Relacja z Izery Ultra Trail (104 km)

Dla biegowych górali wyżynnych i nizinnych!
Awatar użytkownika
Przemysław Janecki
Rozgrzewający Się
Rozgrzewający Się
Posty: 11
Rejestracja: 09 kwie 2025, 10:03
Życiówka na 10k: 44:01
Życiówka w maratonie: 3:36:12
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Pomysł na start w Izery Ultra-Trail „zakiełkował” 29 marca 2025r. na expo Półmaratonu Warszawskiego, kiedy to odbyłem miłą rozmowę z
organizatorami zawodów, którzy mieli tam swoje stoisko. Mowa tutaj o Fundacji Białystok Biega, która tworzy m.in. Bison Ultra-Trail, PKO Półmaraton Białystok. Corocznie robię sobie odskocznię od biegów ulicznych startując w górach, najczęściej na dystansie ultra. Dostałem nawet od nich na zachętę kod zniżkowy na opłatę startową. W związku z tym, że od kwietnia zmieniała się wysokość opłaty startowej podjąłem szybką decyzję i opłaciłem start na najdłuższym dystansie, czyli na 104 km. Z końcem marca i z otrzymanym kuponem zniżkowym opłata wyniosła mnie 269,60zł.
Do Świeradowa Zdroju, bo tam była baza zawodów dojechałem z Warszawy pociągiem, z przesiadką w Jeleniej Górze. Przybyłem tam z kolegą Rafałem, który miał w zamiarze pochodzić po Izerach. Wyruszyliśmy w czwartek rano, a nasza podróż trwała cały dzień. W piątek Rafał poszedł w góry, a ja postanowiłem odpocząć i zregenerować się przed startem, który miał miejsce o godz. 1 w nocy z piątku na sobotę. W międzyczasie pozwiedzałem Świeradów Zdrój i odebrałem pakiet startowy. Żeby go odebrać konieczne było okazanie wyposażenia obowiązkowego na zawody. W pakiecie startowym numer, skarpety oraz tracker gps dzięki, któremu
można było śledzić na trasie wszystkich zawodników. Następnie próbowałem zdrzemnąć się przed startem. Niestety z tym drzemaniem nie za bardzo się udało, bo sąsiedzi za ścianą za bardzo w tym przeszkadzali krzykiem, waleniem w ścianę itp… 🤦
Start zawodów o 1 w nocy, więc przed 24 udałem się na start, który znajdował się ok. 2 kilometrów od noclegu. Na miejscu byłem ok. 30-40 minut przed startem. Przepakowałem wszystko co miałem w plecaku żeby było dobrze ułożone i nic nie uwierało w plecy. Na starcie stanęło 69 śmiałków chcących zmierzyć się z dystansem 104 km. Organizatorzy zadbali o podniosłą atmosferę; były pochodnie, dym, muzyka i przemówienie.
Równo o 1 wystartowaliśmy. Pierwsze 5 kilometrów prowadziło na Stóg Izerski, gdzie na punkcie odżywczym przywitali nas wolontariusze. Oprócz nich przywitała nas bardzo gęsta mgła, przez którą widoczność bardzo mocno spadła. Momentami trzeba było być bardzo czujnym, żeby nie zbiec z drogi. Ze Stogu Izerskiego trasa prowadziła w dół po kamieniach. Przez ograniczoną widoczność zbieganie było dość ryzykowne.
Część biegaczy robiła to na tyle zachowawczo, że udało mi się tam wyprzedzić kilka osób. Lekko poniżej mgła zniknęła, a dalsza droga prowadziła łagodnie i spokojnie w dół. Z kolei na tym odcinku, to ja dałem się wyprzedzać, bo nie narzucałem sobie jakiegoś dużego tempa.
Wiedziałem, że przede mną jeszcze długa droga, więc trzeba było rozkładać odpowiednio siły.
Do kolejnego punktu kontrolnego, czyli do Chatki Górzystów wbiegam z ponad 2-godzinnym zapasem czasowym. „Jest dobrze” pomyślałem, wyrzuciłem kamyki z butów, uzupełniłem płyny i
pobiegłem dalej. Mijają kolejne 2 godziny biegu i zaczyna robić się widno, a mnie dopada dość duże zmęczenie i zaczyna mi się chcieć spać…
Spożywam wtedy pierwszy żel energetyczny. Robię to w trakcie biegu, a mając w ręku kijki nie jest to wygodne… W związku z tym, żel wypada mi z ręki, przydeptuję go, a gęsta i słodka maź rozbryzguje się na ziemi… Zatem pierwszy żel spożyła Matka Natura, a dopiero kolejne ja 😉
Na następny punkt odżywczy/kontrolny, czyli na Polanę Jakuszycką na 39 kilometrze trasy wbiegam ok. godz. 5:30, czyli jest już całkiem widno, a ja mam prawie 3 godziny zapasu czasowego. Siadam tam na kilka minut, zjadam rewelacyjną zupę pomidorową, trochę owoców i uzupełniam płyny.
