Pandemiczny challenge na 1km 2021 - WYNIKI
Moderator: infernal
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Poprawa - 3:23,1 - (M30) – bezuszny
LINK - Polar Flow
LINK - Strava
Wieczorem wybrałem się z kolegą na tę samą 333m bieżnię do Jastrzębia. Ciepło, słonecznie, przyjemnie. Ludu masa, jakiś trening dla dzieciaków, jakieś byczki po boku trenują kalistenikę, kilka dziewczyn truchta powolutku i z gracją, ale oczywiście wszystkie zajmują pierwszy tor. Przetruchtaliśmy z Tomkiem ładne 5 km powolutku po ok. 6:00, raz że fajnie się gadało, a dwa, że chciałem nabić trochę kaemów. Potem już rozgrzewka właściwa, skipy, wymachy, pajacyki, 4 przebieżki po ok. 100m. Na tych setkach poczułem moc nowych kapci, czułem, jakbym płynął po tartanie. Biegłem chyba ładnie technicznie i odbijałem się od tartanu jak sprężyna.
Umówiliśmy się z Tomkiem dziś na ściganie każdy w swoim tempie. Raczej nie miałem wielkich szans, bo kolega jest z dużo wyższego poziomu ode mnie, jest typowym szybkościowcem, w szczycie formy atakowałby pewnie sub3, tyle że ostatnio bardzo niewiele biegał. Celowałem w wynik poniżej 3:20, a po cichu marzyło mi się nawet 3:15. Przez kilka tygodni trochę się obiegałem i czułem się już mocniejszy, choć typowo pod 1 km niewiele zrobiłem, trochę przebieżek i krótkich podbiegów.
Odpoczęliśmy w marszu jakiś 1 km, chwila na złapanie oddechu, stajemy na linii, bez zbednęj filozofii ruszamy. Biegnę po wewnętrznej, Tomek oczywiście cwany lis ustawił się za moimi plecami. Zostawiłem go spory kawałek z tyłu, odkrzyknął coś, że ma nogi jak z galarety. Biegłem początek na czuja bez specjalnego patrzenia na zegarek, bo pokazywałby bzdury. Zalapowałem pierwsze kółko w 01:06.7, czyli w sam raz na 3:20. Czuję, że jest wymagająco, ale nie ma jeszcze zajezdni, choć płuca wentylują jak u psa po długim spacerze. Drugie kółko jakoś przespałem i wpadło wolniej niż 1:10... Już nie pamiętam dokładnie, czy byłem aż tak styrany, ale chyba nie, po prostu nie umiałem chyba się zmusić do maksymalnego wysiłku. Oczywiście cała piękna technika biegu poszła gdzieś na grzyby i musiałem wyglądać jak kaczka, starając się biec jak najszybciej. Oddech już maksymalny, ale w nogach nie czuć betonu. Pod koniec okrążenia musiałem wcisnąć się od wewnętrznej przed dziewczynę na pierwszym torze. Nie blokowała specjalnie drogi, ale chyba była mocno zdziwiona. Tomek ciągle daleko za plecami. Gdy zalapowałem drugie okrążenie, stwierdziłem, że jest zdecydowanie za wolno i muszę teraz odpalać rakietę. Na łuku wyprzedziłem jeszcze jedną dziewczynę na pierwszym torze, specjalnie tu też chyba nie straciłem. Oddechowo jest bardzo wymagająco, płuca palą, ale nogi nic a nic. Na przedostatniej prostej Tomek zaczął mnie ostro gonić, chłopak ma mega sprinterski finisz i na łuku mnie wyprzedził jak starą furmankę, mimo że biegłem dużo szybciej niż wcześniej. Traciłem kolejne metry, ostatnia prosta już na 110% możliwości. Ostatnie kółko wpadło najszybciej, poniżej 1:06.
Za linią mety o dziwo utrzymałem się na nogach, ale szukanie przycisku stop w zegarku zajęło mi chyba wieki. Zobaczyłem 3:23 i zaległem na trawę. Miało być lepiej, czuję trochę niedosyt, muszę pobiec z zającem, żeby zmusić się do większego wysiłku. Płuca paliły mniej niż poprzednio i szybciej doszedłem do siebie. Puls też niższy niż ostatnio.
Ale muszę popracować nad refleksem, bo na początku treningu w Polar Flow też widzę, że bieg zaczyna się dopiero po ~3 sekundach? Na końcu też może z sekundkę straciłem. A wg Strava moving time to 3:17. WTF? Też tak macie?
Po treningu jeszcze 3 km schłodzenia w truchcie i wio do domu. Myślę, że w czerwcu podejmę jeszcze jedną próbę złamania 3:20.
3:23 - 1,00 km ~ 173 bpm (max 184).
PS. Oczywiście znowu zegarek pokazał mniej niż 1 km, ale bieżnia jest odmierzona. Koledze pokazało 1,05 km
Okrążenia:
1:06,7
1:10,6
1:05,8
LINK - Polar Flow
LINK - Strava
Wieczorem wybrałem się z kolegą na tę samą 333m bieżnię do Jastrzębia. Ciepło, słonecznie, przyjemnie. Ludu masa, jakiś trening dla dzieciaków, jakieś byczki po boku trenują kalistenikę, kilka dziewczyn truchta powolutku i z gracją, ale oczywiście wszystkie zajmują pierwszy tor. Przetruchtaliśmy z Tomkiem ładne 5 km powolutku po ok. 6:00, raz że fajnie się gadało, a dwa, że chciałem nabić trochę kaemów. Potem już rozgrzewka właściwa, skipy, wymachy, pajacyki, 4 przebieżki po ok. 100m. Na tych setkach poczułem moc nowych kapci, czułem, jakbym płynął po tartanie. Biegłem chyba ładnie technicznie i odbijałem się od tartanu jak sprężyna.
Umówiliśmy się z Tomkiem dziś na ściganie każdy w swoim tempie. Raczej nie miałem wielkich szans, bo kolega jest z dużo wyższego poziomu ode mnie, jest typowym szybkościowcem, w szczycie formy atakowałby pewnie sub3, tyle że ostatnio bardzo niewiele biegał. Celowałem w wynik poniżej 3:20, a po cichu marzyło mi się nawet 3:15. Przez kilka tygodni trochę się obiegałem i czułem się już mocniejszy, choć typowo pod 1 km niewiele zrobiłem, trochę przebieżek i krótkich podbiegów.
Odpoczęliśmy w marszu jakiś 1 km, chwila na złapanie oddechu, stajemy na linii, bez zbednęj filozofii ruszamy. Biegnę po wewnętrznej, Tomek oczywiście cwany lis ustawił się za moimi plecami. Zostawiłem go spory kawałek z tyłu, odkrzyknął coś, że ma nogi jak z galarety. Biegłem początek na czuja bez specjalnego patrzenia na zegarek, bo pokazywałby bzdury. Zalapowałem pierwsze kółko w 01:06.7, czyli w sam raz na 3:20. Czuję, że jest wymagająco, ale nie ma jeszcze zajezdni, choć płuca wentylują jak u psa po długim spacerze. Drugie kółko jakoś przespałem i wpadło wolniej niż 1:10... Już nie pamiętam dokładnie, czy byłem aż tak styrany, ale chyba nie, po prostu nie umiałem chyba się zmusić do maksymalnego wysiłku. Oczywiście cała piękna technika biegu poszła gdzieś na grzyby i musiałem wyglądać jak kaczka, starając się biec jak najszybciej. Oddech już maksymalny, ale w nogach nie czuć betonu. Pod koniec okrążenia musiałem wcisnąć się od wewnętrznej przed dziewczynę na pierwszym torze. Nie blokowała specjalnie drogi, ale chyba była mocno zdziwiona. Tomek ciągle daleko za plecami. Gdy zalapowałem drugie okrążenie, stwierdziłem, że jest zdecydowanie za wolno i muszę teraz odpalać rakietę. Na łuku wyprzedziłem jeszcze jedną dziewczynę na pierwszym torze, specjalnie tu też chyba nie straciłem. Oddechowo jest bardzo wymagająco, płuca palą, ale nogi nic a nic. Na przedostatniej prostej Tomek zaczął mnie ostro gonić, chłopak ma mega sprinterski finisz i na łuku mnie wyprzedził jak starą furmankę, mimo że biegłem dużo szybciej niż wcześniej. Traciłem kolejne metry, ostatnia prosta już na 110% możliwości. Ostatnie kółko wpadło najszybciej, poniżej 1:06.
Za linią mety o dziwo utrzymałem się na nogach, ale szukanie przycisku stop w zegarku zajęło mi chyba wieki. Zobaczyłem 3:23 i zaległem na trawę. Miało być lepiej, czuję trochę niedosyt, muszę pobiec z zającem, żeby zmusić się do większego wysiłku. Płuca paliły mniej niż poprzednio i szybciej doszedłem do siebie. Puls też niższy niż ostatnio.
Ale muszę popracować nad refleksem, bo na początku treningu w Polar Flow też widzę, że bieg zaczyna się dopiero po ~3 sekundach? Na końcu też może z sekundkę straciłem. A wg Strava moving time to 3:17. WTF? Też tak macie?
Po treningu jeszcze 3 km schłodzenia w truchcie i wio do domu. Myślę, że w czerwcu podejmę jeszcze jedną próbę złamania 3:20.
3:23 - 1,00 km ~ 173 bpm (max 184).
PS. Oczywiście znowu zegarek pokazał mniej niż 1 km, ale bieżnia jest odmierzona. Koledze pokazało 1,05 km
Okrążenia:
1:06,7
1:10,6
1:05,8
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 484
- Rejestracja: 16 mar 2015, 19:28
- Życiówka na 10k: 47:10
- Życiówka w maratonie: brak
No więc przyszła pora i na mój challenge, nakręciliście mnie, żeby spróbować pobiec tysiaka, biegłam pierwszy raz w życiu tysiąc na maksa, minimalny biegany przeze mnie dystans to 10 km chociaż generalnie trenuje pod połówkę.
Oczywiście od rana padało caaaaaaaaały dzień, w południe trochę przestało żeby za godzinę znowu zaczęło lać. Siedziałam w chacie na zdalnym jak na szpilkach myśląc czy przyjdzie mi lecieć to w deszczu? Ysz, nie bardzo teges, tym bardziej że w planie mialo być 12 Bc1 od trenera .
