A jeśli już o bieganiu to panna Justyna też biegała. 10 km. Pewnie liczby będą Wam mówić znacznie więcej niż mi, no w każdym razie zajęło to 36 minut i 8 sekund. Nigdy nie biegałam szybko po asfalcie, nigdy nie biegałam tak długiego dystansu startowo na nogach, no i od miesiąca (mniej więcej) jem i celebruję koniec zimy

O trenowaniu z różnych przyczyn musiałam zapomnieć. Nie miałam pojęcia o co chodzi z tym mierzeniem każdego kilometra, więc pobiegłam jak to ja - z fantazją

) Bo w treningu narciarza-biegacza, ze względu na bardzo różne warunki śniegowe i profile tras (te mogą spowodować różnicę nawet trzech minut na pięciu kilometrach) nie zwraca się większej uwagi na czasy. Głównym wyznacznikiem jest pulsometr.
A jak fantazja panny Justyny, to wiadomo - z grubej rury

3km biegło się wyśmienicie, a potem zaczęły się kredki przed oczami. Najbardziej bolały mnie... ręce. Zawsze tak bardzo pomagają, a teraz bezczynnie tylko machały. Obrażone

Na pewno wygrałam w kategorii najbardziej sapiąca w stawce! Ale jak zacznę ganiać po lasach, jak wrócę do normalnej dyspozycji, jak zastosuję jakąkolwiek taktykę

,
to dwie minuty urwać muszę. Nie ma innej opcji. Weszło mi to na ambicję, zdecydowanie

I jeszcze, pozostając przy starcie, bardzo dziękuję Wojtkowi (nieznanemu biegaczowi), który postanowił, że cały dystans ze mną przebrnie. Chronił od wiatru, mówił jak daleko jeszcze i, co najważniejsze, wziął dzielnie na klatę całe marudzenie i przekleństwa umierającej Justyny
