w tempie 4:55/km, a odczułem go jako nieco szybszy trucht. Zawsze mnie dziwi dlaczego ludzie od początku dają sobie mocne tempo, żeby potem zdychać przez 9km (albo więcej). Pierwsze dwa kilometry polegały na wyprzedzaniu mnie przez prawie wszystkich. Spoko Po pierwszym kilometrze wyprzedziłem już kilku ludzi, którzy wydawali odgłosy jakby mieli zaraz zejść na zaawansowaną gruźlicę, rzężenie z płuc takie że hej.
Po początkowych dwóch kilometrach przyszła moja kolej na wyprzedzania. Czułem się super, oddech równiutki, kontrola techniki, no po prostu elegancja francja Trzeci kilometr jeszcze bez ognia, ale po pierwszej nawrotce zacząłem przyspieszać. Szczególnie, że dotarła ekipa kibicująca, to trzeba było pokazać, że jest moc. Pewnie zabrało mi to trochę mocy z końcówki, ale cóż, taki los. Zacząłem powoli przyspieszać, żeby na ostatnim kilometrze zapodać ogień. 10km wyszedł z tempem 4:06/km, a był fragment, że śmigałem 3:29/km Rok temu takie coś było dla mnie kosmosem. Ostateczny, oficjalny wynik 46:30, poprawa o 2:33 w ciągu roku.
2013: http://www.strava.com/activities/126174864
2014: http://www.strava.com/activities/175187904
Jak widać na powyższym obrazku, zerowe doświadczenie taktyczne w 2013 odbiło się w drugiej połowie biegu i znacznie gorszym tempem (co przeklinam powyżej)