Coś tam napomykałam ostatnio że chcę się w takim mini dystansie wypróbować, ostatnio leciałam dyszkę, piątki nigdy w życiu, ew. przebieżki jakieś czy tempówki ale to nie to samo, ja po prostu nigdy nie biegam w trupa/maksa i NIE wiem, nie wiedziałam znaczy się jak to jest.
Dlaczego nikt nie mówił że to boli w płucach a nie w nogach?
Ale po kolei, wyszłam kiedy przestawało już padać i tylko ciut kropiło, no więc poleciałam na trasę gdzie mamy tysiaka elegancko co 100 metrów oznaczonego, asfalt tam dobry, prosto na jak stół, no ostatnie 100 ma lekki zakręt ale jest szeroko.
No to zostawiłam sobie bidon i wiatrówkę w krzaczorach (głupia ja - w miejscu gdzie zaczynałam a nie kończyłam więc musiałam dotruchtać ten kaem do tej wody).
Ze trzy zrywy po 80 metrów, kółeczko, zakręcik i lecimy. Pierwsze 80 metrów zdecydowanie za mocno, skorygowane na pierwszej setce, potem już w miarę równo.
Płuca zaczęłam czuć na 6 setce, dlaczego nikt nie mówił że płuca bolą podczas biegania? Ale sie nie poddaję, lecę, w głowie walka, została jedna pętelka (zawsze przeliczam na bieżnie 4setki ).7set jakoś przeszło, 8 setka, paaaaaaaaaali w płucach, ale nogi idą, w głowie jak mantra, tylko pół tartanu, połóweczka i masz.
Od 9 setki nie pamiętam że biegłam, mózg przestał rejestrować video i oczy wypatrywały tylko po zakręcie wymalowanego paska z napisem 1 kaem.
Jest, dopadłam go w 4:00,3...czyli dokładnie tak jak trener przepowiedział, choć ni cholery nie chciałam uwierzyć że potrafię tak biegać.
Czyli podsumowując:
Astra K35-40 - pierwsze podejście 4:00,3 min
Parówa na dworze na pewno nie pomagała, ale nie było wiatru, dużej lampy, tylko wilgotność ponad 95% i jakieś 19,5 stopnia.
Może coś zdejmę jeszcze żeby 3 się pojawiła, ale nie liczę na nic więcej niż 5,maks 10 sekund.
Ja tam lubię sie zmęczyć a nie spalić sobie płuca .
Żeby trener nie marudził to po dwóch minutach siedzenia na trawce zebrałam się i dotruchtałam po zostawione rzeczy a potem do lasu dojechać do dania serwowanego dziś w planie - czyli 12 km Bc1.
Płuca czułam jeszcze przez kolejne 3 kilometry, potem się uspokoiły, mięśniowo nawet tego nie poczułam.
Jutro rano bieg tempowy, ciekawe czy poczuję cokolwiek z dziś.
W załączeniu plinkdo polara i screeny (strava+polar).
https://flow.polar.com/training/analysis/4742131462
Oczywiście od rana padało caaaaaaaaały dzień, w południe trochę przestało żeby za godzinę znowu zaczęło lać. Siedziałam w chacie na zdalnym jak na szpilkach myśląc czy przyjdzie mi lecieć to w deszczu? Ysz, nie bardzo teges, tym bardziej że w planie mialo być 12 Bc1 od trenera .
Coś tam napomykałam ostatnio że chcę się w takim mini dystansie wypróbować, ostatnio leciałam dyszkę, piątki nigdy w życiu, ew. przebieżki jakieś czy tempówki ale to nie to samo, ja po prostu nigdy nie biegam w trupa/maksa i NIE wiem, nie wiedziałam znaczy się jak to jest.
Dlaczego nikt nie mówił że to boli w płucach a nie w nogach?
Ale po kolei, wyszłam kiedy przestawało już padać i tylko ciut kropiło, no więc poleciałam na trasę gdzie mamy tysiaka elegancko co 100 metrów oznaczonego, asfalt tam dobry, prosto na jak stół, no ostatnie 100 ma lekki zakręt ale jest szeroko.
No to zostawiłam sobie bidon i wiatrówkę w krzaczorach (głupia ja - w miejscu gdzie zaczynałam a nie kończyłam więc musiałam dotruchtać ten kaem do tej wody).
Ze trzy zrywy po 80 metrów, kółeczko, zakręcik i lecimy. Pierwsze 80 metrów zdecydowanie za mocno, skorygowane na pierwszej setce, potem już w miarę równo.
Płuca zaczęłam czuć na 6 setce, dlaczego nikt nie mówił że płuca bolą podczas biegania? Ale sie nie poddaję, lecę, w głowie walka, została jedna pętelka (zawsze przeliczam na bieżnie 4setki ).7set jakoś przeszło, 8 setka, paaaaaaaaaali w płucach, ale nogi idą, w głowie jak mantra, tylko pół tartanu, połóweczka i masz.
Od 9 setki nie pamiętam że biegłam, mózg przestał rejestrować video i oczy wypatrywały tylko po zakręcie wymalowanego paska z napisem 1 kaem.
Jest, dopadłam go w 4:00,3...czyli dokładnie tak jak trener przepowiedział, choć ni cholery nie chciałam uwierzyć że potrafię tak biegać.
Czyli podsumowując:
Astra K35-40 - pierwsze podejście 4:00,3 min
Parówa na dworze na pewno nie pomagała, ale nie było wiatru, dużej lampy, tylko wilgotność ponad 95% i jakieś 19,5 stopnia.
Może coś zdejmę jeszcze żeby 3 się pojawiła, ale nie liczę na nic więcej niż 5,maks 10 sekund.
Ja tam lubię sie zmęczyć a nie spalić sobie płuca .
Żeby trener nie marudził to po dwóch minutach siedzenia na trawce zebrałam się i dotruchtałam po zostawione rzeczy a potem do lasu dojechać do dania serwowanego dziś w planie - czyli 12 km Bc1.
Płuca czułam jeszcze przez kolejne 3 kilometry, potem się uspokoiły, mięśniowo nawet tego nie poczułam.
Jutro rano bieg tempowy, ciekawe czy poczuję cokolwiek z dziś.
W załączeniu plinkdo polara i screeny (strava+polar).
https://flow.polar.com/training/analysis/4742131462
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
- sultangurde
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1957
- Rejestracja: 10 paź 2018, 10:40
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Poprawa - 3:15 - (M35) – sultangurde
https://www.youtube.com/watch?v=yA9jaye ... e=youtu.be
Wszystkie szczegóły na printscreenie z runalyze.
No i przyszedł ten dzień, który był zaznaczony w kalendarzu. Patrzyłem sobie na kalendarz regularnie, ale im bardziej się zbliżał ten dzień tym gorsze miałem przeczucie. Ale doświadczenie podpowiadało mi, że nie przeczucie biega, tylko forma, a jak treningi były mądre to coś z tego zawsze nabiegać można. Mentalnie przygotowałem się, że będzie boleć i to było najważniejsze. Adrenalina mi buzowała już na rozgrzewce, tętno przy truchcie miałem 85%+, zrobiłem solidne 20 minut rozgrzewki po której już lekko byłem spocony (dobry znak), zmieniłem buty na startowe, zdjąłem kurtkę i leginsy, krótkie spodenki, pełna mobilizacja, klepanie się po nogach, po twarzy na pobudzenie. Oddałem wszystko "mojemu kochanemu supportowi" i zrobiłem jeszcze 2-3 przebieżki. Zatrzymałem się we właściwym miejscu, 3 minuty na uspokojenie myśli, tętna i jazda.
No i poszedłem jakbym walczył o zwycięstwo na makroregionie śląskim (który zresztą kiedyś wygrałem w 1993 roku, ale na 100m). Tu dystans jest trochę dłuższy i nie da się biec po 14 sekund zbyt długo bo można zaliczyć techniczny nokałt . Około 200 metra uspokoiłem tempo do ok 3:00-3:05 i pomyślałem, że zobaczę ile tak utrzymam. Po 400 metrach już wiedziałem, że nie ma szans, nie utrzymam tego tempa, bo mnie po prostu zabije. Delikatnie zwolniłem choć zegarek pokazywał średnie tempo ok 3:03 chyba. Właściwie od około 500 metra tempo bardzo powoli ale spadało, ok 600 metra pokazywało 3:09, ok 800 metra 3:13, a na mecie 3:15. Odczuciowo był to bardzo ciężki bieg, po 400 metrach pojawiły się pierwsze myśli o tym, żeby przerwać, odrzuciłem je szybko, po 600 metrach było już bardzo ciężko, jednak skupiłem się na miarowym oddechu i to mi pozwoliło odwrócić uwagę, na 800 metrach już wiedziałem, że dam radę choć będę na oparach. Przy końcu musiałem jeszcze zmienić trochę tor biegu bo z lasu wyskoczyli narciarze na rolkach, ale obyło się bez kolizji. Oznaczony 1 km pokrył się z GPS praktycznie całkowicie (odchyłka ok 2 metry na moją niekorzyść, więc myślę, że należy przyjąć ten z zegarka. Dla urozmaicenia wrzucam też filmik z początku, który kręcił mój support.
Co po biegu, 2 minuty leżenia na betonie i podziwianie słońca, jeden lekki odruch wymiotny, który minął po chwili. Po 10 minutach doszedłem w całości do siebie, zjadłem tafelkę czekolady i się napiłem. Oczywiście kaszlę do teraz bo płuca ostro podrażnione od hiperwentylacji. Czego brakło, Ewidentnie kilometrówek brakło i wytrzymałości szybkościowej przy końcu, ale tego się w miesiąc nie zbuduje, trzeba orać i być cierpliwym. Na plus waga, która była rano 59,5 kg czyli ok 0,5 kg mniej niż miesiąc temu, plus piękna ciepła słoneczna pogoda. Z ciekawostek średnia długość kroku 1,61 metra przy 1,64 wzrostu
Ten wynik - 3:15 to nie jest nawet blisko kresu moich możliwości, ale...po pierwsze robię teraz 6 tygodniowy plan na solo bieg na 5 km, a potem w okresie wakacyjnym wracam do trenowania do 1 km, ale już wszystkie najważniejsze treningi, jak i sama następna próba będzie na stadionie lekkoatletycznym CKS Budowlani, który zwykle w wakacje jest otwarty we wtorki, czwartki i niedziele po południu dla wszystkich. Obecnie niestety tylko na telefon, małe grupy, klub ma pierwszeństwo, więc póki co poczekam. Stadion jest wymiarowy, z atestem, będzie pewnie też trzeba wcześniej czy później kupić kolce.
https://www.youtube.com/watch?v=yA9jaye ... e=youtu.be
Wszystkie szczegóły na printscreenie z runalyze.