Rozmawiam też z wolontariuszami, którzy zagadują widząc „poranne zmęczenie biegacza” oraz standardowo już wyrzucam z butów kamyki, co
stało się rytuałem na każdym punkcie kontrolnym. Miałem trochę obawy, że z czasem mogę mieć problem z założeniem ich, jak stopy już spuchną, ale pomimo tego , że stawało się to coraz trudniejsze, to do samego końca było możliwe. Po kilku minutach odpoczynku ruszyłem w dalszą drogę. Starałem się nie tracić zbyt dużo czasu na punktach odżywczych. Postanowiłem, że przerwy będą trwały ok. 6 minut i tego starałem się trzymać.
To dobry moment, żeby wspomnieć o trasie jako całości. Właściwie oprócz 2 miejsc nie było jakiś technicznych podbiegów i zbiegów, co w dłuższej
perspektywie jak dla mnie, nie było dobre. Ja wolę bardziej „agresywne” bieganie, czyli stromo w górę i stromo w dół. Tutaj było dużo długich, łagodnych zbiegów i tak samo podbiegów prowadzących często po szerokich drogach leśnych i trasach rowerowych, a także drogami asfaltowymi, co
dla mnie było ciężkie, bo stopy przez jednostajny bieg dość mocno bolały…
Następna przerwa za 20 kilometrów, czyli na dworcu PKP w Szklarskiej Porębie. To 59 kilometr trasy. Na ok. 52 kilometrze trasa zawodów
prowadzi przez Izerskie Garby, a niesamowite widoki kamieniołomu rekompensują trochę zmęczenie i pozwalają na chwilę zapomnieć o tym, że coś boli. Widokowo to najfajniejsze miejsce na całych zawodach. Trasa do miasta częściowo prowadzi stromym i technicznym szlakiem, co akurat mi odpowiada, bo to coś innego niż na większości trasy. W opisie trasy było napisane, że punkt odżywczy znajduje się na 4 peronie i
dosłownie tam go wypatrywałem… 😁
Ale jak się okazało był on usytuowany w budynku. Tam kolejna porcja zupy pomidorowej, owoców, uzupełnienie płynów, chwila rozmowy i ruszam w dalszą drogę, która nie należy do łatwych przez zmęczenie i rodzaj nawierzchni, po której przyszło
pokonywać dalszą drogę.
Początkowo trzeba było złapać trochę wysokości, więc strome podejście, a następnie dużo lekkiego zbiegu. Próbowałem biec, ale było ciężko ze względu na to, że ścieżki leśne, które przyszło
pokonywać na tym odcinku były pokryte ostrymi kamieniami, mocno odczuwanymi z każdym krokiem na zmęczonych i obolałych już stopach.
Kolejny punkt kontrolno-odżywczy to Kopań na 75 kilometrze. To był jak dla mnie najfajniejszy punkt odpoczynku. Zostałem bardzo serdecznie przywitany, a wszystko co sobie zażyczyłem było mi podane. Nie musiałem po nic wstawać. Pozostało tylko jeść, pić, miło rozmawiać i zbierać siły na dalszą drogę. Oczywiście na wszystkich punktach odżywczych atmosfera była wyśmienita i pomoc oraz wsparcie wyjątkowe, ale jeśli miałbym
wskazać ten nr. 1, to był to ten na 75 kilometrze. Zmęczenie robiło już swoje, czego dowodem było to, że chciałem pobiec w dalszą drogę w złym kierunku…🤣
Na szczęście wolontariusze szybko wskazali mi odpowiedni kierunek 😁👍
Pozostało mi 25 kilometrów drogi, a zapas czasowy topniał. Właściwie to zaczął topnieć już trochę wcześniej. Po drodze pozostał mi już tylko
poza metą jeden punkt kontrolny. Na całej trasie i w ogóle w biegach ultra staram się dzielić drogę na odcinki „od punktu do punktu”, które stanowią kolejne bazy kontrolno-odżywcze. Jest mi wtedy łatwiej i przyjemniej znieść taki dystans, niż liczyć kilometry do samej mety. Te 18 kilometrów pokonuję na dość dużym zmęczeniu i właściwie nie pamiętam z nich zbyt wiele… Nie żeby mnie odcięło, ale na takim zmęczeniu staram się kompletnie nie zwracać uwagi na trasę i jej niedogodności. Po prostu włącza mi się autopilot, klapki opadają na oczy i byle dalej do przodu.
Resztkami sił dotarłem na 93 kilometr trasy. Zauważyłem, że wolontariusze powoli myślami i nie tylko są na składaniu punktu odżywczego. Oczywiście wszystko czego potrzebowałem otrzymałem, włącznie z krzesłem, którego
potrzebowałem, aby usiąść, zdjąć buty i wyrzucić z nich kamyki. W tym miejscu dogoniło mnie 2 zawodników, więc nie ociągałem się zbytnio, tylko założyłem buty i ruszyłem dalej.