No i przyszedł ten dzień, który był zaznaczony w kalendarzu. Patrzyłem sobie na kalendarz regularnie, ale im bardziej się zbliżał ten dzień tym gorsze miałem przeczucie. Ale doświadczenie podpowiadało mi, że nie przeczucie biega, tylko forma, a jak treningi były mądre to coś z tego zawsze nabiegać można. Mentalnie przygotowałem się, że będzie boleć i to było najważniejsze. Adrenalina mi buzowała już na rozgrzewce, tętno przy truchcie miałem 85%+, zrobiłem solidne 20 minut rozgrzewki po której już lekko byłem spocony (dobry znak), zmieniłem buty na startowe, zdjąłem kurtkę i leginsy, krótkie spodenki, pełna mobilizacja, klepanie się po nogach, po twarzy na pobudzenie. Oddałem wszystko "mojemu kochanemu supportowi" i zrobiłem jeszcze 2-3 przebieżki. Zatrzymałem się we właściwym miejscu, 3 minuty na uspokojenie myśli, tętna i jazda.
No i poszedłem jakbym walczył o zwycięstwo na makroregionie śląskim (który zresztą kiedyś wygrałem w 1993 roku, ale na 100m). Tu dystans jest trochę dłuższy i nie da się biec po 14 sekund zbyt długo bo można zaliczyć techniczny nokałt . Około 200 metra uspokoiłem tempo do ok 3:00-3:05 i pomyślałem, że zobaczę ile tak utrzymam. Po 400 metrach już wiedziałem, że nie ma szans, nie utrzymam tego tempa, bo mnie po prostu zabije. Delikatnie zwolniłem choć zegarek pokazywał średnie tempo ok 3:03 chyba. Właściwie od około 500 metra tempo bardzo powoli ale spadało, ok 600 metra pokazywało 3:09, ok 800 metra 3:13, a na mecie 3:15. Odczuciowo był to bardzo ciężki bieg, po 400 metrach pojawiły się pierwsze myśli o tym, żeby przerwać, odrzuciłem je szybko, po 600 metrach było już bardzo ciężko, jednak skupiłem się na miarowym oddechu i to mi pozwoliło odwrócić uwagę, na 800 metrach już wiedziałem, że dam radę choć będę na oparach. Przy końcu musiałem jeszcze zmienić trochę tor biegu bo z lasu wyskoczyli narciarze na rolkach, ale obyło się bez kolizji. Oznaczony 1 km pokrył się z GPS praktycznie całkowicie (odchyłka ok 2 metry na moją niekorzyść, więc myślę, że należy przyjąć ten z zegarka. Dla urozmaicenia wrzucam też filmik z początku, który kręcił mój support.
Co po biegu, 2 minuty leżenia na betonie i podziwianie słońca, jeden lekki odruch wymiotny, który minął po chwili. Po 10 minutach doszedłem w całości do siebie, zjadłem tafelkę czekolady i się napiłem. Oczywiście kaszlę do teraz bo płuca ostro podrażnione od hiperwentylacji. Czego brakło, Ewidentnie kilometrówek brakło i wytrzymałości szybkościowej przy końcu, ale tego się w miesiąc nie zbuduje, trzeba orać i być cierpliwym. Na plus waga, która była rano 59,5 kg czyli ok 0,5 kg mniej niż miesiąc temu, plus piękna ciepła słoneczna pogoda. Z ciekawostek średnia długość kroku 1,61 metra przy 1,64 wzrostu
Ten wynik - 3:15 to nie jest nawet blisko kresu moich możliwości, ale...po pierwsze robię teraz 6 tygodniowy plan na solo bieg na 5 km, a potem w okresie wakacyjnym wracam do trenowania do 1 km, ale już wszystkie najważniejsze treningi, jak i sama następna próba będzie na stadionie lekkoatletycznym CKS Budowlani, który zwykle w wakacje jest otwarty we wtorki, czwartki i niedziele po południu dla wszystkich. Obecnie niestety tylko na telefon, małe grupy, klub ma pierwszeństwo, więc póki co poczekam. Stadion jest wymiarowy, z atestem, będzie pewnie też trzeba wcześniej czy później kupić kolce.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Blog: viewtopic.php?f=27&t=60020
Komentarze: viewtopic.php?f=28&t=60021
2024 [M40] 18:41//40:12//1:31:02
Komentarze: viewtopic.php?f=28&t=60021
2024 [M40] 18:41//40:12//1:31:02
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 12
- Rejestracja: 27 mar 2019, 13:40
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
3:21.46 - (M30) – Zenit
Sprawdzian planowałem już dłuższy czas, jednak zawsze były ważniejsze sprawy do załatwienia. Mój ogólny trening jest bardzo, bardzo prosty i opiera na samopoczuciu. Nie biegam z pulsometrem ani innymi gadżetami. Biegam 3-4 razy w tyg. po 5-6 km plus żwawe przebieżki na koniec, ot cała filozofia treningu. Akcentów typowo szybkościowych przed testem zrobiłem dwa: 6x400m oraz 8x200m. Wiem, że dystans nie należy do łatwych, może nauczyć pokory. Ale ja jestem świadom jego specyfiki. Biegałem go przecież wiele razy na czas, ostatnio chyba w 2017 r.
Po godz. 8 docieram na pełnowymiarowy stadion LA na warszawskiej Agrykoli. Na początek 3 km truchtu, kilka skłonów, wymachów skipów w ramach rozgrzewki. Na koniec dwie żwawe przebieżki, w trakcie rozruchu myślę nad czasem na jaki jest mnie dzisiaj stać. Wersja dla mnie mniej optymistyczna 3:10, bardziej poniżej 3 minut. Samopoczucie dobre, parno po wczorajszym deszczu. Łyk wody truchtam na miejsce startu.
Zaczynamy. Biegnę żwawo, zachowawczo pierwsze 200m (39:98) myślę sobie co tak wolno, 400m (01:19:03) staram się przyśpieszyć jednak pomimo moich starań nie mogę nie wiem co się dzieje. Zamierzony wcześniej czas zaczyna się coraz bardziej oddalać, trudno biegnę dalej. 600m (01:58:35) tutaj już wiem, że coś nie zagrało. Ostatnia czterysteka to max moich dzisiejszych możliwości. Mijam metę, na zegarku wciskam stop coś nie zaskoczyło. Druga próba zatrzymania stopera kilka metrów za metą, zegarek zatrzymuje się z czasem (03:21:46). Po biegu niedowierzam, przecież kilka lat temu podobnym tempem biegałem dystans pięć razy dłuższy. Nie wiem co nie zagrało, nogi dzisiaj nie chciały biec szybciej. Wnioski nasuwają mi się dwa: nie ten dzień albo niesprzyjająca aura albo jedno i drugie. Naprawdę nie spodziewałem się tak kiepskiego czasu. Gdyby nie ta wpadka z przyciskiem byłoby poniżej (03:20) ale to i tak nie zmienia faktu bardzo słabego biegu.
Miałem nie umieszczać swojego wyniku ale postanowiłem opisać, pokazując tym samym, że nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli. Za dwa, trzy tygodnie podchodzę do drugiej próby, a tą traktuję jako pewne doświadczenie. Pisałem do jacekww, mój wynik nie zostanie sklasyfikowany. Nie korzystam z platform treningowych. Mój zegarek biegowy posiada tylko dwie proste funkcje stoper z możliwością łapania międzyczasów oraz ustawienie prostego interwału. Widzimy się za jakiś czas, mam nadzieję z lepszym rezultatem.
Pozdrawiam,
Zenit
Sprawdzian planowałem już dłuższy czas, jednak zawsze były ważniejsze sprawy do załatwienia. Mój ogólny trening jest bardzo, bardzo prosty i opiera na samopoczuciu. Nie biegam z pulsometrem ani innymi gadżetami. Biegam 3-4 razy w tyg. po 5-6 km plus żwawe przebieżki na koniec, ot cała filozofia treningu. Akcentów typowo szybkościowych przed testem zrobiłem dwa: 6x400m oraz 8x200m. Wiem, że dystans nie należy do łatwych, może nauczyć pokory. Ale ja jestem świadom jego specyfiki. Biegałem go przecież wiele razy na czas, ostatnio chyba w 2017 r.
Po godz. 8 docieram na pełnowymiarowy stadion LA na warszawskiej Agrykoli. Na początek 3 km truchtu, kilka skłonów, wymachów skipów w ramach rozgrzewki. Na koniec dwie żwawe przebieżki, w trakcie rozruchu myślę nad czasem na jaki jest mnie dzisiaj stać. Wersja dla mnie mniej optymistyczna 3:10, bardziej poniżej 3 minut. Samopoczucie dobre, parno po wczorajszym deszczu. Łyk wody truchtam na miejsce startu.
Zaczynamy. Biegnę żwawo, zachowawczo pierwsze 200m (39:98) myślę sobie co tak wolno, 400m (01:19:03) staram się przyśpieszyć jednak pomimo moich starań nie mogę nie wiem co się dzieje. Zamierzony wcześniej czas zaczyna się coraz bardziej oddalać, trudno biegnę dalej. 600m (01:58:35) tutaj już wiem, że coś nie zagrało. Ostatnia czterysteka to max moich dzisiejszych możliwości. Mijam metę, na zegarku wciskam stop coś nie zaskoczyło. Druga próba zatrzymania stopera kilka metrów za metą, zegarek zatrzymuje się z czasem (03:21:46). Po biegu niedowierzam, przecież kilka lat temu podobnym tempem biegałem dystans pięć razy dłuższy. Nie wiem co nie zagrało, nogi dzisiaj nie chciały biec szybciej. Wnioski nasuwają mi się dwa: nie ten dzień albo niesprzyjająca aura albo jedno i drugie. Naprawdę nie spodziewałem się tak kiepskiego czasu. Gdyby nie ta wpadka z przyciskiem byłoby poniżej (03:20) ale to i tak nie zmienia faktu bardzo słabego biegu.
Miałem nie umieszczać swojego wyniku ale postanowiłem opisać, pokazując tym samym, że nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli. Za dwa, trzy tygodnie podchodzę do drugiej próby, a tą traktuję jako pewne doświadczenie. Pisałem do jacekww, mój wynik nie zostanie sklasyfikowany. Nie korzystam z platform treningowych. Mój zegarek biegowy posiada tylko dwie proste funkcje stoper z możliwością łapania międzyczasów oraz ustawienie prostego interwału. Widzimy się za jakiś czas, mam nadzieję z lepszym rezultatem.
Pozdrawiam,
Zenit
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4871
- Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
- Życiówka na 10k: 37:59
- Życiówka w maratonie: 2:59:13
- Lokalizacja: Tychy
Poprawa 3:05:90 (M45) - Siedlak
Ciężko coś napisać Wiem wynik "na sucho" bardzo dobry, wiem jest poprawa ale jestem trochę rozczarowany.
Sub 3 to było bardzo, bardzo ambitne założenie i chyba sam w nie do końca nie wierzyłem, mimo że kierownik napisał że mam lecieć na ten wynik. Za to złamania 3:05 byłem pewny. Nie weszło i to jest przykra niespodzianka.
Od rana w Tychach "ciężka" pogoda. 15C, zero wiatru, 100% chmury. Brak tlenu w powietrzu. Śpiący i zmęczony fest. Podwójne espresso nic nie dało z rańca. Jakoś dociągnąłem do popołudnia. Trochę się rozruszałem na spacerze z psem. Pojechałem na trasę po 17.
Pogoda bez zmian ale adrenalina już robiła swoje Rozgrzewka łącznie 4,5 km. Standard plus to skakanie przez linie które ostatnio puścił Roland. Na końcu zrobiłem około 150 na około 75%. Poczekałem 5 minut żeby "odpocząć" i wio.
W zegarku tak jak ostatnio miałem ustawiony autolap co 250m. Do tego ustawiłem alarm na tempo 2:50. Nie piknął ani razu.
Pamiętając jaką bombę zaliczyłem na treningu przeginając z początkowym tempem biegnąc 800m bardzo bałem się powtórki z rozrywki i ... zacząłem chyba idealnie bo w 2:55. Niestety, już po chwili się tego tempa wystraszyłem i zwolniłem. I to chyba był błąd. Gdy na zegarku zobaczyłem 3:15 znowu docisnąłem. Tempo średnie powoli rosło i zatrzymało się na 3:02-3:03. Tu chyba kolejny błąd bo zacząłem kalkulować. Mianowicie na wszystkich treningach oraz pierwszym podejściu GPS miał zawsze zakłamanie i był spóźniony o 10-15m co daje 2-3s. W związku z tym myślałem, że jestem idealnie w czasie na sub3 licząc, że to obronię do końca. Na 700 metrze miałem jeszcze 3:03 i wtedy zaczęły się kłopoty. Czułem, że delikatnie zwalniam. Chciałem znowu podciągnąć pod 3:02-3:03 ale nie szło. Po kolejnych 100m to już 3:04, po kolejnych to średnia 3:05. Na około 900m ostatni raz zerkam na zegarek a tam 3:15!!! Coś się popierdoliło w Garminie a ja wpadłem w panikę, mimo, że wiem, ze garmin zwariował. Ostatnie 100m zbyt dobrze nie pamiętam, w udach totalny beton, płuca zaraz eksplodują ale strach że jest mega słabo chyba pomógł jako tako utrzymać tempo. Mijając linię mety przez ułamek sekundy mam problem z trafieniem w przycisk zegarka. Dłuższa chwila z rękami na kolanach. Każda noga waży tonę. Liczę na wynik około 3:03-3:04 bo Garmin ma nie domierzyć 10-15m. Nie tym razem Jebany złapał idealnie 1000m
Czy coś szło zrobić lepiej? Pewnie pierwsze 30s biegu. Nie zwalniać tylko trzymać 2:55, tyle że to się fajnie pisze dzień po z kawą koło komputera a dużo ciężej zrobić gdzie decyzje podejmowałem w ułamku sekundy. Ogólnie pobiegane bardzo równo. Pierwsze, trzecie i ostatnie 250m to różnica tylko 0,4s. Drugie 250m było szybsze o 1s. 3:05 jest na teraz do złamania. Na 3:00 jest materiał ale potrzebowałbym jeszcze kilka tygodni i może kilku startów, żeby się obiegać, nabrać doświadczenia.
Do tych wszystkich "nieszczęść" mam wynik idealnie taki sam jak Roland!!! No nie mogło wejść 0,1s szybciej??
Na razie koniec zapierdalania ale ja tu jeszcze wrócę!!!
Poniżej wykresy tempa, pulsu i czasy poszczególnych odcinków.
Ciężko coś napisać Wiem wynik "na sucho" bardzo dobry, wiem jest poprawa ale jestem trochę rozczarowany.
Sub 3 to było bardzo, bardzo ambitne założenie i chyba sam w nie do końca nie wierzyłem, mimo że kierownik napisał że mam lecieć na ten wynik. Za to złamania 3:05 byłem pewny. Nie weszło i to jest przykra niespodzianka.
Od rana w Tychach "ciężka" pogoda. 15C, zero wiatru, 100% chmury. Brak tlenu w powietrzu. Śpiący i zmęczony fest. Podwójne espresso nic nie dało z rańca. Jakoś dociągnąłem do popołudnia. Trochę się rozruszałem na spacerze z psem. Pojechałem na trasę po 17.
Pogoda bez zmian ale adrenalina już robiła swoje Rozgrzewka łącznie 4,5 km. Standard plus to skakanie przez linie które ostatnio puścił Roland. Na końcu zrobiłem około 150 na około 75%. Poczekałem 5 minut żeby "odpocząć" i wio.
W zegarku tak jak ostatnio miałem ustawiony autolap co 250m. Do tego ustawiłem alarm na tempo 2:50. Nie piknął ani razu.
Pamiętając jaką bombę zaliczyłem na treningu przeginając z początkowym tempem biegnąc 800m bardzo bałem się powtórki z rozrywki i ... zacząłem chyba idealnie bo w 2:55. Niestety, już po chwili się tego tempa wystraszyłem i zwolniłem. I to chyba był błąd. Gdy na zegarku zobaczyłem 3:15 znowu docisnąłem. Tempo średnie powoli rosło i zatrzymało się na 3:02-3:03. Tu chyba kolejny błąd bo zacząłem kalkulować. Mianowicie na wszystkich treningach oraz pierwszym podejściu GPS miał zawsze zakłamanie i był spóźniony o 10-15m co daje 2-3s. W związku z tym myślałem, że jestem idealnie w czasie na sub3 licząc, że to obronię do końca. Na 700 metrze miałem jeszcze 3:03 i wtedy zaczęły się kłopoty. Czułem, że delikatnie zwalniam. Chciałem znowu podciągnąć pod 3:02-3:03 ale nie szło. Po kolejnych 100m to już 3:04, po kolejnych to średnia 3:05. Na około 900m ostatni raz zerkam na zegarek a tam 3:15!!! Coś się popierdoliło w Garminie a ja wpadłem w panikę, mimo, że wiem, ze garmin zwariował. Ostatnie 100m zbyt dobrze nie pamiętam, w udach totalny beton, płuca zaraz eksplodują ale strach że jest mega słabo chyba pomógł jako tako utrzymać tempo. Mijając linię mety przez ułamek sekundy mam problem z trafieniem w przycisk zegarka. Dłuższa chwila z rękami na kolanach. Każda noga waży tonę. Liczę na wynik około 3:03-3:04 bo Garmin ma nie domierzyć 10-15m. Nie tym razem Jebany złapał idealnie 1000m
Czy coś szło zrobić lepiej? Pewnie pierwsze 30s biegu. Nie zwalniać tylko trzymać 2:55, tyle że to się fajnie pisze dzień po z kawą koło komputera a dużo ciężej zrobić gdzie decyzje podejmowałem w ułamku sekundy. Ogólnie pobiegane bardzo równo. Pierwsze, trzecie i ostatnie 250m to różnica tylko 0,4s. Drugie 250m było szybsze o 1s. 3:05 jest na teraz do złamania. Na 3:00 jest materiał ale potrzebowałbym jeszcze kilka tygodni i może kilku startów, żeby się obiegać, nabrać doświadczenia.
Do tych wszystkich "nieszczęść" mam wynik idealnie taki sam jak Roland!!! No nie mogło wejść 0,1s szybciej??
Na razie koniec zapierdalania ale ja tu jeszcze wrócę!!!
Poniżej wykresy tempa, pulsu i czasy poszczególnych odcinków.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
viewtopic.php?f=28&t=58398 Komentarze
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
Brak poprawy - (X) - K30 - neevle
Odgrażałam się tutaj, że potrenuję i się poprawię, jestem więc winna kilka słów wyjaśnienia dlaczego nic z tego nie wyszło.
Pierwszy test zrobiłam pod koniec kwietnia, plan był taki, by potrenować cztery tygodnie i spróbować znowu. W tym czasie jednak wylądowałam w sumie na tydzień w górach, gdzie robiłam raczej marszobiegowe wycieczki niż akcenty MD, przesunęłam więc sprawdzian na piąty tydzień. No i po jednych dwusetkach zaczęła mnie boleć moja pięta achillesowa. Odpuściłam, zrobiłam tydzień BS-ów, test znowu przesunął się o kolejne siedem dni, czyli na teraz. Z achillesem było już lepiej, ruszyłam więc na tysiaka. Okazało się jednak, że przy szybszym tempie nadal boli, a bieganie szybciej niż 3:30/km na jednej nodze zdecydowanie mi nie wychodzi - odpuściłam więc po połowie dystansu, bo i tak biegłam kilka sekund wolniej niż ostatnio. Szkoda, bo wcześniej szło to całkiem nieźle - sadziłam dwusetki po 36-37s, a 800-1000m sztuk trzy na długich przerwach wchodziło na tempie 3:45/km. Niemniej muszę teraz zrobić przerwę i się wykurować. Żeby sfrustrować się nieudanymi zawodami w okresie, w którym nie ma zawodów - to trzeba umieć.
Odgrażałam się tutaj, że potrenuję i się poprawię, jestem więc winna kilka słów wyjaśnienia dlaczego nic z tego nie wyszło.