Dalsza trasa to sporo łagodnych zbiegów. Zauważyłem, że zawodnicy, którzy dogonili mnie na punkcie odżywczym ruszyli od razu za mną. Postanowiłem na tych 11 ostatnich kilometrach pościgać się, wykrzesać resztkę sił i ruszyć biegiem w dół. Tak też zrobiłem, ale ze względu na ból nóg, a zwłaszcza stóp biegłem kilkaset metrów, a następnie przechodziłem w marsz. I tak na zmianę. Tak czy inaczej udało mi się oddalić od „grupy pościgowej” i nie pozwolić dogonić się już do samej mety.
Kiedy na zegarku wybiło mi odległość pokonanych 100 kilometrów uśmiechnąłem się z wielką satysfakcją. Ale po chwili też uśmiech zniknął, bo okazało się, że trzeba jeszcze brnąć drogą asfaltową pod górę… Organizatorzy zadbali o to, żeby na koniec dobić ultrasa…🤦🤣
W oddali na dole było słychać imprezę, która odbywała się na mecie, ale ja musiałem się jeszcze troszkę wysilić. Na tej końcówce zegarek zaczął krzyczeć, że się rozładował, więc wyciągnąłem powerbank, żeby go szybko podładować o kilka procent. Zatem biegłem przez chwilę z powerbankiem w ręku, ładując zegarek. Głupio by
było nie zapisać sobie tego biegu. Zegarek ładowałem także już wcześniej, bo wytrzymuje on podczas takiej aktywności tylko ok. 8-9 godzin. Chyba muszę pomyśleć o wymianie, żeby wystarczał mi na cały taki dystans następnym razem. W końcu dobiegłem do miejsca, gdzie z asfaltu należało skręcić w dróżkę leśną, prowadzącą już w dół do miasta. Oczywiście na tej końcówce trasy pobiegłem w dół, nie oglądając się na to, że coś boli i sił brakuje.
Kiedy wybiegłem na asfalt kilkaset metrów przed metą zobaczyłem kolegę Krzyśka, który pobiegł dalej ze mną kręcąc filmik z mojego finiszu. Dzięki temu mam fajną pamiątkę. Ludzie siedzący wzdłuż trasy wstawali i bili mi brawo, co było bardzo fajne, wręcz wzruszające i pokazywało, że doceniali wysiłek tego biegu. Na mecie czekali także Rafał oraz Lena. A w imieniu organizatora przywitała mnie Ewa, którą poznałem już wcześniej m. in. z nagrania podcastu „Czy tu się biega?”.
Na mecie na finiszerów najdłuższego dystansu zawodów czekał wielki tybetański gong, w który należało uderzyć i tym samym oznajmić koniec
biegu. Na mecie wydawano też czapeczkę finiszera.
Po tym wszystkim udałem się na zasłużone zimne piwo oraz posiłek. Oczywiście na mecie zjadłem zupę pomidorową, którą serwowano także na
trasie i chyba 3-krotnie dodawała mi sił. A muszę przyznać, że była wyśmienita i nie ciążyła na żołądku podczas biegu, co jest dość istotnie😁
Podczas zawodów pogoda była dobra; słońce przygrzewało tylko momentami. Ponadto większość trasy była zacieniona, bo prowadziła przez lasy. Kijki, które przez całą trasę trzymałem w rękach, przydały mi się tylko kilkakrotnie, więc właściwie równie dobrze mogłem ich ze sobą nie
zabierać.
Organizatorom gratuluję debiutu w stworzeniu fajnego festiwalu biegów górskich, bo wspomnieć należy, że odbywały się tam biegi jeszcze na innych dystansach tj.: 16, 35 i 50 km, a także biegi dla dzieci. Na moim dystansie przewyższenie wynosiło ok. 2500 m., więc jak na 104 km, nie było duże, co jak już wspominałem, dla mnie osobiście nie było
akurat atutem. Przez to żartobliwie nazwałem ten bieg przełajowo/górskim.
Z moim osiągniętym czasem 18:05:28 zająłem na 69 zawodników/zawodniczek 55 miejsce.
Projekt Maraton Europa plus
(Przemysław Janecki)
PKO
RMC
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 820
Rejestracja: 14 lis 2013, 22:23
Życiówka na 10k: 44:49
Życiówka w maratonie: 04:09:02
Lokalizacja: Oleśnica

Nieprzeczytany post

Solidna relacja. Przyjemnie się czytało i od razu się przypomina te parę ultra, które człowiek kiedyś zrobił :)
Komentarze do bloga biegowego: [url]http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=38345[/url]
Strona WWW: [url]http://www.pstryk-pstryk.com[/url]
Blog Biegowy: [url]https://rmc-biega.pl[/url]
tomek_k
Rozgrzewający Się
Rozgrzewający Się
Posty: 3
Rejestracja: 28 lip 2022, 11:38
Życiówka na 10k: 43
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Hej! Fajna relacja :) Dziś opublikujemy wideo reportaż z tego biegu, zachęcam do obejrzenia. Pozdrawiam!
New Balance but biegowy
ODPOWIEDZ