Pierwszy test zrobiłam pod koniec kwietnia, plan był taki, by potrenować cztery tygodnie i spróbować znowu. W tym czasie jednak wylądowałam w sumie na tydzień w górach, gdzie robiłam raczej marszobiegowe wycieczki niż akcenty MD, przesunęłam więc sprawdzian na piąty tydzień. No i po jednych dwusetkach zaczęła mnie boleć moja pięta achillesowa. Odpuściłam, zrobiłam tydzień BS-ów, test znowu przesunął się o kolejne siedem dni, czyli na teraz. Z achillesem było już lepiej, ruszyłam więc na tysiaka. Okazało się jednak, że przy szybszym tempie nadal boli, a bieganie szybciej niż 3:30/km na jednej nodze zdecydowanie mi nie wychodzi - odpuściłam więc po połowie dystansu, bo i tak biegłam kilka sekund wolniej niż ostatnio. Szkoda, bo wcześniej szło to całkiem nieźle - sadziłam dwusetki po 36-37s, a 800-1000m sztuk trzy na długich przerwach wchodziło na tempie 3:45/km. Niemniej muszę teraz zrobić przerwę i się wykurować. Żeby sfrustrować się nieudanymi zawodami w okresie, w którym nie ma zawodów - to trzeba umieć.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
-
- Wyga
- Posty: 69
- Rejestracja: 15 lip 2015, 19:19
- Życiówka na 10k: 38:12
- Życiówka w maratonie: 3:10:14
03:19:7- Krychu30 - M40
https://connect.garmin.com/modern/activity/5055021771
W początkowej wersji miałem zaliczyć dwa biegi (maj i czerwiec), ale w maju odnowiła mi się kontuzja stopy, której nabawiłem się podczas gry w piłkę na hali.
Trasa
Trasa została wytyczona wokoło mojej miejscowości, która liczy 1,096m.Odcinek 1000m odmierzyłem za pomocą koła rowerowego.
Taśma na kole,odmierzenie jednego pełnego obrotu metrówką,wyznaczenie linii startu i jazda z pomiarem .Do pomocy miałem syna, który znaczył 10 pełnych obrotów i zapisywał odległość .
Start
Przed startem tradycyjna rozgrzewka 3km po 5:25/km w tym dwa przyspieszenia + rozgrzewka dynamiczna (skipy, skłony wymachy i takie tam wygibasy)
Przed samym startem poprosiłem żonę i syna aby ustawili się na przeciwległych prostych i nagrali moje kalectwo biegowe (jak połączę filmiki w jeden to dorzucę go w późniejszym terminie).Przygotowanie i wystrzał.
Pierwsze 100m dobieg do pierwszego zakrętu i zerknięcie na zegarek a tam 2:50/km. Myślę zwolni bałwanie bo nie dobiegniesz do drugiego a przed tobą jeszcze trzy zakręty (podejście psychologiczne i rozłożenie biegu na ilość zakrętów ). Po wyjściu z zakrętu delikate zwolnienie do 3:10/km Tu kontrola pełna tempa.
Drugi zakręt wyjście na 300 m prostą i bieg w 3:15/km.Na niej ustawiony był syn z telefonem.Jeszcze byłem w stanie pomyśleć o jako takim przyłożeniu się i postawie (jeśli można tak powiedzieć) Dobieg do trzeciego zakrętu i zaczęło się umieranie.Tempo biegu powoli spadało i po wyjściu z zakrętu na całym odcinku oscylowało w okolicach 3:25/km.Ten odcinek na całej długości jest remontowany razem z chodnikiem co powodowało zmianę rytmu biegu (podskoki zeskoki, ominięcia) a dodatkowo dobre przebieranie nogami utrudniał piasek wysypany na nowej kostce.No i jest ten ostatni po który jest prosta do mety.Tutaj już wzrok wbity w jeden punkt na końcu (meta). Nawet nie zauważyłem w którym miejscu stała żona z aparatem.Mogę porównać tą prostą do tunelu z światełkiem na końcu choć nie zszedłem na końcu a wróciłem do żywych.Ostatni odcinek wyszedł po 3:26/km i nawet końcówke przyspieszyłem.
Po biegu standard piekące-palące płuca, gęsta ślina niczym u Buldog-a kaszelek i ból w miejscu wyrwanego zęba.
https://connect.garmin.com/modern/activity/5055021771
W początkowej wersji miałem zaliczyć dwa biegi (maj i czerwiec), ale w maju odnowiła mi się kontuzja stopy, której nabawiłem się podczas gry w piłkę na hali.
Trasa
Trasa została wytyczona wokoło mojej miejscowości, która liczy 1,096m.Odcinek 1000m odmierzyłem za pomocą koła rowerowego.
Taśma na kole,odmierzenie jednego pełnego obrotu metrówką,wyznaczenie linii startu i jazda z pomiarem .Do pomocy miałem syna, który znaczył 10 pełnych obrotów i zapisywał odległość .
Start
Przed startem tradycyjna rozgrzewka 3km po 5:25/km w tym dwa przyspieszenia + rozgrzewka dynamiczna (skipy, skłony wymachy i takie tam wygibasy)
Przed samym startem poprosiłem żonę i syna aby ustawili się na przeciwległych prostych i nagrali moje kalectwo biegowe (jak połączę filmiki w jeden to dorzucę go w późniejszym terminie).Przygotowanie i wystrzał.
Pierwsze 100m dobieg do pierwszego zakrętu i zerknięcie na zegarek a tam 2:50/km. Myślę zwolni bałwanie bo nie dobiegniesz do drugiego a przed tobą jeszcze trzy zakręty (podejście psychologiczne i rozłożenie biegu na ilość zakrętów ). Po wyjściu z zakrętu delikate zwolnienie do 3:10/km Tu kontrola pełna tempa.
Drugi zakręt wyjście na 300 m prostą i bieg w 3:15/km.Na niej ustawiony był syn z telefonem.Jeszcze byłem w stanie pomyśleć o jako takim przyłożeniu się i postawie (jeśli można tak powiedzieć) Dobieg do trzeciego zakrętu i zaczęło się umieranie.Tempo biegu powoli spadało i po wyjściu z zakrętu na całym odcinku oscylowało w okolicach 3:25/km.Ten odcinek na całej długości jest remontowany razem z chodnikiem co powodowało zmianę rytmu biegu (podskoki zeskoki, ominięcia) a dodatkowo dobre przebieranie nogami utrudniał piasek wysypany na nowej kostce.No i jest ten ostatni po który jest prosta do mety.Tutaj już wzrok wbity w jeden punkt na końcu (meta). Nawet nie zauważyłem w którym miejscu stała żona z aparatem.Mogę porównać tą prostą do tunelu z światełkiem na końcu choć nie zszedłem na końcu a wróciłem do żywych.Ostatni odcinek wyszedł po 3:26/km i nawet końcówke przyspieszyłem.
Po biegu standard piekące-palące płuca, gęsta ślina niczym u Buldog-a kaszelek i ból w miejscu wyrwanego zęba.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 410
- Rejestracja: 15 cze 2018, 10:35
- Życiówka na 10k: 34:46
- Życiówka w maratonie: 2:43:25
Poprawa 3:03 (M40) pma.
Pojechałem dziś na stadion z postanowieniem wykonania treningu który podsunął mi sultangurde czyli 3x1000m na długiej przerwie 6-8 minut. Samopoczucie mocno średnie, czułem się ociężały i coś mi leżało na żołądku. Do tego było po burzy, parno, spora wilgotność i mokra bieżnia. 2 km rozgrzewki, sprawność, trochę ćwiczeń na płotkach z grupą, dwie przebieżki i z ociąganiem udałem się na linię startu. Ruszyłem jednak ze sporym wigorem chyba poniżej 2:50 ale szybko zacząłem zwalniać. Po 400 kryzysik i dalszy spadek tempa ale na koniec trochę się poderwałem i zlapowałem coś 3:02 z jakimiś setnymi ale widzę że i w zegarku i w apce mobilnej zostało to zaokrąglone do 3:03. Sprawdzę później przez kompa, może tam jest zapisany dokładniejszy wynik. Pozostałe dwa tysiączki już dużo wolniej, pierwszy ustawił mecz. Drugi pobiegłem w nie wiem ile bo zlapowałem go z przerwą która trwała coś ponad 6:30 więc mógł być w jakieś 3:15-3:18. Ostatni udało mi się domknąć w 3:12. Później jeszcze kilometr schłodzenia i miałem dość. Wydaje się że niewiele brakuje do złamania trójki, ale musiałbym do tego konkretniej potrenować. No i może buty, dziś miałem altry escalante a może w zoom fly coś by się udało jeszcze urwać. No ale to dywagacje. Pewnie jeszcze w czerwcu powalczę.
.
Pojechałem dziś na stadion z postanowieniem wykonania treningu który podsunął mi sultangurde czyli 3x1000m na długiej przerwie 6-8 minut. Samopoczucie mocno średnie, czułem się ociężały i coś mi leżało na żołądku. Do tego było po burzy, parno, spora wilgotność i mokra bieżnia. 2 km rozgrzewki, sprawność, trochę ćwiczeń na płotkach z grupą, dwie przebieżki i z ociąganiem udałem się na linię startu. Ruszyłem jednak ze sporym wigorem chyba poniżej 2:50 ale szybko zacząłem zwalniać. Po 400 kryzysik i dalszy spadek tempa ale na koniec trochę się poderwałem i zlapowałem coś 3:02 z jakimiś setnymi ale widzę że i w zegarku i w apce mobilnej zostało to zaokrąglone do 3:03. Sprawdzę później przez kompa, może tam jest zapisany dokładniejszy wynik. Pozostałe dwa tysiączki już dużo wolniej, pierwszy ustawił mecz. Drugi pobiegłem w nie wiem ile bo zlapowałem go z przerwą która trwała coś ponad 6:30 więc mógł być w jakieś 3:15-3:18. Ostatni udało mi się domknąć w 3:12. Później jeszcze kilometr schłodzenia i miałem dość. Wydaje się że niewiele brakuje do złamania trójki, ale musiałbym do tego konkretniej potrenować. No i może buty, dziś miałem altry escalante a może w zoom fly coś by się udało jeszcze urwać. No ale to dywagacje. Pewnie jeszcze w czerwcu powalczę.
.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 7
- Rejestracja: 02 mar 2013, 22:58
- Życiówka na 10k: 35:10
- Życiówka w maratonie: 2:50:58
2:57.4 - (M30) - szymon89
http://www.movescount.com/pl/moves/move342520700
1000m zrobione na stadionie, dlatego gps pokazał trochę większy dystans, ale czas zmierzony dobrze.
Mój pierwszy bieg od dłuższego czasu na tym dystansie
http://www.movescount.com/pl/moves/move342520700
1000m zrobione na stadionie, dlatego gps pokazał trochę większy dystans, ale czas zmierzony dobrze.
Mój pierwszy bieg od dłuższego czasu na tym dystansie
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
5km: 17:15
10km: 35:10 (Krynica)
HM: 1:19:21
M: 2:50:58
10km: 35:10 (Krynica)
HM: 1:19:21
M: 2:50:58
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 13
- Rejestracja: 26 sty 2020, 20:28
- Życiówka na 10k: 38:28
- Życiówka w maratonie: brak
3:19,2 - (M40) - mikar
https://connect.garmin.com/modern/activity/5084931245
"Nadejszła" pora i na mnie. Krótka historia najnowsza. W listopadzie 10km w 38:28, na początku kwietnia samotna próba półmaratońska w 1:26. Kwiecień to tylko BSy. Maj praktycznie bez biegania - całkowity dystans miesiąca nie przekroczył 50km, a większość i tak miała miejsce na początku miesiąca - jakoś źle się czułem, do tego postanowiłem rozgrzebać trochę mięśnie z fizjo (wciąż nie zakończone). Na początku czerwca powrót do lekkich rozbiegań po 5-10km, dopiero we wtorek BNP na tempach, o których nawet nie będę pisał.
W czwartek wyjeżdżałem na krótki 3 dniowy trekking rowerowy. A że pociąg dopiero po 11, to przed wyjazdem postanowiłem zrobić kilka km na rozruszanie. Pogoda ciężka, niby nie gorąco, ale bardzo parno i wilgotno. Nawet od BSa byłem cały spocony. I w takich oto warunkach (kompletny brak formy - moje tempa to jakieś 20-30 s/min wolniej niż jeszcze w marcu, średnia pogoda i brak jakiegokolwiek przygotowania do 1km) wpadłem na szatański pomysł zaznania w końcu szczęścia w pandemicznym kilometrze. Ruszyłem bez przekonania i nastawiania się na jakikolwiek czas. Coś tam zerkałem na zegarek - początek wpadł chyba w ok 3:15, potem trochę zwolniłem. Generalnie nie czułem ani dynamiki ani prawidłowej pracy płuc. Biegło się ciężko i źle. Takie typowe kalectwo biegowe . Jakoś cały dystans uciągnąłem, a na koniec nie padłem. Nie czułem też palących płuc jak niektórzy wspominają. Przeszedłem na chwilę w marsz i podreptałem do domu pokasłując od czasu do czasu.
Podsumowując, patrząc na to gdzie jestem z formą z czasu jestem mega zadowolony. Aż strach pomyśleć ile bym wykręcił, gdybym ostatnio normalnie trenował i może jeszcze dorzucił coś specyficznego pod MD. No i wydaje mi się, że szczęścia nie zaznałem - za mało się chyba jednak zmęczyłem (gdzieś tam siedziało w głowie, że zaraz wsiadam na rower i muszę jeszcze dotrzeć na dworzec). Postaram się może jeszcze w czerwcu poprawić z pełnym zaangażowaniem.
pozdrawiam Wszystkich,
Karol
https://connect.garmin.com/modern/activity/5084931245
"Nadejszła" pora i na mnie. Krótka historia najnowsza. W listopadzie 10km w 38:28, na początku kwietnia samotna próba półmaratońska w 1:26. Kwiecień to tylko BSy. Maj praktycznie bez biegania - całkowity dystans miesiąca nie przekroczył 50km, a większość i tak miała miejsce na początku miesiąca - jakoś źle się czułem, do tego postanowiłem rozgrzebać trochę mięśnie z fizjo (wciąż nie zakończone). Na początku czerwca powrót do lekkich rozbiegań po 5-10km, dopiero we wtorek BNP na tempach, o których nawet nie będę pisał.
W czwartek wyjeżdżałem na krótki 3 dniowy trekking rowerowy. A że pociąg dopiero po 11, to przed wyjazdem postanowiłem zrobić kilka km na rozruszanie. Pogoda ciężka, niby nie gorąco, ale bardzo parno i wilgotno. Nawet od BSa byłem cały spocony. I w takich oto warunkach (kompletny brak formy - moje tempa to jakieś 20-30 s/min wolniej niż jeszcze w marcu, średnia pogoda i brak jakiegokolwiek przygotowania do 1km) wpadłem na szatański pomysł zaznania w końcu szczęścia w pandemicznym kilometrze. Ruszyłem bez przekonania i nastawiania się na jakikolwiek czas. Coś tam zerkałem na zegarek - początek wpadł chyba w ok 3:15, potem trochę zwolniłem. Generalnie nie czułem ani dynamiki ani prawidłowej pracy płuc. Biegło się ciężko i źle. Takie typowe kalectwo biegowe . Jakoś cały dystans uciągnąłem, a na koniec nie padłem. Nie czułem też palących płuc jak niektórzy wspominają. Przeszedłem na chwilę w marsz i podreptałem do domu pokasłując od czasu do czasu.
Podsumowując, patrząc na to gdzie jestem z formą z czasu jestem mega zadowolony. Aż strach pomyśleć ile bym wykręcił, gdybym ostatnio normalnie trenował i może jeszcze dorzucił coś specyficznego pod MD. No i wydaje mi się, że szczęścia nie zaznałem - za mało się chyba jednak zmęczyłem (gdzieś tam siedziało w głowie, że zaraz wsiadam na rower i muszę jeszcze dotrzeć na dworzec). Postaram się może jeszcze w czerwcu poprawić z pełnym zaangażowaniem.
pozdrawiam Wszystkich,
Karol
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 737
- Rejestracja: 02 lis 2016, 14:48
- Życiówka na 10k: 34:47
- Życiówka w maratonie: 2:47:32
- Lokalizacja: Nienack
2.48 - (M30)- Morderca z głębi lasu
https://connect.garmin.com/modern/activity/5094689058
Wątek śledzę od dawna. Przyznam, że Jacek wpadł na genialny pomysł, który jak widać trafił na podatny grunt. Miałem wystartować samotnie na toruńskiej bieżni, na którą mam raptem 800m od mieszkania. Prowadzący BBL w Toruniu zdecydowali się zrobić nam test na 1000m, zatem frekwencja dopisała. Po dosyć obfitej pracy treningowej (920km w miesiącach grudzień+styczeń+luty), zupełnie straciłem motywację do biegania. Jeśli już, to wychodziłem na BSy do lasu, na piwo do pubu, czy uczestniczyłem w jakiejś rywalizacji wirtualnej, bądź co prędzej, prowadziłem kogoś na jakiś wynik. Długi weekend to też jakiś grill u teściów a i pogoda do piwka zachęcała, choć na szczęście nie upodliłem się a i w sobotę prowadziłem 4 spotkania na orliku w małej lidze dużych chłopców, w końcu pecunia non olet.
Zastanawiałem się jak pójdzie mi bieg po całym dniu pracy. W końcu o 18 udało mi się dotrzeć na mieszkania, a BBL startował godzinę później. W magazynie też sporo pracy, bo dzisiaj przerzuciłem jakieś 6.5 tony, ale o dziwo zniosłem to dosyć lekko.
Zajęcia rozpoczynają się 15-minutowym truchtem, dalej jest rozciąganie statyczne, rozciąganie w truchcie i jakieś przebieżki. Przyszło kilka osób mogących zakręcić się wokół "trójki" a na start zdecydował się jeden z prowadzących z życiówką 32.30 na dychę, choć w ubiegłym roku biegał bliżej 34.XX.
Lekki wiatr wiał z takiego kierunku, że na trzech dwusetkach pomagał a na dwóch przeszkadzał. Plan był prosty: pierwsze 200m w okolicy 32s, 600m około 1.42 a ostatnie 150m na maxa. Bałem się finiszować z dalszej odległości do mety, bo to grozi odcinką.
Na miejsca! Start! (qrła a gdzie komenda gotów? ) Początek bardzo swobodnie, ale gdy nikogo nie słyszałem za plecami, gdzieś po 150m zerknąłem na Gremlina a tam 2.40. Prowadząca oraz osoby z drugiej grupy stały na linii mety i oprócz dopingu słyszałem tylko: "wyżej kolano, dłuższy krok". Myślisz że nie chcę? - pomyślałem. Ale nie umiem
200m w 31s. Dalej celowo zwolniłem, bo tempa bym nie wytrzymał, szczególnie na prostej pod wiatr. Tak zleciało jakoś do 600m i kumpel krzyknął 1.41. Potem prosta pod wiatr i na ostatnim łuku gdzieś z tyłu usłyszałem dyszenie prowadzącego, który zaczął wcześniej finisz. Podkręciłem tempo i spokojnie mu uciekłem. Usłyszałem "strzał 1km na zegarku" tuż przed tym jak chciałem go zapauzować. Na mecie oczywiście gleba na murawę i nie wiem jak to się stało, ale albo nie trafiłem w przycisk, albo włączyłem i wyłączyłem go kilka razy.
Garmin pokazał najszybszy km w 2.45,8 ale to nieprawda, ktoś z telefonem krzyknął 2.49, ale na wszystko jest metoda. Po dobiegnięciu do "kreski" na wykresie tempa powinien nastąpić drastyczny spadek tempa. Wystarczy odczytać po jakim czasie nastąpił i mamy wynik na 1000m. I tak właśnie jest na platformie Garmin Connect.
Co ciekawe na GC 1km zarejestrowany został w 2.48, ale rekord widnieje inny:).
1000m - 2.48
kadencja 198 - końcówka to już drobienie i kadencja 204-208
śr. długość kroku 1.81m - przy 184 cm wzrostu
Następne wyniki jakie padły to: 2.52(PB10km 32.30); 3.01 (PB10km: 35.15); 3.03 (kolega Arek PB10km 38.34, którego pojutrze prowadzę na sub39/10km). Może ktoś będzie mieć jakieś porównanie.
https://connect.garmin.com/modern/activity/5094689058
Wątek śledzę od dawna. Przyznam, że Jacek wpadł na genialny pomysł, który jak widać trafił na podatny grunt. Miałem wystartować samotnie na toruńskiej bieżni, na którą mam raptem 800m od mieszkania. Prowadzący BBL w Toruniu zdecydowali się zrobić nam test na 1000m, zatem frekwencja dopisała. Po dosyć obfitej pracy treningowej (920km w miesiącach grudzień+styczeń+luty), zupełnie straciłem motywację do biegania. Jeśli już, to wychodziłem na BSy do lasu, na piwo do pubu, czy uczestniczyłem w jakiejś rywalizacji wirtualnej, bądź co prędzej, prowadziłem kogoś na jakiś wynik. Długi weekend to też jakiś grill u teściów a i pogoda do piwka zachęcała, choć na szczęście nie upodliłem się a i w sobotę prowadziłem 4 spotkania na orliku w małej lidze dużych chłopców, w końcu pecunia non olet.
Zastanawiałem się jak pójdzie mi bieg po całym dniu pracy. W końcu o 18 udało mi się dotrzeć na mieszkania, a BBL startował godzinę później. W magazynie też sporo pracy, bo dzisiaj przerzuciłem jakieś 6.5 tony, ale o dziwo zniosłem to dosyć lekko.
Zajęcia rozpoczynają się 15-minutowym truchtem, dalej jest rozciąganie statyczne, rozciąganie w truchcie i jakieś przebieżki. Przyszło kilka osób mogących zakręcić się wokół "trójki" a na start zdecydował się jeden z prowadzących z życiówką 32.30 na dychę, choć w ubiegłym roku biegał bliżej 34.XX.
Lekki wiatr wiał z takiego kierunku, że na trzech dwusetkach pomagał a na dwóch przeszkadzał. Plan był prosty: pierwsze 200m w okolicy 32s, 600m około 1.42 a ostatnie 150m na maxa. Bałem się finiszować z dalszej odległości do mety, bo to grozi odcinką.
Na miejsca! Start! (qrła a gdzie komenda gotów? ) Początek bardzo swobodnie, ale gdy nikogo nie słyszałem za plecami, gdzieś po 150m zerknąłem na Gremlina a tam 2.40. Prowadząca oraz osoby z drugiej grupy stały na linii mety i oprócz dopingu słyszałem tylko: "wyżej kolano, dłuższy krok". Myślisz że nie chcę? - pomyślałem. Ale nie umiem
200m w 31s. Dalej celowo zwolniłem, bo tempa bym nie wytrzymał, szczególnie na prostej pod wiatr. Tak zleciało jakoś do 600m i kumpel krzyknął 1.41. Potem prosta pod wiatr i na ostatnim łuku gdzieś z tyłu usłyszałem dyszenie prowadzącego, który zaczął wcześniej finisz. Podkręciłem tempo i spokojnie mu uciekłem. Usłyszałem "strzał 1km na zegarku" tuż przed tym jak chciałem go zapauzować. Na mecie oczywiście gleba na murawę i nie wiem jak to się stało, ale albo nie trafiłem w przycisk, albo włączyłem i wyłączyłem go kilka razy.
Garmin pokazał najszybszy km w 2.45,8 ale to nieprawda, ktoś z telefonem krzyknął 2.49, ale na wszystko jest metoda. Po dobiegnięciu do "kreski" na wykresie tempa powinien nastąpić drastyczny spadek tempa. Wystarczy odczytać po jakim czasie nastąpił i mamy wynik na 1000m. I tak właśnie jest na platformie Garmin Connect.
Co ciekawe na GC 1km zarejestrowany został w 2.48, ale rekord widnieje inny:).
1000m - 2.48
kadencja 198 - końcówka to już drobienie i kadencja 204-208
śr. długość kroku 1.81m - przy 184 cm wzrostu
Następne wyniki jakie padły to: 2.52(PB10km 32.30); 3.01 (PB10km: 35.15); 3.03 (kolega Arek PB10km 38.34, którego pojutrze prowadzę na sub39/10km). Może ktoś będzie mieć jakieś porównanie.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
5k-16.38 (Toruń 12.05.24) 10k -34.47 (Grudziądz 30.09.23) HM-1.19.58(W-wek 8.10.23) M-2.47.32(Łódź 2023)
Blog: [url]viewtopic.php?f=27&t=56594[/url]
Komentarze: [url]viewtopic.php?f=28&t=56591&start=0[/url]
Blog: [url]viewtopic.php?f=27&t=56594[/url]
Komentarze: [url]viewtopic.php?f=28&t=56591&start=0[/url]
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 391
- Rejestracja: 23 cze 2016, 12:10
- Życiówka na 10k: 54'30"
- Życiówka w maratonie: brak
Poprawa - 3.38,1 (M40) - Shadow1
Sprawdź moją aktywność biegi w serwisie Garmin Connect. #beatyesterday
https://connect.garmin.com/modern/activ ... ique_id=12
No i nadszedł dzień kolejnej próby. W sumie, to nie ma za bardzo o czym pisać. Dla mnie ten bieg wyszedł prawie idealnie. Jedyne, na co można by narzekać, to pogoda - temperatura ok. 26 stopni i słońce. Ale narzekać nie będę.
W zeszłym tygodniu biegałem 4x500, gdzie ostatnie powtórzenie na maxa wyszło w 1.42, dlatego też liczyłem po cichu na bieg w okolicach 3.40, minimum to 3.49, gdybym źle rozłożył siły.
Wszystko poszło tak, jak powinno. Pierwsze 100m tylko minimalnie za szybko w okolicy 3.20, później już zgodnie z planem. 500m wyszło w 1.52, trochę za wolno, na 3.45, ale biegło mi się jeszcze całkiem dobrze. Po 600 metrach zaczęło być ciężko i coraz ciężej, ale cały czas minimalnie przyspieszałem, ostatnie 200m finisz, na ile miałem tylko sił. Drugie 500m w 1.46, czyli siły rozłożone tak, jak powinno być.
Plan na bieg zrealizowany. To był na ten moment mój max (no może prawie, ale bardzo niewiele brakowało). Po biegu ze 2 minuty leżałem, oczywiście klasycznie - palące i bolące płuca, kaszel... ale minęło. Ogólnie na chwilę obecną jestem zadowolony.
Pozdrawiam
Sprawdź moją aktywność biegi w serwisie Garmin Connect. #beatyesterday
https://connect.garmin.com/modern/activ ... ique_id=12
No i nadszedł dzień kolejnej próby. W sumie, to nie ma za bardzo o czym pisać. Dla mnie ten bieg wyszedł prawie idealnie. Jedyne, na co można by narzekać, to pogoda - temperatura ok. 26 stopni i słońce. Ale narzekać nie będę.
W zeszłym tygodniu biegałem 4x500, gdzie ostatnie powtórzenie na maxa wyszło w 1.42, dlatego też liczyłem po cichu na bieg w okolicach 3.40, minimum to 3.49, gdybym źle rozłożył siły.
Wszystko poszło tak, jak powinno. Pierwsze 100m tylko minimalnie za szybko w okolicy 3.20, później już zgodnie z planem. 500m wyszło w 1.52, trochę za wolno, na 3.45, ale biegło mi się jeszcze całkiem dobrze. Po 600 metrach zaczęło być ciężko i coraz ciężej, ale cały czas minimalnie przyspieszałem, ostatnie 200m finisz, na ile miałem tylko sił. Drugie 500m w 1.46, czyli siły rozłożone tak, jak powinno być.
Plan na bieg zrealizowany. To był na ten moment mój max (no może prawie, ale bardzo niewiele brakowało). Po biegu ze 2 minuty leżałem, oczywiście klasycznie - palące i bolące płuca, kaszel... ale minęło. Ogólnie na chwilę obecną jestem zadowolony.
Pozdrawiam
blog: viewtopic.php?f=27&t=55155
komentarze: viewtopic.php?f=28&t=55156
5km: 22.01 (09.2019)
10km: 46.07 (11.2019)
15km: 1.14.09 (01.2020)
HM: 1.51.41 (08.2018)
komentarze: viewtopic.php?f=28&t=55156
5km: 22.01 (09.2019)
10km: 46.07 (11.2019)
15km: 1.14.09 (01.2020)
HM: 1.51.41 (08.2018)
- przemekEm
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 890
- Rejestracja: 04 wrz 2019, 12:45
- Lokalizacja: Warszawa
Nie wiem czy się liczy, bo to jednak zawody.
Poprawa - 3:15.91 PrzemekEm (M40)
Tak więc postanowiłem zaznać szczęścia na tartanie. Na dodatek wczoraj padało i dzisiaj też lało, więc wczoraj wpadłem na pomysł, żeby się zaopatrzyć w kolce. Śmignąłem szybko do sklepu i nabyłem takie kłujące cudo. Wczoraj miałem w planie zrobić sobie dzień wolny, ale postanowiłem jednak przetestować bieganie w kolcach, bo tego nigdy w życiu nie robiłem. Efekt wow, normalnie nogi same się kręcą.
Dzisiaj podjechałem na stadion, jakoś taki wypompowany byłem, trochę bałem się kompromitacji, wyjdę w kolcach i nie będę miał siły biec, trema była, no ale nic. Trochę skipów, wymachów i bez jakiejś większej rozgrzewki na start. Starter strzelił i poszli, serie ustawili wg deklarowanego PB, więc miało być równo, nie chciałem szarżować, bo nie czułem się mocno, przykleiłem się do jakiejś kobiety która wystartowała tuż przede mną i się trzymałem równo. Wg międzyczasów tempo jak dla mnie szalone, ale w ogóle tego nie czułem, jakbym leciał sobie drugi zakres, może początek progowego. Do 600 metra tak leciałem i w sumie naszła mnie ochota na przyspieszenie, ale myślę sobie, nie czuję się mocno poczekam, 200m przed metą w końcu postanowiłem zaatakować, ale musiałbym mijać po zewnętrznej, więc w sumie jeszcze chwilę zwlekałem, atak tak na 150m przed metą, jak wyszedłem na prostą poszedłem w sprint, w sumie nie byłem w ogóle zmęczony. Na mecie dwa oddechy i do wyjścia, cholera ja mogłem do tego wyjścia biec. Biegnąc jeszcze raz to samo przypuszczam że z 5-6s bym urwał, jakbym jednak zaatakował wcześniej.
Teraz po tym doświadczeniu wydaje mi się, że kolce + tartan to powinna być osobna tabelka : 3 tygodnie temu było mi dużo ciężej zrobić 3:28 na asfalcie niż dzisiaj ~3:16 na bieżni.
https://www.strava.com/activities/3643953220
Poprawa - 3:15.91 PrzemekEm (M40)
Tak więc postanowiłem zaznać szczęścia na tartanie. Na dodatek wczoraj padało i dzisiaj też lało, więc wczoraj wpadłem na pomysł, żeby się zaopatrzyć w kolce. Śmignąłem szybko do sklepu i nabyłem takie kłujące cudo. Wczoraj miałem w planie zrobić sobie dzień wolny, ale postanowiłem jednak przetestować bieganie w kolcach, bo tego nigdy w życiu nie robiłem. Efekt wow, normalnie nogi same się kręcą.
Dzisiaj podjechałem na stadion, jakoś taki wypompowany byłem, trochę bałem się kompromitacji, wyjdę w kolcach i nie będę miał siły biec, trema była, no ale nic. Trochę skipów, wymachów i bez jakiejś większej rozgrzewki na start. Starter strzelił i poszli, serie ustawili wg deklarowanego PB, więc miało być równo, nie chciałem szarżować, bo nie czułem się mocno, przykleiłem się do jakiejś kobiety która wystartowała tuż przede mną i się trzymałem równo. Wg międzyczasów tempo jak dla mnie szalone, ale w ogóle tego nie czułem, jakbym leciał sobie drugi zakres, może początek progowego. Do 600 metra tak leciałem i w sumie naszła mnie ochota na przyspieszenie, ale myślę sobie, nie czuję się mocno poczekam, 200m przed metą w końcu postanowiłem zaatakować, ale musiałbym mijać po zewnętrznej, więc w sumie jeszcze chwilę zwlekałem, atak tak na 150m przed metą, jak wyszedłem na prostą poszedłem w sprint, w sumie nie byłem w ogóle zmęczony. Na mecie dwa oddechy i do wyjścia, cholera ja mogłem do tego wyjścia biec. Biegnąc jeszcze raz to samo przypuszczam że z 5-6s bym urwał, jakbym jednak zaatakował wcześniej.
Teraz po tym doświadczeniu wydaje mi się, że kolce + tartan to powinna być osobna tabelka : 3 tygodnie temu było mi dużo ciężej zrobić 3:28 na asfalcie niż dzisiaj ~3:16 na bieżni.
https://www.strava.com/activities/3643953220
- jorge.martinez
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 665
- Rejestracja: 09 lis 2016, 14:35
- Życiówka na 10k: 35:17
- Życiówka w maratonie: 2:57:27
- Lokalizacja: Warszawa
Ten sam przypadek, co PrzemekEm
3:00.00 jorge.martinez (M35)
Warsaw Track Cup. Czas zmiarzony przez sędziów, idealne 3:00:00.
Bieg o 17:10, po dużych opadach, ale bieżnia mimo kilku kałuż w dobrym stanie i nie czułem ślizgania. Biegłem w Adizero Adios 3. Duża wilgotność, temperatura około 25 stopni.
Start poprzedzony rozgrzewką: 10 minut spokojnego biegu, w środku gimnastyka, na koniec 3 100m przebieżki żwawo, w tym końcówka mocniejsza. Udało się w miarę rozgrzać, w tym także sztywnego początkowo achillesa.
Taktyka była taka: 200m 35.5 400m 1.11 800m 2.25 pozostałe 200m ogień. Wiedziałem kto w stawce jest mniej więcej na moim poziomie i chciałem się go trzymać.
Realzacja: 200m 34 400m 1.12 800m 2.27, czyli ostatnie 200m weszło w 33s. Ustawiłem się na końcu "fajki", co było złym krokiem, bo gdy zobaczyłem jak mocno wydarł do przodu mój benchmark, to musiałem sporo nadrobić po drugim torze, zanim na końcu pierwszej 200-setki uplasówałem się gdzieś na drugim miejscu, ale bez szans by dogonić człowieka. Gdzieś pod koniec pierwszej 400-setki ktoś mnie jeszcze wyprzedził i tak już dobiegłem do końca. Te początkowe 34 troche mnie przeraziły, co pewnie sprawiły że niepotrzebnie zwolniłem. Za to już po pierwszych 600m poczułem że jest z czego biec, więc mogłem sobie pozwolić na finisz od 200m. Czułem jednak że to już mocno siłowe bieganie zupełnie bez techniki. Drugiego nie dogoniłem. Może gdybym zaczął finiszować 100m wcześniej?
Ogólnie jestem zadowolony, bo denerwowałem się przed biegiem. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Następym razem poprawiłbym ustawienie na starcie, bo przez to pewnie straciłem sekundę.
Edit:
Link to stravy: https://www.strava.com/activities/3644316433
3:00.00 jorge.martinez (M35)
Warsaw Track Cup. Czas zmiarzony przez sędziów, idealne 3:00:00.
Bieg o 17:10, po dużych opadach, ale bieżnia mimo kilku kałuż w dobrym stanie i nie czułem ślizgania. Biegłem w Adizero Adios 3. Duża wilgotność, temperatura około 25 stopni.
Start poprzedzony rozgrzewką: 10 minut spokojnego biegu, w środku gimnastyka, na koniec 3 100m przebieżki żwawo, w tym końcówka mocniejsza. Udało się w miarę rozgrzać, w tym także sztywnego początkowo achillesa.
Taktyka była taka: 200m 35.5 400m 1.11 800m 2.25 pozostałe 200m ogień. Wiedziałem kto w stawce jest mniej więcej na moim poziomie i chciałem się go trzymać.
Realzacja: 200m 34 400m 1.12 800m 2.27, czyli ostatnie 200m weszło w 33s. Ustawiłem się na końcu "fajki", co było złym krokiem, bo gdy zobaczyłem jak mocno wydarł do przodu mój benchmark, to musiałem sporo nadrobić po drugim torze, zanim na końcu pierwszej 200-setki uplasówałem się gdzieś na drugim miejscu, ale bez szans by dogonić człowieka. Gdzieś pod koniec pierwszej 400-setki ktoś mnie jeszcze wyprzedził i tak już dobiegłem do końca. Te początkowe 34 troche mnie przeraziły, co pewnie sprawiły że niepotrzebnie zwolniłem. Za to już po pierwszych 600m poczułem że jest z czego biec, więc mogłem sobie pozwolić na finisz od 200m. Czułem jednak że to już mocno siłowe bieganie zupełnie bez techniki. Drugiego nie dogoniłem. Może gdybym zaczął finiszować 100m wcześniej?
Ogólnie jestem zadowolony, bo denerwowałem się przed biegiem. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Następym razem poprawiłbym ustawienie na starcie, bo przez to pewnie straciłem sekundę.
Edit:
Link to stravy: https://www.strava.com/activities/3644316433
1000m - 2:59.35 (VI'22) | 3000m - 9:49.75 (X'23) | 5km - 17:02 (V'23) | 10km - 35:17 (XI '23) | 15km - 55:57 (I '19) | HM - 1:18:21 (III '23) | M - 2:57:27 (IV '18)
- EnvyM
- Stary Wyga
- Posty: 232
- Rejestracja: 09 wrz 2018, 20:45
- Życiówka na 10k: 35:16
- Życiówka w maratonie: 3:46:02
Próba nr 2 (poprawa) - 2:48.8- (M30) -EnvyM
https://connect.garmin.com/modern/activity/5133057767
Podejście nr 2 - tym razem warunki wyjściowe przedstawiały się następująco:
- pełne słońce, temperatura ponad 20 st, lekki wiaterek, ale bez przesady,
- kolce zamiast butów
- inna bieżnia (ale to akurat bez znaczenia, bo biegam zamiennie i nie widzę różnicy),
- forma? postaram się uzupełnić bloga, ale niestety dalej się opieprzam i co prawda robię coś prawie codziennie, ale na razie na zasadzie obiegiwania i rowerowania; żadnych poważnych treningów nie robię - w tym tygodniu zaczynam robić plan pod 3km).
Co do samego biegu to był znacznie bardziej męczący niż próba nr 1 - wiadomo cieplej i tempo też żwawsze. Zacząłem dość szybko, ale w ogóle nie patrzałem na zegarek, więc to o czym teraz piszę jest relacją post factum. Pierwsze 500m to było coś chyba w granicach 2:40 i niestety okazało się trochę za szybko w wyniku czego druga połowa to było dryfowanie w kierunku przystani - dyszałem jak parowóz, ale trzymałem miarowy oddech i chyba to mnie uratowało. Ruchowo to bajka i spokojnie trzymałem prawidłowy krok i postawę. Płuca przepalone, mięśniowo też dobrze.
Wynik jest dla mnie punktem wyjścia do realizacji (w końcu) planu treningowego i na pewno nie jest to ostatnie słowo w tym roku. Cel zmieniam na sub 2:40, bo trzeba mierzyć wysoko.
https://connect.garmin.com/modern/activity/5133057767
Podejście nr 2 - tym razem warunki wyjściowe przedstawiały się następująco:
- pełne słońce, temperatura ponad 20 st, lekki wiaterek, ale bez przesady,
- kolce zamiast butów
- inna bieżnia (ale to akurat bez znaczenia, bo biegam zamiennie i nie widzę różnicy),
- forma? postaram się uzupełnić bloga, ale niestety dalej się opieprzam i co prawda robię coś prawie codziennie, ale na razie na zasadzie obiegiwania i rowerowania; żadnych poważnych treningów nie robię - w tym tygodniu zaczynam robić plan pod 3km).
Co do samego biegu to był znacznie bardziej męczący niż próba nr 1 - wiadomo cieplej i tempo też żwawsze. Zacząłem dość szybko, ale w ogóle nie patrzałem na zegarek, więc to o czym teraz piszę jest relacją post factum. Pierwsze 500m to było coś chyba w granicach 2:40 i niestety okazało się trochę za szybko w wyniku czego druga połowa to było dryfowanie w kierunku przystani - dyszałem jak parowóz, ale trzymałem miarowy oddech i chyba to mnie uratowało. Ruchowo to bajka i spokojnie trzymałem prawidłowy krok i postawę. Płuca przepalone, mięśniowo też dobrze.
Wynik jest dla mnie punktem wyjścia do realizacji (w końcu) planu treningowego i na pewno nie jest to ostatnie słowo w tym roku. Cel zmieniam na sub 2:40, bo trzeba mierzyć wysoko.
5km/16:50 (atest-2019) 10km/35:26 (atest-2019) HM/1:21:48 (atest-2019) M/3:46:04 (atest)
---
BLOG
KOMENTARZE
---
BLOG
KOMENTARZE